Mąż nie pomaga mi przy dziecku

Mąż nie pomaga mi przy dziecku

Czuję, że jestem samotną mamą. To znaczy mam męża, ale tylko na papierze. Czasem się śmieję, że to mój współlokator, nic więcej.
 
Nasz synek ma dziewięć miesięcy. Jesteśmy małżeństwem od trzech lat. Kiedyś się dobrze dogadywaliśmy, ale tak naprawdę nie bardzo mieliśmy powody do kłótni. Zawsze dobrze nam się powodziło, mieliśmy pracę, dach nad głową. Dziś myślę, że żyliśmy trochę obok siebie, każde pochłonięte swoimi sprawami i hobby.
 
Kiedy urodził się Olek, było dla mnie oczywiste, że muszę przeorganizować życie. Przede wszystkim myślałam o synku. Zresztą nawet gdybym nie myślała, to on nie dałby o sobie zapomnieć – jest bardzo absorbującym dzieckiem. Dla mojego męża te zmiany nie były takie oczywiste. Niby też chciał mieć dziecko, to była nasza wspólna decyzja, ale teraz normalnie się na nas wypiął. Żyje ciągle w swoim rytmie (i swoim świecie), jak kawaler, jakby był sam (z tym, że żona mu ugotuje, wypierze i posprząta).
 
Od dnia porodu nie pomagał mi przy dziecku w ogóle. Nic go nie obchodziło, że byłam zmęczona, ledwo stałam na nogach, a oczy zamykały mi się same, że dokuczał mi ból kręgosłupa, a po porodzie - szwy. Najpierw mówił, że się boi, że synek jest taki kruchy, a on taki niezgrabny. A potem to już miał inne powody – nie wstawał do niego w nocy, bo rano szedł do pracy. Po południu nie mógł mnie w niczym wyręczyć, bo musiał się – zmęczony po robocie – zdrzemnąć. Wieczorami z kolei siedział przy komputerze, bo musiał nadgonić coś z pracą. Jednym słowem cały czas byłam sama, bo on coś musiał zrobić dla siebie.
 
Ale to jeszcze nie koniec. On mi zarzuca, że jestem niewydolna! Kiedy zasypiam z Olkiem po południu, ten potrafi mi powiedzieć, że zaniedbuję dziecko i dom! Ciągle mi wytyka a to niedomyte lustro, a to kurz na meblu. O swoim gotowaniu ile się dowiedziałam… Generalnie jestem do niczego. Kiepska ze mnie matka i żona, bo nie daję rady pogodzić wszystkiego, nie wyrabiam się z niczym, a przecież siedzę całymi dniami w domu! Jego mama jakoś dawała radę, a miała troje dzieci.

Nasz synek jest takim fajnym, pogodnym dzieckiem. Niestety ma zimnego, nieczułego ojca. Ich kontakt ogranicza się do tego, że tatuś poda synkowi zabawkę albo chwilę, ale to naprawdę chwilę, go czymś zabawi. Nie nosi go, nie przytula. Powód? Nie można dzieciaka rozpuszczać! Facet to powinien być facet, a nie panienka. Mój mąż nigdy nie był specjalnie troskliwy, ciepły czy łatwy, ale teraz przechodzi samego siebie. Bardzo się zmienił, nie poznaję go. Ciągle się kłócimy.

Jestem zmęczona, ale i się chyba w tym wszystkim pogubiłam. Co ja mam robić? Czekać, aż mężowi przejdzie? Coś się zmieni? Łudzić się, że to jakaś poporodowa depresja w męskim wydaniu czy od razu się rozwodzić? Rozmowy nic nie dają. Nie zdążę zdania dokończyć, a mój mąż już mówi „Daj spokój” albo po prostu szczeniackie „Weźźźźźź”. Jestem załamana. Nie mogę liczyć na niczyją pomoc i wsparcie. Moi rodzice mieszkają daleko, przyjaciółek nie mam, a teściowa – wątpię, żeby mnie zrozumiała.

Beata
 

Ocena: z 5. Ocen:

Ten tekst nie ma jeszcze oceny. Dodaj swoją!

Czy ta strona może się przydać komuś z Twoich znajomych? Poleć ją: