Witam. Mieszkam z moim partnerem od ponad roku. Razem z nami jego 7-letni syn. Jego matka żyje, mieszka jakies 20 km od nas. Mieszkamy w domu który mój partner wybudował będąc jeszcze w związku z tamtą kobietą (żoną). Szczerze to nie przeszkadza mi to, wiele rzeczy należących do niej znikneło, wspólnie ustalamy wszelkie zmiany i jest dobrze. Co do małego to kocham go, może nie tak jak matka, ale zawsze mu powtarzam że mamę ma się jedną i ja rozumię to, że ona zawsze będzie ważniejsz. Problem polega na tym że matka robi mu takie pranie móżgu że szok. Czasami jeśli mały ma ochotę pojechać na weekend do niej to normalnie boję się o niego, bo ona jest zupełnie nieodpowiedzialna. Nie raz przyjechał od matki i mówił że ta nazwała mnie głupią itd. Mój partner potrafi rozdzielićczas między nas, ale dużo tego czasu spędzamy równieżwspólnie. Co najważniejsze to od samego początku była jedna zasad - czy mówię ja czy mówi tata to jedno i to samo - nie ma róźnicy że nie słucha mnie. Dziecko jest bardzo przywiązane do mnie. To ja codziennie jestem z nim, odbieram go ze szkoły, odrabiam lekcje, pomogam, uczę itd. Ale tego wszystkiego trzeba chcieć samemu, bez wzgledu na to jakie jest dziecko, znośne czy nie?! Nie ukrywam że czasem przykro mi patrzeć na niego więdząc że to nie moje dziecko, ze urodziłą go inna kobieta, ale kocham jego ojca i dla tej miłości zrobię wszystko. Jeśli mały będzie szczęśliwy to i szczęliwy będzie jego tata a co za tym idzie i ja
Życzę wszystkim wytrwałości i miłości bo bez tego ani rusz