reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówek

Spróbuje i ja opisać mój poród jeśli zdążę zanim Dominik się obudzi.
Zacznę może od tego, że na środowej wizycie gin powiedział, zę mam szansę urodzić naturalnie bo wszystko się ładnie przygotowuje. Dał skierowanie do szpitala gdyby coś się działo np. z ciśnieniem, choć kazał się jeszcze pokazać za tydzień.
W piątek i sobotę od rana tak do godzin popołudniowych pobolewało mnie podbrzusze i plecy tak miesiączkowo, brzuch się trochę napinał ale żadnych skurczy, czopa nie zauważyłam.
W sobotę po południu poszliśmy do mojej mamy na imieniny. Mój mąż nie pił choć wujowie go namawiali ale ja powiedziałam, że nie może bo ja w każdej chwili mogę urodzić a właściwie to jutro rodzę (taki mam termin z USG na 16-go).
Wróciliśmy do domu tak koło 22-23 bo byłam już zmęczona i położyliśmy się spać.
Oczywiście w nocy wstawałam na siusiu. I po jednym takim wstaniu o 4.30 jak tylko się położyłam usłyszałam takie pyk, pyk i zaczęło mnie boleć podbrzusze i plecy. Jak przestało boleć po chwili to mały zaczął się wiercić a ja poczułam że jest mi tak jakby wilgotno. Powiedziałam mojemu mężowi, że kto wie, czy faktycznie nie pojedziemy na ip bo nie wiem czy mi wody nie odchodzą. Poszłam do łazienki i wkładka była mokra i taka zaróżowiona, zapach też jakiś inny niż przy zwykłym śluzie ale nic się dalej jakoś nie lało. Stwierdziłam, że zobaczymy co będzie dalej i położyłam się. Nie mogłam już jednak zasnąć. Co jakiś czas pobolewało mnie i zazwyczaj po tym robiło mi się mokro. W końcu wstałam zaczerpnąć wiedzy w internecie i zacząć liczyć te skurcze, nie skurcze. Nie były one regularne a wkładka się co rusz nasączała na różowo choć nie jakoś bardzo. W końcu koło 8-ej stwierdziłam, że cokolwiek to jest to trzeba jednak jechać na ip i sprawdzić to. Trudno zatrzymają mnie już w szpitalu to zatrzymają, nie ma wyjścia. Zjadłam jeszcze śniadanie, dopakowałam torbę do końca i tak o 9.30 pojechaliśmy.
Przyjęli mnie do szpitala, położna przeprowadziła wywiad na ip i przyszedł lekarz. Kiedy mnie zbadał stwierdził, że zaraz mu tu urodzę bo rozwarcie na 3 palce (myślałam, że tzn. 3 cm a okazało się, że 3 palce to 6 cm). Szybko przewieźli mnie na porodówkę 2 i zaczęło się a czemu tu? Przecież skierowanie mam na 3? Nie mają miejsc? Ten lekarz wypisywał skierowanie to powinna być 1. Ale po pertraktacjach telefonicznych z ip zostałam przyjęta na 2. Mi po badaniu wody saczą się trochę intensywniej co nie jest komfortowe ale skurcze takie sobie i nieregularne.Przewieźli mnie już na salę porodową, podłączyli pod ktg i pani doktor zaczęła przeglądać moją dokumentację i historię medyczną. Oczywiście znów było pytanie a czemu na 2? Kwestia ta oparła się aż o zastępcę ordynatora, który mimo niedzieli miał dyżur. Z mojego wywiadu nie podobała się im przebyta operacja usunięcia dużego mięśniaka 1,5 roku temu i niepełnej dokumentacji medycznej (opis operacji). Nie wiedzieli czy mięśniak był wrośnięty w macicę i podczas operacji macica była mocno naruszona, czy tylko uszypułowany a wtedy macica nie byłaby osłabiona. Były jeszcze próby pozbycia się mnie i przeniesienia na inna porodówkę ale ponieważ nie powiodły się a u mnie akcja się rozkręcała trzeba było decydować co robić. Mnie było z resztą już wszystko jedno, która porodówka bo leżąc skurcze dawały mi się już trochę we znaki, szczególnie ból pleców przy nich. Rozwarcie było już na 7 cm, skurcze nie wiem jakie i co ile bo nikt mi tego nie powiedział a lekarz orzekł, że ze względu na ryzyko pęknięcia macicy przy porodzie sn trzeba zrobić cc i to za 15 min. Nie było jeszcze moich wyników badań więc na szybko wyciągnęli z laboratorium chociaż płytki krwi, które okazały się o połowę mniejsze niż powinny (całą ciążę miałam krew wzorową), ostatnie chwile z mężem i już byłam na sali operacyjnej. Żałowałam wtedy tego zjedzonego śniadania bo minęły od niego niecałe 4 godziny ale na szczęście obyło się bez komplikacji. Znieczulenie w kręgosłup zadziałało, wszystko obserwowałam w lampie i widziałam jak o 12.00 wyciągają ze mnie Dominika i za chwilę już go wdziałam krzyczącego wniebogłosy. Zabrali go do sali obok, skąd dochodził do mnie głos męża i pomiary mojego maluszka. ze mnie natomiast wyciągali łożysko co nie było przyjemne bo czułam ból (taki ciągnący) aż w prawym ramieniu. Dominika przynieśli mi jeszcze na chwilkę opatulonego w zielone prześcieradełko, przytulili mi do policzka 3 razy i zabrali. Zobaczyłam go dopiero około 20-ej jak przewieźli mnie na oddział.
Bardzo chciałam rodzić sn ale cóż jeśli miałoby się coś stać przy porodzie to lepiej, że skończyło się na cc. Może właśnie dlatego trafiłam na tę 2 porodówkę a nie na 3 czy 1?
 
reklama
20.01 po 23.00 pisałam, że wszystkie symptomy minęły (rano odszedł mały kawałek czopa i miałam bóle miesiączkowe). O godzinie 1.00 obudziłam się, bo poczułam ciepło, jakbym się ssiusiała, usłyszałam słynne "pyk" i wtedy dopiero poleciało.. Byłam w szoku, jakoś doleciałam do łazienki, siadłam na wc, a te wody się leją, wziełam ręcznik między nogi i poleciałam do sypialni po podkład poporodowy, oczywiście gdy dobiegłam spowrotem do łazienki już był przemoczony.. Obudziłam męża, ten w szoku, potem wszystko się szybko potoczyło, ja pod prysznic, m pakował torbę (dobrze, że miałam na kartce napisane co jeszcze wrzucić, bo byłam b. spanikowana) Ubrałam się, ale te wody tak się lały, że kolejny podkład, spodnie, wszystko było mokre, no i wyszłam z domu, z ręcznikiem między nogami i tak dojechałam do szpitala ok. 1.30..
Po drodze brzuch mi się napinał, miałam skurcze co 3 min. i byłam pewna, że za chwilę urodzę - jakże się myliłam...:szok:

Z ręcznikiem między nogami dotarliśmy na IP, miałam stresa, że tych wód tak dużo odeszło i co z Kamilkiem.. Pielęgniarka mnie uspokoiła, że tych wód jest bardzo dużo, i na pewno wszystko jest w porządku.. ale i tak mnie wkurzało, że zamiast najpierw mnie zbadać, to te całe papiery musiałam wypełnić (wtedy miałam już skurcze co 15 min)

Położna podpięła mnie w końcu pod KTG, nie wiem jak z tymi skurczami było, ale po badaniu się okazało, że rozwarcia to praktycznie nie ma..
Windą zjechaliśmy na dół, tam z m pół godziny czekałam przed porodówką, aż mnie w końcu zawołali.. Było ok 2.30 kiedy zbadał mnie lekarz - siostra zakonna - znowu "sto pytań do".. i po godzinie kazali mi iść się przespać na salę na patologię i o 6.00 przyjść.. Oczywiście nie spałam, co jakiś czas miałam skurcze.. Przed 6.00 oddałam mocz do kubeczka i poszłam na porodówkę. Tutaj wkurzyła mnie ta siostra tekstem, że "najgłupszą rzeczą którą zrobiłam to było to, że nie spałam":wściekła/y: .. jakby to tak szło na zawołanie..

Później podali mi antybiotyk - w związku z szybszym odejściem wód i pierwszą dawkę oxy.. o 7.00 przyszła zmiana personelu i zajęła się mną super położna. Okazało się, że ten pęcherz to mi pękł przedwcześnie, bo nic do porodu nie było jeszcze gotowe i to gdzieś u góry, próbowało go przebić z dołu, ale udalo się jej dopiero później..
O 9.00 poszłam na śniadanie do babek, z którymi leżałam te parę godzin w nocy i wróciłam po kolejną dawkę oxy..
W między czasie jak sobie leżałam to inne dziewczyny obok rodziły..
Po badaniu ok 14.30 - po silnych bólach okazało sie, że jest rozwarcie dopiero na 2 cm. Po oxy pisaly się bardzo silne skurcze, ale rozwarcie nie postepowało, ja się czułam coraz gorzej, było mi niedobrze..
Polożna zdecydowała o podanie ZZO, by to rozwarcie poszło i o 16.40 przyszedł anestezjolog i za drugim razem udało mu sie wkuć (a ja dalej miałam skurcze i było mi niedobrze)
O 17.15 po badaniu miałam 4 cm rozwarcia, o 18.00 5 cm.. Gdy ZZO przestało działać, myślałam, że padnę z bólu, bo cały czas miałam podawane oxy i one potem chyba ze zdwojoną siłą działało..
O 19.00 musiała mnie pożegnać położna, z którą rodziłam cały czas, i przyszla nowa zmiana. Ona nie chciała mi podawać drugiej dawki ZZO, ale ta druga stwierdziła, że to się samo dalej nie posunie dalej i że trzeba.. Dostałam drugą dawkę antybiotyku i ZZO, po którym miałam mrowienie z lewej strony..Miałam 6 - 7 cm, ale obręcz szyjki jeszcze twardą..
Przed 20.00 czułam silny ból, siedziałam na takim krzesełku i "ćwiczyłam" rozwarcie.. Czułam się coraz gorzej, było mi zimno, miałam dreszcze i było mi niedobrze, wszystkie dziewczyny co były na porodówce to urodziły, tylko ja tam dalej tkwiłam i myślałam, że to się nigdy nie skończy..
Poszłam do wc, a jak wróciłam to się rozryczałam, bo już nie miałam sił a ból był coraz gorszy.. A lekarz i pielęgniarki sobie kawkę w tym czasie pili i obgadywali cały system, a ja tam cierpiałam i nikogo to nie obchodziło..:wściekła/y:
W końcu przyszli mnie zbadać i okazało się, że za chwilę się zacznie i że nie myśleli, że to tak szybko ruszy.. Czekałam jeszcze, aż poczuję parcie na "kupke", wtedy mnie przebrali w ich koszulę i zaczęłam przeć.. Najgorsze, że nie czułam kiedy dokładnie mam skurcz, tylko się za brzuch łapałam i sprawdzałam czy się napina.. Jakoś dostałam sił i w końcu urodziłam :-D:-D
Pierwsza myśl, gdy mi pokazali Kamilka to "do kogo jest podobny" miał dużo czarnych włosków - a my to raczej mamy ciemny blond - i pomyślałam, że jedynie do mojej siostry - Kamili..:-D
Urodzenie łożyska poszło szybko a samo szycie to też był już pikuś - byłam przeszczęśliwa, że Kamil jest już ze mną!!:-D:-D:-D

Tatuś ze względu na przeziębienie nie był obecny przy porodzie - ale ja to po wszystkim nawet się cieszyłam..

Ale się rozpisałam (bez notatek w kalendarzu i smsów wysyłanych z porodówki nie byłabym już w stanie sobie tego tak dokładnie przupomnieć):-p
 
No to teraz ja coś napiszę :)
W sobotę byłam u lekarza na wizycie i kazał mi się zgłosić w poniedziałek na oddział w celu wywołania porodu, bo było już tydzień po terminie. Sprawdzał wody, zrobił KTG i wszystko wyszło ok. Prosiłam lekarza o USG, bo miałam robione 3 tyg. wcześniej i wyszło, że mały ma ważyć ok 4kg, ale on stwierdził, że ja mam "warunki" na duże dziecko i nie ma takiej potrzeby. W niedzielę postanowiłam posprzątać wszystko w domu co się da, żeby nie myśleć o porodzie i zająć się czymś. Gdzieś od 12 czułam lekkie kłucia w podbrzuszu, ale myslałam, że to mały mi się tam wierci... Gdzieś ok17 zorientowałam się, że te kłucia stają się trochę silniejsze, poszłam pod prysznic, umyłam głowę, wysuszyłam. Skurcze wciąż nie przechodziły, ale nie bolały zbyt bardzo. O 19 zadzwonilam do mamy i mówię jej,że chyba się zaczęło, ale nie jestem pewna, bo tylko trochę boli. Skurcze były już co 5 min :) Do szpitala zajechałyśmy przed 20-stą. Mowię do Pani na izbie przyjęć, że chyba rodzę, ale nie jestem pewna, bo tylko trochę boli :), po badaniu okazało się, że skurcze są porodowe, a rozwarcia jest już 6cm. Dalej akcja toczyła się bardzo szybko. Naprawdę wcale mocno mnie nie bolało - tak do wytrzymania. O godzinie 23 miałam już pełne rozwarcie i zaczęły się bóle parte. Położna przebiła pęcherz i wody okazały się być zielone :( Potem mimo mojego parcia główka małego wogóle nic nie schodziła, tętno małego zaczęło zanikać.... Postanowiona zrobić mi cesarkę. W ciągu 15 minut postawiono na nogi całą salę operacyjną i równo o 24 Kubuś się urodził. Kazali mi wybierać datę jego urodzin - czy ma być 30.01.2011 godz.23:59 czy 31.01.2011 godz. 00:01 - wybrałam tą drugą opcję. Okazało się, że główka nie schodziła bo była obwinięta pępowiną i mały mógłby się udusić gdybym go dalej próbowała wyprzeć. Na szczęście dostał 10 pkt Apgara i po wszystkich badaniach powiedzieli, że nie doszło do zakarzenia wodami i że jest zdrowy. Oczywiście mam żal do lekarzy, że bardziej się nie przyłożyli, że nnie miałam zrobionego USG przed porodem itd... Ale cieszę się, że mimo wszstko moje szczęście jest zdrowe i że wszytsko się dobrze skończyło. Cała akcja porodowa rozwijała się bardzo szybko i prawie bezboleśnie dlatego szkoda mi trochę, że skończyło się na cesarce. Z drugiej jednak strony już prawie do siebie doszłam, nic mnie nie boli, blizna ładnie się goi, mogę się schylać... Naprawdę jestem w szoku!!! :)
 
To Ja tez opisze Moja historie choc poetka ze mnie kiepska:)No wiec pierwsze skurcze poczulam po 2 w nocy i sie obudzilam. Byly tylko 3 i w duzym odstepie czasowym. Przed 4 obudzilam meza ze mam dziwne skurcze byly juz co kilkanascie minut.Przed 5 poszlam pod prysznic mowiac do meza ze dziewczyny z forum mowia ze po prysznicu przejda te niewlasciwe a wlasciwe sie nasila. I myslalam ze przeszly bo na chwile tak bylo wysuszylam wlosy i juz zaczely byc silniejsze ale znowu dluzsze przerwy.Wiec polozylam sie do lozka z powrotem i wtedy sie zaczely co 10 minut nieraz 11,14 wciaz nieregularne ale co ok 3 skurcz byl dosc silny az sie juz zaczelam zwijac i zaczal mi sie przypominac pierwszy porod. Maz wstal zaczal wedlug listy dopakowywac trobe i tak czas jak na zlosc zaczal pedzic jak szalony. Juz bylo po 6 maz zaczal sie ubierac ja wciaz lezalam i cwiczylam oddechy na tych silniejszych skurczach. zaczely byc co 8 minut nie raz juz co 5.Mowie do meza ze bola mnie strasznie ja do tych co 3 minuty czekac nie bede bo nie wytrzymam.Maz zaczal budzic syna Ja zadzwonilam do kolezanki dwa domy dalej ze to dzisiaj i kazala przyprowadzic syna. No i juz ok 7 mialam skurcze co 5 i co 3 minuty tylko te silne nie moglam wstac sie ubrac szlam na kolanach po drodze objmowalam krzeslo i juz wtedy wiedzialam ze to juz.Zaczelam plakac z bolu i krzyczec do meza ze rodze ja to czuje ze szybko musimy juz jechac.Maz nigdy tak nie byl spanikowany nie wiedzial co ma robic ubierac syna czy mi pomoc wreszcie zadzwonil po taksowke.No i po ciezkich trudach ubralam sie miedzy skurczami i zaczelam schodzic po schodach tez miedzy skurczami starajac sie nie krzyczec zeby sasiadow nie pobudzich tych co jeszcze spia. Potem zobaczylam mine taksowkarza ktory myslal pewnie ze chce drzwi wejsciowe zabrac ze soba tak sie ich dlugo trzymalam i miedzy skurczami doszlam do taksowki potem znowu miezy skurczami wsiadlam.Synek sam pobiegl juz do kolezanki i pojechalismy. I tu akcja jak w filmie zamiast 15 minut jechac jechalismy 35 po drodze korki i taksowkarz wpychajcy sie gdzie moze i krzyczacy przez okno kobieta w ciazy rodzi. I tak on z nas wszystkich najbardziej byl spanikowany. Maz tylko do niego mowil zona juz prze on coraz wieksza panika i wreszcie maz mowi do niego nie wiem czy to wazne ale odeszly jej wody.On zglasza przez radio ona prze odeszly jej wody co mam robic?A w radiu na to jak to co prowadz sybciej.Blisko szpitala maz zazwonil na oddzial ze jedzemy jestesmy juz blisko ze pre i odeszly mi wody zeby zeszli po mnie.. i wreszcie dojechalismy no myslalam ze nigdy juz nigdy nie dojedziemy w tych korkach ale udalo sie zeszly po mnie polozne zawiolzy na wozku na oddzial pomogly sie rozebrac,polozylam sie na lozku i sie okazalo ze glowka nisko ze wszystko juz jest ku koncowi.Wiec sie pytam ile to potrwa a one zalezy jak bedziesz parla wiec daly mi instrukcje co mam robic i jak lapac oddech i tak po 25 minutach maly byl juz na swiecie. Przezylam wieksza traume niz przy pierwszym porodzie.W moim wypadku skurcze co 3 minuty mnie by zgubily a tak kazala mi polozna przyjechac.I bardzo szybko z 5 minut zrobily sie co 3.I jak kazda kobieta cierpiaca w bolach modli sie o koniec tak ja modlilam sie zeby jeszcze nie teraz powiem wam ze strasznie ciezko bylo mi powstrzymac sie od parcia w taksowce bardzo to jest trudne przy takich skurczach i modlilam sie o cud zeby zdarzyc. Bluznic tez troszke bluznilam a jak sie darlam mam nadzieje ze taksowkarz nie ogluchl ale nic mnie to nie intersowalo ze pewnie ma mnie juz dosyc.Liczylo sie tylko zeby zdarzyc. A maz powtarzal bluznij po polsku heh to mnie nawet troszke smieszylo mimo cieprinia ale nie umialam tego powstrzymac.Popeklam ale mimo wiekszego syna mniej niz przy pierwszym i mnie nie naciely za co im dziekuje.Albo wielkosc dziecka nie ma znaczenia przy porodzie albo ta pilka naprawde pomaga skoro lepiej przeszlam porod..Niestety lozysko rodzilam prawie tyle samo co dziecko bo gdzies po drodze mi utknelo i rodzilam je na stojaco.Wiec po 20 minutach bylam juz na nogach pierwszy raz drugi po 40 na siusiu .W miedzy czasie mnie zszyly.NIc mnie nie bolaly szwy czulam sie swietnie i naprawde wierzylam ze mi sie uda wyjsc w te 6 godzin ale niestety jak juz wiecie malemu wykryli infekcje pluca a ja dostalam malej goraczki i skoczylo mi cisnienie i tak lezelismy 6 dni oboje na antybiotyku. Ale najwazniejsze ze wszystko dobrze sie skonczylo.A 15 minut po porodzie maz sie mnie spytal kiedy 3 dziecko Ja ze juz nigdy a on zebym sie nie martwila ze przeprowadzimy sie kolo szpitala.Dowcipnis:)
 
Dobra póki co i ja opiszę, bo zapomnę:)
W niedzielę mój mąż mnie zabrał na obiad i poszliśmy jeszcze na deserek. Wieczorkiem spacerek z mężem i psem i już coś przeczuwałam że to chodzenie zaowocuje. Wieczorkiem bujałam się na piłce...bez winka bo się skończyło...poszłam pod prysznic...zaczęły się delikatne skurcze ale jakoś nie myślałam, że to będą właśnie te porodowe....zaczęłam odliczać co i jak...i poszłam spać. W nocy tzn. ok 24 obudziłam sie i zeszłam do męża na dół (on jeszcze pracował) i mówię, że mam skurcze....znowu wzięłam pilkę...i zaczęłam informować Was na forum...później jeszcze kąpiel...skurcze nadal były....więc tak do 2 sie pobujałam....poszłam się położyć spać i tak ok 5 wstałam i obudzilam meża i mówię...jedziemy:)
Przyjechaliśmy na IP akurat mój lekarz kończył dyżur i do mnie z tekstem , że dziś nie mogę rodzić bo on właśnie kończy dyżur, że mogłam wczoraj przyjechać ;) zbadał mnie...i powiedział, że to jeszcze nie to ale skoro mam skurcze to mnie przyjmują na oddział...Skurcze miały oznaczać że dziecko wchodzi w kanał rodny.... Problem polegał na tym, że jak te skurcze się zaczęły to z godziny na godzinę coraz bardziej mnie bolały nogi....mega nieprzyjemny ból...taki niedoopisania...
I tak się pobujałam w poniedziłek i jeszcze wieczorem mówię do męża że dziś napewnno nie bedę rodzić, że może spokojnie spać....
W nocy skurcze nie ustały a ból był coraz gorszy, położne nic nie chciały mi dac na ten ból więc chodziłam pod prysznic troche sobie ulżyć. Ok 1 w nocy po prysznicu położna mnie zawołała i mówi że mam sie położyć ona mnie zbada....ja się kładę a ona do mnie że jadę na porodówkę...ja wielkie oczy bo przecież te skurcze to dziecko wchodz w kanał rodny...a ja już miałam 3 cm rozwarcia....pojechaliśmy na porodówke zadzwoniłam do męża i przyjechał....od 1 do 6 byliśmy razem i przygotowywaliśmy się do porodu...próbowałam ćwiczyć ale nie było szans bo jak przychodzil skurcz to jak wlazłam na taką leżankę to już nie zeszłam. Mój mąż masował mi nogi bo tak bolały....problem polegał na tym, że ja zamiast "przeć" to zaciskałam wszystkie mięśnie tak mnie te nogi bolały...ok 6 położna zaniepokoila się że mnie te nogi tak bolą i w rozmowie okazało się, że te moje problemy z kręgosłupem teraz znowu wyszły więc powinnam mieć cesarkę....ja już pełna nadziei że mi ulżą mówię zróbcie cesarkę żeby tylko te nogi mnie nie bolaly...na to położna że ok 7 będzie mój lekarz i on zdecyduje. Ok 6 wzięli mnie juz na łóżko porodowe...i się zaczęło...(ja oczywiście czekam do 7 bo będzie cesarka)ból nóg mega, położna podała mi cos rozkurczowego co niby powiinno pomóc....ch...ja pomogło tak te nogi bolały....przychodzi skurcz przyj...a ja zaciskam mięśnie bo tak boli....więc ja nadal czekam do 7 bo będzie cesarka....przyszla nowa połozna i pani doktor i podały mi dodatkowo rozkurczowe leki i oxy....ja nadal pełna nadziei że będzie cesarka tylko mój lekarz przyjdzie. Po tym zastrzyku trochę przestało boleć....skurcz...przyj!...a ja zaciskam mięśnie....w końcu położna mówi, że nie zrobia mi cesarki bo akcja jest już za daleko....ja w moim móżdżku przestawiam myślenie i staram się przetłumaczyc sobie: nie zaciskaj tylko przyj....położna kazała mi kucnąć na kolanach, wypiąc tyłek i przeć...i tutaj już myślenie zaczęło działać....cała akcja trwała do 9.15 kiedy to moje maleństwo wyskoczyło:) Mężuś się popłakał,przeciął pępowine i wiedzialam że to już koniec....
Wrażenia: nie pamietam żadnego innego bólu tylko ten ból nóg, nie wiem jak ta akcja porodowa przebiegała bo nic nie czułam....myśl o cesarce i granice czasowe jakie określiła położna spowodowały że jakoś starałam się wytrzymać...pamiętam jak mnie nacięlii pamiętam że byłam tak zmęczona tymi nieprzespanymi nocami że nie miałam siły przec ale sie udało:) uffff następnym razem napewno będę miała cesarkę....tak myślę:)
 
Teraz ja opowiem o moim długim oczekiwaniu i niezbyt przyjemnym porodzie…

Termin miałam na 17. Lekarz kazał mi iść do szpitala 21 jeśli nic się nie zacznie. To był piątek i szłam z nadzieją, że odeślą mnie jeszcze do domu, bo nie chciałam bezsensownie siedzieć tam przez weekend, a nie spodziewałam się, żeby dali od razu kroplówkę, bo to dopiero 4 dni po terminie, a według pierwszego usg tylko 1 dzień po terminie.
Gdy przyszłam na izbę i kazali mi się przebierać, to powiedziałam, że ja tylko na konsultacje i jak jest wszystko ok., to idę do domu. Zrobili usg i wszystko wyglądało ok. Wysłali jeszcze na ktg. W trakcie moja malutka zaczęła się strasznie wiercić i tętno było bardzo wysokie. 180-190 i aż włączał się kilka razy alarm. No i powiedzieli, że muszę zostać.
Zanim mąż przyniósł moje rzeczy zmieniła się lekarka i znów robiła mi usg. Powiedziała, że wód już trochę mało. Dziecko niby 3750g. Dwa tygodnie wcześniej było 500g mniej, więc się zdziwiłam i pani dr powiedziała, że sprawdzi jeszcze raz. Powiedziała, że jest „imponująca kość udowa” i mniej niż 3570g nie chce jej wyjść. Później mnie zbadała i powiedziała, że jest główka wysoko i jeszcze nieskrócona szyjka. Poszłam na oddział.
W sobotę rano zadecydowali, że w niedzielę dadzą mi pierwszą kroplówkę oxytocyny. O 10 poszłam na porodówkę. Ktg, podpięcie i tak chodziłam do 17. Pod koniec miałam skórcze rzędu 50-80%, ale uprzedzili, że to „skórcze oxytocynowe” i prawdopodobnie wkrótce miną. Rozwarcie było na opuszek i nadal długa szyja. O razu powiedzieli, że kolejna kroplówka co najmniej po 24h przerwy. Skórcze wieczorem minęły. W poniedziałek nic się nie działo. We wtorek o 8 podłączyli znów kroplówkę. Rano rozwarcie nadal na palec i długa szyja. Pod Koniec kroplówki znów skórcze. Bardzo bolesne co 3 minuty, ale ja szłam z uśmiechem na twarzy, bo cieszyłam się, że się zaczęło. Niestety… Wieczorem znów przeszło. Ja już załamana, popłakana. Lekarka na obchodzie powiedziała, że kolejnej kroplówki nie będzie na razie, bo jeśli dziecko jest niegotowe, to rozkłada tą oxytocyne i choćby ją wlewać litrami, to nie zadziała. Poszłam spać.
W środę o 4 rano obudziły mnie skórcze. Dosyć silne, ale nieregularne. Później coraz silniejsze. O 9 okazało się, że mam rozwarcie na 2 palce. Położna zrobiła też masaż szyjki, aby troche przyśpieszyć. Koło południa skórcze co 10minut, ale nie chciałam iść na porodówkę, bo to miał być już 3 raz i chciałam mieć pewność, że wyjde z stamtąd już z dzieckiem.
Przyjechał mąż, bo chciałam mieć towarzystwo do chodzenia po schodach :D
O 16 skórcze były co 7 minut i znów mocniejsze, więc powiedziałam, że chce na tą porodówkę poskakać na piłce. Ok. 17 dostałam jakieś czopki na przygotowanie szyjki. O 19 przyszła nowa zmiana położnych. Zbadały mnie i o dziwo znów tylko 2 palce. Powiedziały, że to jeszcze nie poród. Ja już byłam wykończona. Powiedziałam, że jak to nie skórcze porodowe, to niech mi dadzą coś na wstrzymanie tego, bo chce iść spać. Po konsultacji z lekarzem dostałam tabletkę z zaleceniem, żeby wziąć ją dopiero w łóżku, bo jak połknę, to od razy zasnę i mam gwarantowane przynajmniej 4 godziny snu. Odesłałam więc męża do domu i wzięłam tabletkę. Zamknęłam oczy i…… Skórcz. Za chwilę kolejny. Poleżałam trochę, bo bałam się, że jak wstanę, to się przewrócę, ale nie chciałam dziewczyną jęczeć na sali, więc w końcu poszłam pod prysznic. Skórcze nie ustępowały. Poszłam na porodówkę i powiedziałam, że nie wrócę na salę, bo mnie boli i tabletka nie zadziaałała. One na to, że to była TABLETKA PRAWDY i skoro nie zasnęłam, to znaczy, że naprawdę rodzę. Doradziły, żeby wejść do wanny. Zadzwoniłam po męża. Przyjechał jakoś przed 22. W wannie skórcze coraz częstsze. Po badaniu 5 cm rozwarcia. Bardzo się ucieszyłam i nabrałam sił. Skakałam na piłce i znów wanna. Ok. północy było 7cm i położna przebiła wody. Była już tylko piłka. Później fotel porodowy taki całkiem nowoczesny. Przed 1 przyszły parte. Widać już było ciemne włoski córeczki. Jednak skórcze przestały być regularne. Położna przygotowała nożyczki do nacięcia mnie i na skórczu nacieła. O 1.15 wyszła moja śliczna córeczka. Położyli mi ją na brzuchu i byłam przeszczęśliwa. Dostała 10pkt. Urodziłam też łożysko jednym partym.
Jednak szczęście nie trwało długo, bo zaczęli coś mi tam grzebać. Okazało się, że pękłam. Kazałam wziąć małą, bo strasznie bolało. Musieli wezwać anestezjologa, bo szykowało się duże szycie. Mąż poszedł z małą na badania i szczepienia a mnie uśpili. Jakoś po 3 się zaczęłam przebudzać ale nadal mnie szyli. Anestezjolog powiedział, że wystarczy już miejscowe i poszedł. Wtedy zaczął się horror. Ból gorszy niż 10 porodów. Płakałam. Chyba cały oddział mnie słyszał. Jedna z położnych zemdlała…
Jakoś o 4 to się skończyło. Dostałam pojedyńczą salę i mąż na chwilę przyniósł mi Klarusię. Była piękna. Taka gładka skóra bez żadnej plamki. (Teraz się śmieję, że nie chciała się męczyć i dlatego mnie rozerwała). Byłam padnięta i Emil też, więc odwiózł małą na oddział i pojechał do domu, a ja zasnęłam. Strasznym problemem było wstanie z łóżka rano, bo w głowie mi szumiało, ale jak już się udało i przywieźli moją kruszynkę, to nic nie pamiętałam.
W szpitalu przytrzymali mnie tylko jeden dzień dłużej. Mam antybiotyk i przez pierwsze dni dietę płynną, ale ogólnie jest dobrze. Wszystko się goi i nie ma powikłań. Mam nadzieję, że wszystko minie, ale rodzić siłami natury już na pewno nie będę.

Trochę dużo tego wyszło, ale tez długo trwało :p
 
Ostatnia edycja:
Może i ja opiszę swoje perypetie porodowe:) O ile coś jeszcze pamiętam.

Tak jak wam pisałam, we wtorek 1.02 zgłosiłam się do szpitala na ktg- okazało się, że ambulatorium nie działa tego dnia i robili mi je na oddziale. Potem zbadał mnie lekarz i stwierdził, że mnie przyjmują i będę miała dnia następnego wywoływany poród. Zrobił mi usg i stwierdził, że dzidzia jest mniejsza niż wychodziło z ostatniego usg.
I tak 1 i 2 spędziłam na patologii- co 4h ktg, a po za tym nudy. Trafiłam na salę, na której dziewczyna też czekała na wywoływanie i obydwie nas wzięto 2 żeby założyć balonik. Nie bylo to zbyt przyjemne, szczególnie że mi to robiły 2 lekarki i nie chciało im się to ustrojstwo odpowiednio włożyć. Miałam to nosić od 12 do 6 rano a o 6 być gotowa do przeniesienia na porodówkę. Uczucie takiego ciała obcego nie było fajne, ale też jakoś specjalnie akcji mi nie rozkręciło. Zadzwoniłam tylko do swojej położnej i umówiłyśmy się że będzie na mnie czekała już rano na porodówce. Myślałam, że nie prześpię ani minuty z nerwów ale okazało się, że zasnęłam jak kamień a 3.02 o 6.10 wpadła pani położna i kazała się zbierać- wzięłam tylko moją torbę a po resztę rzeczy miał za chwile przyjechać mąż. Położna zaprowadziła mnie do pokoju, zaaplikowała lewatywkę i zanim przyjechał mój chłop to ten "punkt" programu miała już za sobą. Ok 7 podali mi 1 kroplówkę z oksytocyną i 2 z glukozą- żebym nie dostała hipoglikemii w trakcie. Akurat przyjechał mąż, poprzynosił mi resztę rzeczy i czekaliśmy na rozwinięcie akcji- do 12 nie działo się kompletnie nic- skurcze miałam na 100 albo i więcej ale kompletnie ich nie czułam. Ok 13 przyszedł lekarz, podkręcił mi oksytocynę i przebił pęcherz płodowy- oj zalało mnie strasznie, ale wody były czyste więc się nie martwiłam. Od tego momentu zaczął się koszmar- skurcze ledwo na 40 a ja umierałam z bólu- a najgorsze jest to że to były bóle krzyżowe- w ogóle nie pomagające a najstarszliwsze chyba na świecie;/ Byłam długo pod prysznicem- to było super- ulga wielka, później skakałam na piłce, leżałam na worku- a raczej już moje nędzne resztki leżały bo przy każdym skurczu mówiłam do męża, że ot już koniec, że raczej zejdę niż urodzę, że chcę cesarkę etc... A on mnie tylko masował po plecach i próbował uspokajać. Jak już nie wytrzymywałam bólu przyszedł lekarz i postanowił że dostanę znieczulenie. Jaka byłam przez chwilę szczęśliwa, że choć na moment przestanie mnie boleć. Wkłuwanie w kręgosłup- dwukrotne- nie było takie straszne, nawet opanowałam drżenie nóg żeby tylko anestezjolog dobrze to zrobił...Jak znieczulenei zaczęło działać to tylko leżałam i odpoczywałam. Tylko, że poszło coś nie tak i jedną stronę ciała miałam mniej znieczuloną i już po godzinie poprosiłam o 2 dawkę. Dostałam bez problemów i przez kolejną godzinę już było super- regularne skurcze, których nie czułam + zero bóli krzyżowych. Niestety znieczulenie przestało działać i okazało się, że skurcze już odpowiednie, rozwarcie na 8 cm ale główka jeszcze wysoko- leżałam znowu na worku, później położna pokazała mi jak popierać w czasie skurczu a ja znowu schodziłam z bólu... Już wszystkich błagałam, żeby wyciągnęli ze mnie tą dzidzię, żeby to się skończyło. Starałam się myśleć o moim maleństwie, że ono też się męczy i muszę się skupić na pracy ale już nie miałam sił. Między skurczami zasypiałm na minutę a potem dalej cierpiałam. W końcu przyszła taka młoda lekarka i kazała podkręcić oksytocynę- jak to powiedziała na jej odpowiedzialność- tętno dzidzi było w normie a mi się zaczęły parte- mała byłą nadal za wysoko więc tylko mogłam popierać żeby ją obniżyć. Za jakiś czas moich jęków przyszedł kolejny lekarz, sprawdził jak mała ma ułożoną główkę i stwierdził że jeszcze chwila. Ja już nie mogłam, ale położna obiecała że to już maks pół godziny i idziemy na fotel rodzić. Nie minęło to pół godziny a ja już nie mogłam nie przeć. Zabrali mnie do sali porodowej, ledwo weszłam na ten fotel,położna pouczyła mnie jeszcze jak przeć, przyszło 2 lekarzy i kazali mi przeć. Oj myślałam że się uduszę. Nie byłam w stanie wymieniać tak szybko powietrza żeby na jednym skurczu zrobić 3 wdechy, robiło mi się ciemno przed oczami. W pewnym momencie położna rozcięła mi krocze- zaczęłam się drzeć bo bolało jak jasny gwint. Lekarz na mnie nakrzyczał i kazał pracować- sam położył mi rękę na brzuchu i naciskał jak parłam- to jest praktyka zakazana, ale jakby nie ta jego pomoc to chyba bym zemdlała z wysiłku i nie było by efektu. W końcu poczułam okropny nacisk na miednicę rozchodzący się na uda i tyko słyszałam jak mój mąż krzyczy- przyj przyj już widać główkę. Jeszcze ze 2 skurcze i małą była na moim brzuchu- od razu ją odpępniono i zabrali ją do badania. Ja w szoku, lekarz się mnie pyta jaki ma kolor a ja że nie widzę bo nie mam okularów- była śliczna, różowa i darła się wniebogłosy:D A ja tylko pamiętam, że była śliczna wogóe nie sina i miała takie maleńkie uszka i nosek. Wiem, że się zdziwiłam ale byłam na prawdę szczęśliwa. A mąż- zafascynowany procesem porodu- stał jak zaczarowany i taki rozemocjonowany jak nigdy. Za chwilkę malutką zabrano na noworodki- żeby ją troszkę ogrzać bo po takim maratonie była zmęczona strasznie a lekarz z położną wydobyli ze mnie łożysko- nie miałam już żadnych skurczy i samo by nie wyszło. Później lekarz mnie znieczulił i robił jakieś hafty prawie pół godziny- znieczulenie nic nie dało bo ostatnie szwy bolały jak cholera. Nie wiem po co to znieczulenie- ale ważne już było tylko to że już po wszystkim, że dzidzia zdrowa i takie ukłucia igłą już nie były takie straszne. Po cerowaniu- nie chcieli mi powiedzieć ile mam szwów ale po długości szycia stwierdzam, że sporo- położna zawiozła mnie na salę, kazała sobie poleżeć ze 2 godzinki zanim przywiozą mi dzidzię do karmienia. Ja po 1,5 h byłam w stanie wstać i wziąć prysznic- nie chciałam leżeć w brudnej poplamionej krwią koszulce. Akurat jak kończyłam się myć przywieźli mi Wiktorię i już została ze mną przez kolejne dni w szpitalu:)

Podsumowując- poród był straszny przez swoją długość i przez to że był wywoływany od samego początku. Następnym razem mam się zgłosić do szpitala z regularnymi skurczami i powinno być lżej:) Lekarze w szpitalu w trakcie porodu i przez kolejne 3 dni w porządku, położne od mam- w sumie nie wiem bo do porodu miałam swoją a potem to tylko na obchodach je widywałam, położne noworodkowe i pediatrzy- 80% miłych i sensownych- pozostałe 20 ciężcy w komunikacji.
Pomimo tego, że krzyczałam do męża że więcej dzieci mieć nie chcę, że żadnych więcej porodów to myślę że i tak za 3 lata będziemy coś majstrować:)
 
No to kolej na mnie.
Ala w chuście śpi u tatusia to mogę popisać.
W czwartek miałam pójść do szpitala ze skierowaniem na wywołanie Prepidilem-żel, który aplikuje się na szyjkę macicy, żeby ją pobudzić do otwierania. Skierowanie miałam od poniedziałku ale moja dr ma w czwartki dyżur więc pomyślałam że na nić zaczekam. :-)
W środę rano jednak zaczął mi odchodzić płynny śluz z krwią i ból podbrzusza i zdecydowaliśmy z mężem że jedziemy. Spakowana byłam już od wtorku wieczorem bo Ala mało się ruszała i nie wiedzieliśmy czy nie jechać.
Wstałam więc w czwartek o 5 rano, umyłam się, dopakowałam i na 8:00 byliśmy w szpitalu.
Najpierw jak zwykle niemiła pani na izbie, po co przyjechałam, ja jej że mam skierowanie no i jak tylko zobaczyła że na skierowaniu moja dr powołuje się na uzgodnienia z ordynatorem to szybko stała się miła. :-)
Przyjęli mnie na patologię, na badaniu rozwarcie na 1 luźny palec, usg wykazało wagę ok 3600gr, ktg ok.
Czekaliśmy na decyzję czy maż ma jechać po Prepidil czy będą coś innego decydować, przyszła położna i powiedziała żeby jechać no i mąż załatwił.
O 13:00 zaaplikowali mi żel, wcześniej lewatywa, pobranie krwi, mocz, ktg.
Z tym żelem miałam leżeć 2h nieruchomo, ciągle pod ktg, skurcze marne, ale ból czułam, niestety po tej lewatywie była masakra i dostałam mega rozwolnienie więc ciężko było wytrzymać te 2h.
Po 15:00 pozwolili mi wstać, o 15:30 lekarz zbadał, rozwarcie na 2 luźne palce, z powrotem na patologię, mam chodzić, wziąć prysznic i zobaczymy.
W między czasie lekka załamka bo info z kilku stron że po tym żelu to może się rozkręcić po 12h, ale nawet po 3 dniach.
Zadzwoniłam do męża, że może przyjechać, i tak miał wolne i czekał na info.
Jak przyjechał poszłam pod prysznic, już miałam skurcze który paraliżowały mi nogi do kolan, jakby mi mięśnie zanikały, nie mogłam leżeć, chodzić ciężko, siedzieć też nie, ale myślałam że mam niski próg bólu to pewnie by się zapisały skurcze na 50% max.
o 17:30 spotkałam kuzynkę która urodziła i już sie skupić na rozmowie nie mogłam, ani ustać. Po 18:00 położna wezwała lekarza, on mnie na fotel kazał a ja wejść nie mogłam, skurcz za skurczem bez żadnych przerw. Jak już się wgramoliłam to zbadali i co: Pani Asiu, dobrze sie pani spisała, pełne rozwarcie, jedziemy rodzić! :-)
Wychodzę z gabinetu, męża po rzeczy wysłali, on w szoku że to już.
Zajechaliśmy na porodówkę, weszłam na łóżko, pozycja półleżąca, miałam skurcz, zaczęłam przeć, wody mi odeszły na położną.
edit-córka pozwoliła :-)
Położną trafiłam super, jak zaczęłam jej słuchać (co zasugerował lekarz), to naprawdę poszło szybko, nacięła mnie na ostatnim skurczu-ponad pół godziny akcji i wyparłam Alusię, położyli mi ją na brzuch, mąż przeciął pępowinę, potem mnie szyli, bardzo fajny lekarz, podobno ładnie zszyta jestem :-) ale póki co nie oglądam zbyt dokładnie :-)
Potem pół parcia i łożysko, jak mnie szyli mąż poszedł do ważenia i mierzenia a potem siedział z córeczką obok mnie a ja cykałam im zdjęcia :-)
Potem czas dla nas na sali poporodowej, smsy, karmienie, bycie razem, no i po 21 na sali.
Pierwsza noc dużo jadła, a ja na adrenalinie nie mogłam się na nią napatrzeć.
Przeżycie niesamowite, ból partych nieporównywalny ze skurczami, warto było czekać i pocierpieć :-)
Pozdrawiam wszystkie ciocie z bb i dziękujemy że na nas zaczekaliście :-)
 
Ostatnia edycja:
a więc u mnie było tak...

24 styczeń godzina 01:00
obudziłam sie na siusiu, w łazience nie zapalam zwykle światła bo to tylko na chwilkę to po co ale tym razem cos mnie tkneło...wydawało mi sie ze na wkładce cos jest... zapaliłam światło obok lustra....to był śluz z krwią...kurde strach jaki mnie wtedy ogarnął to masakra....posżłam do łózka powiedzialam kamilowi, a on na to : To juz? zbieramy sie?
ja mówie ze nie bo to ze odszedł czop jeszcze nic nie znaczy... i tak lezę...godzina 02:15 pierwszy skurcz...słaby...myślałam ze nie bede wiedziała jak sie je odczuwa ale juz wtedy wiedziałam ze to to i tak z czasem zaczęły sie częściej...o godz 03:30 były juz co 5 minut... mama mojego k wstawała własnie do pracy...no to my tez wstalismy i zaczelismy sie zbierac:]
najpierw był problem z autem bo drzwi przymarzły... potem juz w misiescie złapała nas policja...ale jak k powiedzial im ze rodzę to nas puścili...w szpitalu zanim mnie przyjeli to postałam w recepcji z pół godziny masakra...i jeszcze najlepsze co winda sie zacięła....;/ skurcze były coraz bardziej bolesne


wkoncu dotarłam na porodówkę: polożna stwierdziła 3 cm rozwarcia...głowka wysoko wszystko pozamykane... i powiedziała to pierwszy etap...jeszcze poczekamy...;]

i tak do 10:00 podłączyli mi Oxy...bo niby skurcze były ale za słabe....

jak podłączyli to juz za przeproszeniem srałam po gaciach:/
na stojąco, siedząco, kucaka, juz nie wiedzialam jak mam siedziec czy chodzic, czy lezec czy skoczyc przez okno.... a wizyty dopiero od 12 ....akurat mój K nie jechal do pracy bo bylo na minusie a on robi na ociepleniu więc lipa.... siedział w domu o 12 miał przyjechac z moją mama bo ona musiała podpisac cos w szpitalu bo ja niepełnoletnia..


o 12 badanko: poszły wody, 4 cm rozwarcia, głowka wysoko wszystko pozamykane....czekamy:]

przed 13 przyjechał k z moja mama... Akurat na morytarzu mijałam sie z położną bo o 13 była zmiana....okazalo sie ze ta polozna odbierała mojej mamie wszystkie porody ....w tym mnie, mowi do mnie ze po mojej minie widac ze jeszcze daleko chyba....
ale juz 15 po 12 myslałam ze urodzę na podłoge zaczęło mnie tak ciągnąc w dól...masakra... Mój k wystraszony, przybiegły pielęgniarki i polozzna zabrały mnie na porodowkę a oni pojechali....stwierdzono 8 cm rozwarcia, głowka wysoko wszystrko pozamykane....
siad na piłkę....każdy ruch na piłce to był bol taki ze myslałam ze będę gryzła łożko porodowe....
kazały mi wejsc na łożko...nie miałam siły.,..bolało.... ale ona swoje....Kasiu bo bedziemy rodzic na podłoge.....po0oł godziny kaząły mi lezec na lózku...zeby wszystko zesżło w dol....ja sie męczyłam a one sobie gadały...oczywiście nie narzekam bo połozna była cudowna....dziękuję bogu ze to ona odbierała mi poród...babka super...no i jak juz zaczełam sie d4rzec w nieboglosy...zaczeło sie.... nie pamiętam ile razy parłam z tego wszystkiego.... ale o 13:45 Nadia była z nami. bez nacinania i pęknięcia....


to było tak:)) kurde sory ze tak byle jak ale mała ryczy mi juz^^ papa
 
reklama
I przyszła pora na mnie:
Jak wiecie 17.01. (poniedziałek) miałam się stawić w szpitalu na wywołaniu porodu – byłam już sporo po terminie. Dlatego też 15.01. zaglądnęłam do torby i stwierdziłam że kilka rzeczy jeszcze w niej brakuje. Zrobiłam listę co jeszcze dokupić w niedzielę aby móc spokojnie rodzić. Wieczorem tego samego dnia (sobota) byłam jakaś niespokojna… zresztą pisałam wam że mam jakiegoś dziwnego stresa… mały był strasznie ruchliwy, aż nagrałam jak się wypina i wierci w brzusiu… zjadłam paczkę chipsów, wszystkie możliwe czekoladki i cukierki aż mój mąż zapytał się mnie czy się gdzieś szykuję bo robie zapasy w brzuchu :-D Po czym poszłam spać. O 1 w nocy z soboty na niedzielę obudził mnie skurcz – ale był inny niż te do tej pory (pamiętacie ile miałam tych przepowiadających:/). Jakiś taki krzyżowy, promieniujący do brzucha, dziwny, powodujący dreszcze i poty. Bolało i bolało… dostałam biegunki… skurcze pojawiały się co 15 minut, później co 7 i bolały coraz mocniej. Nie pomagały zmiana pozycji czy ciepły prysznic – wtedy wiedziałam że to już TO J Pomyślałam – Szymonek wystraszył się wywoływania i sam postanowił wyjść. Mąż był cały czas przy mnie… zapisywał skurcze, zrobił kanapkę i masował mi kręgosłup. Kiedy zaczęły się skurcze co 4 minuty – poszłam pod prysznic i poinformowałam rodziców, teściów i przede wszystkim wujka. Pod prysznicem wyleciał mi krwisty czop śluzowy i ok. 4 nad ranem pojechaliśmy na IP. Tam masa badań, pytań itp. Rozwarcie 2 cm, skurcze co 4 minuty, ale krzyżowe niepostępujące więc położono mnie na patologii (była godzina 6 rano). Podłączono mi KTG, a ja modliłam się aby skurcze malały bo bolało jak nie wiem co – zwłaszcza krzyż. O 8 rano przyszedł lekarz, zbadał mnie i stwierdził „rodzimy” – więc poszłam na sale przedporodową z 3 cm rozwarcia J
Miałam swoją położna więc pomoc jej była nieoceniona – oddychała ze mną, masowała kręgosłup, podawała picie i komórkę jak chciałam zadzwonić do małżona… po prostu kochana kobieta. Do tego lekarz również był poinformowany przez mojego wujka że jestem „swoja” więc właściwie gdyby tak bardzo nie bolało to byłoby nawet fajnieJ Ale nie obeszło się bez OXY – skurcze nadal były tylko krzyżowe i w dodatku niepostępujące. I wtedy zaczął się hardcore:/ bóle coraz mocniejsze, coraz dłuższe… bolały jak nie wiem co… badanie ginekologiczne co godzinę, tętno Szymcia sprawdzane co 15 minut. Ja kołysałam się na piłkach, workach, miałam masaże krzyża itp. Kiedy zaczęłam czuć parcie na kupkę krzyczałam położnej, że chcę przeć. Ona mnie badała po każdym takim moim spostrzeżeniu i pomagała kołysać się na piłce, aby główka dziecka szybciej schodziła w kanale. Rozwarcie postępowało bardzo szybko, ale niestety główka nadal była zbyt wysoko aby przeć. Dlatego też położna męczyła mnie dalej na piłce i na krzesełku z dziurką. Kiedy już krzyczałam, że chcę już przeć i nie mogę tego powstrzymać, zbadała mnie po raz kolejny i krzyknęła: „8 cm – dzwońcie po lekarza”. Wtedy pozwolono mi już przeć na kucąco i na krzesełku z dziurką – ale ulga. Przyszedł lekarz, bada mnie i mówi: „10 cm p. Moniko – rodzimy”. I wtedy się zaczęło. Odeszły mi wody – niestety żółte, mętne więc musiałam jak najszybciej urodzić dziecko, bo groziło mu niedotlenienie. Dlatego na każdym skurczu musiałam przeć 4 razy (normalnie prze się 3 razy, ale tu chodziło o życie bobaska). Jak dla mnie całe te parcie trwało wieki, ale według lekarzy tylko 20 minutJ W międzyczasie nacięli mi krocze – czułam taaaką ulgę że aż byłam im za to wdzięczna, zwłaszcza, że maluszek był zaraz na świecie. Niestety nie obeszło się bez wyciskania Szymonka – był zbyt wysoko w kanale abym go sama urodziła. Bałam się tego całego wyciskania, ale stwierdziłam, że jest lepsze niż kleszcze czy vacuum. O godzinie 15:20 nasz ukochany synek przyszedł na świat z waga 3250 gr i 53 cm długości. Najszczęśliwsza chwila w moim życiu – jak położyli mi go na brzuniu... był taki cieplutki i rozdarty jak kurczaczek. Urodził się owinięty pępowiną, ale położna szybko zareagowała.
I tu koniec porodu – a dla mnie początek drogi przez mękęL Szycie krocza bolało mnie bardziej niż cały ten poród. Tzn. dostałam znieczulenie, zwłaszcza, że mnie łyżeczkowano, ale kiedy już mnie zszyli, moje krocze rozeszło się po sam tyłek. Więc nie było czasu na kolejną dawkę leków tylko zszywano jak popadnie, aby uniknąć pęknięcia odbytu. Bolało jak diabli, a ja wyłam z bólu, machając rękoma i nogami przed lekarzem. Oczywiście dostałam opieprz, że zasłaniam rękoma krocze, ale to był taki ból, że wolę zdecydowanie poród.
Po tym wszystkim miałam całe 2 godziny tylko dla siebie i dla mojego synka, który jak na ssaczka przystało - przyssał się do cycusia i śpiochał.
 
Do góry