Witam
Jestem tu nowa, więc na wstępie proszę o wyrozumiałość.
Piszę, ponieważ nie wiem co ze sobą zrobić ... ale od początku, oto moja historia:
W 2008 r. postanowiliśmy z mężem starać się o dziecko, zrobiłam badania hormonów, okazało się że mam za wysoką prolaktynę, dostałam leki i od razu w pierwszym cyklu starań się udało. Ciąża przebiegała książkowo, bez żadnych powikłań. W 2009 urodziłam zdrowego synka - moje największe szczęście
Pod koniec 2014 r. postanowiliśmy starać się o drugie dziecko, zaczęłam brać kwas foliowy i znowu szybko się udało, bo również w pierwszym cyklu starań. W 7 tyg USG - wszystko ok, tętno dzidziusia prawidłowe. Dopadło mnie paskudne przeziębienie, katar, kaszel ale bez wysokiej temperatury. Wizyta u lekarza, L4 i pod kołderkę. Po kilku dniach zaczęło przechodzić ale zaczął boleć mnie pęcherz (tak to przynajmniej wyglądało), bardzo lekkie pobolewanie przy siku i dziwne przeczucie że coś jest nie w porządku.. Był to piątek wieczór, bałam się zostać na weekend z jakimś stanem zapalnym więc pojechałam do szpitala. Na Izbie lekarz wyśmiał mnie że z pęcherzem przyjechałam, że przewrażliwiona jestem itp. Ale musiał zrobić USG bo taka procedura. Zaczął badanie i cisza... przez chwilę nic nie mówił, po czym poprawił jakieś ustawienia aparatu i dalej cisza ... w końcu się odezwał i powiedział ze musi iść po starszego kolegę, bo nie widzi serduszka ... A mnie jakby ktoś obuchem w łeb za przeproszeniem strzelił. Przyszedł starszy kolega i niestety potwierdzenie strasznej diagnozy. Ciąża obumarła. Zatrzymali mnie w szpitalu, rano ponowne USG wykonane przez trzeciego lekarza, potem piguła na wywołanie i zabieg ... Ryczałam przez tydzień, potem kontrola u mojego lekarza i po 3 cyklu dostaliśmy zielone światło.
Tym razem udało się w 2 cyklu starań, test pozytywny ale druga kreska dużo bledsza (ale jest), miesiączki brak. Tydzień po spodziewanej @ krwotok, beta bardzo niska, diagnoza ciąża biochemiczna. Nie zdążyłam się oswoić z myślą o ciąży więc nie przeżyłam tak jak poronienia, chociaż był ogromny żal. Gin poradził aby poczekać 3 cykle ze staraniami.
I znowu szybko się udało. Ostatnią @ miałam 22.11.2015. W dniu spodziewanej @ 20.12.2015 test pozytywny, druga kreska bledsza ale niewiele. Kolejny test 28.12.2015 - dwie grube krechy - radość ale i przerażenie. Ale byłam dobrej myśli. 04.01.2016 pojawiło się lekkie plamienie ,takie brązowe, bardzo niedużo ale spanikowana pognałam do szpitala. Badanie USG - ciąża potwierdzona, serduszko bije ale zarodek i pęcherzyk bardzo malutki, dużo mniejszy niż wskazuje termin OM (dodam ze cykle mam bardzo regularne, nawet po poronieniu szybko sie wszystko wyregulowało). USG do powtórzenia za 1-2 tyg, luteina dopochwowo 2x1 i wypoczywać. Potem wizyta u mojego gina i skierowanie na badanie przeciwciał (mimo że mam grupę 0 RH+, na wszelki wypadek), TSH i pozostałe standardowo + skierowanie na USG. Wyniki badań będą dopiero na wizycie u gina (takie głupie zasady w przychodni) tj. 22.01. Plamienia nie ustawały, wczoraj nawet się nasiliły ale bez krwi. Od rana miałam jakieś złe przeczucia, do tego jakby mniej bolały mnie piersi (wcześniej bolały nieludzko), no i nie miałam mdłości ale mąż mnie uspokajał że jeszcze się nimi nacieszę. Mimo tego dalej czułam jakiś wewnętrzny niepokój. Dzisiaj byłam na USG, ciążą żywa, tętno 110, jednak lekarz stwierdził że ciąża jest o ponad 2 tyg mniejsza niż wskazuje data OM. Zapytany przeze mnie o te plamienia + mały zarodek stwierdził że mam szanse pół na pół na utrzymanie ciąży. Trochę się podłamałam ale byłam dobrej myśli. USG miałam o godz. 15:00. Natomiast o godz. 17:00 pojawiło się plamienie zabarwione krwią, na początku pomyślałam że to przez USG, szyjka bardziej ukrwiona, to się czasem zdarza. O godz. 18:00 poczułam leciutkie skurcze brzucha, potem te skurcze zaczęly przechodzić na plecy i były coraz silniejsze. Już wiedziałam co się dzieje, chociaż mąż pocieszał że to może przez to badanie. Spakowałam na wszelki wypadek kilka podręcznych rzeczy i postanowiłam jechac do szpitala. Jeszcze nie zdążyłam założyć butów jak pognałam do łazienki i rozpacz ... krwawienie, skrzepy, okropny ból zginający w pół. W szpitalu potwierdziło się najgorsze. Poronienie dokonane. Wróciłam do domu o 22:00 przeczytałam dziecku bajkę na dobranoc ostatkiem sił, bóle były okropne. Teraz już mniejsze mam skurcze ale siedzę i ryczę i nie wiem co mam ze sobą zrobić ... dzisiaj jeszcze widziałam bijące serduszko a po kilku godzinach dramat ... Jestem załamana, nie wiem jak to zniosę.
Przepraszam za ten wielki elaborat, ale musiałam to z siebie wyrzucić ...
Jestem tu nowa, więc na wstępie proszę o wyrozumiałość.
Piszę, ponieważ nie wiem co ze sobą zrobić ... ale od początku, oto moja historia:
W 2008 r. postanowiliśmy z mężem starać się o dziecko, zrobiłam badania hormonów, okazało się że mam za wysoką prolaktynę, dostałam leki i od razu w pierwszym cyklu starań się udało. Ciąża przebiegała książkowo, bez żadnych powikłań. W 2009 urodziłam zdrowego synka - moje największe szczęście
Pod koniec 2014 r. postanowiliśmy starać się o drugie dziecko, zaczęłam brać kwas foliowy i znowu szybko się udało, bo również w pierwszym cyklu starań. W 7 tyg USG - wszystko ok, tętno dzidziusia prawidłowe. Dopadło mnie paskudne przeziębienie, katar, kaszel ale bez wysokiej temperatury. Wizyta u lekarza, L4 i pod kołderkę. Po kilku dniach zaczęło przechodzić ale zaczął boleć mnie pęcherz (tak to przynajmniej wyglądało), bardzo lekkie pobolewanie przy siku i dziwne przeczucie że coś jest nie w porządku.. Był to piątek wieczór, bałam się zostać na weekend z jakimś stanem zapalnym więc pojechałam do szpitala. Na Izbie lekarz wyśmiał mnie że z pęcherzem przyjechałam, że przewrażliwiona jestem itp. Ale musiał zrobić USG bo taka procedura. Zaczął badanie i cisza... przez chwilę nic nie mówił, po czym poprawił jakieś ustawienia aparatu i dalej cisza ... w końcu się odezwał i powiedział ze musi iść po starszego kolegę, bo nie widzi serduszka ... A mnie jakby ktoś obuchem w łeb za przeproszeniem strzelił. Przyszedł starszy kolega i niestety potwierdzenie strasznej diagnozy. Ciąża obumarła. Zatrzymali mnie w szpitalu, rano ponowne USG wykonane przez trzeciego lekarza, potem piguła na wywołanie i zabieg ... Ryczałam przez tydzień, potem kontrola u mojego lekarza i po 3 cyklu dostaliśmy zielone światło.
Tym razem udało się w 2 cyklu starań, test pozytywny ale druga kreska dużo bledsza (ale jest), miesiączki brak. Tydzień po spodziewanej @ krwotok, beta bardzo niska, diagnoza ciąża biochemiczna. Nie zdążyłam się oswoić z myślą o ciąży więc nie przeżyłam tak jak poronienia, chociaż był ogromny żal. Gin poradził aby poczekać 3 cykle ze staraniami.
I znowu szybko się udało. Ostatnią @ miałam 22.11.2015. W dniu spodziewanej @ 20.12.2015 test pozytywny, druga kreska bledsza ale niewiele. Kolejny test 28.12.2015 - dwie grube krechy - radość ale i przerażenie. Ale byłam dobrej myśli. 04.01.2016 pojawiło się lekkie plamienie ,takie brązowe, bardzo niedużo ale spanikowana pognałam do szpitala. Badanie USG - ciąża potwierdzona, serduszko bije ale zarodek i pęcherzyk bardzo malutki, dużo mniejszy niż wskazuje termin OM (dodam ze cykle mam bardzo regularne, nawet po poronieniu szybko sie wszystko wyregulowało). USG do powtórzenia za 1-2 tyg, luteina dopochwowo 2x1 i wypoczywać. Potem wizyta u mojego gina i skierowanie na badanie przeciwciał (mimo że mam grupę 0 RH+, na wszelki wypadek), TSH i pozostałe standardowo + skierowanie na USG. Wyniki badań będą dopiero na wizycie u gina (takie głupie zasady w przychodni) tj. 22.01. Plamienia nie ustawały, wczoraj nawet się nasiliły ale bez krwi. Od rana miałam jakieś złe przeczucia, do tego jakby mniej bolały mnie piersi (wcześniej bolały nieludzko), no i nie miałam mdłości ale mąż mnie uspokajał że jeszcze się nimi nacieszę. Mimo tego dalej czułam jakiś wewnętrzny niepokój. Dzisiaj byłam na USG, ciążą żywa, tętno 110, jednak lekarz stwierdził że ciąża jest o ponad 2 tyg mniejsza niż wskazuje data OM. Zapytany przeze mnie o te plamienia + mały zarodek stwierdził że mam szanse pół na pół na utrzymanie ciąży. Trochę się podłamałam ale byłam dobrej myśli. USG miałam o godz. 15:00. Natomiast o godz. 17:00 pojawiło się plamienie zabarwione krwią, na początku pomyślałam że to przez USG, szyjka bardziej ukrwiona, to się czasem zdarza. O godz. 18:00 poczułam leciutkie skurcze brzucha, potem te skurcze zaczęly przechodzić na plecy i były coraz silniejsze. Już wiedziałam co się dzieje, chociaż mąż pocieszał że to może przez to badanie. Spakowałam na wszelki wypadek kilka podręcznych rzeczy i postanowiłam jechac do szpitala. Jeszcze nie zdążyłam założyć butów jak pognałam do łazienki i rozpacz ... krwawienie, skrzepy, okropny ból zginający w pół. W szpitalu potwierdziło się najgorsze. Poronienie dokonane. Wróciłam do domu o 22:00 przeczytałam dziecku bajkę na dobranoc ostatkiem sił, bóle były okropne. Teraz już mniejsze mam skurcze ale siedzę i ryczę i nie wiem co mam ze sobą zrobić ... dzisiaj jeszcze widziałam bijące serduszko a po kilku godzinach dramat ... Jestem załamana, nie wiem jak to zniosę.
Przepraszam za ten wielki elaborat, ale musiałam to z siebie wyrzucić ...