reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Franciszek, 34 tc 2300g, 50 cm

Nika_24

Zaciekawiona BB
Dołączył(a)
7 Październik 2012
Postów
47
Miasto
Pszczyna
Witam wszystkie Mamusie,
jestem tu jakiś czas i poczytuje Was. Długo się zbierałam, żeby cokolwiek napisać. Teraz czuję, że chciałabym się z Wami podzielić swoim szczęściem, jak i troskami, cierpieniem i strachem.

Zaszłam w ciążę wbrew temu co lekarze sądzili.
Jakiś czas przed ciążą zrobiłam sobie kompleksowe badania, byłam u kilku ginekologów i endokrynologów i każdy z nich stwierdził, że moje hormony, jajniki i ogólnie organizm nie będzie w stanie "zajść" w ciążę. Ginekolodzy stwierdzili jednoznacznie, że być może w ogóle nie będę mogła mieć dzieci.
Akurat byłam w poważnym związku, byliśmy zaręczeni i zaczęliśmy nieśmiało przebąkiwać o dziecku.
Załamałam się, ale nie nie chciałam odpuścić. Odstawiłam wszystkie leki i przygotowywałam się do oczyszczenia organizmu, aby położyć się do szpitala na oddział endokrynologii. Mieli mnie zdiagnozować dokładnie, ustawić leczenie abym mogła mieć upragnionego dzidziusia.

Nie udało mi się położyć do szpitala bo okazało się, że jestem w ciąży.! :))

Nie możliwe, a jednak.

W 5 tygodniu ciąży w nocy dostałam krwotoku. Byłam pewna, że poroniłam. Płakałam i modliłam się, żeby dzidziuś był nadal w macicy.
Położyli mnie na ginekologię i wsadzili leki. Ciąża była na tyle wczesna, że nie mogli stwierdzić czy dzidziuś żyje, nie było słychać jeszcze serduszka. Po wypisie czekałam jeszcze tydzień na wizytę u mojego ginekologa by dowiedzieć się czy moje dziecko żyje. Najgorszy tydzień w moim życiu.
Na szczęście okazało się, że serduszko biło. Byłam najszczęśliwsza w świecie.:) Od razu dostałam leki i nakaz oszczędzania się.
(Chcę nadmienić, że w momencie gdy zaszłam w ciąże byłam osobą przy kości, co mimo wszystko nie ułatwiało sprawy lekarzom.)

Później w trakcie ciąży dostałam nadciśnienia, kolejne leki i już L4 i oszczędzanie się na maxa. Później niestety zaczęła mi się skracać szyjka i trzeba było założyć krążek, a ponad to wszystko miałam rozejście spojenia łonowego. Nie umiałam chodzić. Ból podbrzusza był okropny. Ginekolog martwiła się, że dzidziuś ma mniej niż "wymagane" wód płodowych. Bdania prenatalne na szczęście były w porządku. Ogólnie w ciąży czułam się fatalnie. Przyznam się szczerze, że były momenty kiedy miałam dość wszystkiego....
Ok. 32 tc miałam już fatalne wyniki badań, podejrzenie o zakrzepicę i dostałam skierowanie do szpitala.
W szpitalu wykluczyli zakrzepicę, ale okazało się że dzidziuś ma mało wód płodowych, że jest za malutki jak na określony tydzień ciąży (o co najmniej 1,5 tygodnia) - Hypotrofia płodu.
2 dni przed porodem miałam coraz większe sączenie się wód płodowych. Dostawałam mnóstwo kroplówek i wcześniej jeszcze z glukozą, żeby dzidziuś urósł. Miałam niewydolność łożyska.
30 lipca (pn) poszłam rano na badanie USG i okazało się, że "wód praktycznie już nie ma". O 14 trafiłam na stół na cesarkę.
Franek urodził się o 14:15. Lekarze chcieli czekać do godziny 17:00. O 14:00 nie było już wód, a Franek był niedotleniony. Bóg jeden wie, co mogło się stać...
Gdy go wyciągnęli, pokazali mi go na sekundę, usłyszałam jego płacz i zaraz go zabrali.

Miał 2300g, 50 cm. Był niedotleniony, cały siny. Gdy już byłam na sali pooperacyjnej i mąż pokazał mi jego zdjęcie popłakałam się.
Leżał w inkubatorze, miał tzw."noski", bo nie umiał oddychać, jedną nóżkę tak strasznie wykrzywioną, że sama nie wiem jak tak się dało. Straszny widok. Nie spałam całą noc, modliłam się o niego. Lekarz, który przyszedł do mnie po obchodzie wieczorem, powiedział, że Mały próbuje sam oddychać, ale że to nic nie znaczy, że on mi nie może dawać nadziei...
Nie ma to jak podtrzymać na duchu. :(
Następnego dnia miałam wstać i przejść na zwykłą salę, ale niestety nie dałam radę. Spojenie łonowe rozeszło się i mogłam się ruszyć. Nie mogłam nawet pójść do mojego synka. Załamałam się, że nie miałam pokarmu gdy położna przychodziła po kilka kropel...Czułam się okropnie. Najgorsze było również to, że trafiłam na kilka położnych z położnictwa, które w bardzo obraźliwy sposób się do mnie odnosiły m.in. czy zawsze byłam taka gruba, że to przez wagę spojenie się rozeszło itp. Dodatkowo nie mogłam się z mężem zobaczyć...czułam się samotna i opuszczona, a najgorsze, że nie mogłam mojego Skarba zobaczyć. Mąż, mi przemycił zdjęcie. 2 dnia był jeszcze w inkubatorze, ale już nabrał kolorów, leżał w tzw.gniazdku i oddychał samodzielnie. Miał sondę do żołądka i kilka innych kabli. Lekarz powiedział, że w nocy już zaczął oddychać sam i że radzi sobie bardzo dobrze.
3 dnia wstałam sama, bez pomocy wrednych położnych i jak tylko stanęłam na nogi pognałam do dziecka.
Serce mało mi nie wyskoczyło z piersi jak go zobaczyłam w zwykłym łóżeczku, śpiącego. Ledwo stałam na nogach i ryczałam jak bóbr. Był taki śliczny i spokojny. Później porozmawiałam z lekarzem.

Ogólnie spędziliśmy w szpitalu razem 11 dni. Franek nie miał odruchu ssania w ogóle. Położne próbowały go karmić smoczkiem, miał rehabilitację aby pobudzić odruch ssania. Nie mogłam go jeszcze na ręce brać, nie pozwoliły mi położne. Na sali też go oczywiście nie miałam. 4 dnia przyszła do mnie lekarka Frania porozmawiać. Pytała czy piłam, paliłam w ciąży. Oczywiście zaprzeczyłam, nawet nie przebywałam z osobami palącymi. Powiedziała mi, że Mały ma typowe objawy jak na "zespół odstawienia", że ma napady płaczu, że nie da się go wtedy uspokoić. Później gdy poszłam do niego, położne również mnie o to pytały. Wieczorem, gdy była inna zmiana położnych, również mnie o to pytały - wkurzyłam się wtedy i powiedziałam, że jak się ma dziecko zachowywać skoro nikt mi nie pozwolił go wziąć na ręce i przytulić. Gdy byłam na swojej sali przyleciała położna i kazał mi iść do dziecka, bo bardzo płakał. Zostawiły go tak samego, w końcu 4 dnia mogłam go wziąć na ręce. Od razu się uspokoił. Położne i lekarz stali jak wryci, a ja im powiedziałam, że "dziecko miało zespół odstawienia, owszem, ale od matki".
Następnego dnia wkurzyłam się bo mały znów miał sondę. Powiedziałam lekarce, że ja chce sama próbować go karmić butelką.
Bo tak naprawdę, położne nie miały czasu, ani ochoty siedzieć z jednym dzieckiem ponad 30 min i uczyć go jeść, stymulować smoczkiem itd, po 10 min wsadziły mu sondę i się samo wlało do żołądka. Jak on miał się nauczyć jeść?

I tak to było, że pokarmiłam go kilka razy pod okiem położnej, aż zaczął powoli ssać, później dostawałam go na salę tylko na dzień i go karmiłam, a w nocy musiał być na noworodkach, później lekarka stwierdziła, że dostanę go na noc. Męczyłam go tak długo, aż zaskoczył. Nauczył się ssać.
Po 11 dniach wyszliśmy.
Oczywiście w szpitalu dostawał jeszcze antybiotyki, wyniki były nie takie, szmer na serduszku i mnóstwo wizyt u specjalistów zalecone.
Gdy wychodziliśmy ważył 2210 g.

Ale się rozpisałam...:)

Wiem, że tylko Wy zrozumiecie ten strach, ból i cierpienie. Ja wiem, że z Naszym Franiem nie było tak źle jak z innymi dziećmi, ale strach o swojego Maluszka zawsze jest ten sam.
Ja niestety wspominam nie najlepiej pobyt w szpitalu. Nie miałam żadnego wsparcia. Czułam się sama zostawiona z tym wszystkim, przemęczona. Mąż nie mógł być ze mną, bo był zakaz wstępu na sale.
Czasami po nocy śnią mi się te chwile w szpitalu....zgroza.

Obecnie Franek skończył 5 miesięcy, waży 7300 i ma ok. 74 cm.

Później napiszę jeszcze...

Dziękuję, że mogłam się wygadać.
 
reklama
Nika-rany co to za szpital, lekarze i położne, przecież to takie ważne żeby jeśli to możliwe wziąć dzieciatko na rece przytulic, być przy nim, dobrze że Franus sobie poradził, dzielny mały
 
Jak czytam o takim personelu to mnie momentalnie krew zalewa.
Całe szczęście, że dałaś sobie radę i bardzo słusznie, że w końcu się postawiłaś.
Dużo zdrówka :) !
 
Ja sie dołączę. Co to za lekarze i pielęgniarki, jak tak można... Słów brakuje...Doskonale Cie rozumiem, bo podobną sytuację miałam w szpitalu, gdzie poroniłam. Szkoda słów. Całe szczęście, ze Franuś ma upartą mamę :-)
 
Witam,
Co prawda nie jestem mama wczesniaka, ale podczytuje wasze historię i jestem pelna podziwu dla was Wczesne Mamy:)
Z pierwszym synkiem miałam też taka sytuację, ze był na innym oddziale i wiecznie płakał, miał ksywe 'wrzaskun' też mnie podejrzewali, ze paliłam w ciąży, co nie było prawda.. Kiedy w końcu mi go dali uspokoił się.
Pozdrawiam i trzymam kciuki za wszystkie wczesniaki:)
 
Witaj wśród nas Nika_24. Z tego co piszesz, to z Frankiem wszystko dobrze i pięknie rośnie i tego życzę Wam z całego serducha. Co do personelu to ręce opadają, mojego Kurczaka potrafiły położne i godzinę karmić byle nie sondą i nie marudziły a pierwszy raz na rękach miałam go 12 godzin po cc, zawieziono mnie do niego na wózku (byłam w stanie na nogach ale przepisy), potem dostęp do niego miałam 24 godziny na dobę. Przykre, to co przeszliście.
 
Dziękuję Wam Kochane za słowa otuchy i wsparcia. :) :*

Tak, niestety w szpitalu przeszłam swoje. Nie mówię, że wszystkie położne z noworodków były "złe", bo tak nie było. Dzięki jednej z nich mogłam zacząć sama karmić Frania i to ona mi pokazała jak mam smoczkiem stymulować go by zaczął ssać.
Dostęp do dziecka - też niby był 24h, ale jak się okazało wcale tak nie było. Ciągle mnie wypraszały bo musiały coś robić, albo że mam przyjść później bo to nie odpowiednia pora...
Nikt mi nie pokazał jak mam go do piersi przystawiać, a mam duży biust i było to dla mnie bardzo kłopotliwe.

Robiłam tyle co mogłam, przystawiałam, żeby czuł moją skórę, zapach, kładłam go na swoim ciele - "skóra do skóry" to maluszkowi bardzo pomogło.Myślę, że dzięki temu że mogłam go mieć tak blisko Mały się pozbierał i zaczął jeść, przybierać na wadze i walczyć po prostu.

Gdy byliśmy w domu, przyszła do nas położna środowiskowa. Ja wtedy odciągałam pokarm i podawałam mu butelką na zmianę z MM (bo nie zawsze miałam dość pokarmu). Przystawiałam go, ale Mały nie chciał ciągnąć z cyca. Płakał strasznie.
Pani położna stwierdziła, że mam go na SIŁĘ dostawiać, że jak trzeba będzie to mam go PRZEGŁODZIĆ, bo tylko wtedy się nauczy. Paranoja.!

Ja, mam głodzić wcześniaka, który miał problem z ssaniem butli i ogólnie z jedzeniem nie było łatwo?

Nie karmiłam piersią prawie w ogóle, jedynie kilka dni pocycał jak chciał.
Karmię go Bebilonem (w szpitalu też dostawał) i jestem zadowolona.
Oczywiście próbowałam go dostawiać, bo położna tak wjechała mi na psychikę, że go nie karmię piersią, że próbowałam. Mały darł się w niemiłosierni, był bardzo niespokojny, nie umiał spać, był głodny. Ogólnie tygodniowa walka z cyckiem nic nie dała, po za tym że dziecko miało rozwalone jedzenie, spanie.

Powiem Wam, że u każdego lekarza u jakiego byłam z Małym spotkałam się z krytyką, że nie karmię piersią. Na początku bardzo mnie to dobijało, teraz stwierdzam, że dobrze zrobiłam.

Teraz jesteśmy na etapie obiadków, zupek, deserków. Dawałam mu początkowo ze słoiczków, a jak zaskoczył z takim jedzeniem to zrobiłam mu domowe. I znów to samo - nie chce domowego w ogóle. :D Mały terrorysta. :p

A jak u Was z karmieniem Mamusie?

Chodzimy również na rehabilitację. Mały jest trochę asymetryczny, ma niewłaściwe napięcie mięśniowe. ale z dnia na dzień widać postępy.

A jak u Was?

Pozdrawiam serdecznie i dużo wytrwałości. :))
 
Życzę Ci, zeby kiedyś nadszedł czas, gdy te trudne wspomnienia wybledną.
One zawsze będą w tobie, ale niech je choc troche przykryje kurz zapomnienia. Staraj sie nie wracać do tego, co było. Patrz do przodu, na Frania i mysl tylko, jak gigantyczne szczęście mieliscie.
Żeby nie zwariowac..

A jak tam imiennik syna mego dziś?
Bo moja Franca szaleje na całego;-)
 
reklama
Witaj Nika.
Jestem mamą Mai i Oskarka którzy również urodzili się jako "duże" wcześniaki. Moja ciąża z córeczką też była powikałana od samego początku i ostatnie dwa miesiące ciąży spędziłam w szpitalu. Też rozeszło mi się spojenie łonowe i do dzisiaj pamiętam jaki to ból. Do kibelka chodziłam o kulach albo dostawałam basen do łóżka (nigdy jednak z niego nie skorzystałam) Jak moja Majeczka się urodziła to też zobaczyłam ją dopiero na trzeci dzień bo nie byłam w stanie wcześniej się uruchomić. Ciężkie to chwile kiedy matka nie może zobaczyć swojego nowo narodzonego dziecka. Wyrzuty sumienia mam po dzisiejszy dzień że moje maleństwo musiało samo leżeć w inkubatorku. Synka widziałam zaraz po urodzeniu i wiem jaki wielki wpływ na psychikę kobiety ma ta choćby przelotna chwila zobaczenia dziecka.
Jednak tak jak pisze Franiowa Mama "trzeba patrzeć do przodu"

O obsłudze szpitalnej nawet nie będę się wypowiadać bo szkoda słów :no: Dobrze że się uparłaś i posłuchałaś własnego instynktu macierzyńskiego.
Dużo zdrówka dla Was! :-)
 
Do góry