Jestem mamą Kubusia, który urodził się 17 czerwca, w pierwszym dniu 25 tygodnia ciąży, przez cc w ICZMP w Łodzi. Mam na imię Anna.
Dziś Kubuś ma 50dni, przeszliśmy od najniższej wagi 520 gram do 1400, od 100% tlenu na respiratorze oscylacyjnym gdzie i tak saturacje były marne do 40% i zwykłego respiratora. Kubuś stoczył potężną walkę z grzybicą (aspergiliozą), miał problemy z jelitkami, trzymaniem temperatury, zwalczył cukrzyce, miał robioną punkcję, wielokrotnie przetaczaną krew, teraz ma infekcje płuc. Najbardziej mnie martwią wylewy... U Kubusia mają 3 stopień. Staram się wierzyć, że będzie dobrze, ale to trudne.
Proszę Was Wcześniakowe Mamy o informacje czy Wasze okruszki miały wylewy, który stopień i jak sobie radzą.
Wiem, że jeszcze dużo przede mną a jeszcze więcej przed Kubinkiem.
Długo czekaliśmy na Kubusia. Mam problemy z hormonami - policystyczne jajniki, duża nadwagę i insulinooporność w ciąży zrobiła się z tego cukrzyca leczona insuliną i doszła niedoczynność tarczycy. Leczyłam się 7 lat i kiedy już brakło sił, nadziei i pieniędzy odpuściliśmy. Z końcem roku postanowienie było takie, że w marcu udamy się do innego lekarza.
4 lutego zobaczyłam dwie kreski.. moja reakcja była pewnie zupełnie inna niż większości kobiet - płacz, strach wręcz panika, że na pewno będzie nie tak, bo to zbyt piękne by mogło być prawdziwe i udać się - zapeszyłam...
Na początku ból brzucha więc dufaston do 10 tygodnia. Robiliśmy badania prenatalne ze względu na moje choroby. Te pierwsze i te w 20 tygodniu wyszły dobrze, lekarze zadowoleni.
Przy drugim prenatalnym dowiedzieliśmy się, że mieszka u mnie Kubuś i przyszło małe uff, że to już połowa, że dzidziuś rośnie zdrowo i że to chłopiec - bałam się czy dziewczynka nie przejmie ode mnie w spadku zaburzeń hormonalnych.
Do 6 czerwca było w porządku, tak mi się wydawało, dopiero teraz, z wielkim bólem, dostrzegam wszystko to co mi umknęło. Spuchnięte nogi i dłonie, twardy brzuch, który nie bolał od przejedzenia czy zaparć.
Dzień wcześniej umówiłam się z kuzynką na zakupy, chociaż nie miałam na nie zbyt dużej ochoty. Rano w łazience okazało się, że wyleciała ze mnie "jakaś galaretka". Nigdy wcześniej nie widziałam takiego upławu więc szybka decyzja - szpital. Tam mnie zbadano, pani włożyła pół ręki i po wyjęciu oznajmiła - śluz. Z usg pamiętam tyle - "to nie płyn owodniowy" Czyli nic mi nie jest. Czwartek, piątek, sobota dostawałam antybiotyk co 8 h. W sobotę przyjechał do mnie M. Długo z nim nie siedziałam bo bolał mnie brzuch, nie wiedziałam że to skurcze. Wzięłam 1,5litrową butelkę wody i poszłam na sale. Miałam minąć dwa pokoje, a myślałam, że nie dojdę. Poszłam do pielęgniarki zgłosić że "boli mnie brzuch jak na okres" a ona "NO PRZECIEŻ DOSTAŁA PANI NOPSE!" po kilku godzinach zbadał mnie lekarz - "nic się nie dzieje" na wieczornym obchodzie uradzili że dadzą mi kroplówkę z magnezem. W niedziele rano, po kolejnym badaniu wypisano mnie bo "już było dobrze" Dostałam standardowe leki i nakaz oszczędzania się.
W poniedziałek straszny ból pleców, wyłam z bólu i klęczałam przy łóżku. Robiło się rozwarcie, nie wiedziałam o tym. Zostałam w domu. Już zawsze będę miała do siebie o to pretensje! Wtorek, środa, normalny dzień, wcale nie oszczędzający. We czwartek miałam wizytę u diabetologa i drugiego lekarza gin - chciałam pokazać wyniki ze szpitala i upewnić się że wszystko ok.
Zobaczył mnie w poczekalni, zamieniliśmy kilka zdań i poprosił mnie bez kolejki. Badanie - zajrzał do środka wziernikiem i powiedział "ja pier.."
Szybko skierowanie do szpitala, powiadomił lekarzy, że zaraz będę. Zapytał czy zaglądano mi do środka wziernikiem. NIE.
Dopisze jutro bo dziś zaraz jadę do Bubinka i jeszcze muszę postarać się ściągnąć mleko.
Dziś Kubuś ma 50dni, przeszliśmy od najniższej wagi 520 gram do 1400, od 100% tlenu na respiratorze oscylacyjnym gdzie i tak saturacje były marne do 40% i zwykłego respiratora. Kubuś stoczył potężną walkę z grzybicą (aspergiliozą), miał problemy z jelitkami, trzymaniem temperatury, zwalczył cukrzyce, miał robioną punkcję, wielokrotnie przetaczaną krew, teraz ma infekcje płuc. Najbardziej mnie martwią wylewy... U Kubusia mają 3 stopień. Staram się wierzyć, że będzie dobrze, ale to trudne.
Proszę Was Wcześniakowe Mamy o informacje czy Wasze okruszki miały wylewy, który stopień i jak sobie radzą.
Wiem, że jeszcze dużo przede mną a jeszcze więcej przed Kubinkiem.
Długo czekaliśmy na Kubusia. Mam problemy z hormonami - policystyczne jajniki, duża nadwagę i insulinooporność w ciąży zrobiła się z tego cukrzyca leczona insuliną i doszła niedoczynność tarczycy. Leczyłam się 7 lat i kiedy już brakło sił, nadziei i pieniędzy odpuściliśmy. Z końcem roku postanowienie było takie, że w marcu udamy się do innego lekarza.
4 lutego zobaczyłam dwie kreski.. moja reakcja była pewnie zupełnie inna niż większości kobiet - płacz, strach wręcz panika, że na pewno będzie nie tak, bo to zbyt piękne by mogło być prawdziwe i udać się - zapeszyłam...
Na początku ból brzucha więc dufaston do 10 tygodnia. Robiliśmy badania prenatalne ze względu na moje choroby. Te pierwsze i te w 20 tygodniu wyszły dobrze, lekarze zadowoleni.
Przy drugim prenatalnym dowiedzieliśmy się, że mieszka u mnie Kubuś i przyszło małe uff, że to już połowa, że dzidziuś rośnie zdrowo i że to chłopiec - bałam się czy dziewczynka nie przejmie ode mnie w spadku zaburzeń hormonalnych.
Do 6 czerwca było w porządku, tak mi się wydawało, dopiero teraz, z wielkim bólem, dostrzegam wszystko to co mi umknęło. Spuchnięte nogi i dłonie, twardy brzuch, który nie bolał od przejedzenia czy zaparć.
Dzień wcześniej umówiłam się z kuzynką na zakupy, chociaż nie miałam na nie zbyt dużej ochoty. Rano w łazience okazało się, że wyleciała ze mnie "jakaś galaretka". Nigdy wcześniej nie widziałam takiego upławu więc szybka decyzja - szpital. Tam mnie zbadano, pani włożyła pół ręki i po wyjęciu oznajmiła - śluz. Z usg pamiętam tyle - "to nie płyn owodniowy" Czyli nic mi nie jest. Czwartek, piątek, sobota dostawałam antybiotyk co 8 h. W sobotę przyjechał do mnie M. Długo z nim nie siedziałam bo bolał mnie brzuch, nie wiedziałam że to skurcze. Wzięłam 1,5litrową butelkę wody i poszłam na sale. Miałam minąć dwa pokoje, a myślałam, że nie dojdę. Poszłam do pielęgniarki zgłosić że "boli mnie brzuch jak na okres" a ona "NO PRZECIEŻ DOSTAŁA PANI NOPSE!" po kilku godzinach zbadał mnie lekarz - "nic się nie dzieje" na wieczornym obchodzie uradzili że dadzą mi kroplówkę z magnezem. W niedziele rano, po kolejnym badaniu wypisano mnie bo "już było dobrze" Dostałam standardowe leki i nakaz oszczędzania się.
W poniedziałek straszny ból pleców, wyłam z bólu i klęczałam przy łóżku. Robiło się rozwarcie, nie wiedziałam o tym. Zostałam w domu. Już zawsze będę miała do siebie o to pretensje! Wtorek, środa, normalny dzień, wcale nie oszczędzający. We czwartek miałam wizytę u diabetologa i drugiego lekarza gin - chciałam pokazać wyniki ze szpitala i upewnić się że wszystko ok.
Zobaczył mnie w poczekalni, zamieniliśmy kilka zdań i poprosił mnie bez kolejki. Badanie - zajrzał do środka wziernikiem i powiedział "ja pier.."
Szybko skierowanie do szpitala, powiadomił lekarzy, że zaraz będę. Zapytał czy zaglądano mi do środka wziernikiem. NIE.
Dopisze jutro bo dziś zaraz jadę do Bubinka i jeszcze muszę postarać się ściągnąć mleko.
Ostatnia edycja: