Gdybyś mnie kochał - zmieniłbyś się

Gdybyś mnie kochał - zmieniłbyś się

Zdarzyło mi się, że w obecności osób trzecich skrytykowałam zachowanie męża. Wówczas też usłyszałam: "chciałabyś, żeby on się zmienił, a pomyśl, jak trudno byłoby się zmienić tobie". Od tej pory staram się patrzeć na sporne kwestie także z jego perspektywy. To zupełnie tak, jakby dzięki temu komentarzowi dopiero dotarło do mnie, że moje stanowisko, oczekiwania czy opinia w żadnym razie nie są jedynie słusznymi i uniwersalnymi.

Nie ma ludzi idealnych, to oczywiste – mówi się, że najlepiej byłoby, gdybyśmy wiązali się z tymi, wady których jesteśmy w stanie zaakceptować. To zapewne na wypadek, gdyby wojna płci o zamykanie deski od muszli klozetowej z góry była skazana na porażkę. Ale naznaczanie terytorium poprzez rozrzucanie brudnych skarpet czy wyciskanie pasty do zębów od połowy tubki to drobiazgi, na które można przymknąć oko - choć irytujące, da się z nimi żyć. Istnieją jednak problemy większego kalibru - takie, które ocierają się o postawy czy światopogląd, i wiążą się z takimi pojęciami, jak poszanowanie osobowości, przekonań i charakteru partnera. Jak sobie z tym radzić, jak żyć - to pole do popisu dla specjalistów.

Tymczasem... Jak myślisz - jak to jest ze stwierdzeniem: "Gdybyś mnie kochał - zmieniłbyś się"?

reklama

Kasia:Choć dziś mogę powiedzieć, że jesteśmy szczęśliwym małżeństwem, to nie zawsze było kolorowo. Obydwoje, zresztą tak jak każdy, mieliśmy swoje wyobrażenia – zarówno na temat siebie, jak i rodziny, jaką chcemy stworzyć. Naturalnie każdemu wydawało się, że jego wizja jest oczywistą dla drugiego. Zupełnie jakbyśmy wierzyli w telepatię - a to się samo, tak ot, nie ułoży.  I tak, kiedy ja oczekiwałam, że mój mąż zrobi obiad, bo przecież skoro mój tata gotował..., o tyle on był przekonany, że ja sama, co sobotę, posprzątam cały dom, bo tak robiła jego mama. To oczywiście tylko banalne przykłady. Były też problemy w skali makro – kupno mieszkania, decyzje co do dzieci... Jesteśmy przyjaciółmi. Zawsze rozmawialiśmy – na bieżąco, z uporem maniaka, rozpatrywaliśmy każdą sporną kwestię. I tak to, po dziesięciu latach małżeństwa, zmieniliśmy się dla siebie - dograliśmy się, a naszym domem rządzą NASZE reguły. Wypracowaliśmy kompromis - wydaje mi się, że to może każdy. Warunek jest jeden – trzeba kogoś kochać, by być elastycznym, otwartym na jego potrzeby, i chcieć go uszczęśliwiać, ale by owe zmiany nie były okupione frustracją i poczuciem, że niszczymy siebie. 

Anna:Osobiście nie wierzę w teorię “po ślubie się zmieni”, “jak ze mną zamieszka to się zmieni” itp. Zbyt wiele przypadków braku oczekiwanej zmiany widziałam na własne oczy. Dlatego jestem za konkubinatem, za wspólnym mieszkaniem przed ślubem, za docieraniem się. Chociaż nawet w tzw. dobrych małżeństwach/związkach pewna rzecz może się ujawnić nawet po kilku latach związku. Jestem jednak zdania, że nic nie spada na nas nagle i że wczesne symptomy np. dziwnych i niepożądanych przez nas zachowań można wcześniej wyłapać. Poza tym jeśli kogoś kochamy, decydujemy się na związek z nim, to jest to dla mnie jednoznaczne z tym, że daną osobę w pełni akceptujemy z jego wadami i zaletami i nie stawiamy mu warunków w postaci “zmień się dla mnie jeśli mnie kochasz”.

Patrycja:Jej, chciałabym, żeby nasze problemy z docieraniem się po ślubie dotyczyły nie zamkniętej klapy od sedesu czy porozrzucanych po domu skarpet. Niestety tak nie jest. Ja i mąż to dwa różne światy – ja wychowałam się w normalnym domu. Mój tata jest prawdziwym, spolegliwym mężczyzną, a moja mama rozsądną, ciepłą kobietą. Rodzice mojego męża są zupełnie inni – teść to apodyktyczny samozwańczy artysta, pan i władca, a moja teściowa pełni rolę gosposi i skarbonki na familijne frustracje. Myślę o niej ‚podnóżek‘. Co więcej, mój mąż, choć nie jest jedynakiem, dorastał w przekonaniu, że jest najważniejszy na świecie, że wszystko mu się należy. Czasem mam wrażenie, że on do dziś - choć to absurdalne – czeka, aż rzeczywistość dostosuje się do niego. Kochamy się bardzo, ale często nie możemy dojść do porozumienia – chyba to, co wynieśliśmy z domu i fakt, że mamy silne charaktery, uniemożliwia kompromis. Umiem rozmawiać i chcę, niestety mój mąż tego nie potrafi. Jeśli coś idzie nie po jego myśli, naburmusza się, ma klasyczne (babskie) fochy lub urządza mi ciche dni. Jakbym widziała teścia! Kiedy proszę, żeby zrobił coś w domu – jest wściekły. Choć ustalaliśmy, że nasz związek będzie partnerski, będziemy wspierać się na co dzień, on oczekuje, że kiedy będzie leżał z gazetą, ja mu podam obiad i jeszcze pozmywam. Niby mówi, że wcale tak nie uważa, ale wytwarza takie ciśnienie... Takich przykładów jest cała masa – i nie chodzi tylko o błahostki, takie jak sprzątanie czy prowadzenie domu (choć nie oszukujmy się – nawet na tym poziomie jest to męczące). Ja czekam, wciąż czekam, aż mój mąż dorośnie, zrzuci kajdany wychowania, zdobędzie się na refleksje, bo dostrzeże w tym wszystkim także mnie. Może to naiwne, a może nie, ale wciąż wierzę, że miłość jest nie tylko w stanie wiele wybaczyć, ale i wiele zmienić, także w nas samych.

Magda:Pierwsze, co mi przychodzi do głowy to myśl, że wymaganie, by ktoś zmienił się, bo tego od niego - w imię miłości - oczekujemy, to świństwo, które skazuje związek na niepowodzenie, i to już na starcie. Zmiany dla kogoś, na rzecz kogoś są możliwe, ale TYLKO, jeśli są inicjatywą tego, kto się zmienia i tego chce. W żadnym wypadku nie może być szantaż: "gdybyś kochał...". Albo kochasz, albo warunkujesz, czyli wóz albo przewóz.

reklama

Agnieszka:Gdybym tekstu „Gdybyś mnie kochał - zmieniłbyś się“, użyła jako argumentu w jakimś sporze z moim mężem, ten z pewnością odpowiedzialny mi mi krótko: „widziały gały, co brały“, hihi. Nie jest romantycznym słodziakiem, o nie – ale taki mi się podoba. Gdyby nagle zaczął mi kupować kwiaty i mówić do mnie „kochanie...“ – oj, zaczęłabym się martwić, choć większość kobiet prawdopodobnie byłaby zachwycona taką metamorfozą. Na co dzień fajnie nam się żyje, ale i często idą iskry. Często sobie ustępujemy, na zasadzie: jeśli ci zależy, to proszę bardzo, bo dla mnie to nie ma większego znaczenia, ale jeśli chodzi o jakieś duże sprawy – owszem, rozmawiamy, ale i próbujemy nagiąć sytuację do swoich oczekiwań. Bywa, że żadne nie chce ustąpić - boczymy się na siebie, ale jest tyle fajnych chwil... Jesteśmy szczęśliwi i idealni... dla siebie. Ja chyba lubię tę niepokorę i nasze dwa światy w jednym - gdyby mój mąż nagle zaskoczył mnie jakimś oportunistycznym stanowiskiem, to może nawet czułabym się oszukana. Nie chcę, żeby się radykalnie, tak u podstaw zmieniał, nawet dla mnie. Wyszłam za mąż za niego świadomie, zakochałam się w nim takim, jaki był przed ślubem. Jeśli jednak zmiany miałyby dotyczyć wstawiania naczyń do zmywarki, mycia po sobie wanny czy ustawiania butów w równym rządku? Why not:)

red. Monika Zalewska-Biełło

Ocena: z 5. Ocen:

Ten tekst nie ma jeszcze oceny. Dodaj swoją!

Czy ta strona może się przydać komuś z Twoich znajomych? Poleć ją: