Moje drugie imię to poczucie winy. Jestem mamą
Nie wierzę, kiedy dziewczyny mówią, że macierzyństwo ich nie zmieniło. W ciąży nagle stałam się obiektem uwagi cioć, koleżanek, nieznajomych w sklepie. Każdy czuł się uprawniony, żeby zarzucać mnie radami. Nikt nie pytał mnie, czy mam ochotę ich słuchać. Dlaczego jednak absolutnie nikt nie przygotował mnie, że macierzyństwo to wieczny dialog wewnętrzny i poczucie winy?
Ja już nie jestem tą samą osobą. W moim życiu pojawi się mały cud, a wraz z nim mnóstwo rozterek.
Przykład? Właściwie zawsze dbałam, żeby dobrze się odżywiać, ale dopiero teraz nauczyłam się czytać etykiety. Wszystko dlatego żeby moje dziecko było zdrowe i dobrze się rozwijało. Strasznie irytują mnie sprzeczne doniesienia - raz jajka zdrowe, raz nie, ryby zabijają ołowiem, ale przecież kwasy tłuszczowe są niezbędne w diecie dziecka. Męczy mnie niepokój, czy odpowiednio dbam o dietę malucha.
A karmienie piersią? Karmiłam rok. A przecież mogłam dłużej. No nie mogłam, ale pewnie gdybym się postarała, to…
Wieczne poczucie winy, wieczne rozterki, totalna presja. Tak presja. I robię ją sobie sama.
Moje nastawienie sprzed ciąży, że dziecku do rozwoju potrzebna jest głównie bliskość mamy wzięła w łeb, bo wszystkie koleżanki biegają na zajęcia z maluchami. My siedzimy w domu, malujemy i budujemy wieżę z klocków, tymczasem 13 miesięczna Paulinka bierze udział w zajęciach baletowych, a 15 miesięczny Staś uczy się angielskiego. Czy nie ograniczam mojemu dziecku możliwości?
A może już powinnam wybrać szkołę? Tak, też wydawało mi się to dziwne, jednak kiedy usłyszałam, że niedaleko jest fantastyczna placówka, do której jest tylu chętnych, że kobiety w ciąży zapisują tam swoje dzieci, zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy powinnam pobiec i błagać o miejsce dla mojej córeczki. Tylko ona ma już 18 miesięcy, czy ma szansę się jeszcze dostać? A jeśli nie , to czy jestem złą matką, bo przecież mogłam zadbać o lepszy start dziecka.
Czuję się totalnie bezradna i samotna z moimi myślami. Mąż puka się w głowę i mówi, że powinnam odpuścić, cieszyć się, że mamy zdrowe, szczęśliwe dziecko, którego rodzice się kochają.
Łatwo powiedzieć, kiedy ja ciągle coś rozważam. A jeśli zachoruje, co wtedy? A kochający rodzice? Teraz to cudowne, ale czy mój mąż zdaje sobie sprawę, jak trudno jest dostać miejsce w przedszkolu, kiedy ma się pełną rodzinę, a w tym fantastycznym, prywatnym brak miejsc? A jeśli będziemy musieli się przez to przedszkole rozwieść, to ja tego przecież nie przeżyję.
I jak się cieszyć, kiedy na świecie tyle zła, wojen, okropności. Jak nie oszaleć, kiedy tworzę scenariusze, wyświetlam filmy w głowie i myślę, co by było gdyby…, myślę… w ile miejsc już nie pojadę, bo strach; bo przecież mam dziecko.
Jakby tego było mało synek koleżanki mówi już pełnymi zdaniami, a ona rzuca kąśliwą uwagę: ”No, lekarz powiedział, że Wojtuś rozwija się dużo szybciej niż rówieśnicy. Podobno, to dziewczynki szybciej zaczynają mówić” - i z pobłażaniem patrzy na moją Zosię.
Zosia robi Wojtusiowi papa i żegna go uroczym uśmiechem i kiedy już mam pomyśleć, jak bardzo nie cierpię mamy Wojtusia czuję ciepło łapki mojej córeczki w swojej dłoni i…już wiem, że nie istnieje silniejsza więź niż mamy z dzieckiem. I wiem, jak to jest czuć wszechogarniającą miłość, która niesie ze sobą ból i radość, niepokój i szczęście.
Pewnie nadal będę miała poczucie winy, że coś mogłam lepiej, mądrzej. Na razie staram się spędzać dużo czasu z Zosią i opowiadać jej o świecie. Nie uchronię jej przed wszystkimi błędami, ale może pomogę zrozumieć niektóre rzeczy, pokazać piękne strony świata, nauczyć się cieszyć z tego co ma i czego doświadcza.
I przecież wcale nie musi wiedzieć, że wczoraj wieczorem przeglądałam wszystkie butelki i talerzyki, czy nie zawierają toksycznych substancji.
A może im starsze dziecko, tym mniej lęków? Czy ktoś może mnie pocieszyć? Jak sobie radzicie dziewczyny?
mama Zo