reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Ciąża zaśniadowa...? :(

panna.migotka

Zaangażowana w BB
Dołączył(a)
15 Wrzesień 2011
Postów
136
Miasto
Poznań
Hej. Jestem tu pierwszy raz...

Jutro mam zabieg łyżeczkowania. Na piątkowej wizycie (13/14tc) okazało się, że serduszko nie bije, że mój kochany i tak bardzo upragniony Aniołek przestał się rozwijać w 11 tygodniu. Na skierowaniu do szpitala mam wpisane podejrzenie zaśniadu.

To była moja pierwsza ciąża, mam 24 lata. W tamtym roku skończyłam studia i uznaliśmy z Mężem, że to odpowiedni czas na dzidzię. Nasze starania zaczęliśmy w maju, a w grudniu zobaczyłam dwie kreski na teście - cieszyliśmy się jak wariaty. W Wigilię oznajmiliśmy rodzicom, że zostaną dziadkami. Oczywiście radość była niesamowita. 31 grudnia miałam pierwsze usg, wg którego był to 6t4d. Było widać jedynie pęcherzyk i ciałko żółte. Wprawdzie wiek ciąży, zgadzał się z moimi wyliczeniami, ale denerwowałam się, że nie widać jeszcze zarodka. Pod koniec stycznia drugie usg. Widać dzidziusia, serduszko bije, wiek ciąży wg usg - 8t5d, czyli kolejny tydzień "poślizgu". Nie zgadzało się nic, ale lekarz pocieszał, że to się zdarza, że przecież nie wiem kiedy dokładnie miałam owulację, że najważniejsze że serduszko dobrze bije, że usg też może się mylić itp. Termin porodu wyznaczono na 21.08. Byłam spokojna, mimo że miałam jakieś dziwne przeczucia. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że coś jest nie tak. Dodatkowo, od połowy stycznia zaczęły się mdłości i wymioty. Wszyscy pocieszali mnie, że to dobry znak... W tym czasie schudłam 5 kg. Oczywiście wkręciłam się w forum (sierpniówki 2013), oglądałam ciuszki, wózeczki i wszystko planowałam. Kiedy minął 12 tc byłam szczęśliwa, że już właściwie I trymestr mam za sobą.

Piątkowa wizyta. Od rana chodziłam jak na szpilkach. Do lekarza poszłam razem z Mężem, kiedy weszłam do gabinetu powiedziałam lekarzowi, że chciałabym zawołać Męża jak będziemy robić usg. Najpierw zbadał mnie w tradycyjny sposób i oznajmił, że szyjka ładnie ułożona, że wygląda wszystko dobrze. Położyłam się na stole do usg, lekarz powiedział, że najpierw zrobi mi usg przez pochwę, a do tego przez brzuch zawołamy Męża. Kiedy na monitorze pojawił się obraz już wiedziałam, że coś jest nie tak... Niewiele pamiętam. Pierwsze słowa lekarza, "nie jest dobrze", słyszę je teraz cały czas. Byłam tak mocno zszokowana i zapłakana, że nie wiem co lekarz potem do mnie mówił. Pokazywał mi kosmówkę, mówił że jest mocno przerośnięta i że wygląda to na zaśniad. Nie pamiętam nawet, jak się później ubrałam i co się dalej działo. Dostałam skierowanie do szpitala i wyszłam z gabinetu. W poczekalni było kilka osób, a ja wyszłam rycząc. Mąż od razu mnie przytulił, chociaż nie widział co się właściwie stało, bo nie mogłam z siebie słowa wydobyć... Lekarz zawołał Męża do siebie i wszystko mu wytłumaczył. A ja siedziałam, wciąż płacząc, przy tych wszystkich ciężarnych kobietach, które bały się nawet na mnie spojrzeć...

Po powrocie do domu rozpacz, płacz. I myśli, dlaczego ja, dlaczego nam się to przytrafiło, czy czymś zawiniłam? Wciąż jestem zła, że życie jest niesprawiedliwe, że mieliśmy takie piękne plany i wszystko legło w gruzach. Rozpamiętuję każdy tydzień ciąży i szukam swojej winy... Patrzę na brzuch i myślę, że mój Aniołek nie żyje :(

Teraz już jest chyba lepiej. Mam duże wsparcie w rodzinie. Myślę sobie, że jestem jeszcze młoda i mamy z Mężem mnóstwo czasu. Że wiele kobiet przechodzi przez to co ja i to nie jest niczyja wina. Że są gorsze tragedie w życiu. Że może to ma jakiś sens? Mimo to wciąż nie mogę powstrzymać płaczu, nie mogę się pozbierać :(

Jutro rano jadę do szpitala. Boję się okropnie. Narkozy, zabiegu. Tego, że badanie histopatologiczne pokaże, że to zaśniad. Że będziemy musieli odłożyć starania na rok...
 
reklama
witam cię panna.migotka, bardzo mi przykro :( zapalam światełko dla Aniołeczka
[*]

W zasadzie masz podobną historię do mojej, poszłam w 12t i 2 dniu na usg z mężem i również usłyszałam że "mam złe wieści" mąż cały czas trzymał mnie za rękę, płakaliśmy oboje po wyjściu z gabinetu. Również dostałam skierowanie na łyżeczkowanie, na polną w poznaniu.
W zasadzie samego zabiegu i narkozy nie musisz się bać, nic nie będziesz czuła. Pamiętaj tylko żeby nic nie jeść i nie pić przed zabiegiem, anestezjolog się ciebie o to zapyta, bo w narkozie czasami mogą się pojawić wymioty dlatego ważne jest żeby mieć pusty żołądek, jak się wybudzisz to też nie dadzą ci nic do picia, poproś o zwilżenie ust. U mnie było tak że najpierw niby mąż nie mógł być ze mną na sali, ale po zabiegu już mu pozwolili, niech twój też się upomni o to żeby być przy tobie, to ważne.
Przygotuj się też na to że po zabiegu może jeszcze z ciebie wylecieć dużo krwi, ale jeżeli będziesz się dobrze czuć to wyjdziesz tego samego dnia do domu. W szpitalu jeszcze masz możliwość podpisania takiego oświadczenia że chcesz zabrać ciało dziecka aby je pochować - jeżeli tego chcesz to wejdź na wątek uprawnienia rodziców po poronieniu https://www.babyboom.pl/forum/poron...urodzeniu-martwego-dziecka-27107/index45.html tam się dowiesz więcej na ten temat. Mi udało się zarejestrować Anielkę w Urzędzie Stanu Cywilnego.
Możesz też zrobić badania genetyczne z kosmówki - ja w ten sposób poznałam płeć dziecka, korzystałam z genesis w poznaniu Centrum Genetyki Medycznej - Badanie materiału z poronień. Poronienie. Przyczyny poronienia.


Ja też zalewałam się łzami gdy patrzyłam na swój brzuch. Płacz jak musisz. To normalne, tak wygląda żałoba po stracie ukochanej kruszynki.

O zaśniadzie niestety nic nie wiem i nie pomogę... ale jest tu wiele dziewczyn z różnymi doświadczeniami, które mogą coś wiedzieć na ten temat. Zapraszam na wątek główny ciąża po poronieniu.
 
Ostatnia edycja:
Panno.migotko - bardzo mi przykro, że widzimy się i w tym wątku :(
Sama szukam cichcem pocieszenia. Chyba czas na moją, skróconą, historię...

14 lutego poszliśmy z okazji Walentynek na wizytę z usg przesiewowym. 14 tydzień (czyli 15 licząc kalkulatorami), ale ciąża o tydzień młodsza. Pan doktor też zrobił mi usg przez brzuch, 6,35mm z machającymi rączkami, nerki, przepona. Najpiękniejszy widok na świecie.
Ale potem usg przez pochwę i... lekarz powiedział do mnie i męża, że w najlepszym (!) przypadku dziecko będzie miało ciężką wadę serca. Coś mówił o ledwie wykształconej komorze, że przez to serduszko bije za szybko... wyniki testów i prawdopodobieństwa Zespołów poleciały na łeb i szyję mimo mojego wieku (23 lata). Zaczęła się walka o biopsję/ amniopunkcję. Cały weekend przepłakany. Trzeba było obdzwonić najbliższych i wyjaśnić, co chwilę ktoś dopytywał mnie jak było na wizycie. Byłam taka spokojna! Cały I trymestr bez plamienia, właściwie żadnych nieprzyjemnych dolegliwości, było super.

Udało się umówić z lekarzem na wtorek do szpitala. Przy usg okazało się, że serduszko już nie bije...
Naszczęście nasz Smok dał nam weekend na oswojenie się z tą myślą. Byłam przygotowana, myślałam o tym non stop, wszystkie wizje już przyszły mi do głowy.

Co się działo w szpitalu to była paranoja. Chaos i totalna masakra. Nie ma co opisywać, ale mam nadzieję, że trafisz lepiej. U mnie najprzyjemniejsza była rozmowa z salową.
Najpierw miałam poronić naturalnie, potem czekałam na poczekalni (z lekami podanymi) czekając na wolne łóżko wśród babeczek do porodu i tymi na hormony. A ja nie wiedziałam co się będzie działo!
Udało się, leżę. Nie wiadomo ile ma to potrwać, może dzień, może dwa... Na pewno zostanę przynajmniej na jedną noc. Sala dwuosobowa, nie mam ochoty nawet wspominać przy drugiej babeczce co się dzieje, bo nie wiem w jakim ona celu.
Oczywiście potem zagadała, że jaka to ona smutna bo musi badania robić. Zatkała się przeuroczo po mojej historii i przynajmniej mnie unikała.

Zaproszono mnie na badanie. Jak się okazało do zabiegówki na łyżeczkowanie. Już? Mąż pojechał do domu! Na szczęście ekipa mnie uspokajała i dostałam narkozę. Obudzilam się w swoim łóżku.
Wszystkie emocje puściły - placz, wołanie po męża, bełkotanie przez telefon że ma przyjechać. Na szczęście miał blisko, przestraszył się, biedak.
Dopytywałam koleżanki z pokoju ile to trwało - mówila, że nie było mnie z pół godziny. Czyli chyba bez komplikacji, prawda? Co chwilę zagadywałam pielęgniarkę, one mnie uspokajały.
Jak mąż dojechał, to wziął komputer i pracował przy mnie. Ja dochodziłam do siebie. Czulam się wypłukana z emocji (od czwartku) i cholernie zmęczona.
Okazało się, że wyjdę tego samego dnia, koło 17. W międzyczasie próby pionizowania, toaleta. Ale brak bólu. Mąż załatwiał szybszą kolację dla mnie ,bo byłam wściekle głodna (od wzięcia leków miałam nic nie jeść, dobre parę godzin).
Przed wypisem przyszedł lekarz i się pyta czy mam jakieś pytania (!). Na szczęście spisywałam je na komórce odkąd tylko się obudziłam.

Krwawienie miało trwać ok 2 tygodni, jeśli będzie gorączka/ból to przyjechać. Spróbowali pobrać próbki łożyska Smoka, może dowiemy się za klika dni o wynikach.
Od czasu powrotu ze szpitala nie krwawiłam, nawet nie plamiłam. Bałam się. Zadzwoniłam do swojego lekarza, uspokoił mnie. Ale w ciągu tych kilku dni - dalej nic. Zaczęłam się bać, że nie będę mogła mieć więcej dzieci, że wda się infekcja, którą przeoczę lub dam się zbywać. W piątek zadzwoniłam znowu do lekarza. Miało trwać 2 tygodnie, tu nic, może jakiś skrzep zaczopował ujście szyjki? Co dalej? Przeżyliśmy potężny kryzys z mężem w czwartek. Obydwoje byliśmy już wykończeni, pomaganie drugiemu przy płaczu już męczyło. Myślałam, że to koniec. Koniec marzeń i planów. Następnego dnia obydwoje poczuliśmy się lepiej.
I jest coraz lepiej. Mocno to racjonalizuję, czasem płaczę (przyszło łóżko o 20cm węższe, bo miało się łóżeczko zmieścić, sprzątanie i ulotki o ciąży, wszyscy "nie wiedzą co powiedzieć i jest im strasznie przykro"). Czeka mnie odbiór wyników za kilka dni.
I sama nie wiem czy wolałabym, żeby okazało się że Smok był zdrowy (bo co mogę zrobić następnym razem? nie wychodzić z domu? leżeć? chuchać na siebie?) czy chory (wtedy wiadomo by było, że nie było ratunku... ale czy nie jestem jakaś wartościowa? będę płodzić chore dzieci? czy jestem w stanie przeżyć to ponownie????!!!).


Jak najszybciej wróciłam na uczelnię, żeby być przy ludziach, żeby nie siedzieć w domu. Było to trudne, ale dałam radę.
Próbowałam spędzić chwilę w galerii handlowej - momentalnie wyłapałam wszystkie brzuszki, łącznie z nastoletnią lasią klepiącą się po małym brzuszku w Zarze. Takie chwile bolą najbardziej. Ale trzymam kciuki za siebie, że będzie ich coraz mniej, jeśli tylko skupię się na tym "co dalej".

Wiem, że chcę mieć dzieci. Jak najszybciej. Najchętniej w 1 możliwym terminie. Na kontrolę idę w czwartek.

Staraliśmy się o Smoka 18 miesięcy. To cholernie niesprawiedliwe i statystycznie niemożliwe. Nie chcę kolejnych 18.


Ps. Jeśli mogę Ci jakoś pomóc, napisz. Boli, ale pomaga. Chyba.
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:
Witaj RudA również zapalam światełko dla twojego Aniołeczka
[*] Przykro mi że tak trafiłaś w szpitalu, że cię nie poinformowali jak to będzie... ja też się obudziłam z płaczem, ale to z powodu anestezjologa, wystraszył mnie :(

Nie martw się tym że następne twoje dziecko będzie chore, myślę że to się nie zdarza tak często. Na pewno jest jakieś ryzyko, ale to mógł być pojedynczy przypadek, wierzę że kolejna dziecinka będzie zdrowa.

To prawda że pisanie i wygadanie się pomaga, jest bolesne owszem, ale przynosi jakiś element ulgi i oczyszczenia. Ja już się wypłakałam w swoim czasie i wyrzuciłam to z siebie, forum mi pomogło. Teraz staram się w miarę możliwości wspierać kolejne aniołkowe mamy, a o swojej Anielce po prostu pamiętam i każdego dnia czule całuje i mówię że ją kocham. Ona to widzi z góry :) Nie jesteście tutaj same, możecie się zawsze wyżalić i nikt nie powie wam że już nie wolno, albo że trzeba o tym zapomnieć i starać się o kolejne dzieci - to wy same zdecydujecie o tym kiedy będziecie gotowe na kolejne starania.
 
Bardzo mi przykro:( Ja także mam w niebiosach malutkiego 8-tygodniowego Anioleczka, ktory odszedl od nas 23 listopada 2009r:( ale procz Niego mam dwoch zdrowych wspanialych Synow, pierwszy urodzil sie 14 listopada 2010r, a drugi 22.04.2012r. Jak widzisz fakt straty dzidziusia nie oznacza ze nie bedzie mozna miec go troszke pozniej, glowa do gory. Trzymaj sie
 
Witam dziewczyny, zapalam
[*] dla Waszych Aniołków. Smutne te Wasze historie. Ja swojego Aniołka straciłam 14 marca 2012, bynajmniej oficjalnie. Jego serduszko przestało bić dużo wcześniej, a może nigdy nie biło... Na wypisie ze szpitala mam napisane ,,puste jajo płodowe'' ale ja wiem, że serduszko mojego Maleństwa biło tylko przestało tak wcześnie, że jeszcze Kluseczki nie było widać. Wszyscy mówią mi, że dziecka nie było ale dla nas ono istniało naprawdę, naprawdę odeszło i naprawdę bardzo je kochaliśmy. Moja historia bardzo przypomina Wasze:wizyta, brak akcji serca, skierowanie do szpitala. Tam podeszli do nas automatycznie, bez żadnych uczuć-lekarz opowiadał mi o tym co będzie tak jakby podawał przepis na zupę. Dostałam tabletki dopochwowo po których zaczęłam krwawić. Bólu nie było, dopiero wieczorem przyszły dwa silne skurcze po których poszłam do toalety. I wtedy właśnie poroniłam...Na drugi dzień zrobili mi usg i okazało się, że macica nie oczyściła się do końca. Nie pozwolili czekać tylko od razu na zabieg. Pamiętam tylko jak siadałam na fotel a potem obudziłam się na korytarzu.Wołałam mamę-dobrze, że była ze mną bo chyba bym zwariowała. Mąż nie wiedział jak pocieszać, sam był załamany. Badania histopatologiczne nic nie wykazały-na szczęście to nie był zaśniad. Pierwsza @ po zabiegu przyszła po 42 dniach. Ginekolog prowadząca kazała poczekać ze starankami 3 cykle. Po pierwszej @ zaczęliśmy z mężem normalnie się przytulać ale bez liczenia, celowania, sprawdzania ale także bez zabezpieczenia. Kolejna @ nie przyszła. W Dzień Matki zrobiłam test i zobaczyłam dwie piękne kreseczki-strach mieszał się z radością. Na wizytę wybrałam się dwa tygodnie później-całą noc śnił mi się widok ,,pustego jaja''. Z nerwów w gabinecie spodni nie mogłam zdjąć. Gdy podczas badania zobaczyłam swoje 2,6mm szczęścia które pięknie pulsowało płakałam jak wariatka. Nie mogłam opanować łez. Rodzinie powiedzieliśmy jeszcze za kolejne dwa tygodnie-akurat pojechaliśmy do nich na Dzień Ojca. Teraz moje szczęście ma prawie 6 tygodni i jest najpiękniejszym i najbardziej kochanym chłopcem na świecie :-D

Sailor_Moon witaj kochana, pisałyśmy na innym wątku ;-) trzymam kciuki za staranka.
 
panna.migotka, rudaA bardzo mi przykro z powodu Waszych Aniołków
myślę że jest to dobre miejsce dla Was w tej chwili-przynosi ukojenie i pozwala oswoić się z tym czego nie da się zmienić, może nawet z biegiem czasu pogodzić ale ja jeszcze tego nie przeżyłam

panna.migotka ja również miałam 2 tygodniowy poślizg wieku ciąży, na pierwszej wizycie wg moich wyliczeń powinien być 8 tydzień, wg lekarza zaczynał się 6, nie było akcji serca więc już miałam mega stres, badania bety, wizyta 5 dni później, uff jest serduszko
nie miałam wymiotów, lekkie mdłości ale cały czas jakieś takie niejasne przeczucie że do końca nie czułam się spokojna, aż w 11 tygodniu nadeszły zupełnie niespodziewanie bóle i krwawienie...
jechałam do szpitala po pomoc, próbowałam nie myśleć że to już koniec
również przeżyłam swoją stratę na Polnej w Poznaniu, więc jeśli musisz iść do tego szpitala, miej oczy i uszy otwarte i koniecznie z kimś bliskim
tak jak radzi Edyta zapoznaj się ze swoimi uprawnieniami bo możesz trafić akurat na kogoś kto nie będzie cię informował o Twoich prawach
 
Witaj, RudA. Przykro mi, że tak się stało. Musicie teraz z mężem się wspierać nawzajem. To, że pierwsze dziecko było chore, wcale nie determinuje kolejnej ciąży. Natura jest nieubłagana, jeżeli wie, że dziecko nie ma szansy na przeżycie, nie pozwala mu się urodzić. Rozwój zarodka to straszliwie skomplikowany proces i niestety może coś pójść nie tak. Gdyby zawsze wszystko szło idealnie to nadal bylibyśmy małpkami, czasem te błędy natury owocują czymś dobrym, czasem niestety zarodek rozwinie się tak, że nie może samodzielnie żyć. Pewnie niepotrzebnie to mówię, bo na pewno to wiesz i rozumiesz. Ale chcę Ci przekazać myśl, że zazwyczaj to są sprawy zupełnie losowe i najprawdopodobniej z kolejną ciążą będzie wszystko w porządku. Co nie zmienia faktu, że każda z nas jest już w jakiś sposób naznaczona i trudniej cieszyć się ciążą, bo po naszych doświadczeniach mamy już zupełnie inne wyobrażenie o tym wszystkim, lepiej wiemy, co się dzieje na danym etapie i zastanawiamy się nieustanie, czy wszystko idzie dobrze. Ale zobaczysz, za jakiś czas będzie lepiej. Po deszczu zawsze musi być słońce. Musisz to przeżyć na swój sposób, "przepracować" i nie da się niczego przyspieszyć. Ale słońce wyjdzie na pewno. Pamiętaj o tym i staraj się wyglądać choćby najmniejszego promyczka tego słońca.

Witaj, panno.migotko. Pamiętam Cię z sierpniówek. Bardzo mi przykro, że przez to przechodzisz. Łyżeczkowania się nie bój, odpłyniesz i obudzisz się już w swoim łóżku, nic nie będziesz pamiętać. Dobrze, że dziewczyny wspomniały Ci o Twoich prawach. Poczytaj dokładine na wątkach, które Ci poleciły. Mi np. w szpitalu nikt nic nie powiedział. Ale w zasadzie nie mieli co mi mówić, bo ja do szpitala pojechałam już po poronieniu. Wolałam poronić w domu, gdzie jest spokojnie, bezpiecznie. A pogrzebu nie chciałam, wręcz przeciwnie, do pomysłu pogrzebu byłam bardzo na nie. Każdy do tego inaczej podchodzi, niektórym dziewczynom pomaga, że mogą pójść do swojego dziecka, porozmawiać, postawić zniczyk. Ja nie chciałam. Wiem, że dla niektórych może to być zupełnie straszne, co zrobiłam, niektóre mogą uważać, że jestem wyrodną matką, bo - przepraszam za obrazowość - pozwoliłam mojemu dziecku odejść wraz z wodą odpływową w łazience. Ale ja tak nie uważam. Miałam okazję się pożegnać po swojemu. W głowie oddzieliłam ciało od duszyczki, duszyczka wróciła do nieba, to nie było ciałko dla niej. Samo ciałko przestało mieć tak wielkie znaczenie. Pamięć żyje w moim serduszku, nie potrzebuję grobu. To chyba byłoby dla mnie bardziej okropne, świadomość, że odwiedzam własne dziecko na cmentarzu. Wolę o tym myśleć tak, że moje dziecko po coś wróciło do nieba i któregoś dnia znowu u mnie zawita w brzuszku. To samo. A skoro to samo, to przecież nie może mieć grobu. Tak mi łatwiej to wszystko rozumieć. Różne smutki czasem jeszcze dotykają, ale w gruncie rzeczy mam poczucie, że nie straciłam dziecka. Odeszło ciałko, które z jakiegoś powodu było niewłaściwe, ale moje dziecko jest, jest dla mnie przeznaczone i prędzej czy później będzie mi dane trzymać je w ramionach.

Dziewczyny, znajdziecie tutaj z całą pewnością dużo wsparcia i zrozumienia. Zajrzyjcie czasem na wątek Ciąża po poronieniu. Ten wątek jest dla wszystkich. Dla tych, co właśnie ciążę straciły, dla tych, które już w ciąży są, dla tych, co się starają i dla tych, co starać się jeszcze nie mogą. Niech Was nazwa nie myli. Ściskam Was mocno.
 
reklama
Do góry