W sumie nie udzielam się wcale na naszym forum, nie wiem jak znajdujecie czas zeby klikac codziennie o bieżących sprawach. Czasem wchodze i czytam, ale krótko, bo nie mam na to czasu. Więc Was przepraszam za swoj ostatni beznadziejny post. Troche mi brakuje Was, czuje ze sie oddalilam na dobre, kompletnie nie wiem kto ma jakie klopoty, kto sie przeprowadzil, kto jest znów w ciązy, a kto pochował teściową.
Jedyne co wiem, to co u mnie, nic w zasadzie, oprócz żłobka, studiów, domu, wku.r.w.i.ającej matki i coraz większego chłodu partnerskiego. W tyłku z tym wszystkim, kończyć studia i brać się za własną niepodległość!!
Wycięłam dziś dziurę w butelce po płynie do soczewek, w nakrętce też, pokombinowałam z taśma klejącą i oto stworzyłam fridę, której siłe ssącą daje odkurzacz, a nie moje biedne płuca. Dziecko jak plakalo przy odsysaniu kataru tak placze, ale zabieg trwa 3 sekundy a nie 15 i spocona po tym jest tylko ona, ja juz sie nie silę.
Obiecałam dziecku, ze juz nigdy na nią nie nakrzyczę, bo czuję, że wymyka mi sie panowanie nad sobą spod kontroli. Balansuje na krawędzi opanowania i zwykle je tracę, drę się jak opętana na to biedne (nieznośne) dziecko. Moje ukochane, małe, upragnione dziecko (co się kładzie na ziemi na przejściu dla pieszych, albo wierzga nogami gdy zmieniam jej os..raną pieluszkę...) Na nocniku siedzi tylko w żłobku, tutaj nawet zapomniała, że go ma. A ja nie mam siły jeszcze pilnować jej nocnikowania, samodzielnego jedzenia łyżeczką, i mycia zębów minimum dwa razy dziennie...... Zęby ma w opłakanym stanie, bo gdy chora, no karmiona przez sen i juz nie wybudzana by myc zęby.... Zrobił sie taki nalot żółtawy na zębach, jakby dzień rozpoczynała kawą z ekspresu bez mleka............... Beznadziejna matka, zajeta tylko swoimi problemami.
Na szczescie odpadl problem spacerów, bo ma go minimum dwa razy dziennie, gdy idziemy do żłobka i gdy z niego wracamy. Zwykle na pieszo. Gdy niosę ja "na barana" spacer zabiera nam 30 minut, gdy idzie na nóżkach, zbiera śmieci, odpoczywa leżąc na chodniku, wyrywa się gdy chcę złapać ją za rękę i ugina nogi w kolanach gdy podnoszę ją i proszę żeby stanęła na nogi, to trwa to godzinę. Juz nie męczę sie targajac wózek po schodach w górę i w dół przez skrzyżowanie, które można pokonać tylko podziemiem, w centrum Warszawy , w żadnym razie nie uzbrojonym w nic dla mamy z wózeczkiem lub ludzi na wózkach. Odcieci od świata. Mialam napisac do urzedu miasta, ale nie mam czasu... albo siły.... albo juz mam to gdzies.....
Ciekawe czy za uszkodzenie kręgosłupa dostane odszkodowanie z racji braku podjazdow i zazdow dla wózka. Rwa kulszowa nie należy do przyjemnych, ale jakoś daje radę na razie. Lekarze wysylaja mnie sobie od jednego do drugiego jakby grali w ping-ponga... Mam ich dosyc, nie sa nawet mili, nie ma czasu ani siły tłumaczyc kazdemu co mi jest. Wysyla mnie lekarz ogolny do kardiologa z przeswietleniem kregoslupa zeby kardiolog ocenil czy nie mam wrzodów na żołądku...paranoja jakas. Do tego nie daje mi skierowania do kardiologa, no bo to jest wizyta z wynikami, a nie wizyta z problemem. A w okienku panie nie wpuszcza mnie do lekarza bez skierowania. I w kolo Macieju do us.ranej śmierci mozesz gadac i gadac i gadac. Zdechniesz a oni bedą chcieli skierowanie............
Psycholog żłobkowy jest tylko w czwartki i piątki, ja wtedy mam zajecia od rana do konca jej godzin urzedowania. W najblizszy piątek mam okienko, odwolany wyklad, chcialam sie z nia spotkac, zeby porozmawiac o tym, ze moje dziecko w furii uderza glowa o meble, sciany, podłogę, kanty....... ale pani idzie na zasluzony urlop, chyba nie uda mi sie z nia porozmawiac. Jak zawsze do cholery zostane z problemem sama.
Stwierdzam, ze dobra mama, to szczesiwa mama, ktoa ma wsparcie, poukladane swoje zycie, serdecznych ludzi wokol siebie, jest spokoja, spelniona i usmiechnieta. Wtedy moze znosi bez szwanku dla wlasnej psychiki rozbryzgana na scianie zupe pomidorowa, wdeptane w dywan buraczki, uwalone kupą całe miejsce zmiany pieluchy. Moze nawet ma dziecko które juz dawno nie nosi pieluch, je lyzka nozem i widelcem, po posilku nie odpycha stolu nogami zwalajac resztki tego czego nie zjadlo, ale czeka grzecznie az skoncza wszyscy, a potem mowi dziekuję........
Czuje ze chcialam byc lepszą mamą dla swojego dziecka, ale nie mam juz ani odrobiy wiecej siebie do dania. Rozdalam sie na wszystkich potrzebujacych, a ona potrzebuje najwiecej, dostaje tylko troche z tego czego potrzebuje. Czasem jeszcze dociera do mnie ze tak bardzo chce zeby byla sokojna, szczesliwa usmiechnieta. Zastanawiam sie co ja jej funduję? Te same problemy z którymi borykam sie ja? Ona tez bedzie przechodzic próbe samobójczą, bo miala obrzydliwą matkę, która moze nie biła jej (jak robiła to moja), ale darła ryja jak opętana?
Trzymam sie, studia daja duzo sily, mądre ksiazki pomagaja ulożyc sprawy w zyciu. To nic, że rozpada mi sie zwiazek, widocznie nie bylo to zwiazkiem, juz mi sie nie chce nad tym plakac, tlumaczyc, zeby przemyslal jak chce zeby nasze zycie rodzinne wygladalo, bo to zalezy tylko od nas.... Juz mi sie nie chce. Słowa w próżnię, wszystko sie zmienia na lepsze, jak mowie ze odchodze, zmienia sie na lepsze na dwa dni, a potem jest to samo. I tak nie mam gdzie isc.
Skoncze studia, zyskam niepodleglosc, zabiore ukochane dziecko i jak Judyta z "Nigdy w życiu" znajde mały raj na ziemi. Na razie pracuje nad soba, nad cierpliwoscia, nad rozniecaniem wewnetrznego ciepla, zeby miec chociaz usmiech dla malego dziecka. Jakis koszmar to życie...
Zastanawiam sie dlaczego pozwolilam sobie na to, zeby skazac moje dziecko na Życie. Skazany na Życie. Bo teraz skazany na śmierć to nagroda chyba.....
Pozdrawiam. Żałuję, że się odizolowałam nieco, ale częsciej niz zwykle potrzebuje glaskania mojej duzy w samotnosci, oddychania do głębi i liczenia do 10, zeby nie wybuchac, zeby ugotowac obiad z niczego, zeby nauczyc sie tego czego wymagac beda jutro, zeby uprac, wywiesic, zmyc, przebrac, poscielic, uprzątnąć, zetrzec, zaspiewac, poczytac, wytlumaczyc, wstac 3 razy w nocy i zeby bawic sie w ukladanie wieży z klocków na parapecie o 5 rano...
Mam bardziej ułożone życie niz kiedykolwiek przedtem, jestem bardziej zorganizowana niz snilo mi sie ze bede, nie obrazam sie z furia, ale powolutku zamykam wewnetrzne drzwi dla tego kto ciagle rani i nie slucha gdy mowie ze boli. Gdzies na dnie siebie jestem spokojna. Gdy sama w domu tkwie z bezruchu wpatrujac sie w chmury czuje sie szczesliwa ze zyję. Ale gdy dopada mnie zycie znow wymagajac, oskarżając, marudząc, kwękając, piszcząc, krzycząc, szydząc, to nie wytrzymuję. I jestem potworem.
Wytrzymac, wytrzymac jeszcze troche, skoncze studia i zawalcze o niepodległość!!
Tyle u mnie Kobiety, chcecie czytajcie, nie to nie, mozecie usunąć i post i mnie, WHO CARES!!!!!!!!
Life's go on. Przedstawienie musi trwac.
I jedno tylko mam w glowie, by dac dziecku cale cieplo jakie dam rade wskrzesic kazdego dnia. Wiem ze dam z siebie wszystko. Dla niej. Obiecalam jej to wczoraj wieczorem.
...