reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

jak odzyskać sens życia?

matita

Fanka BB :)
Dołączył(a)
21 Październik 2012
Postów
387
Witajcie, emocje aż we mnie kipią, dlatego postawiłam dołączyć do forum i podzielić się z nimi kimś, kto zrozumie mój ból.

W ostatni wtorek podczas kontrolnej wizyty w 12 tc w trakcie usg okazało się, że ciąża obumarła. Nasze dziecko - tak upragnione, długo oczekiwane, pierwsze dziecko - nie żyło. Co najgorsze - nie żyło już od ponad 3 tygodni a ja o tym nie wiedziałam!! W 7 tc podczas usg było wszystko ok, słyszeliśmy bijące serduszko naszego maleństwa, szaleliśmy ze szczęścia. Wszystko legło w gruzach, wszystkie plany i marzenia. Rzeka łez... W środę po południu zostałam przyjęta do szpitala, tego dnia nic już ze mną nie robili. Potem koszmar kolejnych dwóch dni - czwartek 3xcytotek i nic, piątek 2xcytotek i nic. Aż w końcu piątek o 16:00 zabieg. Największy koszmar mojego życia... nogi przywiązane, stary fotel, obdrapane ściany, lekarze, położne gadający o jakichś bzdetach, żarty, a ja to wszystko słyszę przed uśpieniem... Koszmarny ból po zabiegu, dopiero trzecia kroplówka pomogła. Mąż trzymający cały czas za rękę to prawdziwy skarb. Fizycznie po zabiegu już na drugi dzień wróciłam do siebie, ale najgorsze spotkało mnie jeszcze w szpitalu - kilka godzin po zabiegu do mojej sali zostało położona ciężarna kobieta z bólami, której podłączono ktg. Myślałam, że oszaleję!!!! Jak mogli to zrobić?? Pierwszej nocy po zabiegu miałam myśli samobójcze, byłam o krok od tego, ale myśl o mężu dawała mi jakąś nadzieję. Nie umiem sobie z tym poradzić. Mam milion myśli, na które pewnie nigdy nie poznamy odpowiedzi... dlaczego ja, dlaczego my, czy to jakąś kara? dlaczego nasze dziecko nie żyje? gdzie teraz jest? czy czuło coś kiedy jego serduszko przestawało bić? Mam 25 lat, było to moja pierwsza ciąża, ale to nie zmniejsza w żaden sposób bólu czy żalu. Czy mogłam coś zrobić aby je uratować? Brałam kwas, luteinę, leżałam cały czas, byłam gotowa na wszystko aby pojawiło się z nami...

Jutro czeka nas całe biurokratyczne załatwianie, nie wiemy jak się do tego zabrać, chciałabym skorzystać z urlopu macierzyńskiego, ale nie wiem czy on mi się należy. Chcemy pochować swoje dziecko i nie wiem też czy coś nam z tego tytułu przysługuje. Od prywatnego ubezpieczyciela nie otrzymamy odszkodowania, ponieważ nie minął właściwy okres karencji. Niby gdzieś mam tą całą biurokrację, ale zrobić to trzeba. Chcielibyśmy zrobić badania genetyczne, ale nie wiem gdzie i jak się do tego zabrać.

Nie wyobrażam sobie powrotu do pracy, wszyscy wiedzieli, że zaszłam w ciąże a że była od początku zagrożona to od 4 tc byłam na L4. Boję się teraz, że czeka na mnie wypowiedzenie.

ALE PRZEDE WSZYSTKIM NIE UMIEM POGODZIĆ SIĘ Z TYM BÓLEM, CZUJĘ JAKBY KTOŚ ROZERWAŁ MI SERCE!!!! JAK MAM ODZYSKAĆ RADOŚĆ ŻYCIA? RADOŚĆ... SENS ŻYCIA W OGÓLE.........
 
Ostatnia edycja:
reklama
Matita, nie wiem czy Cię pocieszę, ale przeszłam dokładnie przez to samo. Z tą może różnicą, że mamy już 7-letnią córeczkę i to ona dodawała mi sił, aczkolwiek z drugiej strony widziałam jak ona też cierpi po stracie rodzeństwa i czułam, że ją w jakiś tam sposób zawiodłam.

Zaczęliśmy się starać o drugie maleństwo na początku 2011r. Niestety przez pierwsze m-ce się nie udawało. Dopiero w grudniu okazało się, że jestem w ciąży. Po tygodniu poszłam do lekarza - super renomowana i droga przychodnia. Po zrobieniu USG okazało się, że ciąży nie ma w macicy, diagnoza: ciążą pozamaciczna. Dodam, że było to 23 grudnia. Kazali szybko jechać na izbę przyjęć, jak to określili z zagrożeniem życia.
Przez kolejne 7 dni przygotowywali mnie codziennie do zabiegu usunięcia ciąży z jajowodu. 7 lekarzy powtarzało bezmyślnie diagnozę pierwszego. Był to czas świąt - dowiedzieć się czegokolwiek graniczyło z cudem. Leżałam na 10-osobowej sali, temp. w środku 16st., dokoła kobiety po ciężkich operacjach (SEPTYK). Do tego pierwsze święta bez rodziny, bez córci - miałam tyle planów i niespodzianek dla niej.
Po świętach przyszła na dyżur młoda lekarka, która powtórzyła badania i okazało się, że ciąża jest na swoim miejscu i wszystko jest OK, tylko serduszka jeszcze nie ma. Wypisałam się zaraz na własne żądanie do domu.
Po tygodniu poszłam znów na badanie usg, żeby sprawdzić czy bije już serduszko. Biło. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Miałam przyjść znowu do kontroli za 2 tyg.
W lutym br. poszliśmy wszyscy szczęśliwi - chcieliśmy pokazać małej serduszko rodzeństwa w brzuszku. Niestety... już nie biło. Był to 11tc, a płód się 'zatrzymał' pomiędzy 9/10. Ok. 2 tyg. chodziłam nieświadoma co się stało. Też zadawałam sobie setki pytań jak to możliwe, że nic nie wiedziałam, nic nie podejrzewałam, że nie było żadnych znaków.
Kazał mi się zgłosić w poniedziałek do szpitala na zabieg. Weekend w domu ze świadomością noszenia w sobie nieżyjącego dziecka... koszmar.

Potem jak piszesz, zabieg w starym pokoju zabiegowym, przywiązanie do fotela sprzed 50 chyba lat. Przed tym stosy papierów do podpisania, m.in. zgoda na kremację zwłok dziecka...
Oczywiście zabieg z powikłaniami, spadało mi tętno, krwotoku dostałam w czasie zabiegu. Zabieg trwał 45 minut, gdzie normalnie to kwestia ok. 10. Mój mąż przerażony za drzwiami, wszystko słyszał, tylko nie wiedział co ze mną. Sciągali lekarzy z góry. Podobno masakra.
Jak się obudziłam pamiętam ogromny ból w środku i straszne stłuczenia zewnętrzne. Musieli mnie nieźle ponaciągać. Przez kolejne 2 tyg. nie umiałam sikać, tak mnie wszystko bolało.

Kolejne 2 m-ce to taka prawdziwa żałoba i moja depresja. Do tego moja córcia się obwiniała o śmierć dzieciątka, bo była chora i sobie wmówiła, że go zaraziła...

Tak czy inaczej ból się zmniejsza, sens i radość życia też się odzyskuje, ale po czasie.
Wiem, że jest Ci ciężko, ale musisz normalnie funkcjonować. Odczekaj troszkę (ja musialam 6m-cy z uwagi na powikłania) i starajcie się znów.
Teraz już umiem o tym spokojnie rozmawiać i nie przeżywać za bardzo. Oczywiście świadomość, że mam gdzieś w niebie Aniołka jest i będzie już zawsze, ale trzeba iść dalej.
Teraz jestem w kolejnej ciąży i staram się jak mogę nie panikować i racjonalnie myśleć. Akurat zbliżam się do tego krytycznego czasu z ostatniej ciąży, ale jestem pewna, że tym razem serduszko nie przestanie bić i urodzi się nasze drugie zdrowe dzieciątko.

Tobie też tego z całego serca życzę.
 
matita bardzo ale to bardzo Ci wspolczuje... nie bede Ci pisala ze bedzie dobrze bo juz nigdy nie bedzie a bol nie bedzie mniejszy ale Ty sie do niego przyzwyczaisz i bedziesz z nim zyc...ja tez stracilam dziecko,moja ukochana Coreczke i mimo ze minelo prawie 8 miesiecy nadal sie z tym nie uporalam, nie umiem sobie tego poukladac w glowie. Tu na forum poznalam wspaniale dziewczyny dzieki ktorym jakos funkcjonuje bo wiem ze bez nich nie dalabym rady...zajrzyj do nas jak bedziesz miala ochote https://www.babyboom.pl/forum/pozeg...o-w-ramionach-52692/index777.html#post9124533 moze z nami bedzie Ci chociaz troszke lzej...
W sprawach biurokratycznych Ci nie pomoge bo nie mieszkam w polsce i nie orientuje sie jak to wszystko wyglada.

Tule Cie mocno;* a dla Twojego Aniolka zapalam swiatelko
[*]
[*]
[*]
 
matita światełko dla Twojego Aniołka
[*] zapraszam Cię na wątek ciąża po poronieniu, tam jesteśmy tylko i aż my - kobiety po poronieniu, każda z nas ma dziecko lub dzieci na różnych etapach ciąży które odeszło od nas mimo, że było oczekiwane, wytęsknione i kochane. jest nas bardzo wiele i wciąż dołączają nowe.
 
Maita

ja swoja coreczke straciłam w 16 tyg ciazy

a z martwa ciaza chodzilam 8 tyg !!!!!

w ciagu tych 8 tyg bylam 3 razy u lekarza ktory twierdził ze dziecko rosnie rozija sie i wszystko jest ok :szok:

było to 8 , 5 roku temu

teraz mam sliczna 3 letnia coreczke (nie obyo sie bez scesji w czasie ciazy nie raz prawie ja tracilismy i to juz na koncowce ciazy miedzy 28-35 tyg )

ale udało sie

i tobie zycze rowniez zdrowej rózowiutkiej przylepki ))
 
Bardzo mi przykro...ja straciłam ciążę w czerwcu, to był koszmar. Jedynym plusem była opieka w szpitalu, naprawdę rewelacja. Leżałam na oddziale z kobietami w ciąży, albo po porodzie i było słychać płacz dzieci... to była masakra... Wiem, co czujesz, ale masz wielkie szczęście, że miałaś przy sobie męża. Ze mną była siostra, bo ojciec mojego dziecka miał inne zajęcia... to też była moja pierwsza ciąża...i teraz zostałam sama...związek jakoś tak też się skończył razem z ciążą, on nawet nie pomyślał, że będę potrzebowała wsparcia...niektórzy faceci to naprawdę katastrofa... zostałam sama i o staraniu się o kolejną ciążę mogę na razie pomarzyć. Zresztą bardzo się boję. Czuję ogromną pustkę, jakby mi ktoś kawałek duszy wyszarpał...może i śmiesznie to brzmi, ale tak mam. Wydaje mi się wciąż, że wszystko dzieje się obok mnie, że mnie ten cały świat nie dotyczy. Zatrzymałam się w tym jednym miejscu i nie umiem ruszyć dalej... Za tydzień mam wizytę u psychologa, może też spróbuj... ja mam nadzieję, że mi pomoże... Trzymaj się mocno!
[*] dla naszych Aniołków...


Witajcie, emocje aż we mnie kipią, dlatego postawiłam dołączyć do forum i podzielić się z nimi kimś, kto zrozumie mój ból.

W ostatni wtorek podczas kontrolnej wizyty w 12 tc w trakcie usg okazało się, że ciąża obumarła. Nasze dziecko - tak upragnione, długo oczekiwane, pierwsze dziecko - nie żyło. Co najgorsze - nie żyło już od ponad 3 tygodni a ja o tym nie wiedziałam!! W 7 tc podczas usg było wszystko ok, słyszeliśmy bijące serduszko naszego maleństwa, szaleliśmy ze szczęścia. Wszystko legło w gruzach, wszystkie plany i marzenia. Rzeka łez... W środę po południu zostałam przyjęta do szpitala, tego dnia nic już ze mną nie robili. Potem koszmar kolejnych dwóch dni - czwartek 3xcytotek i nic, piątek 2xcytotek i nic. Aż w końcu piątek o 16:00 zabieg. Największy koszmar mojego życia... nogi przywiązane, stary fotel, obdrapane ściany, lekarze, położne gadający o jakichś bzdetach, żarty, a ja to wszystko słyszę przed uśpieniem... Koszmarny ból po zabiegu, dopiero trzecia kroplówka pomogła. Mąż trzymający cały czas za rękę to prawdziwy skarb. Fizycznie po zabiegu już na drugi dzień wróciłam do siebie, ale najgorsze spotkało mnie jeszcze w szpitalu - kilka godzin po zabiegu do mojej sali zostało położona ciężarna kobieta z bólami, której podłączono ktg. Myślałam, że oszaleję!!!! Jak mogli to zrobić?? Pierwszej nocy po zabiegu miałam myśli samobójcze, byłam o krok od tego, ale myśl o mężu dawała mi jakąś nadzieję. Nie umiem sobie z tym poradzić. Mam milion myśli, na które pewnie nigdy nie poznamy odpowiedzi... dlaczego ja, dlaczego my, czy to jakąś kara? dlaczego nasze dziecko nie żyje? gdzie teraz jest? czy czuło coś kiedy jego serduszko przestawało bić? Mam 25 lat, było to moja pierwsza ciąża, ale to nie zmniejsza w żaden sposób bólu czy żalu. Czy mogłam coś zrobić aby je uratować? Brałam kwas, luteinę, leżałam cały czas, byłam gotowa na wszystko aby pojawiło się z nami...

Jutro czeka nas całe biurokratyczne załatwianie, nie wiemy jak się do tego zabrać, chciałabym skorzystać z urlopu macierzyńskiego, ale nie wiem czy on mi się należy. Chcemy pochować swoje dziecko i nie wiem też czy coś nam z tego tytułu przysługuje. Od prywatnego ubezpieczyciela nie otrzymamy odszkodowania, ponieważ nie minął właściwy okres karencji. Niby gdzieś mam tą całą biurokrację, ale zrobić to trzeba. Chcielibyśmy zrobić badania genetyczne, ale nie wiem gdzie i jak się do tego zabrać.

Nie wyobrażam sobie powrotu do pracy, wszyscy wiedzieli, że zaszłam w ciąże a że była od początku zagrożona to od 4 tc byłam na L4 - szefowa się obraziła i powiedziała, że nie mam już po co wracać. Boję się teraz, że czeka na mnie wypowiedzenie.

ALE PRZEDE WSZYSTKIM NIE UMIEM POGODZIĆ SIĘ Z TYM BÓLEM, CZUJĘ JAKBY KTOŚ ROZERWAŁ MI SERCE!!!! JAK MAM ODZYSKAĆ RADOŚĆ ŻYCIA? RADOŚĆ... SENS ŻYCIA W OGÓLE.........
 
kindzi02 No własnie matka ma bardzo zle odczucia i poprostu brakuje mi mojej istotki ukochanej.Nigdy nie będzie już tak jak kiedyś.Czuje się tak jakbym nie miała połowy serca,pustkę która mnie przepełnia.A powiedz mi czy byłas u psychologa?Pomaga Ci?Ja sie chyba również zdecyduje na wizytę,bo nie jest wcale mi lepiej,wciąż czuje żal,pustkę,gniew i nie mogę sobie znaleźć miejsca,nie umiem już sobie radzić z tym wszystkim poprostu.
Przykre jest to że Twój partner Cię w ten sposób potraktował,to bardzo nie ładnie z jego strony kochana,nie popieram wcale jego zachowania.Zobaczysz napewno kiedyś się nam jeszcze ułoży,musi być lepiej nie możemy mieć wciąż tylko pod góre.W którym tygodniu straciłaś swoje malenstwo?Jak się to stało?opowiesz mi coś więcej o sobie?

[*]

[*]
 
Mamo Aniołeczka Natalki wiem doskonale co czujesz i rozumiem to, ja nie dość, że nie mam już żadnych uczuć ani potrzeb, to miejsca nie potrafię sobie znaleźć i cholernie źle sypiam, w dodatku miesiąc temu umarła moja ciocia po długiej, okrutnej walce z rakiem, od tego czasu nie mogę "normalnie" spać. U psychologa byłam w czerwcu dwa razy, zaraz po stracie ciąży, myślałam, że pomogło, ale jak widać potrzebuję dodatkowych wizyt, chociaż nie wiem, jak może mi pomóc...u nas we Wrocławiu można chodzić na takie spotkania bezpłatnie, specjalnie dla osób, które straciły dzieciaczki. W wypisie ze szpitala mam wpisany 13tc - to według obliczeń od ostatniej miesiączki, ale to nie był 13tc, bo ja miesiączkowałam bardzo nieregularnie, przy usg lekarz określił maluszka na 6 albo 8tc, nie pamiętam już, według mnie dzidziuś został poczęty chwilę po 15 kwietnia - to jedyna możliwość :) o tym, że serduszko nie bije dowiedziałam się na drugim badaniu, 6 czerwca. Lekarz powiedział, że albo ciąża się nie rozwija, albo jest jeszcze za wcześnie (pierwsze badanie miałam 9 maja i wtedy powiedział, że to bardzo wczesna ciąża i nie było widać jeszcze zarodka, w czerwcu już było widać maluszka, ale niestety bez serduszka...) ciąża była "wpadką" i na początku nie chciałam tego dziecka - wstyd się przyznać, ale tak było, a później już je pokochałam :) widocznie nie było mi to dane...pytałam też lekarza, czy to, że moja mama poroniła dwa razy może mieć coś z tym wspólnego, w sensie genetycznych uwarunkowań, powiedział, że może, ale wcale nie musi...czyli wiem, ze nic nie wiem, niby najbardziej prawdopodobne, że to jednak wada genetyczna i nie ma się co doszukiwać na siłę czegoś innego...często myślę, że mogłam się mniej stresować, bardziej dbać...nie no sama już nie wiem...
 
reklama
Do góry