reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Podziel się historią

Dziewczyno! Ale mnie podnioslas na duchu ! Ja mam termin na luty.. Naczytalam sie i nasluchalam o porodzie strasznych rzeczy..wpadlam w fobie juz.pomalu..dzieki Twoim slowom i opisie porodu jest mi.o wiele lepiej :-) dziekuje kochana. Ciesze sie,ze sa takie twarde i madre kobietki.. Gratuluje drugiego maluszka i trzymam za Was kciuki.. Co tym razem bedzie?

Cieszę się ze moją historią Panią uspokoił teraz jestem już 4 tygidnie przed kolejnym porodem, boję się ale jestem dobrej myśli. Jeden mam za sobą i ten też już nie długo będzie. Ważne aby być w dobrym nastawieniu ponieważ panika zwiększa podświadomie ból.a to jest zle dla nas.

Będę miała drugą córkę przynajmniej z badań prowadzonych tak wyszło i z usg. Więc tego się trzymam. Życzę powodzenia i dużo zdrowia dla maleństwa i Pani oby poród również okazał się nie taki straszny jak inni mówią a będzie dobrze.
 
reklama
Syna urodziłam po terminie tydzień po zglosilam się na oddział mialam gigantyczny brzuch i było mi już ciężko.Zrobiono mi badania, położono na przedoperacyjna rano test oksytocyna-spałam, usg dziecko duże czekamy nic kolejny dzień rano założono mi balonik foleya w środku caly dzien plamilam polozne mówiły że tak ma być o 3 nad ranem zaczęły się skurcze rano zabrano mnie na oksytocyne lezalam pod ktg wytrzymałam dwie kroplowki bylam już wykończona głodna bo rano nie dali nic jeść.Wiedzieli że będzie cc mieli wypisane przez ordynatora to akurat był długi weekend.9 godzin skurczy położna już wieszala kolejna butlę z oksytocyna kiedy powiedziałam do Męża ze nie dam już rady i zaprotestował ja nie miałam już na to sil rozwarcie było takie same jak przy wyciągnięciu balonika. Nie wiem ile jeszcze chcieli we mnie tego wpompowac nie byłam gotowa na cc wszystko potem trwało może pół godziny i błyskawicznie przewieziono mnie na blok.Cała się trzeslam nigdy nie miałam operacji w lampach odbijalo się wszystko co robili.Zobaczyłam Synka i nic już się nie liczyło przestał płakać kiedy mi go położyli na piersi. Dojście do Siebie potem to był koszmar nie mogłam dzwignac się z łóżka a rano musiałam wstać umyć się i przebrać na obchód.Zastrzyki przeciwbólowe ratowaly jakoś ale i tak chodziłam jak emerytka.Źle znosilam cc jeszcze tydzień po powrocie ciągle na paracetamolu żeby sie dzwignac do dziecka.Kiepsko było ale jakbym miała przejść to wszystko raz jeszcze by zobaczyć Synka to zrobilabym to☺
 
Rodziłam przez cc ze względu na problemy z Moim sercem poród naturalny nie wchodził grę gdyż mogło mi po prostu paść serce ... Opiekę miałam dobrą po cc jak zeszły leki to bolało nie można powiedzieć że nie trochę głupio że nie dają silnych leków następnym razem wezmę jakiś tramal ze sobą... skoro po morfinie można karmić co jest narkotykiem to po zwykłej tabletce tym bardziej... Dochodzenie do siebie zależy od człowieka i nastawienie z doświadczenia wiem że te które miały cc a bardzo chciały naturalny dochodzą do siebie znacznie dłużej niż te które są przygotowane na ból po wszystkim....Ja nie narzekam dało się wytrzymać z bólu nie płakałąm ani razu.
 
Hej:-) może i ja podzielę się swoją historią z pierwszego porodu.
Termin miałam na 26 kwietnia ale kompletnie nic się nie działo. Minął termin i czas było zgłosić się do szpitala. Panikowałam trochę, bo o synka długo się staraliśmy ale wiedziałam że jestem w dobrych rękach. Dnia 2 maja czyli 6 dni po terminie zapadła decyzja o założeniu cewnika Foleya do szyjki macicy. Wbrew pozorom wcale tego źle nie wspominam. Wiadomo, że uczucie do najprzyjemniejszych nie należy ale nlnie było bolesne. Po założeniu miałam trochę dość bolesnych skurczy ale wieczorem wszystko się uspokoiło i spało mi się super. Rano 3 maja miałam mieć podłączoną kroplówkę z oxytocyną. O 8 rano powędrowałam na blok porodowy i zaczął się wlew naskurczowy. Problem w tym, że nadal nie czułam kompletnie nic. Zero skurczy i już myśli, że jak nic zaraz znowu wrócę na salę i dalej będę czekać na poród. O godz. 9.40 przyszedł lekarz, zbadał mnie i okazało się że mam 4 cm rozwarcia po cewniku. Zapadła decyzja o przebiciu pęcherza plodowego. Poczułam tylko pyknięcie i ciepło. Odpłynęły czyste wody, co bardzo mnie uspokoiło i ucieszyłam się bo wiedziałam, że już nie ma odwrotu i zobaczę synka. Od razu po przebiciu pęcherza dostałam skurczy co 3 minuty. Ból nieziemski ale wiedziałam, że to dobrze. Strasznie parło mnie na pęcherz moczowy i odbyt. O 11 dostałam zastrzyk domiesniowy z dolcontralem. Ból był cały czas straszny ale do przeżycia. Po zastrzyku już nie miałam jak stać na nogach. Wyłączałam się między skurczami, a jak nadchodził kolejny to krzyczałam bo to przynosiło mi ulgę. Nagle poczułam, że skurcz jest inny. Mega chciało mi się przeć i ból bardzo złagodniał. Teraz to już mogłam rodzić:-) po 3 skurczu partym mój synek powitał swiat donośnym krzykiem. Od pierwszego skurczu upłynęły 2h55min . Każdej rodzącej życzę takiego porodu jaki ja miałam. Wspominam to super, to był najpiękniejszy dzień w moim życiu. Wiedziałam, że będzie bolało i tak było ale warto to przeżyć. Już się nie mogę doczekać kolejnego bobaska:-) na pewno nie będę chciała żadnego znieczulenia. Pierwsze moje słowa po porodzie to " kurcze wcale nie było tak źle".
 
Witam wszystkie przyszłe mamusie!
Ja także chciałam podzielić się swoją historią.
Termin miałam na 14 lipca, ale czułam w kościach że nie donoszę. I miałam rację. 27 czerwca około 21 pojechałam do szpitala, bo miałam wrażenie, że sącza mi się wody. Bardzo powolutku. Po badaniu (papierek lakmusowy i usg) się potwierdziło i położyli mnie na oddział. Rozwarcia nie było. Podłączyli mnie do ktg, ale skurczy brak.
Następnego dnia lekarze i położne chodzili i badali i na zmianę mówili, że to wody, a potem, że jednak nie. Szału można było dostać, bo nie wiedziałam już wreszcie, co się dzieje.
Kolejnego dnia rano znów usg i ostateczny werdykt - to wody. Rozwarcie na palec skurczów brak. O 14 kroplówka z oxy i od 16 spacerowanie żeby się ruszyło. O 20 kolejna dawka oxy, ale nic nie dała, jeszcze mniej niż pierwsza.
Następny dzień spędziłam z bólem głowy w łóżku, bez badań, bo rodziły 4 inne pacjentki... Lekarz mi tłumaczył, że dostaję antybiotyk żeby infekcji nie było i póki wyniki krwi mam dobre to można czekać aż samo się zacznie. No to czekaliśmy...
W nocy dostałam gorączki. Wyniki krwi się pogorszyły i trzeba było kończyć tę ciążę. Kolejna kroplówka i pojawiły się skurcze. Po 6 godzinach leżenia Lekarz mnie zbadał i stwierdził, że rozwarcie ciągle na palec i trzeba ciąć. Załamałam się, bo bardzo chciałam urodzić sn.
Kazali mi ubrać koszule do operacji i jak wstałam z łóżka to wody mi odeszły... Potem cewnikowanie i płacz, przewiezienie na salę operacyjną i znieczulenie. Wkłuwali się 5 razy więc znów płacz. Było mi duszno i miałam zatkany nos od płaczu więc tlen zamiast przy nosie to przy ustach miałam.
Kilka minut później usłyszałam krzyk i synek był na świecie. Urodził się 1 lipca o 16:23, 3390g i 57cm.
Pokazali mi go, dali pogłaskać i zabrali do męża na kangurowanie . Po zszyciu przywieźli mnie na moją salę i zaraz Małego do piersi.
O północy już siedziałam na łóżku.
Ze względu na gorączkę w szpitalu spędziłam dwa dni więcej. Po powrocie do domu byłam już praktycznie w pełni sił. Nic mnie nie bolało chyba że zbyt gwałtownie się ruszyłam albo coś w tym stylu.
Teraz mój mały ssak ma 3 miesiące i właśnie mamy skok rozwojowy, przez co od 4 godzin wisi na cycu.

Powodzenia wszystkim i lekkich, nudnych porodów życzę!
 
Minął termin. Zgłosiłam się do szpitala. Codziennie myślałam , że nigdy nie urodzę. Dwa razy dziennie ktg. Ktg wzorowe, ale nie rodzę:) nie pisały się żadne skurcze. W sobotę zlecono test z oxy. Miałam nadzieję, że po nim rozpocznie się akcja. Nic się nie działo. W niedzielę byłam już wkurzona , że znowu żadnych skurczy na ktg nie ma. Miałam dość pobytu w szpitalu.... Wieczorem na obchodzie lekarz powiedział, żebym w poniedziałek rano była na czczo, to się mną zajmą (chodziło o cewnik). W nocy wstałam do łazienki, gdy wracałam złapał mnie skurcz, taki mocny, że nie mogłam usiąść na łóżku. Położyłam się. Po pewnym czasie wyszłam na korytarz. Położna mnie zauważyła, raczej nie przejęła się mną, bo to pierwszy poród, więc zakładała , że będę się długo bujać z tymi skurczami. Godzinę chodziłam po korytarzu i mierzyłam skurcze. Mierzyłam nawet pod prysznicem. Od pierwszego skurczu, wszystkie kolejne były regularne , co 5 minut. Poszłam do położnej zbadała mnie, a tam rozwarcie na dwa palce. Zaprowadzono mnie na porodówkę. Zapytałam czy mogę zadzwonić po męża. Panie położne powiedziały, że mogę go uprzedzić, że akcja się zaczęła, ale poród pewnie długo potrwa i może lepiej byłoby męża za wczasu nie fatygować. Pomyślałam, że później może nie dam rady zadzwonić, a zresztą co mnie obchodzi, że mąż się nie wyśpi. Dziecko mu się rodzi przecież. Pierwszy skurcz był o 1 w nocy, a mała przyszła na świat o 5.20. Poród nie kojarzy mi się z bólem, ale wysiłkiem. Ogromnym wysiłkiem fizycznym. Przez te kilka godzin leżałam na łóżku porodowym w milczeniu. Bardzo głęboko oddychałam podczas skurczów. Nagle parte i koniec. Życzę każdej z Was takiego porodu :)
 
15 października 2017 o godzinie 4 rano poczułam dziwne uczucie lekkiego pobolewania w krzyżu. Nie mogłam spać około godziny 6: 30 obudziłam mojego męża ze względu, iż zobaczyłam obfite plamienie spowodowane obchodzeniem czopa. Ok. godziny 7: 30 byłam już na izbie przyjęć i zostawiono mnie na porodówce. Zrobiono mi KTG i skurcze były, co 10min a rozwarcie na 2 palce i nic poza tym. Kazano mi się udać do pokoju oczekujących gdzie były przyrządy do ćwiczeń przed porodem. O godzinie 10: 30 znów mnie zbadano skurcze jakby ustały rozwarcie na 2,5 palca wiec jeszcze nic. Lekarz kazał zrobić KTG i przenieść mnie na działa patologii. I jakoś w tym samym monecie jeszcze podłączona do kTG poczułam takie pykniecie zawołałam położna i stwierdziła ze to na pewno oznacza ze wody płodowe poszły. Mowie jej wtedy, ale nic nie ciekło ze mnie kazała mi się obrócić na plecy i wtedy wszystko wypłynęło. I na patologii dzięki bogu nie wylądowałam. Od tego momentu skurcze stawały się coraz częstsze i mocniejsze. Ok godziny 12: 10 skurcze były nie do wytrzymania (nie miałam znieczulenia, ponieważ uważałam ze nie jest mi potrzebne i ze dam rade). Ok godziny 12: 15 położna kazał mi zacząć próbować przeć, ponieważ rozwarcie było już na full. Raz, przerwa Dwa przerwa i Trzy było już po wszystkim. O godzinie 12: 25 moja druga córka była już na świecie. Zero pęknięć zero szycia. Córka urodziła się z waga 3525 oraz 57dł.

Poród wspominam, jako szybki w bolach krzyżowych, ale pomimo tego dałam rade bólowi. Był całkiem inny od pierwszego bardziej bolesny, ale do wytrzymania. Podczas bóli myślałam ze umrę ale wiedziałam ze jak przejdzie jest ulga. Nastawiłam sie na to że jak skurcz się zaczynał pomimo bólu zaczynałam oddychać głęboko i miarowo. Gdy przechodziła rozluzniałam sie i dało sie to wszystko wytrzymać. Owszem pojawiały mi sie gwiazdki przed oczami i to sporo.

Córka przyszła w dzien terminu wyliczonego na podstawie miesiączki i terminu z USG.
 
Może ja też się podzielę swoją historią, trochę jako przestroga a trochę jako pocieszenie dla tych z was które rodzą po raz drugi. Słowem wstepu- pierwszy poród od odejścia wód do urodzenia córki trwał 15h. Dlatego też zakladalam że jeżeli drugi będzie trwał choć o połowę krócej to będzie dobrze. Byłam w 39 tyg, kiedy tuż przed 4 rano obudził mnie skorcz. Chciałam się jeszcze wstrzymać z budzenie męża ale przy kolejnym skorczu odeszły mi wody wiec juz byłam pewna że się zaczęło. Zadzwoniłam do położnej, mąż zadzwonił po teściową żeby przyjechała popilnować córki, powoli się ubieralam ale nie spieszyłam się, bo przecież mamy jeszcze tyle czasu:) O 5 byliśmy na porodowce a ja już nie umiałam przez skorcze dojść z samochodu na IP - rozwarcie 4cm. O 5:30 było już 7cm, a o 6:20 syn był z nami na świecie. Wiec drogie mamy, poród porodowi nie równy i czasem jednak warto być szybciej w szpitalu.
 
Ja zdecydowanie jestem za porodem siłami natury. Przeżyłam jedno i drugie, także mam porównanie. Nigdy w życiu nie dałabym z własnej woli zrobić sobie cesarki. Poród sn jest bolesny w trakcie (nie ma się co oszukiwać, że to nie boli, bo boli i to cholernie, ja aż wymiotowałam z bólu), ale po dochodzi się szybciej do siebie i później boli już znacznie mniej. Cesarka to w końcu operacja i ingerencja w organizm. Jak puszcza znieczulenie to zaczyna się koszmar, który trwa dobre kilka dni.

Dwa razy rodziłam siłami natury, bez znieczulenia. Nie żebym była jakąś heroską na siłę - po prostu nikt mi tego nie proponował, a sama też niewiele wiedziałam o znieczuleniu i moim prawie do niego.

Pierwszy poród trwał nieco ponad 4 godziny, a drugi 2... Zaznaczę, że straszono mnie cesarką, ze względu na moją filigranową budowę ciała. A tu proszę :).

Oba porody wspominam właściwie dobrze, nie licząc wrednych położnych i wady u synka, która "wyszła" zaraz przy porodzie.


Napisane na HUAWEI CUN-L21 w aplikacji Forum BabyBoom
 
reklama
ja rodziłam 9 lat temu pierwszego syna. Trafiłam na patologię ciąży w 40 tc. z wielowodziem, przez 2 tygodnie miałam wykonywane ktg i czekałam... w 42 tc. wreszcie ordynator zgodził się, że pora wywołać poród. W środę po pierwszych dawkach oksytocyny, poszłam na badanie okazało się, że wody są zielone. Badali mnie wcześniej w poniedziałek i było OK. wtedy Pani dr wykonała mi masaż szyjki i sądzę, że doszło do zakażenia wód. Wody zielone więc przebili mi pęcherz i pojechałam na porodówkę na 10 godzin, leżałam podpięta pod ktg. na koniec lekarz uznał, że dziecko na pozycje odgięciową główki i jest za duże. Trafiłam na cc. Mały ważył 4kg. i miał 62 cm i wielkogłowie, dodatkowo siną skore. Z wiekiem okazało się, że ma lekki niedowład lewostronny czyli było niedotleniony. Dwa razy wspominali wcześniej po USG, że główka wydaje się za duża ale uznali, że to błąd w badaniu. Okazało się, że syna ma aberracje CHROMOSOMOWĄ XQ25 objawiającą się zespołem wad wrodzonych. Nikt nie dopatrzył się niczego przez 9 miesięcy, lekarz prowadzący mnie prywatnie był zdziwiony :( Teraz przed drugim porodem też obawiam się, że będą czekać na poród sn. po cc. Póki co czekam ... ale w szpitalu nie dam się zbyć i będę domagała się poinformowania mnie o moim stanie. Sam poród i połóg albo miałam lekki albo mam wysoki próg bólu. Podczas porodu słyszałam wrzaski z innych sal i owszem bolało ale taki ból, który miał jakiś cel. Po cc. było ok. nie miałam opatrunku na cięciu a w 3 dobie już zwyczajnie krwawiłam.
 
Do góry