reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Baby Blues i depresja poporodowa - warto rozmawiać

Depresję poporodową moim zdaniem trzeba koniecznie leczyć.
Tzw. baby blues dotyczy obecnie bardzo wielu młodych kobiet. Nie można ich zostawić samych sobie. Ja po drugiej ciąży przechodziłam mały epizod depresyjny ale leczyłam się w Strefie Mysli w Warszawie i na szczęście psycholog pozwoliła mi wyjść na prostą i odzyskać dawną radość.
strefamysli.pl/psychoterapia-indywidualna/ - daje kontakt do psychologa.
Depresja poporodowa to jednak znacznie poważniejszy stan niż obniżenie nastroju i na pewno nie powinno się go bagatelizowac.
 
Ostatnia edycja:
reklama
Cześć dziewczyny!
Prywatna wiadomość od kogoś, kto przeczytał mój pierwszy post przyprowadziły mnie z powrotem na forum. Postanowiłam, że napiszę znów, bo może komuś Happy End będzie potrzebny. Od czasu urodzenia się mojego synka minęło 2,5 roku. Walka z chorobą, jaką jest depresja poporodowa, to była długa droga.
Nadal uważam, że ważne jest odróżnianie Baby Blues'a od depresji.
Tego drugiego nie przeskoczymy bez pomocy, zarówno bliskich, jak i specjalisty.
Leczenie farmakologiczne to również pasmo wzlotów i upadków, dobrania leków, czas.
Nie jestem w pełni zdrowa, gdyż mam zaburzenia nerwicowe, ale to chyba już zupełnie inny problem, nad którym pracuję.
Jeśli chodzi o mnie i o bycie Mamą?
Cóż, dzisiaj nie wiem jak można nie być Mamą! Mój syn to moje największe szczęście, moje słońce i ogromna miłość. Ta miłość wciąż jest większa mimo, że codziennie wydaje mi się, że to niemożliwe.
Jego szczery uśmiech potrafi rozjaśnić nawet najbardziej ponury dzień.

Czy bywam zmęczona, zła, czy mam czasami dosyć? Oczywiście, ale kto tak nie ma? To chyba normalne, niezależnie od tego jakimi gwiazdami Instagrama nie chcielibyśmy być.
Jak można nie być czasami zmęczonym i sfrustrowanym - praca zawodowa na pełen etat, małe dziecko, dom, chata w budowie, wszelkie dodatki w postaci sprawunków, miliony maili, problemów ze zdrowiem, chorób, rozżalonych matek, kłótni z teściowymi, itd, itd :)

Dzisiaj jednak żyję wielką i gorącą jak słońce miłością do mojego synka. Do tego pracuję, więc normalność do mnie wróciła.
Jedyne co mnie dręczy to wyrzuty sumienia za to jaka byłam dla niego, gdy się urodził. Za to, że nie dałam mu tego, czego potrzebował, za to jaka byłam i ze jego pierwsze tygodnie, miesiące na świecie były tak smutne. Tego nie umiem sobie nadal wybaczyć, mimo pełnej świadomości choroby. Tak, CHOROBY!

Więc jeśli trafiły tu (tak jak ja 2,5 roku temu) jakieś spłakane i wystraszone mamasity, chcę Wam tylko powiedzieć - będzie dobrze! Będzie pięknie! :*
Pamiętajcie tylko, że gdy sytuacja nabierze powagi - marsz do lekarza!
To nie wstyd, to choroba!
 
Wątek już co prawda ciut "stary" ale wypowiem się i ja o moim problemie.
Historia jaką opisała autorka przypomina w pewnym stopniu moją. Ciąża idealna, z tym że dziecko wystarane, wyczekane. Poród w 38tc zaczął się od odpłynięcia wód płodowych wieczorem. Pojechałam od razu do szpitala, sala porodowa (wcześniej oczywiście test na covid- poród w styczniu), rano podanie oksytocyny bo wody dalej odpływają a skurczy ani rozwarcia nie ma. Po kilku godzinach rozwarcie na 3 palce i nic więcej. Podjęcie wieczorem decyzji o cesarce. Sama operacja przebiegła super- nic nie czułam, rozmawiałam z anestezjologiem, nawet się śmialiśmy. Syna zobaczyłam przez chwilę, potem go zabrali a mnie przewieźli na salę. Nie było kangurowania, nie myślałam nawet o tym w szoku. Dopiero następnego dnia rano zobaczyłam go znowu i już ze mną został. Miałam ogromne problemy z przystawieniem do piersi, ruch na oddziale był taki że żadna położna nie miała czasu żeby mi pomóc, przez co musiałam prosić o dokarmianie mm. Czułam się przez to gorsza... Koleżanka z dało co chwilę przystawiała córkę i ta jadła a ja nie umiałam... W końcu po
3 dniach wyszłam ze szpitala ze łzami szczęścia, bo przez covid był zakaz odwiedzin. Pierwsza noc w domu to był dramat... Chciałam karmić ale nie wychodziło. Nie kupiłam mm żeby się nie poddać z kp, nawet laktator uruchomiłam, ale laktację miałam nierozwiniętą wiec mleko nie leciało. W środku nocy mąż musiał jechać do apteki po buteleczki z mlekiem jak w szpitalu.
Moja o przygoda z kp trwała miejsca, gdzie karmiłam z butelki odciągniętyn mlekiem w i tak dokarmiałam mm. Byłam załamana tym że nie mogę dać mojemu dziecku tego co najlepsze. Z perspektywy czasu uważam że duży wpływ na moje poczucie winy miały zajęcia w szkole rodzenia, gdzie utwierdzano nas w przekonaniu że KAŻDA kobieta MOŻE karmić i ma mleko. Dalej było tylko gorzej. Mój syn tez był tym rodzajem rozdartego dziecka. Do 4 miesiaca była masakra dosłownie. Potrafiłam w złości zostawić go samego w pokoju na łóżku, zamknąć drzwi i wyć w kuchni. Co prawda od początku czułam do niego miłość, ale były momenty że go nienawidziłam, chciałam żeby zniknął, czego do dziś się wstydzę, ale i do dziś mam czasem takie myśli w chwilach zwątpienia. Zdarzyło się kilka razy że nim potrząsnęłam ze złości a potem byłam przerażona że coś mu się mogło stać. Nie mówiłam o tym wszystkim nikomu. Jedynie mąż widział co się ze mną dzieje, ale też pracował i nie mógł być z nami ciągle. Pomagał ile mógł, ale nocne wstawanie do dziecka było na mojej głowie, a w dzień nie miałam jak odespać bo mały spał kilka razy po np 15 min tylko... Żałuję że wtedy nie poszłam po pomoc, ale wstydziłam się, bałam się przyznać że sobie nie radzę.. nie chciałam żeby mąż widział że jestem słaba... Chyba się bałam że mnie zostawi, sama nie wiem. Obecnie syn ma 7 miesięcy i już jest całkiem fajnie ale nie idealnie. Psycholog trochę pomaga ale czuję że sama muszę przez to wszystko jakoś przebrnąć :)
 
Wątek już co prawda ciut "stary" ale wypowiem się i ja o moim problemie.
Historia jaką opisała autorka przypomina w pewnym stopniu moją. Ciąża idealna, z tym że dziecko wystarane, wyczekane. Poród w 38tc zaczął się od odpłynięcia wód płodowych wieczorem. Pojechałam od razu do szpitala, sala porodowa (wcześniej oczywiście test na covid- poród w styczniu), rano podanie oksytocyny bo wody dalej odpływają a skurczy ani rozwarcia nie ma. Po kilku godzinach rozwarcie na 3 palce i nic więcej. Podjęcie wieczorem decyzji o cesarce. Sama operacja przebiegła super- nic nie czułam, rozmawiałam z anestezjologiem, nawet się śmialiśmy. Syna zobaczyłam przez chwilę, potem go zabrali a mnie przewieźli na salę. Nie było kangurowania, nie myślałam nawet o tym w szoku. Dopiero następnego dnia rano zobaczyłam go znowu i już ze mną został. Miałam ogromne problemy z przystawieniem do piersi, ruch na oddziale był taki że żadna położna nie miała czasu żeby mi pomóc, przez co musiałam prosić o dokarmianie mm. Czułam się przez to gorsza... Koleżanka z dało co chwilę przystawiała córkę i ta jadła a ja nie umiałam... W końcu po
3 dniach wyszłam ze szpitala ze łzami szczęścia, bo przez covid był zakaz odwiedzin. Pierwsza noc w domu to był dramat... Chciałam karmić ale nie wychodziło. Nie kupiłam mm żeby się nie poddać z kp, nawet laktator uruchomiłam, ale laktację miałam nierozwiniętą wiec mleko nie leciało. W środku nocy mąż musiał jechać do apteki po buteleczki z mlekiem jak w szpitalu.
Moja o przygoda z kp trwała miejsca, gdzie karmiłam z butelki odciągniętyn mlekiem w i tak dokarmiałam mm. Byłam załamana tym że nie mogę dać mojemu dziecku tego co najlepsze. Z perspektywy czasu uważam że duży wpływ na moje poczucie winy miały zajęcia w szkole rodzenia, gdzie utwierdzano nas w przekonaniu że KAŻDA kobieta MOŻE karmić i ma mleko. Dalej było tylko gorzej. Mój syn tez był tym rodzajem rozdartego dziecka. Do 4 miesiaca była masakra dosłownie. Potrafiłam w złości zostawić go samego w pokoju na łóżku, zamknąć drzwi i wyć w kuchni. Co prawda od początku czułam do niego miłość, ale były momenty że go nienawidziłam, chciałam żeby zniknął, czego do dziś się wstydzę, ale i do dziś mam czasem takie myśli w chwilach zwątpienia. Zdarzyło się kilka razy że nim potrząsnęłam ze złości a potem byłam przerażona że coś mu się mogło stać. Nie mówiłam o tym wszystkim nikomu. Jedynie mąż widział co się ze mną dzieje, ale też pracował i nie mógł być z nami ciągle. Pomagał ile mógł, ale nocne wstawanie do dziecka było na mojej głowie, a w dzień nie miałam jak odespać bo mały spał kilka razy po np 15 min tylko... Żałuję że wtedy nie poszłam po pomoc, ale wstydziłam się, bałam się przyznać że sobie nie radzę.. nie chciałam żeby mąż widział że jestem słaba... Chyba się bałam że mnie zostawi, sama nie wiem. Obecnie syn ma 7 miesięcy i już jest całkiem fajnie ale nie idealnie. Psycholog trochę pomaga ale czuję że sama muszę przez to wszystko jakoś przebrnąć :)
życzę Ci dużo siły i cierpliwości. Ja uważam, że dużo problemów jest przez presję naturalnych porodów i karmienia piersią No i wszystko musi być takie idealne. Pozwólmy sobie na tę nieidealność. Mam nadzieję, że z dnia na dzień będzie lepiej i znajdziesz sposób, że w momencie kiedy emocje biorą górę będziesz potrafiła odejść na chwilkę i móc je wyciszyć 😊
 
Moim zdaniem za mało się mówi o samopoczuciu kobiet po porodzie. Wszystko się wtedy skupia na noworodku, a o matce wszyscy zapominają. Czy to cc, czy poród sn, kobieta jest postawiona przed nową sytuacją, źle się czuje fizycznie i często psychicznie, nagle jest odpowiedzialna za maleństwo. A wszyscy na około często jakby się uwzięli, że przecież macierzyństwo jest cudowne, więc czego my chcemy?
Ja dużo słyszałam o depresji poporodowej na szkole rodzenia, dlatego nie zdziwiły mnie uczucia do dziecka. A raczej ich brak. Urodziłam siłami natury, ale nie chciałam od razu kangurować noworodka, bo był brudny. Dla mnie to obrzydliwe. Karmienie piersią też było dla mnie obrzydliwe (i bolesne), nie polubiłam przez cały rok, po którym skończyłam karmić. Na początku nie umiałam podnieść, przewinąć, przystawić do piersi... Mąż tak samo. Pomocy nie mieliśmy, żadnych życzliwych babć na początku. Jak teraz o tym myślę, to może i lepiej, niż miałabym słuchać, że coś źle robię, ale przedtem byłam strasznie spanikowana. Mąż też. I często się denerwowałam. Zostawiałam wtedy płaczące dziecko na parę minut i wychodziłam z pokoju. Nadal tak robię, żeby nie krzyczeć.
Jakby nie szkoła rodzenia, do której chodziłam, miałabym do siebie ogromne pretensje. Przecież macierzyństwo jest cudowne i słodkie, dziecko zawsze zadowolone, a karmienie piersią to super sprawa. Matka powinna być uśmiechnięta i na każde zawołanie potomka. Wszystko przecież samo przychodzi...
 
Do góry