reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Baby Blues i depresja poporodowa - warto rozmawiać

Kurcze, moj caly czas zielonkawe i ze sluzem, ale jest na piersi. Mowilam lekarce, ale powiedziala ze to normalne.. Pytalam czy to moze jakas alergia, to tylko wzruszyla ramionami, bo przybiera dobrze. Ciagle tylko slysze ze tak moze byc, ale jak dziecko sie meczy przez wzdecia i gazy? Jest pogodny w ciagu dnia, zero placzu i marudzenia, ale wybudza sie ze snu przez brzuszek.
A Tobie co powiedzieli na taka kupke?
zielonkawe mogą byc bo kupa sie utlenia z zoltej na zielonkawą wlasnie a śluz to ponoc przy alergii na coś..
 
reklama
O jakiej presji mówisz?
Zmusił Cię ktoś do kp? Nazwał Cię ktoś gorszą matką, że karmisz mm?

Dziewczyny, to jest tylko Wasza sprawa, jak zdecydowałyście karmić swoje dziecko i nikomu nic do tego. Ale proszę, nie zabraniajcie innym mówienia, że kp jest dla dziecka najlepszą formą karmienia. Bo to są fakty i tyle.

Mnie akurat do kp nie tylko nikt nie zmuszał, ale nawet nie zachęcał. NIKT! Nie spotkałam ani jednej "terrorystki laktacyjnej". I może dlatego przez pierwszy miesiąc niepotrzebnie dokarmiałam dziecko mm, może dlatego wpadłam w dołek.
ja uslyszalam ze robie dziecku krzywde karmiac mm a nie piersią.. i to nie raz
 
Dziewczyny wiem ze to nie na temat(ten główny) ale niemowlak ma niedorozwinięty układ pokarmowy i pare miesięcy zawsze będzie problem z brzuszkiem. Nie ważne czy kp czy mm on po postu z tego wyrośnie. Można mu pomoc jak wyżej dziewczyny wspominały probiotykiem.
Dopóki nie ma wyraźnych objawów alergii pokarmowych np wysypki,krwi w śluzowatego kupce, wymiotów trzeba radzić sobie naturalnie i uzbroić się w cierpliwość .
Masowanie, tulenie, podkurczanie nóżek, ciepłe kąpiele.

Z nietolerancji pokarmowych tez większość dzieci wyrasta.

Powodzenia dziewczyny.
A tym które miały baby blusa i dały radę Szacun!

Bardzo wzruszyły mnie wasze historie.
 
@aisha272 - 3 miesiące to długo, rok tym bardziej. Współczuję. Cieszę się (i pocieszam również siebie) że wszystko minęło, a została tylko miłość.



@ANEK M - Zastanawiałam się nad tym - jak było kiedyś. Gdy nie było internetu, ani nawet literatury dot. tego stanu. Bardzo współczuję kobietom pozostawionym samym sobie z takim problemem. Takim, które nie miały wsparcia bliskich ani dostępu do wiedzy o Baby Blues, o depresji poporodowej, a jedyne na co mogły liczyć to społeczne potępienie.

Też mam poczucie, że wyjście z domu to strasznie wielkie przedsięwzięcie. Też nie wiem jak normalnie żyć.

Skoro Twoja depresja, a teraz nerwica, jest czymś, czego jesteś już świadoma, to czy nie myślałaś o tym, aby jednak zacząć leczenie? Może to w końcu pora, aby zadbać teraz o siebie?



@żabs - cieszę się, że napisałaś. Ogromnie wiele dla mnie znaczy to, że ktoś czuł się tak jak ja. Słowa “nie chcę mi się żyć” także padły z moich ust, przy akompaniamencie fontanny łez. Ja również z rozpaczą budzę się w nocy, gdy przemęczona i śpiąca znów słyszę jego wrzask.

A jednak udało Ci się odbić od tego dna i dzisiaj pomagasz również innym. Fajnie, że pomogło Ci też to forum.

Ile czasu minęło do momentu, gdy poczułaś miłość i szczęście zamiast frustracji i niechęci?



@rozmaryn - nie zazdroszczę. 5 lat to dużo. Dobrze, że w końcu się na to zdecydowałaś.



@andzelika87 - Fajnie, że z happy endem, ale szkoda, że jednak ucierpiało na tym życie osobiste. Ja też się strasznie tego boję, bo obecnie zbywam nawet propozycje odwiedzin od przyjaciółki. Wydaje mi się to za dużym przedsięwzięciem. Nie mam ochoty z nikim sie widzieć. Nawet nie wiem jak miałabym to zrobić.

Ja też mam ogromne oparcie w moim partnerze, on jedyny rozumie, nie ocenia, nie kwestionuje, pomaga, rozmawia.

Nie ukrywam też, że odzew na mój post na forum też wiele dla mnie znaczy.

Czy teraz, gdy dzieci są już starsze - nie myślałaś o tym, aby odszukać teraz czas dla siebie? Może jakaś terapia dla osób z problemami z nawiązywaniem relacji społecznych? Mam znajomych, którzy uczestniczyli w takich grupach. Pomogło.



@alexhi - Bardzo się cieszę, że się odezwałaś. Oczywiście nie cieszę się, że musiałaś przejść przez cały ten koszmar, ale cieszę się że kobiety zaczynają o tym mówić. A także egoistycznie - mi to po prostu pomaga, szczególnie, że czułam się bardzo podobnie.

Teraz jest o niebo lepiej, ale nadal jeszcze jestem na etapie mieszającej się czułości z atakami frustracji, agresji, wściekłości ze zmęczenia na jego wrzask. Też mam swoje na sumieniu.

Również powiedziałam kiedyś to samo - o tych lotach z okna/ balkonu, itp. :(

To, że nie spałaś rok jest przerażające. Ja wstaję do mojego w nocy 2 razy, a i tak tłumię w sobie wściekłość, gdy po karmieniu, przewinięciu, on znów nie śpi i jęczy, a ja muszę przez 45 minut bujać go na rękach i mruczeć mu do ucha, gdy sama padam już na pysk. Nie wiem jak bym przeżyła rok bez snu dłuższego niż 2h.

To coś, co ja usłyszałam dopiero od specjalisty - Muszę zadbać o siebie. Nieważne jak i kosztem czego - muszę spać, jeść i szukać jakichkolwiek chwil dla siebie, gdyż tylko wtedy będę w stanie zająć się właściwie swoim dzieckiem. Matka przemęczona, sfrustrowana, wycieńczona, a do tego z burzą hormonalną - to matka zła, agresywna, sfrustrowana. Tak dziecka nie da się uspokoić.

Wystarczyło dosłownie kilka razy przespać 2h za dnia, gdy mój facet zajmował się małym (lub gdzieś z nim wyszedł, nawet pojeździć autem) żeby odrobinę chwycić zmysły. Ale to dopiero początek…

Owszem - żadna nie napisze na FB, że ma ochotę wywalić wrzeszcącego bachora przez okno :D

To prawda. Mamy pewnego rodzaju love-terror. Obowiązek bycia zakochaną Matką Polką.



Mało się mówi o tym, że właściwie badania wskazują na to, że wystarczy poświęcić uwagę, być z dzieckiem tylko przez 1/3 czasu, gdy ono wrzeszczy, aby dawać mu poczucie bliskości i nawiązywać więź. Niekoniecznie CAŁY CZAS. Czasami musi sobie swoje zwyczajnie odkrzyczeć. W większości to nie żadna kolka, nie żadna realna potrzeba, a po prostu niewykształcony układ nerwowy, jakiś nieodgadniony dyskomfort, późniejsze zapętlenie i w efekcie histeria. Należy taką histerie wyciszać (bo sie dziecko nakręca, poci, zdziera gardło) , uspokajać, ale każda Babcia, Prababcia i wszelka inna “oświecona” powie, że “dziecko potrzebuje bliskości, ciepła”. Każda weźmie go na ręce i z pękającym kręgosłupem będzie go nosić, bujać, gadać… W większości przypadkow to nie działa. (Działa gdy dziecko jest spokojne i chcemy je uśpić.) Ale przecież “trzeba”. Inni zachodzą w głowę - że kolka, że brzuszek… często żaden brzuszek, a zwykłe zapętlenie, burza neuronowa i koniec. Jak to sprawdzić? Zastosować metodykę - zawinąć na burrito, krępując łapki i hamując atawistyczny odruch moro (lub kupić Woombie czy inny SwaddleMe), włączyć odkurzacz (tudzież suszarkę, aplikację, cokolwiek), wrzucić smoka i może jeszcze chwile pobujać - to wszystko razem często potrafi zatrzymać histerię i wówczas można próbować uśpić. To sprawdzona i zalecana metoda. Wydaje się oschłe, mechaniczne, ale co robić jak nic nie pomaga? Dać mu płakać, krztusić się godzinami?

W czasie, gdy dziecko jest w takiej histerii i tak nawet nie wie czy jesteśmy obok czy nie, bo nawet nie słyszy naszego głosu.

Jednak na własnej skórze widzę z jakim zgorszeniem się spotykamy, gdy stosujemy (coraz skuteczniej) wyczytane metody. “Że dziecko ogłuszamy, że głośno, że bez uczuć, że dziecko potrzebuje czułości, potrzebuje słyszeć bicie serca matki” i sratatata, mase innych bzdur.

Nic nie słyszy oprócz własnego wrzasku, czasami krzyczy tak, że nawet suszarka jest za cicho, nie mówiąc o moim sercu.



Ps. Ja też już usłyszałam, że przesadzam, histeryzuję, że to przecież MOJE DZIECKO. Kiedyś też marudziłam, że nie chce mi się iść do pracy. O losie, ile bym dała teraz za kawe przy komputerze :O



@murasaki - ja również od jutra zostaję sama w domu (po ponad miesiącu) i aż mnie w żołądku ściska na tą myśl. Razem z moim partnerem stanowimy udany tandem, ale sama? Cóż… najwyżej zjem śniadanie jak wróci z pracy :|

Ps. też mu troszkę zazdroszczę :p



@Nulini - to cenne co piszesz, gdyż u Ciebie ciąża wymarzona, zaplanowana jak w zegarku, miłość do dziecka od pierwszego wejrzenia, fale czułości, itd. A jednak później brak snu, wyczerpanie i przemęczenie zrobiły swoje.

Nigdy nie przypuszczałam, że brak snu i hormony mogą powodować aż takie zaburzenia w postrzeganiu rzeczywistości. Ja sama dostrzegam jak różne fale hormonów mnie zalewają, jak bezsensownie i gwałtownie wybucham, jak zmieniają się i jednocześnie zaskakują mnie moje reakcje. Wraz z kolejną godzina snu wszystko znów się zmienia i poprawia.

Niestety też męczą mnie myśli o tym co utraciłam. Kariera zawodowa, podróże, wyjścia, imprezy, wypady, pasje. Teraz i dla mnie pomysł wyjścia na spacer to stres, bo w każdej chwili może się obudzić i zacząć drzeć tak, że wypłoszy dżdżownice w parku. Czy wejść do sklepu? Lepiej nie…

Ps. Coraz częściej mam kontakt z kobietami, które wreszcie przyznają się do tego, że nie cierpią obcych dzieci :) … i fajnie… w końcu babki przestają się tego wstydzić i nie uginają się pod presją bycia “dobrą kobietą”.

Pozdrawiamy!



@Paolaa07 - Bezsilność w płaczu dobija.

Nie zadręczaj się karmieniem MM. Ja też powoli o tym myślę, bo nienawidzę karmić naturalnie. Bardzo mi na tym zależało, w ogóle nie brałam pod uwagę karmienia MM. Same plusy karmienia piersią. Dla nas obojga. Ale przez pierwsze tygodnie miałam rany, krwawe rozdarcia, potem sutek prawie się oderwał. Zaleczyłam to, muszle, kremy, wietrzenie… A mimo to karmienie nadal mnie boli. Jest tak nieprzyjemne i bolesne, że na myśl o kolejnym karmieniu robi mi się po prostu niedobrze z nerwów. Mały przystawiany jest prawidłowo, cycek zdrowy, wszystkie teorie już przerobione, a ja cierpię. Kombinuję z laktatorem, karmię piersią, która mniej boli, potem znów zamieniam po kilku dniach, gdy ta gryziona znów dokucza bardziej.

Na dodatek wszyscy mądralińscy ciągle dopytują czy może powodem płaczu małego nie jest to, że jest po prostu głodny?

Jak to słyszę, to mam ochotę gryźć. Młody przybiera na wadzę więcej i szybciej niż powinien, mam sporo pokarmu, przystawiam go na dłużej niż te 7-10 minut, a ja ciągle słyszę te aluzje. Pediatra też orzekł, że głodny to on na pewno nie jest, ale po raz kolejny - mamy, babcie, ciotki - wszyscy wiedzą zawsze lepiej.

Zastanów się czy to na pewno kolki. Ta sugestia pada zawsze i od wszystkich, gdy dziecko płacze i nie ma powodu. Naszemu też wmawiano kolki, guzik prawda. Jakimś sposobem po zawinięciu, odkurzaczu i smoku kolka mija jak ręką odjął. W aucie na dziurawej drodze też kolka jakoś nie męczy. Bierze leki na kolkę, pro-forma. Nic to nie daje, bo to żadna kolka tylko ryk… Który po prostu będzie.

Wiesz, że tylko około 10% dzieci, o których mówi się, że mają kolkę, realnie MAJĄ KOLKĘ jelitową?

Na zwykły rozwojowy ryk mówi się teraz potocznie “kolka”.

No chyba, że mały ma zaparcia po MM. To akurat możliwe.

Tak czy owak, nie dawaj się LAKTO-TERROROWI ! :)

Jest to zjawisko bardzo prawdziwe - ja też czułabym się bardzo oceniana gdybym zrezygnowała z KP. Łącznie ze mną samą :p



* * *



Wstałam dzisiaj rano i myślałam, że znów będę dzisiaj w dołku. Znów krzyczało mi w głowie - “nie dam rady, nie chce, nie mogę, błąd! błąd!” …

Ale mały dzisiaj rano po karmieniu pół godziny nie krzyczał. Leżał, machał łapkami, wydawał jakieś śmieszne dźwięki… i minęło. To rzadko mi się zdarzało… Uspokoiłam się. Patrzyłam na niego z uśmiechem. Poźniej oczywiście płakał, krzyczał, pluł smoczkiem, kopał, ale tym razem pozwoliłam mu to robić. Byłam obok niego, służyłam ręką, dźwiękiem, ale pozwoliłam mu płakać. Popłakał 45 minut, przestał, zasnął. Świat się nie zawalił.

Mimo kilku wybuchów płaczu, złości, mam wrażenie, że chwytam kontrolę. Przynajmniej dzisiaj.

Od myśli samobójczych, niechęci do syna i siedzenia w kącie z daleka od dziecka - to duży postęp.

Teraz jeszcze tylko muszę dowiedzieć się jak dalej normalnie żyć…
 
Dzisiaj rano wlaczylam radio i zabralam sie za robienie kawy, nagle slysze wypowiedz kobiety: "Kazdy rodzic ma taki dzien/moment kiedy nie lubi swoich dzieci. Ja tez ich czasami szczerze nie lubie.. sztuka jest nie dac im tego odczuc. Zaloze sie ze w glowie kazdego rodzica czasami siedzi mysl i po co mi to bylo.." uslyszalam pare epitetow jak little asshole, little bitch, potem syn zaczal plakac i poszlam zmienic pampersa ;)
Audycja byla na temat wpisu jakiejs matki na FB! Napisala ze zaluje ze ma dzieci...
 
Ostatnia edycja:
Niestety ja terror KP odczułam na sobie, Córkę karmiłam 3 miesiące i po odstawieniu czułam się podle, niewartościowo, nie potrafiłam się cieszyć tym, że dziecko najedzone, szczęśliwe, spokojne (a na piersi darła się jak opętana!), tylko cały czas w głowie, że zawiodłam...
Syna karmiłam 4 miesiące i na szczęście już byłam mądrzejsza, nadal była presja ze strony kp-terrorystek, ale zupełnie to olewałam, bo już wiedziałam, co jest dobre dla mnie i mojego dziecka :)

A w kwestii spania powiem Wam jeszcze taką jedną rzecz - Syn od urodzenia nie spał w nocy - miliardy pobudek, w szczytowym okresie przerwy w nocy na 2-4 godziny (nie spał, tylko leżał, gadał, wiercił się, zaczepiał nas), do tej pory jak mamy 1 pobudkę w nocy na piciu to jest SUKCES.

I przez pierwsze pół roku życia Młodego byłam strzępkiem nerwów, odchodziłam od zmysłów, w nocy ryczałam i krzyczałam na niego, byłam tak potwornie wściekła, że były momenty, że miałam ochotę go dosłownie udusić, żeby tylko się wyspać, odpocząć od ryków i wrzasków...
A w 6 miesiącu życia okazało się, że jest chory i... nie zliczę łez wylanych ze złości na siebie, że na niego krzyczałam, że byłam wściekła, a przecież mógł nie spać i wrzeszczeć przez chorobę...
I chociaż nadal jestem niewyspana, to zupełnie inaczej do tego podchodzę, już nie patrzę na zarwane noce przez pryzmat swojego wypoczynku i komfortu, tylko martwię się o swoje dziecko :)

Trzymam za Was wszystkie z całych sił kciuki, żeby macierzyństwo dostarczało Wam tylko samych dobrych i miłych wrażeń! :*
 
Niestety ja terror KP odczułam na sobie, Córkę karmiłam 3 miesiące i po odstawieniu czułam się podle, niewartościowo, nie potrafiłam się cieszyć tym, że dziecko najedzone, szczęśliwe, spokojne (a na piersi darła się jak opętana!), tylko cały czas w głowie, że zawiodłam...
Syna karmiłam 4 miesiące i na szczęście już byłam mądrzejsza, nadal była presja ze strony kp-terrorystek, ale zupełnie to olewałam, bo już wiedziałam, co jest dobre dla mnie i mojego dziecka :)

A w kwestii spania powiem Wam jeszcze taką jedną rzecz - Syn od urodzenia nie spał w nocy - miliardy pobudek, w szczytowym okresie przerwy w nocy na 2-4 godziny (nie spał, tylko leżał, gadał, wiercił się, zaczepiał nas), do tej pory jak mamy 1 pobudkę w nocy na piciu to jest SUKCES.

I przez pierwsze pół roku życia Młodego byłam strzępkiem nerwów, odchodziłam od zmysłów, w nocy ryczałam i krzyczałam na niego, byłam tak potwornie wściekła, że były momenty, że miałam ochotę go dosłownie udusić, żeby tylko się wyspać, odpocząć od ryków i wrzasków...
A w 6 miesiącu życia okazało się, że jest chory i... nie zliczę łez wylanych ze złości na siebie, że na niego krzyczałam, że byłam wściekła, a przecież mógł nie spać i wrzeszczeć przez chorobę...
I chociaż nadal jestem niewyspana, to zupełnie inaczej do tego podchodzę, już nie patrzę na zarwane noce przez pryzmat swojego wypoczynku i komfortu, tylko martwię się o swoje dziecko :)

Trzymam za Was wszystkie z całych sił kciuki, żeby macierzyństwo dostarczało Wam tylko samych dobrych i miłych wrażeń! :*
zdrowka dla synka!!
 
Ile czasu minęło do momentu, gdy poczułaś miłość i szczęście zamiast frustracji i niechęci?
To były etapy.
Przez pierwszych 6 tygodni nie zostawałam z dzieckiem sama prawie wcale, nie radziłąm sobie z niczym. Karmienie było koszmarem, też karmiłam z jednej, bo druga była potwornie poraniona, potem ściągałam z niej ręcznie, przelewałam do butelki, dokarmiałam tą butelką, prawie nie spałam.
Po 6 tygodniach przestałam mieć problemy z karmieniem, więcej spałam i może dlatego zaczęłam widzieć światełko w tunelu.
Kolene 2 miesiące było jako tako, ale potem miałam nawrót i się tu zarejestrowałam.
Na wiosnę - czyli jak mały miał pół roku, może trochę wcześniej, była już głównie miłość i szczęście.

Mało się mówi o tym, że właściwie badania wskazują na to, że wystarczy poświęcić uwagę, być z dzieckiem tylko przez 1/3 czasu, gdy ono wrzeszczy, aby dawać mu poczucie bliskości i nawiązywać więź. Niekoniecznie CAŁY CZAS

Możesz podać linka do tych badań?

Absolutnie Cię nie potępiam, że znalazłaś taki sposób na swoje dziecko, bo myślę, że każdy sposób, który pozwoli Ci odzyskać zdrowie psychiczne, będzie też finalnie dobry dla dziecka.

Napiszę tylko z mojego doświadczenia, że właśnie rady w stylu "nie noś, bo się przyzwyczai", "dziecko musi popłakać", "dziecko musi spać w swoim łóżeczku" przyczyniły się do mojego i dziecka stanu. Do tej pory uważam, że 50 minut jego potwornego ryku, kiedy to próbowałam go nauczyć samodzielnego zasypiania metodą 3-5-7 było jedną z gorszych rzeczy, którą jako matka zrobiłam. Ale zrobiłam.
Przy córce miałam już zupełnie inne podejście. Bardzo się bałam powtórki z rozrywki, przygotowywałam się całą ciążę na ewentualną depresję (jeśli to w ogóle jest możliwe), ale po porodzie towarzyszył mi tylko spokój. Spokój, radość i miłość. I jestem przekonana, że dzięki mojemu spokojowi, córka też była spokojna. Karmiłam na żądanie, pierwsze dni niemal non stop (w tym czasie czytająć książki), spałąm z nią, nosiłam w chuście - z resztą do tej pory to robię. Ale mimo tej bliskości nie czułąm się, jak przy synu, więźniem we własnym domu. Wręcz odwrotnie, wróciłam do pracy na kilka h w tygodniu już jak miała 6 tygodni (nie dlatego, że jestem pracoholiczką i niewolnicą kapitalizmu, dlatego, że mam fajną i niestresującą pracę z ludźmi ;))

Jeżeli wśród codziennej szarości zaczyna dla Ciebie czasem świecić słońce, to jesteś na dobrej drodze. Bycia matką trzeba się nauczyć, to nie przychodzi automatycznie.

Życzę powodzenia i przesyłam ciepłe myśli.
 
To były etapy.
Przez pierwszych 6 tygodni nie zostawałam z dzieckiem sama prawie wcale, nie radziłąm sobie z niczym. Karmienie było koszmarem, też karmiłam z jednej, bo druga była potwornie poraniona, potem ściągałam z niej ręcznie, przelewałam do butelki, dokarmiałam tą butelką, prawie nie spałam.
Po 6 tygodniach przestałam mieć problemy z karmieniem, więcej spałam i może dlatego zaczęłam widzieć światełko w tunelu.
Kolene 2 miesiące było jako tako, ale potem miałam nawrót i się tu zarejestrowałam.
Na wiosnę - czyli jak mały miał pół roku, może trochę wcześniej, była już głównie miłość i szczęście.



Możesz podać linka do tych badań?

Absolutnie Cię nie potępiam, że znalazłaś taki sposób na swoje dziecko, bo myślę, że każdy sposób, który pozwoli Ci odzyskać zdrowie psychiczne, będzie też finalnie dobry dla dziecka.

Napiszę tylko z mojego doświadczenia, że właśnie rady w stylu "nie noś, bo się przyzwyczai", "dziecko musi popłakać", "dziecko musi spać w swoim łóżeczku" przyczyniły się do mojego i dziecka stanu. Do tej pory uważam, że 50 minut jego potwornego ryku, kiedy to próbowałam go nauczyć samodzielnego zasypiania metodą 3-5-7 było jedną z gorszych rzeczy, którą jako matka zrobiłam. Ale zrobiłam.
Przy córce miałam już zupełnie inne podejście. Bardzo się bałam powtórki z rozrywki, przygotowywałam się całą ciążę na ewentualną depresję (jeśli to w ogóle jest możliwe), ale po porodzie towarzyszył mi tylko spokój. Spokój, radość i miłość. I jestem przekonana, że dzięki mojemu spokojowi, córka też była spokojna. Karmiłam na żądanie, pierwsze dni niemal non stop (w tym czasie czytająć książki), spałąm z nią, nosiłam w chuście - z resztą do tej pory to robię. Ale mimo tej bliskości nie czułąm się, jak przy synu, więźniem we własnym domu. Wręcz odwrotnie, wróciłam do pracy na kilka h w tygodniu już jak miała 6 tygodni (nie dlatego, że jestem pracoholiczką i niewolnicą kapitalizmu, dlatego, że mam fajną i niestresującą pracę z ludźmi ;))

Jeżeli wśród codziennej szarości zaczyna dla Ciebie czasem świecić słońce, to jesteś na dobrej drodze. Bycia matką trzeba się nauczyć, to nie przychodzi automatycznie.

Życzę powodzenia i przesyłam ciepłe myśli.
Piękne[emoji4]

3jvz15nm75o35ifr.png

mhsvqtkfqjtlf6bt.png

Wiktoria 06.06.2017 Hubert 18.02.2015
 
reklama
Po porodzzie pierwsze dwa trzy tygodnie były okej. Nie moglambwyjsc z podziwu jaka moja córcia jest cudowna. Zakochałam sie od razu. Pozniej zaczely sie schody. Najpierw z karmieniem jadla czesto dlugo mialam poczucie ze moje cialo noe nalezy już do mnie. Plakalam ze.zmeczenia marzylam o 5 minutach dla siebie. Pozniej okropny zastoj w piersi i okrutny upal. Pozniej do wszystkiego doszly kplopoty z brzuszkiem u corcii i jakies dziwne prezenie sie i rzucanie przy karmieniu. Spedzalo mo to sen z powiek.Wtedy nie bylo jeszcze tak zle bo corcia duzo spala w dzien. Po 3 godziny. Pozniej pojawil sie problem ze spaniem to juz wogole noe miałam czasu na nic. Jeszcze to rzucanie sie przy karmieniu. Nie bylo dnia bez mojego placzu.Bylam zła na całą sytuacje na dziecko na męża. Czulam sie bezsilna. Na fb ogladalam zdjecia kolezanek zachwyconych swoimi dziecmi a ja bylam coraz mniej zachwycona. To wpedzalo mnie w poczucie winy ze jstem gorsza matka. O wspolczolam mojemu dziecku ze na taka matke trafiło.. do tego brak wsparcia i zaintereswania ze strony mojej mamy. Mąż pracował a popoludniami remontowal nan mieszkanie wiec bylam sama z tym wszystkim. Dodatkowo trraz ciezko wykjsc gfzies dalej z corka do sklepu, czy na kawe z kims bo corka spi 10 min w wózku, po prezzebudzeniu wytrzyma.jeszcze chwile a potem sie denerwuje zeby ja wyciagnac. Wiec do tego dochodzi stres i autentczny strach prZed wyjsciem z domu. Czy bedzie lawka zeby nakarmić, a co jak sie zacznie wydzierac w autobusie. Zaczelam czuc sie jak w wiezieniu. Zeby tego bylo malo corka nie chce butelki wiec zostawienie jej z mezem na dluzszy czas tez nie wchodzi w gre.Czulam sie coraz bardziej przytloczona i rozczarowana macierzynstwem.. teraz jest juz lepiej wsparcia dalej brak ale.jakos lepiej. Teraz jak to pisze a ona spi sobie tak slodko obok mnie (cud) to mam wyrzuty sumienia....Zaczelam sie cieszyc bliskoscia z córką. Odpuscilam. Pogodzilam sie z losem. Teraz corcia tez sie zmienila uśmiecha sie cos gada po swojemu zrobiła sie taka fajna i kochana. Uf ułożyło mi troche... nie mam za bardzo kolezanki z ktora bym mogła o tym porozmawiac. Nie mam tez zadnej koleżanki -mamy z którą bym sie mogla umowic na spacer pogadac. Wszystkie moje koleżanki sa na innym etapie zyciowym. Oczywiście spotykamy sie pd czasu do czasu ale to nie to samo co pogadac z kims kto ma podobne doswiadczenia...
 
Do góry