reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Baby Blues i depresja poporodowa - warto rozmawiać

Hej @Oleniuszka,
Fajnie, że napisałaś. To co opisujesz jest mi bardzo znane.
Ja również cieszyłam się, gdy ktoś inny zajmował się synem. Też przeszłam przez nieplanowaną cesarkę, nie byłam do końca przygotowana na wszystko co było "potem". Nie wiedziałam, że tak wygląda zajmowanie się noworodkiem, potem niemowlakiem. Wyrzucałam sobie, że nie czuję miłości i dokładnie tak samo jak Ty - pomyślałam, że jeśli to się nie zmieni, to chcę umrzeć.
Brak miłości do własnego dziecka było dla mnie koszmarem, ciemną studnią bez dna.
Wszyscy byli dla niego lepsi niż ja. Ja ani nie rozumiałam dlaczego wrzeszczy, ani nie rozumiałam czego chce. Bałam się go. Ogarniała mnie panika na myśl zostania z nim sama. Chciałam cofnąć czas, żałowałam wszystkiego, nie umiałam spojrzeć mojego partnerowi w oczy.
Hormony, brak snu, nowe okropne ciało.
Nie martw się. To minie.
U mnie minęło ponad pół roku... aż tyle zajęło mi szaleńcze zakochanie się w moim synku.
Oczywiście już po około 3 miesiącach było lepiej z naszą relacją, ale u mnie nie skończyło się na Baby Blues. U mnie była to regularna depresja poporodowa i wcale jeszcze nie jestem za nią. Byłam na dnie, nie wierząc już w nic, nie ciesząc się niczym, skręcając się w przekonaniu, że to już koniec wszystkiego, że tak nie umiem, codziennie chciałam umrzeć we śnie. Było ze mną kiepsko... Teraz jest już duuuużo lepiej. Ale bywają wzloty i upadki, szczególnie, gdy dziecko wrzeszczy kolejną godzinę kompletnie bez powodu i żeby nie spłonąć w środku muszę nosić stoppery w uszach... Z wieloma rzeczami jeszcze walczę. Głównie z odnalezieniem się w nowym życiu, bez wolności, wygody, bez snu wtedy gdy chcę, bez seksu, wyjść, podróży, znajomych. Zamknęłam się, mam jakąś fobię społeczną i nie umiem uczestniczyć w społeczeństwie z dzieckiem, w nowej roli. To po prostu chyba troszkę też to kim jestem.
Ale jest coraz lepiej.
Myślę, że u Ciebie nie będzie tak źle, ja jestem ekstremalnym przypadkiem :)
Sama piszesz, że już po kilku dniach jest lepiej, że opiekujesz się czule dzieckiem. To pozwala mieć nadzieję, że to tylko Baby Blues. Ciężko uwierzyć co potrafi zrobić z nami brak snu + burza hormonalna. Może wywołać absolutną psychozę.
Więc jeśli za miesiąc, dwa nadal będzie źle, to warto udać się do specjalisty.
Jednak czytając Ciebie, widzę że wszystko będzie dobrze. Na pewno!
Głowa do góry!
Wiele kobiet przez to przechodzi. Po prostu milczą ze wstydu.
Niepotrzebnie.
3mam kciuki i wszystkiego dobrego!

Ps. Karmienie? U mnie zajęło 2 MIESIĄCE (tak, aż) zanim przestałam umierać z bólu. Bolało tak, że czasami kończyłam zlana potem. Też szarpałam się laktatorem, miałam naderwany sutek, sikałam krwią, bolało nawet gdy był już zdrowy, więc latałam po lekarzach... już myślałam nawet o odstawieniu :( ... ale po 2 miesiącach nagle ... przeszło... Ale w tej kwestii też jestem trudnym przypadkiem, zwykle nie trwa to tak długo. Wytrzymasz!!! :)
 
reklama
Dziękuje za ten wątek ! :) Jest mi bardzo bliski.
Ja urodziłam przez cc synka 6 lat temu. Mój syn byl wrażliwym dzieckiem, potrzebującym dużo miłości, bliskości, spal na mnie, na mężu, spał godzinę może w ciągu doby, pozostałe godziny płakał. Po powrocie do domu, były fale miłości, cały czas rozczulałam się, ale brak snu, zmęczenie, problemy z karmieniem piersią spowodowały u mnie depresję, nerwice. Karmiłam - raczej walczyłam o karmienie przez 2 tygodnie, przestałam. Pierwsze miesiące jego życia nie zajmowałam się prawie dzieckiem, maż nie spał po nocach, zajmował sie, karmił, odbiło się to jego jakości w pracy. Powiedziałam, że albo go zabierze ode mnie, albo stanie się krzywda mu...Często się kłóciliśmy, nie raz wykrzyczałam, że go nienawidzę. Byłam na takim skraju, że chciałam go zostawić, uciec bez dziecka, bez męża. Wpadałam w szał, agresję, potem płakałam w samotności, że jestem złą matką...Były chwile, że bardzo żałowałam, że zostałam matką.Znajomi nas nie odwiedzali, nie widywaliśmy się z nikim. Mąż nie miał siły nawet wypić piwa w towarzystwie, po ciężkich nocach z synem. Odwiedzała nas tylko siostra i rodzice. Przy nich byłam idealna, walczylam jak lwica o moje dziecko, czasem nie pozwalałam nikomu go brac na ręce. Mojej tesciowej nie dopuściłam do dziecka, czułam w niej zagrożenie, dzisiaj nie mamy ze sobą kontaktu, bo w szale wyrzucilam ją z domu..
Trwało to jakies 6m. Potem zaczęłam sobie układać wszystko w głowie. Wypłakałam się przyjaciółce, zaczęłam mowić mężowi co mnie boli, wkurza, co chcę zmienić. Siadaliśmy i rozmawialiśmy, szukaliśmy wyjścia. Mój mąż to anioł, wytrzymal ze mną bardzo dużo, czasem dziwię się, że on nadal mnie kocha. Do dzisiaj często wracam myślami do tej sytuacji, tulę synka i płaczę i w myśli przepraszam, że miał taką matkę. Te pół roku to najwięcej wylanych łez, krzyków do siebie, jak się nienawidzę, ja czułam się bezsilna, czułam, że jakbym go nie kochała, to bym przynajmniej się zabiła. Ale ja właśnie byłam z jednej strony zła, wkurzona, że on jest, a z drugiej zabiłabym każdego kto by chciał mu zrobić krzywdę. Były kryzysy jeszcze przez 2 lata jego życia. Miał alergię, problemy z wypróżnianiem, szpitale...on płakał, a ja zamykałam się w łazience i wyłam - mąż był z synem. Jak miał 1,5 roku znalazłam pracę, to było dla mnie zbawienie. 8h w pracy, z ludźmi spowodowało, że odżyłam, leciałam jak na skrzydłach do dziecka. Bardzo mi to pomogło, poznawałam dużo ludzi, tego mi brakowało.
Nigdy nie chciałam więcej dzieci, powiedziałam, że boję się, że zrobię krzywdę...Bałam się, że wróci nerwica i ja je po prostu...Ale coś we mnie pękło. Pragnęlam drugiego dziecka, stworzyć pełną rodzinę dla mojego synka. Mąż nie chciał, powiedział, że on nie zniesie tego, więcej, że syn go wykończyl i on nie chce. Kłótnie, żale były przez rok. Wpadłam znowu w depresję, ze pragnę miec drugie dziecko. Przeszło mi przez glowę, że odejdę od mojego męża, bo ja nie chcę tak żyć. Zyłam tylko tym dzieckiem, powiększeniem rodziny. W końcu się zdecydowaliśmy, nie mogłam zajść w ciążę. Jak widać poniżej udało się.
Boję się, boje co będzie po porodzie, ale zawsze mam przed oczami jak mój pierworodny plakał, a ja razem z nim, żal, że nie chowałam go przez 6m odrzuciłam boli mnie w sercu. Boli mnie serce i chce mu to wynagradzać każdego dnia. Dzisiaj jestem przyjacielem dla mojego syna, wychowuję go w domu gdzie ma wsparcie, miłość i bezpieczeństwo, zrobię dla niego wszystko.
Mam nadzieję, że po porodzie drugim będzie zupelnie inaczej, rozpracowywałam to w glowie wiele razy, myślę jak będzie, co zrobię. Na pewno mąż mnie wesprze, a ja jego.
 
Ostatnia edycja:
I ja po cc czułam się fatalnie do tego okropnie wspominam szpital i położne które non stop dotykały mnie po piersiach bo miałam problem z pokarmem dopiero w czwartej dobie coś się ruszyło :| czułam się jak wyrodna matka bo nie mogłam nakarmić malej a te wredne baby traktowały mnie jak matkę najgorszego sortu... W domu tez różnie bywało na początku wzloty i upadki strach i radość... Teraz juz jest dobrze mała ma 9 miesięcy i jest cudowna choć daje mi popalić :)
 
Polecam cos zrobić dla siebie w ciagu dnia choćby peeling ciała a potem wmasować aromatyczny olejek mi to zawsze poprawia humor przed ciążą dużo ćwiczyłam i teraz tez zaczynam wracać do treningów godzina na silowni pozwala mi się wyżyć przez co później jestem wyluzowana :D pozdrawiam wszystkiego"nieidealne mamusie"
 
Mam pewność, że gdyby nie obecność mojej mamy i mojego męża byłoby ze mną naprawdę źle. Kobieta po porodzie nie powinna zostawać sama. W większości kultur to normalne, że wokół kobiety i noworodka kręci się mnóstwo osób, zawsze jest ktoś kto może pomóc. Mam wrażenie, że w Polsce wpadamy w pułapkę idealnego macierzyństwa. Zresztą zobaczcie czego oczekuje się od świeżo upieczonej matki: wrócić do formie 2 tygodnie po porodzie, włosy zawsze ułożone, makijaż zrobiony, dom posprzątany, obiad ugotowany, mleko w piersiach od pierwszej minuty i oczywiście instant instynkt macierzyński, a jak tego nie masz to jesteś wyrodna matka i w ogóle jakaś gorsza. Przed ciążą śmiałam się z tych wszystkich idealnych matek, ale przedwczesny poród wywołał taki szok, czułam się fatalnie, pełna winy za stan dziecka chociaż nie miałam na to wpływu. Dopóki syn był w szpitalu to jakoś się trzymałam, w sumie trzymała mnie w kupie rutyna. Kiedy wreszcie po 4 miesiącach wypisano go do domu zamiast poczuć się lepiej i zacząć cieszyć macierzyństwem znowu miałam stany depresyjne. Mój mąż na początku nie bardzo mi pomagał, dzisiaj wiem, że to że strachu. Nasz synek był naprawdę malutki. Czułam się bardzo niesprawiedliwe traktowana, to wszystko z czym musiałam się zmierzyć przerastało mnie. Moja mama była dla mnie wsparciem, ale też dużo się kłóciliśmy, niestety moja mama to osoba, która wie jak uderzyć.
Dzisiaj z perspektywy czasu widzę w jak głębokiej dupie byłam (przepraszam za słownictwo) i jestem pełna podziwu, że dałam radę bez pomocy psychologicznej, że to wszystko przerobiłam we własnej głowie, że potrafiłam stanąć na wysokości zadania. Dopiero kiedy syn skończył 4-5 miesięcy korygowanych naprawdę zaczęłam cieszyć się, że mam dziecko. Nawet nie chcę wracać pamięcią do poprzedniego etapu. To jak taka czarna dziura w życiorysie, która wywróciła postrzeganie świata do góry nogami.
 
Idealna mama to taka która bardzo się stara choć nie zawsze jej wychodzi;) musimy być silne dla naszych maluchów bo to my jesteśmy te najważniejsze ;) jak jest mi źle to staram się przywołać najlepsze wspomnienia to zawsze pomaga każdy uśmiech mojej kruszyny daje mi siłę do życia nie poddawajcie się mamusie bo jesteście wyjątkowe :)
 
Ja dziś spać nie mogę. Dziecko budzo się co 2h w nocy. Drażni mnie ten narastający jęk i ten szelest, gdy wierci się w łóżeczku zanim rozwyje się jak syrena. Nie mogę zasnąć, bo myślę że zaraz się znowu obudzi. Ciągle zarzucam sobie, że coś robię źle. Mam czasem ochotę wyć i wyjść i nie wrócić. Chyba pora do psychologa. Też tak macie?
 
Minęło prawie 6 miesięcy. Bywa lepiej. Czasami jest przez dłuższy czas. Przez to obiecuję sobie powrót do życia, odpycham wizytę u psychiatry, na którą nalega mój partner.
Jeśli któraś z Was po tak długim czasie czuje się nadal tak jak ja i nie karmi piersią - nie zastanawiajcie się, idźcie po pomoc. Ja jeszcze chcę skończyć karmienie piersią.
Moje dni mijają, a ja czekam tylko aż minie kolejny. Synka kocham, jest wspaniały. Ale nie cieszy mnie macierzyństwo. Czuję się zamknięta w małym mieszkaniu między maleńkim korytarzykiem, a małą kuchnią. Nie czuję się wcale spełniona, jak inne kobiety. Mam wrażenie, że pomimo ogromu pracy, mimo tak wielkiej wagi tego co robię (wychowuję swojego syna! to najważniejsze co w życiu zrobię!) to nie robię nic. Dni przelatują mi przez palce. Nie mogę się rozwijać, cieszyć życiem, wolność została mi odebrana. Pieluchy, dyndanie dziecka, karmienie, podcieranie, zabawa, lulanie, pranie - praca non-stop, bo mój syn jest nieodkładalny. A mimo to czuję jakby kolejny dzień minął, a ja znów nie zrobiłam nic.
Nie, wcale nie schudłam po ciąży - mimo ćwiczeń, racjonalnego żywienia, karmienia piersią. Przeciwnie. Przytyłam. Mam 20 kg nadwagi, bo nie mogę leczyć moich kilku chorób endokrynologicznych przy KP. Mój brzuch wcale się nie wciągnął. Wisi flakiem aż do uda, cały poprzecinany fioletowymi rozstępami. Moje poczucie atrakcyjności nie istnieje. Seks nie istnieje.
Facet ucieka w porno, po kryjomu, a mi łamie się serce. Mam wrażenie, że jego próby bliskości są z litości, z poczucia powinności. Wiem, że mnie kocha, bo ma dla mnie morze czułości na codzień, walczy o mnie, pomaga jak może, jest zaangażowany w bycie przy mnie, w opiekę nad małym i o wszystkim rozmawiamy, mamy wielkie plany na przyszłość, o które on walczy jak lew. Mimo to coraz częściej myślę, że przecież, jak nie teraz, to za kilka lat i tak mnie zostawi. Dla piękniejszej, wesołej, wyzywającej. Tak, taki mam mrok w głowie. Nie myślę o nim źle. Do niedawna jeszcze byłam 100% przekonana, że my jesteśmy wyjątkowi, on jest wyjątkowy, a nasza miłość przetrwa wszystko, umrzemy razem, starzy. To przekonanie bylo jak skała. Ale czy wszystkie pary nie mają takiego przekonania? Co jeśli nasza historia potoczy się jak setki innych? ... bo ja już jestem przegrana. Mnie już nie ma. Dawna ja to przeszłość. Umarłam.
Chciałam jeszcze zrobić tyle rzeczy - wszelkich... kursy, pisanie, doszkalanie, spełnianie się artystycznie. Na nic już nie ma czasu ani możliwości. I już nie będzie. Za pół roku na szczęście wracam do pracy. Jednak wtedy to dopiero będzie gonitwa. Ja w tym wszystkim już gdzieś zniknę.
Pewnie niejedna osoba pomyśli, że jestem egoistką i że to czego mi brakuje to pierdoły, a ja mam złą hierarchię wartości.
Ale ja dbam o moje dziecko, trzęsę się nad nim, robię wszystko żeby był szczęśliwy i dobrze wychowany. Jest najważniejszy. NAJWAŻNIEJSZY. Poświęcam mu cały mój czas i ten czas nie jest dla mnie przykrą koniecznością... nie, nie... to nie tak... to już minęło. Ja po prostu chyba należę do tych kobiet, które jeszcze chcą samo-istnieć mimo wszystko. Które chciały od życia więcej. Może za dużo. Może po prostu nie nadaję się na matkę.
Więc jeśli są tu jakimś dziwnym trafem kobiety, które dzieci jeszcze nie mają... i które się wahają, bo czują że to nie dla nich. Tak, to możliwe. Nie wszystkie jesteśmy stworzone do posiadania dzieci i nie dajcie sobie tego wmówić.

Mam dokładnie to samo. I postanowiłam wznowić terapię u psychoterapeuty. Po 8 miesiącach nie mam radości, tylko marazm. Ale dzidzia jest urocza momentami.
 
Niestety musze dolaczyc do watku :( Wlasciwie moglabym skopiowac pierwsza wypowiedz autorki, bo czuje sie identycznie. Urodzilam 3 tygodnie temu i nie ma dnia, abym nie plakala. Obsesyjnie wrecz wracam myslami do czasow przed narodzinami dziecka (a musze dodac, ze ciaza byla jak najbardziej planowana i chciana. Okres ciazy byl dla mnie najcudowniejszym okresem. Porod odbyl sie bez problemow, wiec moje samopoczucie nie jest wynikiem traumy). To straszne, ale bardzo chcialabym cofnac czas. Samo takie myslenie wprowadza mnie w jeszcze gorszy nastroj, kiedy patrze na moja corke... czuje sie tak strasznie winna, przeciez to nie jest jej wina, ze trafila na taka matke. To okropne, ale kiedy widze pary bez dzieci, tak strasznie im zazdroszcze :( Tak bardzo sie boje, ze ten stan juz nigdy nie minie a ja bede zawsze nieszczesliwa. A skoro szczesliwa matka to szczesliwe dziecko, analogicznie nieszczesliwa matka to nieszczesliwe dziecko...
Ostatnio na domiar zlego corka zrobila sie nieodkladalna, wiekszosc dnia uplywa na jej placzu i probie uspokajania. Gdyby noszenie chociaz pomagalo, to nie mialabym z tym problemu, ale czesto nawet to nie dziala i pomimo ciaglego bujania dziecko nadal placze :( Nie sa to kolki ani zaparcia, przez to niestety tez juz przechodzilismy, i wiem, ze wyglada to inaczej. Na samym poczatku corka bardzo duzo spala rowniez w ciagu dnia, bez problemu mozna bylo ja odlozyc do lozeczka, a ja nawet wtedy bylam smutna. Teraz, kiedy wiekszosc dnia wypelnia jej placz jest duzo gorzej :(
Nawet piszac to anonimowo jest mi tak strasznie wstyd, ale bardzo potrzebuje wymienic sie doswiadczeniami z kobietami, ktore czuly sie podobnie, bo mam wrazenie, ze wszystkie matki w moim otoczeniu sa szczesliwe a ja tak strasznie im tego zazdroszcze!
 
reklama
Do góry