Jestem w 5 miesiącu, kilka dni po tym jak dowiedzieliśmy się, że będziemy miec dziecko pojechał powiadomić o tym rodziców. Obawiałam się ich reakcji no i słuszne to obawy były. Nie odzywał się tydzień. Nie było z nim żadnego kontaktu. Unikal, wylaczyl telefon, nie pojawiał się nigdzie w internecie. Dzieli nas 400 km, więc spotkanie też było utrudnione. Ale pojechałam tam. W nocy o 2 po odpowiedzi na mojego maila do niego. Napisałam mu, że rozumiem, ze mnie zostawia, że matka jest jednak wazniejsza niz wlasne dziecko i najlepiej schowac głowę w piasek i udawać że nie wie kim jestem. Że proszę żeby odesłał mi wszystkie moje rzeczy, chyba że się mylę i ma jakieś wytłumaczenie na swoje zachowanie. A on odpisał, że jestem materialistką, że chciałam mu zniszczyć życie. I jak się okazało były to słowa jego matki. Gdy dojechałam tam na miejsce o 9 rano, go juz w domu nie bylo a matka ROZKAZALA mi wejsc do srodka i z nią porozmawiać. Czułam się okropnie. Ciągle jakieś oskarżenia, pretensje o wszystko, wyciąganie jakiś starych spraw i już dawno wyjasnionych między mną a ojcem dziecka. Uciekłam stamtąd i czekałam na niego. I co się okazalo? Może porozmawiać ale tylko w obecności rodziców! (25 letni facet) Przystałam na to, bo jakichkolwiek wyjasnień chciałam. I znów to samo. Oskarżenia o rzeczy naprawdę śmieszne (Jak można mieć do kogoś pretensje o to, że chociażby wystapil w teledysku disco polo, bo to niszczy reputacje ich rodziny? - i nie było to świecenie cyckami i dupą, tylko ładny, naturalny teledysk). Żałosne tłumaczenie się i zwalanie na mnie winy za to, że nie możemy być razem, żeby wśród swoich znajomych nie było cienia wątpliwości że ich syn jest aniołkiem. Nie wytrzymałam i wróciłam do domu nie dowiedziawszy się nic konkretnego. Za drugim razem gdy pojechalam po swoje rzeczy już gadka była inna. W kółko powtarzanie, że go zdradziłam. Co jest totalną bzdurą. Nigdy nic takiego nie zrobiłam i nie chciałam. A jak spytalam jakie ma dowody to tylko odprał - Tak się domyslam tylko, dowodów nie mam. No jak tak można? A podobno kocha, podobno mu zalezało, płakał jak mi oddawał rzeczy. Nawet jak odjezdzalam to przytulil i nie chcial puścic. Ale być ze mną nie może... I ktoś mi wyjasni dlaczego? Co on ma w głowie? Poza tym co mu matka nawciskała? Jędza zaborcza jedna...
No i kontaktu od 3 miesiecy nie mamy praktycznie żadnego. Czasem spyta "jak się czuje dziecko?" I to tyle. Alimenty płacic będzie, początkowo chcialam odpuscic byleby byl, spotykal sie z dzieckiem. Ale po rozmowie z moją mamą wiem, że nie ma sensu odpuszczać, a najlepiej wyciągnąć jak najwięcej, żeby poczuł jaka to odpowiedzialność. Ma możliwości finansowe duże. Bardzo długo prosiłam się o rozmowe, prosiłam żeby przemyslal, zeby dojrzał. Ale przestał cokolwiek pisać na ten temat, więc i ja przestałam. I teraz w niewiedzy co mysli i dlaczego tak postapil siedze sama po nocach i płaczę. I rozmyślam i cierpie. I boje się strasznie.