reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Brak dziecka, brak osiągnięć, poczucie bezsensu życia

iwaś

Aktywna w BB
Dołączył(a)
21 Kwiecień 2016
Postów
99
Dzień dobry :)

Zarejestrowałam się tu, ponieważ potrzebuję się komuś wygadać. Pisałam na 2 innych forach, ale mało osób tam chyba zagląda. Może któraś z Was ma też podobną sytuację i mogłybyśmy razem się wzajemnie wspierać...

Mam 42 lata, mój mąż ma 58 lat. Wbrew temu co niektórzy myślą, nie wyszłam za mąż dla pieniędzy - zakochałam się w jego inteligencji i włosach opadających na czoło, które nadal ma :) Niedawno obchodziliśmy 20. rocznicę ślubu.
Niby powinnam być szczęśliwa. Ale nie potrafię być do końca szczęśliwa. Miewam pretensje do samej siebie i czuję się niepotrzebna.

Nie mamy dziecka. Zacznę może od początku. Wyszłam za mąż jako 22-latka, byłam młoda, zwłaszcza w porównaniu do męża. Mąż przez pierwsze 5 lat wspominał o dziecku, ja chciałam skończyć studia, zrobić doktorat, zrobić uprawienia do wykonywania zawodu. Nie pochodzę z "dobrego domu", gdyby moje życie potoczyło się inaczej, nie miałabym szans ani na wykształcenie, ani na dobrą pracę. Chciałam jakoś odreagować, zrobić coś dla siebie, odpocząć od wszystkiego. Chciałam być tylko we dwoje - mąż i ja. Nie miałam wtedy poczucia, że robię coś złego i że coś tracę, uważałam, że mamy czas. Potem mąż poświęcił się kancelarii i rozwijał się naukowo, temat dziecka ucichł. Aż do teraz. Od ponad roku staramy się o dziecko. Kochamy się regularnie, dwa, czasem trzy razy w tygodniu. Nie używam już żadnych środków antykoncepcyjnych - nie ma ich w moim organizmie prawie półtora roku. Jak nie byłam w ciąży, tak nie jestem.

Dostawałam najróżniejsze porady - od modlitwy (ale ja jestem agnostyczką, a mąż ateistą, więc to nic nie da), aż po adopcję. Co miesiąc czekam, że może tym razem nie będę mieć miesiączki. Ostatnio, kiedy miesiączka jednak była, właściwie się załamałam. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść.
Ja się badałam - niby wszystko jest ok, ale lekarz nie dał mi gwarancji, że w tym wieku na pewno zajdę w ciążę, bo ponoć jest ciężej, bo zaczynają się cykle bezowulacyjne, bo nawet zapłodnione komórki ulegają wydaleniu z organizmu zanim się zagnieżdżą (nie znam się na medycynie, ciężko mi to opisać, ale tak to zrozumiałam).
Mąż obiecał, że przebada się w wolnym czasie - choć martwię się, kiedy, bo jest dość zajęty i zapracowany.

Martwi mnie to, że martwię męża. Wiem, że frustruje go ta sytuacja. On nie przeżywa tak bardzo jak ja braku dziecka. Chciałby mieć dziecko, ale nie wpada w stany depresyjne albo stany otępienia jak ja. Żyje normalnie. Podchodzi do tego na zasadzie: będę w ciąży to świetnie, jeśli się nie uda, to trzeba albo szukać innego wyjścia, albo się z tym pogodzić. Ostatnio dostałam od męża - mówiąc kolokwialnie - porządny opiernicz za to, że nie jem i nie śpię. Nie robiłam tego celowo. Samo tak "wychodziło".
Męża frustrował też seks pod kalendarz. W końcu powiedział, że będzie się kochał ze mną, a nie z moją owulacją lub jej brakiem. Ale może faktycznie, popadałam w paranoję.

Oprócz braku dziecka męczą mnie też inne rzeczy.
Przyszła czterdziestka, jakoś mimowolnie zaczęłam pewne rzeczy podsumowywać. I jakoś mi to podsumowanie blado wypadło.
Bo kim ja właściwie jestem i do czego doszłam w życiu?
Wszystko co mamy, formalnie jest wspólne (mamy małżeńską wspólność majątkową), ale tak naprawdę (choć oczywiście nigdy tego nie powiedział, bo mój mąż jest najlepszym człowiekiem na świecie) zapracował na to mój mąż. To nie moje pieniądze wybudowały dom, kupiły samochód, finansują wakacje czy też kupiły psa.
Niby mamy takie same uprawnienia zawodowe. Ale to do męża klienci przychodzą z najtrudniejszymi sprawami, to mąż prowadzi ciężkie sprawy (np. zabójstw kwalifikowanych czy wykorzystywania seksualnego albo o mienie znacznej wartości), ja jedynie te drobniejsze, albo pomagam mężowi w prowadzeniu jego spraw. To mąż ma wyższy tytuł naukowy, to męża studenci bardziej szanują, mnie może lubią, ale bezsprzecznie mąż cieszy się dużo większym autorytetem. To mąż jest bardziej oczytany, to mąż zna się na teatrze i muzyce poważnej. Gdyby nie mąż, to nie wiem nawet, gdzie bym pracowała. Niby nasze miejsce pracy jest też moją własnością, ale założył je mąż.
Czuję w sumie, że bez męża nic nie znaczę.
Bo co ja właściwie potrafię? Ugotować obiad albo upiec ciasto? Prowadzić lekkie sprawy? De facto nawet porządku na zajęciach do końca nie potrafię utrzymać, idealnej ciszy nie mam nigdy.

Martwi mnie też to, że jestem już po 40stce. Niby nie wyglądam na 40 lat, ale boję się, że nie będę się już mężowi podobać. Wiem, że mnie kocha, ale chodzi mi o podobanie się tak, jak kobieta powinna podobać się mężczyźnie. Zwykle kochamy się 2 razy w tygodniu, rzadziej 3 - kiedyś, jeszcze kilka lat wstecz, kochaliśmy się o wiele częściej. Staram się dbać o siebie najlepiej jak umiem, naprawdę. A może to moja wina... Może zbyt wielką presję wywieram na mężu...

Myślałam o adopcji. Mój mąż jest dobrym człowiekiem, ale jest bardzo wymagający. I ma co do adopcji istotne obawy. Wiem, że nie wyobraża sobie adopcji innego dziecka niż niemowlęcia (a to i tak ewentualnie), wiem też że dziecku będzie pewnie dość ciężko (zwłaszcza gdyby to było starsze dziecko). Kilka razy byłam w domu dziecka - organizuję co roku zbiórkę na rzecz dzieciaków - i widziałam że nastoletnie, albo nawet kilkuletnie (już!) które przeklinają, trzaskają drzwiami, oglądają różne niewychowawcze rzeczy na komputerach albo w telewizji. Wiem, że to nie jest wina tych dzieci - przecież nie miał się nikimi kto zająć. Ale też wiem jaki jest mąż - jest bardzo opanowany, ale bardzo stanowczy, nigdy nie był pobłażliwy. I wiem, że by na to nie pozwolił, a takiemu dziecku, które nie zna zasad, ciężko będzie przystosować się do tego, że musi się uczyć po kilka godzin dziennie, że nie może schodzić poniżej czwórki (i to wyjątkowo), że nie wolno oglądać telewizji, że czytamy książki (i nie "debilną fantastykę" - słowa męża - jak dzieci znajomej) i chodzimy do teatru i że trzeba być grzecznym. Ciężko by pewnie było, a ja bym musiała tłumaczyć dziecko przed mężem, a męża przed dzieckiem.

Patrzę na znajome - szczęśliwe matki. Mają w życiu kogoś najcenniejszego, swoje dziecko. A ja nie mam.
I zupełnie nie wiem co z tym zrobić :( Myślicie że już straciłam szansę na dziecko? Czy jeszcze mogę mieć nadzieję?
 
reklama
Rozwiązanie
Iwaś, szukając wątku kobiet po 40-tce, które planują dziecko, trafiłam na Twój post.
Muszę przyznać, że czytając Twoją historię trochę się w niej sama odnalazłam. Jestem chyba podobna do Ciebie w sposobie myślenia (też lubię wszystko mieć zaplanowane i nie chciałabym całkowicie rezygnować z pracy po urodzeniu dziecka)

Minęły prawie 2 lata odkąd napisałaś na forum. Jestem ciekawa co u Ciebie? Czy udało Ci się zajść w ciążę?
Napisz proszę.

Serdecznie pozdrawiam!
Moim zdaniem zdecydowanie powinnaś, bo to, w jaki sposób piszesz, zakrawa mi na depresję...
Szczerze mówiąc zawsze byłam chyba dość radosną osobą. Mąż zawsze to podkreślał.
Ale teraz jest gorzej. Najgorsze są te sprzeczności - z jednej strony lubię przebywać z dziećmi, np. dziećmi znajomych (ale co ciekawe z dziećmi, nie np. 15-latkami, to nie sprawia mi radości), z drugiej strony potem mi smutno. I tak w kółko. Idę na spacer z psem - uwagę przykuwają dzieci. W pracy, facet wspomniał że ma córeczkę - od razu moja uwaga mimowolnie na tym się skupiła, na tyle że wyłączyłam się chwilowo i musiałam go poprosić żeby powtórzył istotne informacje. Nigdy tak nie miałam.
 
reklama
Witaj, ja również uważam że zasadniczy problem u Ciebie ,,siedzi w głowie" (proszę żebyś mnie źle nie zrozumiała). Bardzo krytycznie i zbyt surowo siebie oceniasz. Wydajesz mi się bardzo zestresowana i zrezygnowana. A z takim nastawieniem jest bardzo trudno zajść w ciążę. Wiele kobiet które mają problemy z poczęciem szuka na siłę jakiejś przyczyny somatycznej, u siebie czy partnera. Badania nic nie wykazują a ciąży nadal brak. A tak naprawdę bardzo często przyczyna leży w psychice. Permanentny Stres, uporczywe myśli, zła samoocena mogą być przyczyną niepłodności idiopatycznej. Powinnaś najpierw porozmawiać szczerze z mężem, być może poszukać pomocy psychologa, poukładać sobie niektóre rzeczy, zacząć znowu być radosna. Ale przede wszystkim musisz pokochać i zaakceptować siebie. Jesteś przecież jeszcze młodą (40 lat to nie koniec świata, teściowa mojej koleżanki ma 51 lat i jest w 7 miesiącu zdrowej ciąży) kobietą sukcesu. Osiągnęłaś w życiu wiele bo tego chciałaś i nie ma w tym nic złego że najpierw wybrałaś karierę. Nie można nikogo zmusić do macierzyństwa. Macierzyństwo trzeba poczuć, niektóre z nas mają po 20 lat a inne po 40. Najważniejsze żeby ciąża i dziecko były kochane, wyczekiwane.
A jeśli chodzi o stronę biologiczną i medyczną...Powinnaś udać się do ginekologa, porobić podstawowe badania. To prawda, że mogą zdarzyć się cykle bezowulacyjne (bardzo często ,,stymulowane" przez stres) ale też udowodnione jest że częściej u kobiet po 40 przed menopauzą pojawiają się owulacje z kilkoma jajeczkami a co za tym idzie jest większa szansa na ciążę mnogą. :) Ciężko jest mi stawiać ,,diagnozę" przez internet ale sam wiek nie jest żadną przeszkodą do tego żebyś mogła zajść w ciążę i urodzić zdrowe dziecko. Dlatego głowa do góry i uśmiech na twarz, starajcie się dalej, w między czasie wszystko sobie powolutku poukładaj a wierzę, że na pewno uda Ci się zostać mamą. Powodzenia i pozdrawiam.
 
Przepraszam, jeśli urażę Cię tym, co napiszę, ale wydaje mi się, że jednym z Twoich problemów jest to, że masz zbyt wysokie oczekiwania.
Wobec siebie i wobec dziecka, które chciałabyś mieć. Tylko mąż jest wg Ciebie idealny.
Dlaczego uważasz, że jesteś od niego gorsza? Naprawdę trzeba oceniać człowieka tylko po tym, jaką zrobił karierę i czy zna się na muzyce poważnej?
A co, jeśli Twoje dziecko będzie lubiło czytać debilną fantastykę? Tzn będzie nie takie, jak sobie zaplanowałaś?
Myślę, że masz ze sobą coś do przepracowania.
Życzę Ci dużo szczęścia.
 
Żabs, to nie tak. Jestem bardzo mocno związana z mężem, emocjonalnie i psychicznie. Nikt nigdy nie kochał mnie bardziej niż mąż, ja też nigdy nikogo bardziej nie kochałam. Wiem, że może ciężko w to uwierzyć, ale mąż był pierwszym mężczyzną którego pocałowałam (aż 20 lat miałam, mnie samej ciężko uwierzyć), i jedynym, i tak zapewne zostanie. Zdarza się, że patrzę na niektóre małżeństwa albo słucham przyjaciółek i losowi dziękuję, że mam takiego męża. Nie wyobrażam sobie, żeby np. mój mąż miał do mnie przekląć albo na mnie krzyczeć, a to się podobno w małżeństwach zdarza.
Ja nie planuję jakie ma to być dziecko. Bardziej mąż to robi, mi to obojętne, co będzie czytać. Wiadomo, że nie chciałabym żeby co popołudnie przez bite kilka godzin oglądało seriale paradokumentalne, ale nie przestałabym jej/jego przez to kochać, próbowałabym jakoś rozmawiać...
Co do męża - jest naprawdę dobrym człowiekiem, znam go ponad 20 lat. Jest bardzo spokojny, opanowany do bólu - dzięki niemu de facto nigdy się nie kłóciliśmy. Mam wrażenie, że jestem jedyną osobą, wobec której mąż jest czasem pobłażliwy. Mąż nigdy na nikogo nie podnosi głosu, ale mimo to studenci się strasznie boją jego egzaminu (egzaminuje ustnie). Ostatnio jakaś dziewczyna przyszła szybciej zdawać, mąż jej kazał przyjść do kancelarii, to trochę mi jej szkoda było, bo z nerwów była tak blada, że aż zielona. Ja na miejscu męża bym jej to jakoś ułatwiła, uśmiechnęła się czy zagadała, ale mąż ją pytał z kamienną twarzą. I nie zaliczyła. I ja się boję, że z dzieckiem byłoby podobnie, gdyby nie spełniało oczekiwań męża, nie da się ukryć, że wysokich. Z kolei dla mnie mąż zawsze był i jest bardzo delikatny i czuły. Po prostu mąż jest piekielnie inteligentny i tego samego wymaga od innych. Bardzo go irytuje kiedy ktoś np. nie mówi płynnie i się zacina.
Czasem mnie śmieszą niektóre rzeczy u męża, ale uważam je za urocze. Np. nie chodzi do kina, bo po pierwsze - te filmy są teraz dla idiotów, po drugie - denerwują go gromady ludzi z popcornem i chrupanie za plecami :D Wiem, że to głupie, ale (może to przez różnicę wieku 16 lat) mam wrażenie jakbym była dalej w mężu zakochana jak 20-latka :D

Enidka - mąż mi mówił to samo. Że takim obsesyjnym myśleniem, brakiem snu i niedojadaniem wcale nam ani potencjalnemu dziecku nie pomogę.
 
Iwaś nie wiem czy dziewczyny sugerowały, bo przez nawał zajęć przeczytałam odpowiedzi tylko pobieżnie ale przecież możesz wykorzystać metody, które daje medycyna. Pierwsza to inseminacja a w razie, gdyby się nie udało to in vitro. Moja koleżanka miała podobny problem do Twojego i udało się, już po czyszczeniu jajowodów. To niby jest badanie, konieczne do inseminacji ale spowodowało udrożnienie jajowodów. Może i u Ciebie coś się zablokowało.
A w kwestii męża to trochę Cię rozumiem. My mamy dziecko, które ja wychowuję a on pracuje, rozwija firmę i realizuje swoje plany zawodowe. Moje odeszły na dalszy plan i czasem się zastanawiam ile znaczę bez niego. Ale my jesteśmy po ślubie od 3 lat a wy od 20, więc ja dokładnie pamiętam jak żyłam bez niego a Ty wychodząc za mąż byłaś bardzo młodziutka. Ale to nie oznacza, że nie masz własnej wartości, po prostu o niej zapomniałaś. Faceci zapewniają nam wszystko, więc nie musimy się wykazywać. To trochę ich wina, że się tak czujemy. Trzymanie wszystkiego w garści to domena facetów "idealnych". Życzę Wam powodzenia i znalezienia drogi do szczęścia :)
 
Iwaś, rozumiem doskonale - jesteście wspaniałym małżeństwem.
I pięknie.
Ale teraz spójrz na swojego posta i odpowiedz sobie na pytanie, jaka jego część jest poświęcona Tobie, a jaka Twojemu mężowi.
Wiem, że Twój początkowy wpis był o czymś zupełnie innym dlatego nie będę już więcej drążyć tego tematu. Po prostu bardzo mnie uderzyło to, jak wynosisz męża na piedestał, jednocześnie się samobiczując. Myślę, że nawet jeśli sobie tego nie uświadamiasz, coś jest w tej relacji nie tak - na Twoją niekorzyść.
 
Iwaś nie wiem czy dziewczyny sugerowały, bo przez nawał zajęć przeczytałam odpowiedzi tylko pobieżnie ale przecież możesz wykorzystać metody, które daje medycyna. Pierwsza to inseminacja a w razie, gdyby się nie udało to in vitro. Moja koleżanka miała podobny problem do Twojego i udało się, już po czyszczeniu jajowodów. To niby jest badanie, konieczne do inseminacji ale spowodowało udrożnienie jajowodów. Może i u Ciebie coś się zablokowało.
A w kwestii męża to trochę Cię rozumiem. My mamy dziecko, które ja wychowuję a on pracuje, rozwija firmę i realizuje swoje plany zawodowe. Moje odeszły na dalszy plan i czasem się zastanawiam ile znaczę bez niego. Ale my jesteśmy po ślubie od 3 lat a wy od 20, więc ja dokładnie pamiętam jak żyłam bez niego a Ty wychodząc za mąż byłaś bardzo młodziutka. Ale to nie oznacza, że nie masz własnej wartości, po prostu o niej zapomniałaś. Faceci zapewniają nam wszystko, więc nie musimy się wykazywać. To trochę ich wina, że się tak czujemy. Trzymanie wszystkiego w garści to domena facetów "idealnych". Życzę Wam powodzenia i znalezienia drogi do szczęścia :)

Ja sama myślałam o inseminacji i in vitro. Ja mam tylko jeden jedyny wymóg - chciałabym żeby to było dziecko mojego męża, nie obcego kogoś.
Faceci idealni :D O, to pasuje do mojego męża :D
Ja pracuję, ale dobija mnie to, że nic nie muszę. Jakbym chciała leżeć i nic nie robić cały dzień to nic by się nie stało. Lubię gotować, ale gotuję rzadko, bo najczęściej jadamy na mieście. Nie muszę sprzątać. De facto nie muszę pracować, ale chcę
Chciałabym się czuć do czegoś potrzebna. A prawda jest taka że jakby nie mąż to pewnie nawet na uczelni bym nie pracowała. To jest bardzo zabawne, ale ostatnio się "dowiedziałam" od studentów, że męża nie było na konsultacjach trzy razy z rzędu (wiem gdzie był, dlatego "dowiedziałam" jest w cudzysłowie, ale nie w tym rzecz), a oni skomentowali (niby ja miałam nie słyszeć, ale słyszałam) "jemu wszystko wolno" (to jest obowiązek prowadzących odsiedzieć 2 godziny w tygodniu na konsultacjach). To nie jest fajne, że się dostaje pracę tylko dlatego że ktoś "wszystko może". A mąż nie jest dziekanem, ani prodziekanem, ani rektorem, ani prorektorem, więc się nie spodziewałam takich komentarzy :D
Szczerze mówiąc sama nazwa "czyszczenie jajowodów" mnie przeraża. Pytałam kiedyś - bo lubię wszystko wiedzieć na zaś - to lekarz mówił, że to się robi laparoskopowo.
 
Iwaś, rozumiem doskonale - jesteście wspaniałym małżeństwem.
I pięknie.
Ale teraz spójrz na swojego posta i odpowiedz sobie na pytanie, jaka jego część jest poświęcona Tobie, a jaka Twojemu mężowi.
Wiem, że Twój początkowy wpis był o czymś zupełnie innym dlatego nie będę już więcej drążyć tego tematu. Po prostu bardzo mnie uderzyło to, jak wynosisz męża na piedestał, jednocześnie się samobiczując. Myślę, że nawet jeśli sobie tego nie uświadamiasz, coś jest w tej relacji nie tak - na Twoją niekorzyść.

Mhm, ale zawsze jest tak że wszyscy poświęcają najwięcej uwagi mojemu mężowi. To już właściwie zwyczaj. Jedyną osobą która poświęca więcej uwagi mnie niż mężowi jest.... sam mąż :D

Mhm, w związku mąż jest organem przywódczym (?). Nie wiem jak to nazwać, żeby to dobrze zobrazować. Ale nigdy mnie do niczego nie zmusza. Znaczy mąż jest takim świetnym mówcą, że go nie przegadasz - NIGDY. Zresztą jego praca to mówienie w dużej mierze, wiem że to kocha i jest w tym genialny. Jak mi ostatnio mówił o tym, że powinnam się kłaść nie później niż o 1 (wstajemy oboje koło 8), to czułam się jak na jakiejś konferencji :D

Jestem bardzo ciekawa jakie wykłady będzie robił naszemu dziecku :D
 
Ja sama myślałam o inseminacji i in vitro. Ja mam tylko jeden jedyny wymóg - chciałabym żeby to było dziecko mojego męża, nie obcego kogoś.
Faceci idealni :D O, to pasuje do mojego męża :D
Ja pracuję, ale dobija mnie to, że nic nie muszę. Jakbym chciała leżeć i nic nie robić cały dzień to nic by się nie stało. Lubię gotować, ale gotuję rzadko, bo najczęściej jadamy na mieście. Nie muszę sprzątać. De facto nie muszę pracować, ale chcę
Chciałabym się czuć do czegoś potrzebna. A prawda jest taka że jakby nie mąż to pewnie nawet na uczelni bym nie pracowała. To jest bardzo zabawne, ale ostatnio się "dowiedziałam" od studentów, że męża nie było na konsultacjach trzy razy z rzędu (wiem gdzie był, dlatego "dowiedziałam" jest w cudzysłowie, ale nie w tym rzecz), a oni skomentowali (niby ja miałam nie słyszeć, ale słyszałam) "jemu wszystko wolno" (to jest obowiązek prowadzących odsiedzieć 2 godziny w tygodniu na konsultacjach). To nie jest fajne, że się dostaje pracę tylko dlatego że ktoś "wszystko może". A mąż nie jest dziekanem, ani prodziekanem, ani rektorem, ani prorektorem, więc się nie spodziewałam takich komentarzy :D
Szczerze mówiąc sama nazwa "czyszczenie jajowodów" mnie przeraża. Pytałam kiedyś - bo lubię wszystko wiedzieć na zaś - to lekarz mówił, że to się robi laparoskopowo.
U mnie nie jest do konca tak, ze nic nie musze ale moje zarobki w porownaniu do meza sa smieszne. Dlatego jest takie poczucie bezsensownosci robienia pewnych rzeczy a z drugiej strony ta swiadomosc, ze trzeba cos robic zeby byc potrzebnym. U ciebie jest to bardziej widoczne niz u mnie ale rozumiem. Niestety nie wiem jak pomoc bo chyba najlepiej to by bylo sie rozstac na jakies dwa lata, zeby rozwinac skrzydla. Ale kto rozstalby sie z ukochanym facetem, ktory na dodatek tyle daje :) ale moze zmiana pracy pomoglaby ci. Albo jakies rekodzielo czy realizowanie sie w sferze, do ktorej on nie ma dostepu. Cos co byloby tylko twoje. No i oczywiscie kwestia dziecka. To przepychanie jajowodow ponoc bardzo zabawne bylo. Kolezanke naszprycowali jakims glupim jasiem i w trakcie zabiegu pytala lekarza czy moze mu zaspiewac piosenke ;) Od razu w pierwszym cyklu po tym zaciazyla choc powiedziano, ze wszystko miala drozne. A jednak.
 
reklama
U mnie nie jest do konca tak, ze nic nie musze ale moje zarobki w porownaniu do meza sa smieszne. Dlatego jest takie poczucie bezsensownosci robienia pewnych rzeczy a z drugiej strony ta swiadomosc, ze trzeba cos robic zeby byc potrzebnym. U ciebie jest to bardziej widoczne niz u mnie ale rozumiem. Niestety nie wiem jak pomoc bo chyba najlepiej to by bylo sie rozstac na jakies dwa lata, zeby rozwinac skrzydla. Ale kto rozstalby sie z ukochanym facetem, ktory na dodatek tyle daje :) ale moze zmiana pracy pomoglaby ci. Albo jakies rekodzielo czy realizowanie sie w sferze, do ktorej on nie ma dostepu. Cos co byloby tylko twoje. No i oczywiscie kwestia dziecka. To przepychanie jajowodow ponoc bardzo zabawne bylo. Kolezanke naszprycowali jakims glupim jasiem i w trakcie zabiegu pytala lekarza czy moze mu zaspiewac piosenke ;) Od razu w pierwszym cyklu po tym zaciazyla choc powiedziano, ze wszystko miala drozne. A jednak.

Mi (takiej starej!) rok temu wycinali migdałki. Wiem, że coś mówiłam do ludzi (męża, lekarza, pielęgniarki) zaraz jak się wybudziłam z narkozy, ale nikt mi nie chce powiedzieć co i to mnie denerwuje :D A zaraz potem znowu zasnęłam :D
Oj, ja bym chyba wolała mieć narkozę pełną, nie głupiego jasia. Boję się bardzo zabiegów medycznych, nawet pobierania krwi, co wszystkich bawi :)
U mnie to jest dziwnie - niby mam ten doktorat (choć powiem Ci, że u nas to jest tak naprawdę tylko cytowanie wielu książek, nic z tych rzeczy, jak np. na politechnikach czy kierunkach medycznych prowadzą badania i muszą się nieźle wysilać), skończyłam aplikację, ale mąż i tak bije wszystkich na głowę, więc nie wiem co bym musiała zrobić, żeby go przebić albo chociaż w połowie dorównać. To jest nierealne. Chociaż w pracy nie czuję się przez wspólników gorzej/pobłażliwiej traktowana. Nie mogę zmienić pracy, bo jestem współwłaścicielem. Jakbym zrezygnowała, to mąż by chyba zawału dostał.
Tylko mąż ma straszny(!) zwyczaj cackania się ze mną. Jakby mógł (na szczęście nie może!) to by pewnie mi zabronił chodzić do aresztu albo czytać akta. Jakbym była dzieckiem, które nie może zobaczyć zakrwawionego noża na zdjęciu.
Jestem beztalenciem artystycznym ;) Chodzę na jogę, pilates i rower. Mąż nie chodzi. I nie umie jeździć konno.
Rozstać się, oj nigdy! Jak mąż gdzieś jedzie to ja nie mogę wytrzymać :)
 
Do góry