reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Brak dziecka, brak osiągnięć, poczucie bezsensu życia

iwaś

Aktywna w BB
Dołączył(a)
21 Kwiecień 2016
Postów
99
Dzień dobry :)

Zarejestrowałam się tu, ponieważ potrzebuję się komuś wygadać. Pisałam na 2 innych forach, ale mało osób tam chyba zagląda. Może któraś z Was ma też podobną sytuację i mogłybyśmy razem się wzajemnie wspierać...

Mam 42 lata, mój mąż ma 58 lat. Wbrew temu co niektórzy myślą, nie wyszłam za mąż dla pieniędzy - zakochałam się w jego inteligencji i włosach opadających na czoło, które nadal ma :) Niedawno obchodziliśmy 20. rocznicę ślubu.
Niby powinnam być szczęśliwa. Ale nie potrafię być do końca szczęśliwa. Miewam pretensje do samej siebie i czuję się niepotrzebna.

Nie mamy dziecka. Zacznę może od początku. Wyszłam za mąż jako 22-latka, byłam młoda, zwłaszcza w porównaniu do męża. Mąż przez pierwsze 5 lat wspominał o dziecku, ja chciałam skończyć studia, zrobić doktorat, zrobić uprawienia do wykonywania zawodu. Nie pochodzę z "dobrego domu", gdyby moje życie potoczyło się inaczej, nie miałabym szans ani na wykształcenie, ani na dobrą pracę. Chciałam jakoś odreagować, zrobić coś dla siebie, odpocząć od wszystkiego. Chciałam być tylko we dwoje - mąż i ja. Nie miałam wtedy poczucia, że robię coś złego i że coś tracę, uważałam, że mamy czas. Potem mąż poświęcił się kancelarii i rozwijał się naukowo, temat dziecka ucichł. Aż do teraz. Od ponad roku staramy się o dziecko. Kochamy się regularnie, dwa, czasem trzy razy w tygodniu. Nie używam już żadnych środków antykoncepcyjnych - nie ma ich w moim organizmie prawie półtora roku. Jak nie byłam w ciąży, tak nie jestem.

Dostawałam najróżniejsze porady - od modlitwy (ale ja jestem agnostyczką, a mąż ateistą, więc to nic nie da), aż po adopcję. Co miesiąc czekam, że może tym razem nie będę mieć miesiączki. Ostatnio, kiedy miesiączka jednak była, właściwie się załamałam. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść.
Ja się badałam - niby wszystko jest ok, ale lekarz nie dał mi gwarancji, że w tym wieku na pewno zajdę w ciążę, bo ponoć jest ciężej, bo zaczynają się cykle bezowulacyjne, bo nawet zapłodnione komórki ulegają wydaleniu z organizmu zanim się zagnieżdżą (nie znam się na medycynie, ciężko mi to opisać, ale tak to zrozumiałam).
Mąż obiecał, że przebada się w wolnym czasie - choć martwię się, kiedy, bo jest dość zajęty i zapracowany.

Martwi mnie to, że martwię męża. Wiem, że frustruje go ta sytuacja. On nie przeżywa tak bardzo jak ja braku dziecka. Chciałby mieć dziecko, ale nie wpada w stany depresyjne albo stany otępienia jak ja. Żyje normalnie. Podchodzi do tego na zasadzie: będę w ciąży to świetnie, jeśli się nie uda, to trzeba albo szukać innego wyjścia, albo się z tym pogodzić. Ostatnio dostałam od męża - mówiąc kolokwialnie - porządny opiernicz za to, że nie jem i nie śpię. Nie robiłam tego celowo. Samo tak "wychodziło".
Męża frustrował też seks pod kalendarz. W końcu powiedział, że będzie się kochał ze mną, a nie z moją owulacją lub jej brakiem. Ale może faktycznie, popadałam w paranoję.

Oprócz braku dziecka męczą mnie też inne rzeczy.
Przyszła czterdziestka, jakoś mimowolnie zaczęłam pewne rzeczy podsumowywać. I jakoś mi to podsumowanie blado wypadło.
Bo kim ja właściwie jestem i do czego doszłam w życiu?
Wszystko co mamy, formalnie jest wspólne (mamy małżeńską wspólność majątkową), ale tak naprawdę (choć oczywiście nigdy tego nie powiedział, bo mój mąż jest najlepszym człowiekiem na świecie) zapracował na to mój mąż. To nie moje pieniądze wybudowały dom, kupiły samochód, finansują wakacje czy też kupiły psa.
Niby mamy takie same uprawnienia zawodowe. Ale to do męża klienci przychodzą z najtrudniejszymi sprawami, to mąż prowadzi ciężkie sprawy (np. zabójstw kwalifikowanych czy wykorzystywania seksualnego albo o mienie znacznej wartości), ja jedynie te drobniejsze, albo pomagam mężowi w prowadzeniu jego spraw. To mąż ma wyższy tytuł naukowy, to męża studenci bardziej szanują, mnie może lubią, ale bezsprzecznie mąż cieszy się dużo większym autorytetem. To mąż jest bardziej oczytany, to mąż zna się na teatrze i muzyce poważnej. Gdyby nie mąż, to nie wiem nawet, gdzie bym pracowała. Niby nasze miejsce pracy jest też moją własnością, ale założył je mąż.
Czuję w sumie, że bez męża nic nie znaczę.
Bo co ja właściwie potrafię? Ugotować obiad albo upiec ciasto? Prowadzić lekkie sprawy? De facto nawet porządku na zajęciach do końca nie potrafię utrzymać, idealnej ciszy nie mam nigdy.

Martwi mnie też to, że jestem już po 40stce. Niby nie wyglądam na 40 lat, ale boję się, że nie będę się już mężowi podobać. Wiem, że mnie kocha, ale chodzi mi o podobanie się tak, jak kobieta powinna podobać się mężczyźnie. Zwykle kochamy się 2 razy w tygodniu, rzadziej 3 - kiedyś, jeszcze kilka lat wstecz, kochaliśmy się o wiele częściej. Staram się dbać o siebie najlepiej jak umiem, naprawdę. A może to moja wina... Może zbyt wielką presję wywieram na mężu...

Myślałam o adopcji. Mój mąż jest dobrym człowiekiem, ale jest bardzo wymagający. I ma co do adopcji istotne obawy. Wiem, że nie wyobraża sobie adopcji innego dziecka niż niemowlęcia (a to i tak ewentualnie), wiem też że dziecku będzie pewnie dość ciężko (zwłaszcza gdyby to było starsze dziecko). Kilka razy byłam w domu dziecka - organizuję co roku zbiórkę na rzecz dzieciaków - i widziałam że nastoletnie, albo nawet kilkuletnie (już!) które przeklinają, trzaskają drzwiami, oglądają różne niewychowawcze rzeczy na komputerach albo w telewizji. Wiem, że to nie jest wina tych dzieci - przecież nie miał się nikimi kto zająć. Ale też wiem jaki jest mąż - jest bardzo opanowany, ale bardzo stanowczy, nigdy nie był pobłażliwy. I wiem, że by na to nie pozwolił, a takiemu dziecku, które nie zna zasad, ciężko będzie przystosować się do tego, że musi się uczyć po kilka godzin dziennie, że nie może schodzić poniżej czwórki (i to wyjątkowo), że nie wolno oglądać telewizji, że czytamy książki (i nie "debilną fantastykę" - słowa męża - jak dzieci znajomej) i chodzimy do teatru i że trzeba być grzecznym. Ciężko by pewnie było, a ja bym musiała tłumaczyć dziecko przed mężem, a męża przed dzieckiem.

Patrzę na znajome - szczęśliwe matki. Mają w życiu kogoś najcenniejszego, swoje dziecko. A ja nie mam.
I zupełnie nie wiem co z tym zrobić :( Myślicie że już straciłam szansę na dziecko? Czy jeszcze mogę mieć nadzieję?
 
reklama
Rozwiązanie
Iwaś, szukając wątku kobiet po 40-tce, które planują dziecko, trafiłam na Twój post.
Muszę przyznać, że czytając Twoją historię trochę się w niej sama odnalazłam. Jestem chyba podobna do Ciebie w sposobie myślenia (też lubię wszystko mieć zaplanowane i nie chciałabym całkowicie rezygnować z pracy po urodzeniu dziecka)

Minęły prawie 2 lata odkąd napisałaś na forum. Jestem ciekawa co u Ciebie? Czy udało Ci się zajść w ciążę?
Napisz proszę.

Serdecznie pozdrawiam!
Mąż chce, choć ma obawy. Największe to chyba właśnie te związane z przemeblowaniem życia. I z tym że może być ojcem w wieku, w którym mógłby już być dziadkiem. Chociaż nie wygląda na te 58 lat. Ostatnio znajoma mi mówiła, że jej córka (studentka naszej uczelni) mówiła że jej koleżanki obgadują mojego męża. Zastanawiam się dlaczego (nie, nie jest modelem :D ) i nie podoba mi się to. On jest od nich prawie 40 lat starszy.

Mój mąż lubi stateczne rzeczy, ale nigdy mi niczego nie zabraniał. Wyglądało to raczej tak: ja szłam z koleżanką na zakupy, on zostawał w domu i czytał sobie książkę. Albo ostatnio - powiedział że jeżeli bardzo nalegam to może iść na jeden koncert, choć wolałby zostać w domu, ostatecznie poszłam z koleżanką. Ja się w sumie jeszcze młoda czuję :D Nie wiem czy wypada, ale starsi ode mnie też byli, w sumie cały przekrój: 20-60 :D

Raz tylko powiedział, dokładnie raz w życiu, że więcej tak mam nie robić i koniec. Miałam coś koło 25 lat i sama z koleżanką wracałam po nocy pieszo przez całe miasto po jakimś zakrapianym spotkaniu. A mówił, żebym po niego zadzwoniła od koleżanki albo wzięła taksówkę. I się martwił do rana.

Ja nigdy, ani razu nie widziałam żeby mąż wypił więcej niż 2-3 kieliszki wina. Albo żeby nie wrócił o stałej porze bez konkretnego powodu i wytłumaczenia.

Mi to bardzo pasuje. Miałam ojca który był totalnym zaprzeczeniem mojego męża. Krzyczał, był nerwowy, potrafił wypić, nie wrócić na noc i dziękuję bardzo. Mam koleżanki z różnych środowisk, z naprawdę różnych, i wiem że ich mężom też się takie rzeczy zdarzają. Mojemu nigdy. Mój mnie widział kiedy za dużo wypiłam (mam słabą głowę, dwa piwa i koniec ;) ), ja jego nigdy.

Jeżeli ktoś w tym związku jest cięższy z charakteru to ja :D Ja miewałam humory, jakoś koło 30stki, sama nie wiem czemu. Jakby mąż był nerwowy to by awantura była na całego pewnie :D :D :D


Powiem szczerze, że ja sama nie bałabym się tego co będzie jak się dziecko urodzi. Takie dziecko trzeba otoczyć opieką przede wszystkim i to wystarcza, nie będę się z nim przecież kłócić ;) Nawet nie boję się tego co będzie jakby miało 3-4-5-latek - tutaj też opieka, tłumaczenie, takie dziecko może się buntować, krzyczeć, płakać, ale nie "nawywija" niczego istotnego, nie stanie się przecież od razu degeneratem ;) Boję się tego, co by było jak będzie nastolatkiem. Nie przepadam za nastolatkami, nie umiem do nich trafić, szczerze mówiąc nie lubię ich. Lubię dzieci, lubię studentów - to już dorośli ludzie i można normalnie porozmawiać, nie lubię młodzieży w wieku gimnazjalnym. Ciężko do nich trafić, niby rozumieją co się do nich mówi - ale tak naprawdę o wiele łatwiej dogadać się (na poziomie dogadać, nie kazać) z 10letnim dzieckiem niż z nastolatkiem i to w takiej samej sprawie. Nigdy tego nie rozumiałam, szczerze mówiąc. Mam okazję obserwować nastolatków i wiem że ja sama nie miałabym do nich cierpliwości, a co dopiero mąż.
 
reklama
Żabs, to nie tak. Jestem bardzo mocno związana z mężem, emocjonalnie i psychicznie. Nikt nigdy nie kochał mnie bardziej niż mąż, ja też nigdy nikogo bardziej nie kochałam. Wiem, że może ciężko w to uwierzyć, ale mąż był pierwszym mężczyzną którego pocałowałam (aż 20 lat miałam, mnie samej ciężko uwierzyć), i jedynym, i tak zapewne zostanie. Zdarza się, że patrzę na niektóre małżeństwa albo słucham przyjaciółek i losowi dziękuję, że mam takiego męża. Nie wyobrażam sobie, żeby np. mój mąż miał do mnie przekląć albo na mnie krzyczeć, a to się podobno w małżeństwach zdarza.
Ja nie planuję jakie ma to być dziecko. Bardziej mąż to robi, mi to obojętne, co będzie czytać. Wiadomo, że nie chciałabym żeby co popołudnie przez bite kilka godzin oglądało seriale paradokumentalne, ale nie przestałabym jej/jego przez to kochać, próbowałabym jakoś rozmawiać...
Co do męża - jest naprawdę dobrym człowiekiem, znam go ponad 20 lat. Jest bardzo spokojny, opanowany do bólu - dzięki niemu de facto nigdy się nie kłóciliśmy. Mam wrażenie, że jestem jedyną osobą, wobec której mąż jest czasem pobłażliwy. Mąż nigdy na nikogo nie podnosi głosu, ale mimo to studenci się strasznie boją jego egzaminu (egzaminuje ustnie). Ostatnio jakaś dziewczyna przyszła szybciej zdawać, mąż jej kazał przyjść do kancelarii, to trochę mi jej szkoda było, bo z nerwów była tak blada, że aż zielona. Ja na miejscu męża bym jej to jakoś ułatwiła, uśmiechnęła się czy zagadała, ale mąż ją pytał z kamienną twarzą. I nie zaliczyła. I ja się boję, że z dzieckiem byłoby podobnie, gdyby nie spełniało oczekiwań męża, nie da się ukryć, że wysokich. Z kolei dla mnie mąż zawsze był i jest bardzo delikatny i czuły. Po prostu mąż jest piekielnie inteligentny i tego samego wymaga od innych. Bardzo go irytuje kiedy ktoś np. nie mówi płynnie i się zacina.
Czasem mnie śmieszą niektóre rzeczy u męża, ale uważam je za urocze. Np. nie chodzi do kina, bo po pierwsze - te filmy są teraz dla idiotów, po drugie - denerwują go gromady ludzi z popcornem i chrupanie za plecami :D Wiem, że to głupie, ale (może to przez różnicę wieku 16 lat) mam wrażenie jakbym była dalej w mężu zakochana jak 20-latka :D

Enidka - mąż mi mówił to samo. Że takim obsesyjnym myśleniem, brakiem snu i niedojadaniem wcale nam ani potencjalnemu dziecku nie pomogę.
Iwaś, kochana, to chyba nie do końca jest tak z tą inteligencją...
mój iloraz inteligencji jest bardzo wysoki, wykształcenie również, a mimo wszystko mam w sobie dostatecznie dużo empatii, by nie gnębić uczniów czy studentów z kamienną twarzą.
jest mężczyzną, więc empatia u niego jest z założenia na niższym poziomie...
ale do sedna...
czy nie wydaje Ci się, że dziecko w Waszej rodzinie będzie bardzo nieszczęśliwe?
Nie zrozum mnie źle - ja nie krytykuję... no, tak, jestem empatyczna... ale ojciec despota to naprawdę bardzo trudne doświadczenie, z którego czasem nie wychodzi się nigdy...
Może wykorzystaj czas starań również na uwrażliwienie męża odrobinę - na potrzeby innych a nie spełnianie jego oczekiwań. Chyba jest trochę egocentrykiem...
wykształcenie, pozycja zawodowa, pieniądze - to nie świadczy o niczym... o tym, jakim się jest człowiekiem świadczy to, jak się traktuje innych... przypatrz się temu i zastanów, czy najukochańszej, bezbronnej istotce - własnemu dziecku chcesz fundować takie życie...
Życzę powodzenia w staraniach...i przemyśleniach
 
Po pierwsze, inteligencja nie dorównuje Ci nawet do pięt. I pewnie napisze, bez ładu i bez składu. Ale jak czytam Twoje wpisy, to jak bym czytala rozsterki 20 letniej dziewczyny.
Masz już swoje lata, jesteś wykształcona i nie potrafie zrozumieć jednego? Dlaczego nie poszukasz najlepszego ginekologa w Polsce? Przeciez Was na to stać. Kazda zwłoka jest na Wasza niekorzyść .Ja mam 27 lat i co mc mam monitoring cyklu!Jesli tak bardzo tego pragniecie to do dziela!
Co do adopcji... Ehhh najwyraźniej nie jesteście na to gotowi. Dziecko to nie zabawka, ktora jest zaprogramowana jak sie rodzicom podoba. Do tego niemowlaka moga adoptowac pary do 40 potem im starsi, tym starsze dziecko.
Moja mama urodzila mnie, majac 48 lat. Tata mial 63.
Prosze Cie zapisz sie do najlepszego lekarza. Niech on oceni Wasze szanse na dziecko.
Życzę powodzenia!
 
Ostatnia edycja:
Nie jest prawdą, że niemowlaka można adoptować do 40-stki :) Sprawdzałam orzecznictwo - Sąd Najwyższy wydał wyrok, zgodnie z którym duża różnica wieku między przysposabiającymi (czyli potocznie rodzicami adopcyjnymi) a przysposabianym (czyli nieletnim dzieckiem) nie stanowi przeszkody, chyba że za tą różnicą wieku stoją inne istotne względy (np. stan zdrowia, zarobki itp.). Mąż jest w świetnej kondycji, ja w dobrej - mam słabszą odporność trochę i zbyt mało leukocytów.

Kwiatuszku - dlaczego uważasz, że nie dorównujesz mi inteligencją? Nie przesadzaj :)
Chodzę regularnie do dobrej ginekolog.

Magoo - mąż ma "specyficzne" podejście do studentów. Jest bardzo wymagający i muszą się za nim "nalatać", jeżeli chcą coś załatwić. Ale nie jest taki - jak niestety niektórzy koledzy - że powie studentowi: "pan jest idiotą" albo "a po co pan tu w ogóle studiuje", A, niestety, zdarzają się takie sytuacje, sama byłam ich świadkiem. Trochę żenujące, ale jednak. Jednak po wizytach u męża studenci nie płaczą, a po wizytach (na przykład) u naszego prodziekana, niestety tak. I zaskoczę Cię - najgorsza jest kobieta właśnie, koło 70tki, sędzia z długim stażem. Mąż to przy niej anioł. Ona krzyczy, sama słyszałam. Krzyczy to mało powiedziane. Wrzeszczy na pół korytarza. Zresztą tak - ja też ją "przeszłam", siedzi na tej uczelni ponad 40 lat. Zawsze taka była.
Wiesz co, mąż się bardzo denerwuje kiedy studenci uczą się np. z przeterminowanych skryptów. Akurat ostatnio nowelizacje były dość często, w skryptach tego na pewno nie ma. I sam mówił w tamtym roku w czerwcu, że 10 osób pod rząd recytowało mu ten stary skrypt wykuty na pamięć, że po co on w ogóle pisał ten podręcznik, skoro i tak się z niego nie uczą, że idą na łatwiznę etc.
Co do empatii męża - ciężko mi coś mówić. Dla mnie jest aniołem. Dla naszych znajomych jest miły i sympatyczny. Dla studentów - no... Dla klientów, to wiadomo. Choć tutaj również nie jest przymilny. Taki ma charakter po prostu.
Ale na pewno nie jest despotą...
 
Do autorki posta: Twój mąż nigdy nie będzie Twoim ojcem, którego nie miałaś. Podziwiasz go jak nastolatka idola. Próbujesz dorównać jego nazwijmy to ''sławie'' jak dzieci sławnych ludzi, którzy boją się nie sprostać oczekiwaniom tych rodziców.

Myślę, że nie do końca mówisz Nam prawdę. Dziewczyny dobrze piszą. Stać Was na najlepsze leczenie, w tych czasach. Myślę, że mąż nie będzie chciał się poddać żadnemu leczeniu. On ma od 20 lat życie poukładane pod siebie i jest mu z tym dobrze. Koledzy w jego wieku prowadzają już wnuki do szkoły i być może on nie widzi siebie z wózkiem i pieluchami.
Odnośnie kilkugodzinnej nauki ... Styl autorytarny ...autorytetem w związku będzie tylko i wyłącznie mąż.

''Koncepcja tej metody według Marii Przetacznikowej i Ziemowita Włodarskiego polega na bezwzględnym podporządkowaniu się dziecka nakazom rodziców oraz całkowitemu posłuszeństwu.


W tej metodzie wychowawczej w roli autorytetu występuje jedno z rodziców, głównie ojciec. Autorytet samodzielnie podejmuje wszystkie ważne decyzje, bez konsultacji z innymi członkami rodziny. Każde dziecko zna swoje prawa i obowiązki, nie ma prawa przekraczać wyznaczonych przez autorytet granic. Ich przekroczenie powoduje zastosowanie kary. Często przewidziane są też nagrody za właściwe postępowanie.


Autokratyczny styl wychowania może charakteryzować się następującymi cechami:

  • racjonalne ograniczanie swobody dziecka
  • stawianie wymagań dostosowanych do indywidualnych cech dziecka
  • wymagania ponad możliwości dziecka
  • surowy nadzór
  • ostre środki represji
Ostatnie trzy cechy charakteryzują metodę opartą na wzbudzaniu silnego lęku i jednostronnej komunikacji rodzice — dziecko. Jedyną stroną w niej aktywną są rodzice, wydający rozkazy i pouczenia. Dwie pierwsze cechy natomiast są charakterystyczne w wychowaniu opartym o przekonanie, że dziecko powinno być stale kierowane i kontrolowane przez rodziców. W tym przypadku komunikacja bywa bardziej dwustronna, rodzice nie tylko występują w roli autorytetu, ale też słuchaczy swoich dzieci. Surowe kary są sporadyczne, zastępowane przez naganę i perswazję.

Autokratyczny styl wychowania w skrajnej postaci jest bardzo niebezpieczny. Osiąganie pozytywnych efektów jest bardzo trudne do zrealizowania. Dzieci przyzwyczajone do bezwzględnego posłuszeństwa często zachowują się w okrutny sposób wobec własnych dzieci, a często także wobec wszystkich osób młodszych i słabszych. Innym efektem tej metody bywa brak wykształcenia samodzielnego myślenia oraz przyzwyczajenie do ślepego wykonywania poleceń. Kolejny efekt to agresywność, jawna lub ukryta, bunt dzieci, ucieczki, czasem całkowite zerwanie. W tego typu stylu wychowawczym rodzice nie uwzględniają woli i potrzeb dziecka, a jedynie narzucają mu własne decyzje i polecenia. Stosunki między rodzicami a dziećmi są oparte na okazywaniu surowości i dystansu. Wymagania w stosunku do dzieci często nie przystają do ich możliwości. Stosowane są kary w postaci kar fizycznych, krzyku, wymyślania, gróźb i dręczenia psychicznego. Rodzice pragną wywołać u dziecka lęk, wstyd i poczucie zagrożenia całkowicie uzależnić dzieci od siebie. W takich rodzinach dzieci zwykle odchodzą od rodziców bardzo wcześnie.''
 
Mąż nie uznaje fizycznego karcenia nieletnich.
Natomiast uznaje stosowanie form przymusu i ograniczanie wolności w celu uświadomienia naganności postępowania. Tak to mniej więcej ujął.
Ale czy do tego nie sprowadza się nawet zabranie dziecku telefonu? Albo brak słodyczy przez jeden dzień? Przecież takie kary rodzice normalnie stosują.

Początek tej definicji brzmi w miarę normalnie - bo moim zdaniem dziecku trzeba wyznaczyć granice, konsekwencje ich przekroczenia, a za dobre rzeczy trzeba przecież nagradzać.

Dalszy ciąg momentami brzmi strasznie.

Co do nauki - ja się jako dziecko dużo uczyłam, matka tego pilnowała. Mąż - nie pytałam, ale pewnie też, jestem wręcz na sto procent pewna. Więc w sumie takie naturalne mi się to wydawało...

Mówię wszystko, choć możliwe, że czegoś nie zauważam.
Nie znam się na medycynie - totalnie. Owszem, mąż nie jest ochoczo nastawiony do biegania po lekarzach, co do ciąży na początku sceptycznie, potem powiedział że chce.
 
Ostatnia edycja:
Mąż nie uznaje fizycznego karcenia nieletnich.
Natomiast uznaje stosowanie form przymusu i ograniczanie wolności w celu uświadomienia naganności postępowania. Tak to mniej więcej ujął.
Ale czy do tego nie sprowadza się nawet zabranie dziecku telefonu? Albo brak słodyczy przez jeden dzień? Przecież takie kary rodzice normalnie stosują.

Początek tej definicji brzmi w miarę normalnie - bo moim zdaniem dziecku trzeba wyznaczyć granice, konsekwencje ich przekroczenia, a za dobre rzeczy trzeba przecież nagradzać.

Dalszy ciąg momentami brzmi strasznie.

Niezależnie jak brzmi, ale takie właśnie występują na świecie style wychowawcze. Na szczęście sa tylko 3 ;)
 
Niezależnie jak brzmi, ale takie właśnie występują na świecie style wychowawcze. Na szczęście sa tylko 3 ;)
No niestety z tych 3 mężowi najbliżej do autokratycznego.
Chociaż mnie też demokratyczny się niebardzo podoba - bo jaka może być dla dziecka naturalna konsekwencja wrzasków w sklepie albo pocięcia książki?

Kiedyś znajomi trochę narzekali na dwójkę swoich nastolatków. Mąż to skomentował dość krótko (widać że mu ten temat "nie leżał"): "Bo je rozpuściliście. Dorośli mają sankcje karne, dzieci mają sankcje wyznaczane przez rodziców". Koleżanka mówiła, że ją korciło, żeby zapytać czy dzieciom również przysługuje prawo do obrony, ale się ugryzła w język :D
Mąż ma takie tendencje do rzucenia jednego zdania, z którym ciężko jest dyskutować albo do zadawania trudnych pytań. Mi tego oszczędza, innym niekoniecznie. Albo do "zapisywania" sobie w głowie wszelkich sprzeczności w wypowiedzi dyskutanta i "wyciągania ich" jak dyskutant już skończy.

Ok, jeśli mam być z Wami szczera co do męża.
Podejścia do dzieci niestety raczej nie ma.
Była u nas ostatnio dwójka dzieci, widziałam że irytowały męża. To znaczy próbował z nimi nawiązać jakiś kontakt, niby mówił prostym językiem, ale zbyt poważnym, może zbyt... racjonalnym jak na kilkulatkę. I był jeszcze 6-letni chłopiec (brat tej dziewczynki).
Potem mąż coś mówił do mnie, dzieci się wtrącały (dziewczynka zapytała co to jest Praga, mąż jej odpowiedział, że takie miasto, ona zapytała czy tam jest ładnie, mąż jej odpowiedział "ładnie to pojęcie względne").
Potem dziewczynka zapytała męża co to jest zamiar. Mąż jej odpowiedział (to było komiczne, ale zrobił to automatycznie, ja o mało co nie zadławiłam się kawą): "chęć popełnienia czynu lub godzenie się na jego popełnienie). Potem się poprawił i jej tłumaczył :D Ja tej małej pokazałam zdjęcia z Pragi, to się cieszyła.
Ale nie krzyczał na nich. Tylko nie pozwolił im dotykać naszego psa i wchodzić na dywan. Bardzo się dziwiły czemu na dywan nie wolno wchodzić :)

Mąż ma też tezę, że wobec "zdemoralizowanego nastolatka" należy orzekać środki wychowawcze lub poprawcze, jeżeli rodzice sobie nie radzą z wychowaniem go.

Ale ja myślę że własne dziecko by pokochał. I nauczył się właściwego podejścia. Przecież to nie byłoby obce dziecko, ale jego dziecko. Ja znam wiele kobiet, które nie lubią dzieci na ogół (obcych) a swoje kochają przecież nad życie.
 
Iwaś, jeżeli istotnie oboje chcecie dziecka to powinniście udać się do kliniki, w której wykonuje się invitro. Czas działa na Waszą niekorzyść. Na tym forum jest wątek invitrowy, na którym dowiesz się wszystkiego co będziesz chciała. Dziewczyny mają niesamowitą wiedzę i na pewno odpowiedzą na Twoje ewentualne pytania. Nie ma na co czekać i liczyć na naturalny cud. Tzn.on się jak najbardziej może wydarzyć, ale biorąc pod uwagę Twój stan psychiczny, "ciśnienie" na dziecko, to może się jednak nie udać. Psychika jest bardzo ważna w tym dziele tworzenia nowego życia. Wiem co mówię. Sama to przeżyłam oraz wszystkie dziewczyny z ww.wątku. A jeśli chodzi o męża to myślę, że każdy normalny człowiek mięknie przy swoim ukochanym dziecku. A Twój mąż jest przecież normalnym, kochającym człowiekiem. Nie będzie w stosunku do swojego dziecka taki jaki jest do obcych ludzi (studentów czy klientów). Powodzenia.
 
reklama
Iwaś uważam że zbyt rygorystycznie podchodzisz do samej siebie. Kazdy z nas ma wady i zalety. Napewno masz swoje mocne strony. Z drugiej strony kochasz męża i widzisz w nim ANIOŁA BEZ SKAZY on we wszystkim jest lepszy od ciebie. Nie powinnaś tak myśleć. Przestań się krytykować w sposób surowy. Co do dzidziusia....
Zawsze jest tak ze im bardziej chcemy, tym bardziej nam nie wychodzi
Mysle ze powinniscie chwilowo o dziecku nie myslec choc wiem ze to trudne i bardziej sie wyluzowac. Coz moge ci jeszcze poradzic....
Iwa wiecej wiary w siebie
Wiecej usmiechu na twarzy...
A dzidziusia sie w koncu doczekacie...
Osobiscie trzymam kciuki za ciebie...
Jak zobaczysz na tescie 2 kreseczki daj nam szybciutko znac zobaczysz bedzie dobrze glowa do góry!!!!
 
Do góry