reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Brak dziecka, brak osiągnięć, poczucie bezsensu życia

iwaś

Aktywna w BB
Dołączył(a)
21 Kwiecień 2016
Postów
99
Dzień dobry :)

Zarejestrowałam się tu, ponieważ potrzebuję się komuś wygadać. Pisałam na 2 innych forach, ale mało osób tam chyba zagląda. Może któraś z Was ma też podobną sytuację i mogłybyśmy razem się wzajemnie wspierać...

Mam 42 lata, mój mąż ma 58 lat. Wbrew temu co niektórzy myślą, nie wyszłam za mąż dla pieniędzy - zakochałam się w jego inteligencji i włosach opadających na czoło, które nadal ma :) Niedawno obchodziliśmy 20. rocznicę ślubu.
Niby powinnam być szczęśliwa. Ale nie potrafię być do końca szczęśliwa. Miewam pretensje do samej siebie i czuję się niepotrzebna.

Nie mamy dziecka. Zacznę może od początku. Wyszłam za mąż jako 22-latka, byłam młoda, zwłaszcza w porównaniu do męża. Mąż przez pierwsze 5 lat wspominał o dziecku, ja chciałam skończyć studia, zrobić doktorat, zrobić uprawienia do wykonywania zawodu. Nie pochodzę z "dobrego domu", gdyby moje życie potoczyło się inaczej, nie miałabym szans ani na wykształcenie, ani na dobrą pracę. Chciałam jakoś odreagować, zrobić coś dla siebie, odpocząć od wszystkiego. Chciałam być tylko we dwoje - mąż i ja. Nie miałam wtedy poczucia, że robię coś złego i że coś tracę, uważałam, że mamy czas. Potem mąż poświęcił się kancelarii i rozwijał się naukowo, temat dziecka ucichł. Aż do teraz. Od ponad roku staramy się o dziecko. Kochamy się regularnie, dwa, czasem trzy razy w tygodniu. Nie używam już żadnych środków antykoncepcyjnych - nie ma ich w moim organizmie prawie półtora roku. Jak nie byłam w ciąży, tak nie jestem.

Dostawałam najróżniejsze porady - od modlitwy (ale ja jestem agnostyczką, a mąż ateistą, więc to nic nie da), aż po adopcję. Co miesiąc czekam, że może tym razem nie będę mieć miesiączki. Ostatnio, kiedy miesiączka jednak była, właściwie się załamałam. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść.
Ja się badałam - niby wszystko jest ok, ale lekarz nie dał mi gwarancji, że w tym wieku na pewno zajdę w ciążę, bo ponoć jest ciężej, bo zaczynają się cykle bezowulacyjne, bo nawet zapłodnione komórki ulegają wydaleniu z organizmu zanim się zagnieżdżą (nie znam się na medycynie, ciężko mi to opisać, ale tak to zrozumiałam).
Mąż obiecał, że przebada się w wolnym czasie - choć martwię się, kiedy, bo jest dość zajęty i zapracowany.

Martwi mnie to, że martwię męża. Wiem, że frustruje go ta sytuacja. On nie przeżywa tak bardzo jak ja braku dziecka. Chciałby mieć dziecko, ale nie wpada w stany depresyjne albo stany otępienia jak ja. Żyje normalnie. Podchodzi do tego na zasadzie: będę w ciąży to świetnie, jeśli się nie uda, to trzeba albo szukać innego wyjścia, albo się z tym pogodzić. Ostatnio dostałam od męża - mówiąc kolokwialnie - porządny opiernicz za to, że nie jem i nie śpię. Nie robiłam tego celowo. Samo tak "wychodziło".
Męża frustrował też seks pod kalendarz. W końcu powiedział, że będzie się kochał ze mną, a nie z moją owulacją lub jej brakiem. Ale może faktycznie, popadałam w paranoję.

Oprócz braku dziecka męczą mnie też inne rzeczy.
Przyszła czterdziestka, jakoś mimowolnie zaczęłam pewne rzeczy podsumowywać. I jakoś mi to podsumowanie blado wypadło.
Bo kim ja właściwie jestem i do czego doszłam w życiu?
Wszystko co mamy, formalnie jest wspólne (mamy małżeńską wspólność majątkową), ale tak naprawdę (choć oczywiście nigdy tego nie powiedział, bo mój mąż jest najlepszym człowiekiem na świecie) zapracował na to mój mąż. To nie moje pieniądze wybudowały dom, kupiły samochód, finansują wakacje czy też kupiły psa.
Niby mamy takie same uprawnienia zawodowe. Ale to do męża klienci przychodzą z najtrudniejszymi sprawami, to mąż prowadzi ciężkie sprawy (np. zabójstw kwalifikowanych czy wykorzystywania seksualnego albo o mienie znacznej wartości), ja jedynie te drobniejsze, albo pomagam mężowi w prowadzeniu jego spraw. To mąż ma wyższy tytuł naukowy, to męża studenci bardziej szanują, mnie może lubią, ale bezsprzecznie mąż cieszy się dużo większym autorytetem. To mąż jest bardziej oczytany, to mąż zna się na teatrze i muzyce poważnej. Gdyby nie mąż, to nie wiem nawet, gdzie bym pracowała. Niby nasze miejsce pracy jest też moją własnością, ale założył je mąż.
Czuję w sumie, że bez męża nic nie znaczę.
Bo co ja właściwie potrafię? Ugotować obiad albo upiec ciasto? Prowadzić lekkie sprawy? De facto nawet porządku na zajęciach do końca nie potrafię utrzymać, idealnej ciszy nie mam nigdy.

Martwi mnie też to, że jestem już po 40stce. Niby nie wyglądam na 40 lat, ale boję się, że nie będę się już mężowi podobać. Wiem, że mnie kocha, ale chodzi mi o podobanie się tak, jak kobieta powinna podobać się mężczyźnie. Zwykle kochamy się 2 razy w tygodniu, rzadziej 3 - kiedyś, jeszcze kilka lat wstecz, kochaliśmy się o wiele częściej. Staram się dbać o siebie najlepiej jak umiem, naprawdę. A może to moja wina... Może zbyt wielką presję wywieram na mężu...

Myślałam o adopcji. Mój mąż jest dobrym człowiekiem, ale jest bardzo wymagający. I ma co do adopcji istotne obawy. Wiem, że nie wyobraża sobie adopcji innego dziecka niż niemowlęcia (a to i tak ewentualnie), wiem też że dziecku będzie pewnie dość ciężko (zwłaszcza gdyby to było starsze dziecko). Kilka razy byłam w domu dziecka - organizuję co roku zbiórkę na rzecz dzieciaków - i widziałam że nastoletnie, albo nawet kilkuletnie (już!) które przeklinają, trzaskają drzwiami, oglądają różne niewychowawcze rzeczy na komputerach albo w telewizji. Wiem, że to nie jest wina tych dzieci - przecież nie miał się nikimi kto zająć. Ale też wiem jaki jest mąż - jest bardzo opanowany, ale bardzo stanowczy, nigdy nie był pobłażliwy. I wiem, że by na to nie pozwolił, a takiemu dziecku, które nie zna zasad, ciężko będzie przystosować się do tego, że musi się uczyć po kilka godzin dziennie, że nie może schodzić poniżej czwórki (i to wyjątkowo), że nie wolno oglądać telewizji, że czytamy książki (i nie "debilną fantastykę" - słowa męża - jak dzieci znajomej) i chodzimy do teatru i że trzeba być grzecznym. Ciężko by pewnie było, a ja bym musiała tłumaczyć dziecko przed mężem, a męża przed dzieckiem.

Patrzę na znajome - szczęśliwe matki. Mają w życiu kogoś najcenniejszego, swoje dziecko. A ja nie mam.
I zupełnie nie wiem co z tym zrobić :( Myślicie że już straciłam szansę na dziecko? Czy jeszcze mogę mieć nadzieję?
 
reklama
Rozwiązanie
Iwaś, szukając wątku kobiet po 40-tce, które planują dziecko, trafiłam na Twój post.
Muszę przyznać, że czytając Twoją historię trochę się w niej sama odnalazłam. Jestem chyba podobna do Ciebie w sposobie myślenia (też lubię wszystko mieć zaplanowane i nie chciałabym całkowicie rezygnować z pracy po urodzeniu dziecka)

Minęły prawie 2 lata odkąd napisałaś na forum. Jestem ciekawa co u Ciebie? Czy udało Ci się zajść w ciążę?
Napisz proszę.

Serdecznie pozdrawiam!
Nie wiem czemu, ale po rozmowie z Wami tutaj czuję że powinnam przemyśleć kwestię dziecka i szczerze porozmawiać z mężem - o wszystkim: o nas, o mnie, i przede wszystkim o tym czy on naprawdę chce mieć dziecko.
:(
 
reklama
Iwaś nie jestes ani głupia a tymbardziej stara Jestes w kwiecie wieku kochana. Porozmawiaj z mężem na wasz temat.
To bardzo dobry pomysł, no bo od czegoś w końcu trzeba zacząć. Szczera rozmowa jest jak lekarstwo zapewniam cię. Kochana trzymam kciuki!!!
 
Iwaś nie jestes ani głupia a tymbardziej stara Jestes w kwiecie wieku kochana. Porozmawiaj z mężem na wasz temat.
To bardzo dobry pomysł, no bo od czegoś w końcu trzeba zacząć. Szczera rozmowa jest jak lekarstwo zapewniam cię. Kochana trzymam kciuki!!!

Dziękuję :*

Powiem szczerze, że teraz zaczęłam zauważać swój wiek. Za mężem się oglądają... młode dziewczęta.
Jak koleżanka mi opowiedziała, o czym (jej córka jej mówiła, studiuje na 2. roku) rozmawiają studentki...
Ok, też byłam studentką, różne rzeczy się gadało, ale wykładowcom w krocze nie patrzyłam :/

A za mną się już nikt nie ogląda, więc stara jestem ;)
 
Wszystko sie wyjasnilo. Ale to dla mnie ciezkie psychicznie. Nie zalamalam sie ale jestem zmeczona mysleniem o tym wszystkim.
Nie moglam spac, obudzilam meza (niecelowo, poszlam na dol i zrzucilam szklanke, pies myslal chyba ze to ktos obcy i narobil halasu, maz sie obudzil). Porozmawialismy szczerze. Zapytalam meza czy chce miec dziecko, powiedzial pierwszy raz: "no tak", zapytalam drugi raz, powiedzial ze nie do konca. Uznal ze to jest "nieglupi pomysl" bo nie chce zebym kiedys zostala sama :(
 
Wszystko sie wyjasnilo. Ale to dla mnie ciezkie psychicznie. Nie zalamalam sie ale jestem zmeczona mysleniem o tym wszystkim.
Nie moglam spac, obudzilam meza (niecelowo, poszlam na dol i zrzucilam szklanke, pies myslal chyba ze to ktos obcy i narobil halasu, maz sie obudzil). Porozmawialismy szczerze. Zapytalam meza czy chce miec dziecko, powiedzial pierwszy raz: "no tak", zapytalam drugi raz, powiedzial ze nie do konca. Uznal ze to jest "nieglupi pomysl" bo nie chce zebym kiedys zostala sama :(
Eh [emoji15]smutne to ostatnie twoje zdanie. Maz nie chce bys zostala sama... Iwas zrob cos dla siebie przestan o tym uporczywie myslec bo jak sama mowisz jestem tym juz zmeczona... I wcale ci sie nie dziwie... Daj sobie czas a jak nie potrafisz z tym problemem sobie poradzic zwróć sie do psychoterapeuty lub psychologa nim popadniesz w jakąś depresje. Pozdrawiam.[emoji8]
 
Cześć Iwaś, od prawie pół godziny zbieram się, żeby Ci napisać kilka słów i mam ich w głowie tak wiele, że musiałam je przesiać przez sito:-) Na początek coś co ciśnie mi się wręcz na usta: Jesteś bardzo mądrą, wartościową kobietą! I nie jesteś stara! Gdybyś była, to co mają powiedzieć te wszystkie kobiety, które liczą więcej wiosen niż Ty?:-) Być może jesteś zmęczona psychicznie i emocjonalnie i stąd takie poczucie starości i upływającego czasu. Z tym można łatwo się rozprawić, znam to, bo przerobiłam na własnej skórze. Zmierzam do tego, że moim zdaniem warto byś udała się do dobrego psychologa. Oczekiwanie, staranie się o dziecko potrafi bardzo obciążać psychikę, a to znów nie pomaga w zajściu w ciążę. Nawet przy braku jakichkolwiek przeszkód medycznych, pary które od długiego czasu walczą o ciążę mają problemy by ją uzyskać, a gdy odpuszczą - udaje się:-) Druga sprawa to kwestia dziecka i starania się. Wiem jak to jest gdy miesiąc leci za miesiącem i nic. Moja rada - pisałam już o tym na tym forum - dobry lekarz (ginekolog warszawa), to taki, który daje kobiecie nadzieję, ale gdy jego możliwości medyczne się kończą, to wie gdzie parę pokierować. Mnie skierowano do kliniki leczenia niepłodności. In vitro dało mi szansę na upragnione macierzyństwo. To specjaliści, którzy po serii badań są w stanie postawić diagnozę i dość jednoznacznie określić Twoje, Wasze szanse na dziecko. Zastanów się nad tym, bo nawet dobry ginekolog nie będzie w stanie tak Wam pomóc, jak ginekolodzy w klinice leczenia niepłodności. Trzecia kwestia to nastawienie Twoje i Twojego męża do powiększenia rodziny. Jeżeli pragniesz dziecka bardziej niż kogokolwiek na świecie to.... zdecydujcie się, Ty zdecyduj, bo w przeciwnym wypadku do końca życia będziesz żałowała, że poddałaś się, że nie zawalczyłaś o nie. Choroba, którą mam (w wieku 25 lat przeszłam menopauzę) dyskwalifikowała mnie totalnie w drodze po dziecko, ale nie poddałam się, walczyłam do końca i dziś mam 1,5 rocznego synka. I wiem, że gdybym odpuściła, jak to maja mama powiedziała gdy dowiedziała się o mojej diagnozie dot. niepłodności- Widać, tak ma być, to żal zjadałby mnie każdego dnia. Iwaś, życzę Ci dużo siły, odwagi i uporu. To są bardzo trudne decyzje, ale na końcu tej drogi jest szansa na wielkie szczęście!!:-)
 
Dzień dobry :)

Zarejestrowałam się tu, ponieważ potrzebuję się komuś wygadać. Pisałam na 2 innych forach, ale mało osób tam chyba zagląda. Może któraś z Was ma też podobną sytuację i mogłybyśmy razem się wzajemnie wspierać...

Mam 42 lata, mój mąż ma 58 lat. Wbrew temu co niektórzy myślą, nie wyszłam za mąż dla pieniędzy - zakochałam się w jego inteligencji i włosach opadających na czoło, które nadal ma :) Niedawno obchodziliśmy 20. rocznicę ślubu.
Niby powinnam być szczęśliwa. Ale nie potrafię być do końca szczęśliwa. Miewam pretensje do samej siebie i czuję się niepotrzebna.

Nie mamy dziecka. Zacznę może od początku. Wyszłam za mąż jako 22-latka, byłam młoda, zwłaszcza w porównaniu do męża. Mąż przez pierwsze 5 lat wspominał o dziecku, ja chciałam skończyć studia, zrobić doktorat, zrobić uprawienia do wykonywania zawodu. Nie pochodzę z "dobrego domu", gdyby moje życie potoczyło się inaczej, nie miałabym szans ani na wykształcenie, ani na dobrą pracę. Chciałam jakoś odreagować, zrobić coś dla siebie, odpocząć od wszystkiego. Chciałam być tylko we dwoje - mąż i ja. Nie miałam wtedy poczucia, że robię coś złego i że coś tracę, uważałam, że mamy czas. Potem mąż poświęcił się kancelarii i rozwijał się naukowo, temat dziecka ucichł. Aż do teraz. Od ponad roku staramy się o dziecko. Kochamy się regularnie, dwa, czasem trzy razy w tygodniu. Nie używam już żadnych środków antykoncepcyjnych - nie ma ich w moim organizmie prawie półtora roku. Jak nie byłam w ciąży, tak nie jestem.

Dostawałam najróżniejsze porady - od modlitwy (ale ja jestem agnostyczką, a mąż ateistą, więc to nic nie da), aż po adopcję. Co miesiąc czekam, że może tym razem nie będę mieć miesiączki. Ostatnio, kiedy miesiączka jednak była, właściwie się załamałam. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść.
Ja się badałam - niby wszystko jest ok, ale lekarz nie dał mi gwarancji, że w tym wieku na pewno zajdę w ciążę, bo ponoć jest ciężej, bo zaczynają się cykle bezowulacyjne, bo nawet zapłodnione komórki ulegają wydaleniu z organizmu zanim się zagnieżdżą (nie znam się na medycynie, ciężko mi to opisać, ale tak to zrozumiałam).
Mąż obiecał, że przebada się w wolnym czasie - choć martwię się, kiedy, bo jest dość zajęty i zapracowany.

Martwi mnie to, że martwię męża. Wiem, że frustruje go ta sytuacja. On nie przeżywa tak bardzo jak ja braku dziecka. Chciałby mieć dziecko, ale nie wpada w stany depresyjne albo stany otępienia jak ja. Żyje normalnie. Podchodzi do tego na zasadzie: będę w ciąży to świetnie, jeśli się nie uda, to trzeba albo szukać innego wyjścia, albo się z tym pogodzić. Ostatnio dostałam od męża - mówiąc kolokwialnie - porządny opiernicz za to, że nie jem i nie śpię. Nie robiłam tego celowo. Samo tak "wychodziło".
Męża frustrował też seks pod kalendarz. W końcu powiedział, że będzie się kochał ze mną, a nie z moją owulacją lub jej brakiem. Ale może faktycznie, popadałam w paranoję.

Oprócz braku dziecka męczą mnie też inne rzeczy.
Przyszła czterdziestka, jakoś mimowolnie zaczęłam pewne rzeczy podsumowywać. I jakoś mi to podsumowanie blado wypadło.
Bo kim ja właściwie jestem i do czego doszłam w życiu?
Wszystko co mamy, formalnie jest wspólne (mamy małżeńską wspólność majątkową), ale tak naprawdę (choć oczywiście nigdy tego nie powiedział, bo mój mąż jest najlepszym człowiekiem na świecie) zapracował na to mój mąż. To nie moje pieniądze wybudowały dom, kupiły samochód, finansują wakacje czy też kupiły psa.
Niby mamy takie same uprawnienia zawodowe. Ale to do męża klienci przychodzą z najtrudniejszymi sprawami, to mąż prowadzi ciężkie sprawy (np. zabójstw kwalifikowanych czy wykorzystywania seksualnego albo o mienie znacznej wartości), ja jedynie te drobniejsze, albo pomagam mężowi w prowadzeniu jego spraw. To mąż ma wyższy tytuł naukowy, to męża studenci bardziej szanują, mnie może lubią, ale bezsprzecznie mąż cieszy się dużo większym autorytetem. To mąż jest bardziej oczytany, to mąż zna się na teatrze i muzyce poważnej. Gdyby nie mąż, to nie wiem nawet, gdzie bym pracowała. Niby nasze miejsce pracy jest też moją własnością, ale założył je mąż.
Czuję w sumie, że bez męża nic nie znaczę.
Bo co ja właściwie potrafię? Ugotować obiad albo upiec ciasto? Prowadzić lekkie sprawy? De facto nawet porządku na zajęciach do końca nie potrafię utrzymać, idealnej ciszy nie mam nigdy.

Martwi mnie też to, że jestem już po 40stce. Niby nie wyglądam na 40 lat, ale boję się, że nie będę się już mężowi podobać. Wiem, że mnie kocha, ale chodzi mi o podobanie się tak, jak kobieta powinna podobać się mężczyźnie. Zwykle kochamy się 2 razy w tygodniu, rzadziej 3 - kiedyś, jeszcze kilka lat wstecz, kochaliśmy się o wiele częściej. Staram się dbać o siebie najlepiej jak umiem, naprawdę. A może to moja wina... Może zbyt wielką presję wywieram na mężu...

Myślałam o adopcji. Mój mąż jest dobrym człowiekiem, ale jest bardzo wymagający. I ma co do adopcji istotne obawy. Wiem, że nie wyobraża sobie adopcji innego dziecka niż niemowlęcia (a to i tak ewentualnie), wiem też że dziecku będzie pewnie dość ciężko (zwłaszcza gdyby to było starsze dziecko). Kilka razy byłam w domu dziecka - organizuję co roku zbiórkę na rzecz dzieciaków - i widziałam że nastoletnie, albo nawet kilkuletnie (już!) które przeklinają, trzaskają drzwiami, oglądają różne niewychowawcze rzeczy na komputerach albo w telewizji. Wiem, że to nie jest wina tych dzieci - przecież nie miał się nikimi kto zająć. Ale też wiem jaki jest mąż - jest bardzo opanowany, ale bardzo stanowczy, nigdy nie był pobłażliwy. I wiem, że by na to nie pozwolił, a takiemu dziecku, które nie zna zasad, ciężko będzie przystosować się do tego, że musi się uczyć po kilka godzin dziennie, że nie może schodzić poniżej czwórki (i to wyjątkowo), że nie wolno oglądać telewizji, że czytamy książki (i nie "debilną fantastykę" - słowa męża - jak dzieci znajomej) i chodzimy do teatru i że trzeba być grzecznym. Ciężko by pewnie było, a ja bym musiała tłumaczyć dziecko przed mężem, a męża przed dzieckiem.

Patrzę na znajome - szczęśliwe matki. Mają w życiu kogoś najcenniejszego, swoje dziecko. A ja nie mam.
I zupełnie nie wiem co z tym zrobić :( Myślicie że już straciłam szansę na dziecko? Czy jeszcze mogę mieć nadzieję?

Jesteście w takim w wieku, że nie macie czasu. Jak poważnie o tym myślicie, to powinniście natychmiast znaleźć jakiegoś dobrego lekarza i zgłosić się do kliniki leczenia niepłodności. Mąż badał nasilenie? Ty masz stwierdzona owulacje? Nie, że Ty się przebadalas, a on obiecał, że się zbada. Chcecie dziecka, czy Wam sie wydaje, że chcecie? Nam leczenie zajęło 4 lata, więc nie ma co czekać ;) Gdyby mąż mi obiecal, że się zbada kiedyś tam, w życiu nie byłabym w ciąży, bo to ewidentnie po jego stronie był problem, a Twój młody nie jest. A niemowlaka nie macie szans zaadoptować ze względu na wasz wiek.

Wydajesz się jakaś taka niedowartosciowana i zakompleksiona. Nie wiem, czy mąż Cie swoim zachowaniem i słowami utwierdza w tym, że nic za bardzo nie potrafisz, czy gdzieś leży jakaś inna przyczyna takich głupich myśli. Po co Ty się w ogóle porównujesz? Konkurujecie ze soba, czy jak? Jak by Cię studenci bardziej lubili niż jego, czukabys się lepiej? Swoją drogą skąd ta pewność kogo bardziej lubią :p Strasznie dziedzinie mi się to wydaje :)
 
Ostatnia edycja:
Ja nie bede sie rozpisywać bo poprzedniczki bardzo mądrze pisza i doradzają nic dodac nic ująć.

Pozwole sobie jednak dorzucić pare slow nie wiem skad Ci przyszlo do glowy ze jestes stara? Skad ze nikt sie za Toba nie oglada? Z tego co napisałaś osiagnelas juz bardzo wiele teraz czas na dziecko. Poszukaj dobrego psychologa pogadaj a potem poszukaj dobrego ginekologa w okolicy .Osiagnelas wiele i dziecka tez sie doczekasz bardzo mocno trzymam kciuki za Ciebie: -*
 
reklama
Dzień dobry :) Długo tu nie zaglądałam, miałam dużo pracy, zmęczona jestem - psychicznie i fizycznie.
Nie będzie żadnego dziecka... Mąż nie chce mieć dziecka. Wygadał się. On się na nie zgadza, bo ja naciskałam, ale chcieć nie chce. Znaczy, jak on to mi wytłumaczył (bardzo po swojemu) - on się zgadza, w zamiarze ewentualnym (czyli że nie chce, ale mając świadomość że taka sytuacja może nastąpić godzi się na nią - jego czasem ciężko zrozumieć, na szczęście potrafię po tylu latach :) ).
Podał dość dużo powodów, dla których nie chce. Wiek, pracę, dom (dzieci jego zdaniem niszczą), to, że nie będziemy mieć czasu dla siebie (bo będę wstawać w nocy, bo wieczorami będę zajmować się dzieckiem, bo nie będę wieczorami wychodzić), zakłócenie spokoju.
Tysieńka - mężowi chodziło o to, że jest sporo starszy i nie chce żebym kiedyś tam została sama :( smutne to :(

Latte with cinnamon - mąż robi coś odwrotnego - stara się mnie jakoś wyciągnąć z tego myślenia. Byłam z tym u psychologa już jakieś 10 lat temu, to pozostałości z dzieciństwa. Generalnie nie miałam dobrego kochanego domu. Matka chciała dobrze, ale zawsze mówiła że robię coś źle. Pamiętam, że zawsze pytała, czy ktoś dostał lepszą ocenę. I porównywanie się zostało mi na całe życie. Od pierwszej klasy, aż do teraz - i już chyba z nim nie wygram.
Co do męża - ciężko się nie porównywać, bo pracujemy w jednej kancelarii, w jednej i tej samej katedrze na uczelni, zajmujemy się jedną i tą samą gałęzią prawa. Chcąc nie chcąc nie tylko ja się porównuję, ale pewnie i jestem porównywana, np. przez studentów.
Akurat lubić to mnie studenci bardziej lubią :) Męża się boją, ale jego szanują bardziej niż mnie i bardziej się liczą z jego opinią. Mnie traktują chyba jak dobrą ciocię. Powiem tak - staram się nikogo nie zostawiać na następny rok, chcę żeby wszyscy zdali, ale żeby się też czegoś nauczyli. Mąż ma trochę inaczej. A wręcz bardzo inaczej. Choć i tak nie jest uważany za postrach uczelni - jest pani profesor, która za jeden błąd odsyła z 2, a krzyczy tak, że na całe piętro słychać ;) uczyła mnie, uczyła nawet męża, wszyscy studenci liczą że w tym roku odejdzie na emeryturę, ale ona się twardo trzyma. Są ludzie, którzy zdali wszystko i ileś już lat nie mogą się obronić, bo nie mogą zaliczyć tego jednego przedmiotu :)

Mietowka - mam już 42 lata... Nie zauważyłam żeby ktoś się oglądał, a chyba bym to widziała ;) Zresztą w piątek się dobiłam. Mąż ma remont w gabinecie, więc przyjmował klientkę (kobieta lat 34, blondynka, ładna, choć trochę jak lalka, długie włosy, duży biust, szczupła, dość wysoka, krótka sukienka, szpilki, długie fioletowe paznokcie) w sali konferencyjnej. W sali konferencyjnej mamy przerwę między ścianą a sufitem - po prostu sufit jest wspólny z korytarzem i przestrzenią gdzie siedzi sekretarka. Jako że jest ta luka (taka na mniej więcej 10 cm), to większość rzeczy słychać - zależy też jak głośno ktoś mówi, a klientka mówiła dość głośno. Jak usłyszałam że się śmieje (nie uważam żeby akt oskarżenia jej konkubenta był powodem do wybuchu śmiechu), to (wiem, że to głupie) udałam że szukam akt i stałam sobie tam gdzie siedzi pani sekretarka, więc słyszałam wszystko. Ona podrywała mojego męża. Nie wiem jaka była jego reakcja - nic nie mówił, miny nie widziałam. Mówiła dużo (kobieta miała słowotok), że jest mądry i zaradny i że ona wierzy, że na pewno jej pomoże. Powiedziała mu nawet że ma ładną koszulę. I tak ciągle, była bardziej zainteresowana jego osobą niż sprawą własnego konkubenta. Dodam, że spotkała go pierwszy raz w życiu. Jeden aplikant przechodził korytarzem i to słyszał, to popatrzył na mnie i spuścił oczy. A ja jestem dalej na siebie zła, że tam nie weszłam pod jakimś pretekstem, tylko stałam i słuchałam, tak jakby obca kobieta miała większe prawa do mojego męża niż ja.
Wczoraj umówiłam się z przyjaciółką i razem spędziłyśmy cały dzień i wieczór. Trochę wina wypiłyśmy (chyba trochę za dużo) i z tego spotkania i naszych rozmów nie wyciągnęłyśmy dobrych wniosków. Nasi mężowie mimo wieku mogą się cieszyć powodzeniem, bo takie jest przekonanie społeczne. Z nami już gorzej. Do tego najgorsze jest to, że mężczyźni zdają sobie z tego sprawę.
Wiem, że to głupie, ale zastanawiam się, co mąż pomyślał o tej kobiecie. O tej blondynce z piątku. Albo czy zwraca uwagę na 20-latki. Przecież jakby chciał to mógłby mieć taką 20-latkę.
Generalnie czuję się staro i nieatrakcyjnie od jakiegoś czasu, a w ciągu ostatnich 2 tygodni strasznie się to nasiliło i mam setki idiotycznych myśli.

Rozpisałam się strasznie - przepraszam.
 
Do góry