reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Był sobie smutek...

RENIFER_24

M-X'07, W-IX'09
Dołączył(a)
24 Maj 2007
Postów
6 414
Najgłębszy smutek szczęścia, że wszystko przemija.
Leopold Staff


to jest wątek wiadomo na co!
 
reklama
nie wiem dlaczego ale tylko jak zobaczyłam ten nagłówek był sobie smutek to sama do siebie zaczełam się śmiać:-)
zamiast sie cieszyć że już za chwilke dzidzia bedzie z nami to my sie tu dołujemy:-D
 
mój smutek był moim największymm skrabeczkiem i zawsze nim będzie a już szczególnie moim aniołkiem, który rodzeństwa w niebie pilnuje:tak:
to mój skarbek
Obr%C4%85czki.jpg
 
też tak myślę :) a teraz już nie patrzę na to co sie stało jako tragedię, tylko najszczęśliwsze 15 dni w moim życiu chociaż nie dobry był troche bo wyciagał cewnik z siusiaczka palcami u nóżek hehe i rureczki wyrywał z płucek ale i tak był kochanym dzieciaczkiem a teraz jest kochanym aniołkiem:tak:
 
nemesis, jestesmy na własciwym watku, wiec nikt nas nie opierdzieli...
jeśli jestes w stanie o tym pisac, to napisz co sie stało... malutki urodził sie za wczesnie?
 
mogę o tym pisać bo już nauczyłam się o tym mówic ale to będzie trochę dłuuuga historia:tak:

w 26 tygodniu ciazy po stosunku zobaczyłam plamienia. najpierw sie wystraszyłam ale ucichłu po chwili. jednak po godzinie zobaczyłam ze odszedł mi czop i pojechalam do szpitala. okazalo sie, ze mam mega zapalenie pochwy własnie tym paciorkowcem powodowane i rozwarcie na 3,5 cm. na izbie przyjęc lekarka która była ruską powiedziala mi ze nie jest dobrze i musze na porodówke. otrzymalam kroplówki zeby dziecku płucka się rozwinęły i zbadali moje crp. na początku było ok 15. po 3 dniach spedzonych na porodowce zakazenie krwi spadło do 10 i mnie wsadzili na patologię ciąży. lekarz stwierdził, ze trzeba załozyc szew na szyjke. nastepnego dnia zrobił ten szew ale moj organizm źle na to zareagowała do tego zakazenie rosło. po 2 tygodniach rankiem na obchodzie ordynator sie spytał czy czuje sie przeziebiona i zlecil pigule zeby krew pobrała do sprawdzenia poziomu zakazenia krwi ale nie zrobiła tego i wieczorem przy kolejnym obchodzie lekarz ją ochrzaniła i robili na cito. za pół godziny przybiegła piguła i mówi ze musze szybko antybiotyk ostry bo mam zakażenie 70 i rośnie. zaczełam płakać bo nie wiedzialam co jest grane. rano ordynator przybiegł jeszcze fartuch zakładajac i mówi mi ze mam nic nie jesc bo bedzie cesarka (maly był pośladkowo ulozony). nie wiem czy ze strachu czy co ale pojawiły sie regularne skurcze. zrobili usg i sie okazalo ze sie dzidziol obrócił głową w dół. kazali rodzić naturalnie. dali oksytocyne i poszło. urodzilam po 45 minutach. ale ordynator powiedzial ze to było konieczne bo zakazenie krwi rosło mimo antybiotyku i jeszcze 2-3 dni i byłoby po mnie dlatego musieli ratowac mnie i dziecko. mały urodził sie z waga 950 gram i miał 37cm. nie oddychał samodzielnie. stan był cieżki ale stabilny jednak po 2 dobie zaczal sie kryzys. pękło mu prawe płuco bo urodził się z zapaleniem płuc i miał wylew obustronny 3 stopnia czyli największy z możliwych. lekarz mi od razu powiedziala ze ma małe szanse na przezycie a jesli mu sie uda to do końca zycia bedzie kaleką. płąkalam jak bóbr i udalam sie do kapelana szpitalnego, żeby go ochrzcił. po tym chrzcie maluszek żył jeszcze 13 dni. przez tydzień stan się nie pogarszał ani nie polepszał potem jednak w wyniku tego wylewu nerki przestały pracować i musiał miec cewnik zakładany. zaczął zatrzymywać wodę w organizmie i puchnąć. ciagle był na lekach ale juz jego organizm nie reagował. dzień przed śmiercią pękło drugie płuco. wtedy lekarka powiedziala, ze nie przeżyje. nastepnego dnia rano mój maz poszedł cos załatwiac i nagle dzwoni do mnie, że mam jechac do szpitala on juz jest w drodze.pytałam co sie stało i powiedzial ze dzwonili, że stan jest krytyczny. od razu tam pobiegłam. cały czas jak był w szpitalu nawetnie mogłąm go dotknąć i dopiero tego dnia mi pozwolili wtedy juz wiedzialam ze to będzie koniec. oczywiscie ciagle wkładalam łapy do inkubatora i go głaskalam i dotykalam kazy centymetr jego ciałka. o godzinie 13.30 przyszła doktor i zbadała go. pokiwała przecząco głową i juz wiedziałam:-( powiedziała tylko ze jej przykro i ze wpisze 13.30 jako godzinę zgonu. wtedy dopiero pielęgniarka się odezwała, że jeśli chcemy to da nam to na ręce bo to często uspokaja rodziców w takich sytuacjach. oczywiście się zgodziłam. była malutki i siny i zimny ale to mi nie przeszkadzalo żeby go całować i głaskać. mąz tez go wział na rece ale nie na długo bo był strasznie rozbity. pielegniarka powiedziala ze musze go odstawic bo musi go przygotowac do prosektorium i jak go odkładałam do inkubatora to mój mąz się wtedy dopiero odezwł słowami "Amadeusz nie zostawiaj nas". pozbieraliśmy jego rzeczy (maskotkę na szczęście i obrazek, który mu namalowałam) pocałowalam go na pożegnanie i poszliśmy do domu. potem tylko smsem powiadomiłam rodzinę, że juz po wszystkim i te słowa wystarczyły bo wiedzieli co jest grane. dzielnie walczył przez te 15 dni nasz Amadeuszek ale widzialam uśmiech na jego buzi jak umierał więc chyba tak mu było lepiej bez bólu i drgawek i tej aparatury.
 
reklama
Poryczałam się jak bóbr:-( nemesis podziwiam Ciebie i męża! Napewno Amadeusz jest dumny ze ma takich silnych rodziców! I wierzę w to ze jest mu tam dobrze.... tak już musiało byc i nic tego nie zmieni....
 
Do góry