reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Ciąża obumarła - relacje ze szpitala, pytania, zwierzenia

rossig

Fanka BB :)
Dołączył(a)
5 Kwiecień 2019
Postów
2 428
Hej.
Widzę, że nie ma na forum takiego tematu więc założyłam. Można się tu podzielić swoim bólem, obawą z pobytu w szpitalu. Zadać pytania związane z wywoływanym poronieniem/porodem. To nie jest wątek dla mam, które poroniły samoistne.

Po diagnozie dostałam skierowanie do szpitala. Milion pytań jak to będzie, ile będzie trwało, co się stanie. Znalazłam tylko szczątkowe informacje na internecie.
Jest nas tysiące, codziennie ktoś przez to pewnie przechodzi. Jeśli tylko ma ochotę i taką potrzebę to warto wyrzucić z siebie te emocje.
 
reklama
Hej,
W czwartek tydzień temu trafiłam do szpitala z poronieniem zatrzymanym :( ciąża przestała się rozwijać na etapie 6+2.
To była moja druga ciaza i druga strata w przeciagu pol roku, pierwsze poronienie w grudniu ale ciaza była dużo młodsza beta urosła do 700 i zaczęła spadać dostałam tak jakby miesiączki i mogłam się odrazu dalej starać.. tym razem musiałam stawić się do szpitala na wywoływanie poronienia.. doszłam w szpitalu łącznie 12 tabletek poronnych w ciągu 4 dni, lekarze i tak chcieli mi zrobić zabieg jednak ja wolałam tego unikać i wypisałam się na własne żądanie, dzien później udałam się do swojego ginekologa prywatnie, który stwierdził ze dobrze zrobiłam bo zabieg nie był już potrzebny.. cały czas krawawie i następna kontrole mam za tydzień u swojego lekarza. mam nadzieje ze nie będzie już żadnych pozostałości :(
Bardzo przeżyłam ta sytuacje nie mogę się otrząsnąć i pogodzić z tym co mnie spotkało :(
 
9 tyg ciąży na usg stwierdzono wewnątrzmaciczne obumarcie płodu. Od tygodnia - półtorej chodziłam w martwej ciąży.
W 5 tyg ciąży byłam na izbie przyjęć z powodu krwawienia. Dostałam duphaston. W 6 tugodniu u lekarza zauważono, że mam krwiaka. Dołożono mi luteine. Ciąża się wolniej rozwijała. Stwierdzono, że 2 tyg młodsza, ale wiedziałam, że to niemożliwe w 26 dc miałam test pozytywny, w 28 dc beta 98 mIU/ml.
Pomimo tych przeciwności beta pięknie rosła po 170-190% (4 razy sprawdzane). Serduszko biło. Tylko, że słabiutko.

Skierowanie do szpitala. Lekarz potwierdził diagnozę. Chciano mnie zostawić od razu, ale się nie zgodziłam. Rano wstawiłam się zgodnie z umówieniem na 8 rano. 3 lekarz potwierdził brak akcji serca.
Wybrałam poronienie farmakologiczne.
1) dzień w szpitalu.
Rano podano 3 tabletki cytoteku. Fizycznie czuje się wyśmienicie, ani jednej kropki krwi. Zero bólu.
Psychicznie - ból, szloch, dramat
Po południu badanie. Szyjka zamknięta. Dołożono kolejne 3 tabletki.
2) dzień w szpitalu
Szyjka dalej zamknięta. Kolejne 3 tabletki. Nic nie boli.
Zaczyna mi się obojętność. Nic mnie nie obchodzi.
Po południu. Wraca humor. Szukam plusów co mogę wyciągnąć z tej sytuacji. Zaplanowałam z przyjaciółka wypad w góry. Tylko my dwie z grzanym winem. Wszystko umówione. Śmiejemy się. Wybieram wczasy gdzie pojadę.
Szyjka dalej zamknięta. Kompletnie nic nie boli.
Dostaje kolejne 2 tabletki. To już 11.

Szpital jest przeciwny zabiegom. Nie wyganiają mnie. Pytają czy decyduje się na zabieg. Czy chce dalej próbować. Tak, chce dalej. Szyjka zamknięta. Niechce, żeby ją mechanicznie otwierali.
3) dzień pobytu.
Dalej nic. Ogarnia mnie czarna rozpacz. Szloch, wycie, wściekłość.
Położne pytają czemu się tak upieram, żeby nie mieć łyżeczkowania. Rozmawiam z ordynatorem o powikłaniach z zabiegu na zamkniętej szyjce macicy.
Po cholere ja się oszukuje, że jakiś wypad z palmami ukoi mój ból?!
Nie, nie zrobimy sobie kolejnego dziecka (rady, że mam się nie przejmować), Chcę tylko to jedyne.
Na badaniu lekarz podał kolejne 3 tabletki.
To już 14. Tym razem szyjka lekko uchylona. Udało się je wprowadzić do kanału szyjki (nic to nie bolało), a nie do pochwy więc lekarz mówi, że na pewno teraz pójdzie.
Fakt ból się troszkę zaczął (od razu po powrocie do sali) Ale miesiączki mam 100 razy bardziej bolesne. Ale mija kolejne 4 godziny. I nic się nie dzieje. Tylko lekko plamie.
Powiem jak tylko przyjdą, że chce ten cholerny zabieg. Nic mnie już nie obchodzi. Niech mnie nawet pokroją.

Co jest do cholery ze mną nie tak, że nie potrafię nawet poronić?!?! 😭😭😭
 
9 tyg ciąży na usg stwierdzono wewnątrzmaciczne obumarcie płodu. Od tygodnia - półtorej chodziłam w martwej ciąży.
W 5 tyg ciąży byłam na izbie przyjęć z powodu krwawienia. Dostałam duphaston. W 6 tugodniu u lekarza zauważono, że mam krwiaka. Dołożono mi luteine. Ciąża się wolniej rozwijała. Stwierdzono, że 2 tyg młodsza, ale wiedziałam, że to niemożliwe w 26 dc miałam test pozytywny, w 28 dc beta 98 mIU/ml.
Pomimo tych przeciwności beta pięknie rosła po 170-190% (4 razy sprawdzane). Serduszko biło. Tylko, że słabiutko.

Skierowanie do szpitala. Lekarz potwierdził diagnozę. Chciano mnie zostawić od razu, ale się nie zgodziłam. Rano wstawiłam się zgodnie z umówieniem na 8 rano. 3 lekarz potwierdził brak akcji serca.
Wybrałam poronienie farmakologiczne.
1) dzień w szpitalu.
Rano podano 3 tabletki cytoteku. Fizycznie czuje się wyśmienicie, ani jednej kropki krwi. Zero bólu.
Psychicznie - ból, szloch, dramat
Po południu badanie. Szyjka zamknięta. Dołożono kolejne 3 tabletki.
2) dzień w szpitalu
Szyjka dalej zamknięta. Kolejne 3 tabletki. Nic nie boli.
Zaczyna mi się obojętność. Nic mnie nie obchodzi.
Po południu. Wraca humor. Szukam plusów co mogę wyciągnąć z tej sytuacji. Zaplanowałam z przyjaciółka wypad w góry. Tylko my dwie z grzanym winem. Wszystko umówione. Śmiejemy się. Wybieram wczasy gdzie pojadę.
Szyjka dalej zamknięta. Kompletnie nic nie boli.
Dostaje kolejne 2 tabletki. To już 11.

Szpital jest przeciwny zabiegom. Nie wyganiają mnie. Pytają czy decyduje się na zabieg. Czy chce dalej próbować. Tak, chce dalej. Szyjka zamknięta. Niechce, żeby ją mechanicznie otwierali.
3) dzień pobytu.
Dalej nic. Ogarnia mnie czarna rozpacz. Szloch, wycie, wściekłość.
Położne pytają czemu się tak upieram, żeby nie mieć łyżeczkowania. Rozmawiam z ordynatorem o powikłaniach z zabiegu na zamkniętej szyjce macicy.
Po cholere ja się oszukuje, że jakiś wypad z palmami ukoi mój ból?!
Nie, nie zrobimy sobie kolejnego dziecka (rady, że mam się nie przejmować), Chcę tylko to jedyne.
Na badaniu lekarz podał kolejne 3 tabletki.
To już 14. Tym razem szyjka lekko uchylona. Udało się je wprowadzić do kanału szyjki (nic to nie bolało), a nie do pochwy więc lekarz mówi, że na pewno teraz pójdzie.
Fakt ból się troszkę zaczął (od razu po powrocie do sali) Ale miesiączki mam 100 razy bardziej bolesne. Ale mija kolejne 4 godziny. I nic się nie dzieje. Tylko lekko plamie.
Powiem jak tylko przyjdą, że chce ten cholerny zabieg. Nic mnie już nie obchodzi. Niech mnie nawet pokroją.

Co jest do cholery ze mną nie tak, że nie potrafię nawet poronić?!?! 😭😭😭
U mnie wyglądało to tak ze po 4 godzinach od podania 4 tabletek arthrotecu zaczęło się krwawienie.. pani polozna w szpitalu dała mi plastikowe pudełeczko żebym zbierała fragmenty tkanek które ze mnie wylatywały :( było to straszne przeżycie i widoki bardzo płakałam dostałam leki uspokajające.. następnego dnia usg enedometrium ponad 2 cm, lekarze naciskali na zabieg ja prosiłam o kolejna dawkę tabletek, zostały mi podane koleje 4 tabletki po kilku godzinach mocne krwawienie następnego dnia endometrium 15 mm w miarę jednorodne. Zostały mi założone kolejne tabletki cały czas krawialam.. następnego dnia usg- endometrium 13mm , w szpitalu skończyły się tabletki zamiast 4 zostały mi podane 2 które zostały .. następnego dnia kazano mi być naczczo, gdyż może być podjęta decyzja o zabiegu.. rano została polozna do mojej sali kobieta w zaawansowanej ciąży.. emocje smutek wzięły górę i podjęłam decyzje o wypisaniu się na własne żądanie. W ciągu 15 minut opuściłam szpital.. podczas pobytu w szpitalu nie milam silnych boli, były takie jak przy miesiączc. Dało radę je wytrzymać. W nocy w domu obudziły mnie bardzo ciężkie bole krzyżowe i podbrzusza.. były starsznie silne, nie mogłam się ruszyć z bólu ,tylko płakałam.. następnego dnia wizyta u ginekologa prywatnie..
 
Pamietam jak pisałyśmy na ananaskach, ja nadal przed @, testuje i póki co .... nic:-( Czekam do dnia @. Znając życie będzie @ ...😔
 
Może i ja podzielę się swoim doświadczeniem, tydzień temu (8+1) stwierdzono u mnie brak akcji serca płodu, dostałam skierowanie do szpitala ale lekarz nakazał mi poczekać do końca tygodnia, że może organizm sam się oczyści. Nic się nie zadziało. Dziś jestem po kolejnym usg u ginekologa, jutro idę do szpitala. Nie wiem co mnie czeka, boję się. To moja 1 ciąża staraliśmy się około roku. Bardzo to przeżywam. Jeden dzień jest wszystko ok, kolejny pół dnia płaczę.
 
Kolej i na mnie... Choć tak bardzo chciałabym nie mieć podstaw żeby wypowiadać się w takim temacie 😟😟😟 uprzedzam że będzie długo... Traktuje to jako rodzaj terapii, żeby wyrzucić z siebie wszystko od początku.

Ale do rzeczy. Wizytę kontrolną miałam umówioną na 6 lipca (10+1). Jednak od samego początku ciąży bardzo się stresowałam. Pierwsze wkręcałam sobie ciążę pozamaciczną, później puste jajo. Jednak w 6+1 lekarz podczas badania USG widział piękny zarodek crl 0,48cm i wytłumaczył mnie i mężowi, że ta mrugająca kropeczka to bijące serduszko. Polały się łzy szczęścia. Od tego czasu starałam się być już spokojna. Jednak na forum co kilka dni pojawiały się przykre wiadomości 😟 myślałam sobie wtedy na przemian "Skoro inne zdrowe dziewczyny zaszły w ciążę a później bez konkretnej przyczyny pojawia się poronienie to dlaczego mnie miałoby to nie spotkać", ale zaraz potem ganiłam się za te myśli i pocieszalam się że przecież koleżanki z mojego rocznika mają już zdrowe dzieciaczki i zero przykrych historii na koncie. Po dwóch tygodniach od wizyty coś we mnie pękło. Piersi w ciągu dnia nie były już tak nabrzmiale, bolały tylko trochę wieczorem. No i zmęczenie też jakby trochę odeszło. Umówiłam się na wizytę. Jechałam mimo wszystko dość spokojna, nie wyobrażałam sobie że mogłabym usłyszeć coś złego. Powiedziałam lekarzowi o swoich obawach oraz o dziwnych bólach zlokalizowanych tylko po lewej stronie. Podczas USG lekarz długo nie umiał nic dostrzec, zmieniał ustawienia kontrastu a mnie serce próbowało wyskoczyć z piersi. Później usłyszałam najgorsze słowa jakich mogłam się wtedy spodziewać. "Niestety nie mam dobrych wieści. Nie widzę akcji serduszka" 🥺 pokazał mi na USG jakieś niebieskie i czerwone plamki, to był przepływ mojej krwi. A w pecherzyku była czarna pustka 😟 granice zarodka tez były bardzo niewyraźne... Według crl ciąża zatrzymała się na początku 7 tygodnia. A ja przez cały czas czułam objawy, nawet pocieszalam się że przecież czuje jak macica się rozciąga i na pewno mój kochany Okruszek pięknie rośnie 😭 dostałam skierowanie do szpitala, miałam stawić się następnego dnia. Po wyjściu z kliniki wpadłam w taka rozpacz i histerię, mąż mnie przytulał ale nie potrafił wyciągnąć że mnie co usłyszałam w gabinecie. W końcu między szlochami powiedziałam że serduszko już nie bije i że jutro musimy jechać do szpitala. Od tego czasu liczyłam najgorsze godziny w naszym życiu... Wizyta u rodziców, nie chciałam żeby dowiedzieli się przez telefon. Poza tym mama choruje na nadciśnienie, bardzo martwiła się moimi słabymi przyrostami bety (może to już był znak że ciąża nie wróży dobrze). Bałam się wtedy bardziej o nią niż o siebie samą... Jechaliśmy z mężem na szybko kupić kapcie do szpitala i koszulę, spakowałam torbę i o dziwo zasnęłam bardzo szybko. Rano otworzyłam oczy i gdy tylko zorientowałam się że to nie był zły sen znowu zalałam się łzami 😭 płakaliśmy oboje z mężem. Przed wyjściem z mieszkania klęknął przede mną i zaczął żegnać się z brzuszkiem... Serce pękało mi z rozpaczy 😭😭😭 drogę do szpitala pokonaliśmy w ciszy. Po przyjęciu na oddział test na koronawirusa, bardzo nieprzyjemne pobranie wymazu przez nos ale wiedziałam że tego dnia czekaja mnie dużo gorsze doświadczenia. Położone były bardzo miłe i wyrozumiałe, pocieszały mnie że jestem młoda, a poronienie na tak wczesnym etapie to najpewniej wada genetyczna. Po negatywnym wyniku na covid byłam proszona do zabiegowego na dodatkowe USG. Drugi lekarz potwierdził ze ciąża jest obumarła. Dostałam tabletkę która miała wywołać rozwarcie szyjki i wywołanie krwawienia. Jednak każdy na moje pytanie czy jest szansa że oczyszcze się sama odpowiadał że nie, konieczny będzie zabieg ponieważ ciąża nie rozwijała się od ponad tygodnia i na tym etapie boją się że dojdzie do zakażenia. Nie wiem, nie wnikałam mimo że bardzo chciałam uniknąć lyzeczkowania. Od samego rana do godziny chyba 17 byłam na czczo. Zero jedzenia, zero picia. Miałam tak sucho w ustach ale wiedziałam że do zabiegu w pełnym znieczuleniu nie mogłam nic jeść ani pić. W celu nawodnienia podano mi dwie kroplówki. Po 2.5h od podania tabletki zaczęły się bóle tak jak na okres. Płomienie było bardzo skąpe. Poprosiłam już wtedy o coś przeciwbólowego, dostałam zastrzyk w tyłek. I tak naprawdę po kilku minutach akcja się rozkręciła. Zaczely się u mnie regularne skurcze takie jak na poród. Ból był do tego stopnia, że momentalnie oblewaly mnie poty, mdliło mnie i miałam wrażenie że stracę zaraz przytomność. Czułam okropne parcie na pęcherz i na odbyt... A każde wyjście do toalety obawiałam się że skończy się moim omdleniem. Stękałam i wiłam się z bólu. Na tym etapie bylo mi już wszystko jedno. Chciałam tylko żeby bóle minęły i żeby zaczęło się krwawienie co dałoby zielone światło do zabiegu, ponieważ nie chcieli rozwierać mi szyjki mechanicznie. Po rozmowie z pielęgniarka dostałam pyralgine w kroplówce. Takie silne skurcze trwały około 40minut. W połowie kroplówki czułam się już trochę lepiej. Krwawienie w zasadzie nie pojawiło się u mnie, jedynie podczas wizyty w toalecie czułam jak wyleciał ze mnie skrzep ok. 4cm. Zgłosiłam to położnej i od tego czasu w przeciągu pół godziny zabierali mnie już na zabieg. Wywiad z anastezjolog, podanie głupiego Jasia po którym bardzo przyjemnie kręciło mi się w głowie i zrobilam się bardzo obojętna. Następnie do wenflonu dostałam znieczulenie i obudziłam się już po wszystkim. Byłam bardzo senna ale nic nie bolało. Spałam godzinę po zabiegu. Obudził się i czułam że między nogami mam taki rogal zrobiony z ręczników Jednorazowych. Wstałam z łóżka bo chciałam już założyć bieliznę i podpaskę. Tak jak wstałam tak dosłownie zalałam się krwią. Ręczniki nie wsiąknęly wszystkiego, krew lała mi się między palcami i splywala po nogach 😨 wyleciał znowu jakiś skrzep. Ale na tym etapie mocne krwawienie sie zakończyło. Widocznie leżąc od czasu zabiwgu wszystko zalegalo we mnie i podczas pionizacji siłą rzeczy wszystko musiało wylecieć. Po 19 zaczął się wieczorny obchód, lekarz powiedział że mogę iść do domu. Dostałam receptę na antybiotyk, dodał że jeśli pojawi się ból to mogę wziąć nospe lub cos przeciwbólowego. Krwawienie też nie powinno mnie martwić, jednak u mnie do dzisiaj (zabieg był 3 dni temu) utrzymuje się jedynie delikatne plamienie. Od wyjścia ze szpitala staram się leżeć i nie robić dosłownie nic. Póki co nie czuje żadnego bólu, jedynie delikatnie odczuwam podbrzusze ale to nie ból. Po prostu czuje że coś tam jest i tyle... Staram się nie nakrecac ze to zły objaw, za tydzień mam wizytę u ginekologa a później już będę umawiać sie do innego.

W szpitalu musiałam też podpisać dokumenty w których zaznaczałam że chce aby lekarz podczas zabiegu zabezpieczył próbkę do badania dna zarodka. Badanie pomoże nam określic czy zarodek miał jakieś wady genetyczne co wskazywaloby na przyczynę poronienia. Koszt takiego badania to w naszym wypadku to ok. 860zl. Jutro jedziemy zawieźć próbki, przy okazji zapytamy jakie jeszcze badania zalecają nam wykonać. Moje ubezpieczenie wypłaci nam 3tys dlatego chcemy przeznaczyć to na diagnostykę żeby jak najbardziej ograniczyć ryzyko że ta sytuacja się powtórzy 😟

Najbardziej żal mi tego że musimy wstrzymać się przynajmniej 3 miesiące z kolejnymi staraniami. Ale w zasadzie nawet dobrze bo i tak muszę ogarnąć teraz swoją tarczyce. W ciąży wyskoczyła mi niedoczynność i hashimoto. Jestem na letrox 75 i zastanawiam się czy to nie była też przyczyną tego co się stało. Bardzo wszystko analizuję, boje się że tak się nakręcę że przy kolejnych staraniach będzie nam trudno zajść 😟 planuję zacząć czytać Potęgę Podświadomości, może ona pomoże mi poukładać wszystko w głowie.

Naszego Aniołka będziemy z mężem kochać już zawsze 🥺 ja nie jestem jeszcze gotowa ale mąż w dniu zabiegu był zaswiecic znicz pod głównym krzyżem 😭 nadal ciężko uwierzyć mi w to co się stało, ale wiem że musimy być silni. Wierzę, że wszystkie Aniołkowe mamy będą jeszcze tulic swoje szczęścia i obserwować jak szybko rosną i poznają świat ❤
 
Kolej i na mnie... Choć tak bardzo chciałabym nie mieć podstaw żeby wypowiadać się w takim temacie 😟😟😟 uprzedzam że będzie długo... Traktuje to jako rodzaj terapii, żeby wyrzucić z siebie wszystko od początku.

Ale do rzeczy. Wizytę kontrolną miałam umówioną na 6 lipca (10+1). Jednak od samego początku ciąży bardzo się stresowałam. Pierwsze wkręcałam sobie ciążę pozamaciczną, później puste jajo. Jednak w 6+1 lekarz podczas badania USG widział piękny zarodek crl 0,48cm i wytłumaczył mnie i mężowi, że ta mrugająca kropeczka to bijące serduszko. Polały się łzy szczęścia. Od tego czasu starałam się być już spokojna. Jednak na forum co kilka dni pojawiały się przykre wiadomości 😟 myślałam sobie wtedy na przemian "Skoro inne zdrowe dziewczyny zaszły w ciążę a później bez konkretnej przyczyny pojawia się poronienie to dlaczego mnie miałoby to nie spotkać", ale zaraz potem ganiłam się za te myśli i pocieszalam się że przecież koleżanki z mojego rocznika mają już zdrowe dzieciaczki i zero przykrych historii na koncie. Po dwóch tygodniach od wizyty coś we mnie pękło. Piersi w ciągu dnia nie były już tak nabrzmiale, bolały tylko trochę wieczorem. No i zmęczenie też jakby trochę odeszło. Umówiłam się na wizytę. Jechałam mimo wszystko dość spokojna, nie wyobrażałam sobie że mogłabym usłyszeć coś złego. Powiedziałam lekarzowi o swoich obawach oraz o dziwnych bólach zlokalizowanych tylko po lewej stronie. Podczas USG lekarz długo nie umiał nic dostrzec, zmieniał ustawienia kontrastu a mnie serce próbowało wyskoczyć z piersi. Później usłyszałam najgorsze słowa jakich mogłam się wtedy spodziewać. "Niestety nie mam dobrych wieści. Nie widzę akcji serduszka" 🥺 pokazał mi na USG jakieś niebieskie i czerwone plamki, to był przepływ mojej krwi. A w pecherzyku była czarna pustka 😟 granice zarodka tez były bardzo niewyraźne... Według crl ciąża zatrzymała się na początku 7 tygodnia. A ja przez cały czas czułam objawy, nawet pocieszalam się że przecież czuje jak macica się rozciąga i na pewno mój kochany Okruszek pięknie rośnie 😭 dostałam skierowanie do szpitala, miałam stawić się następnego dnia. Po wyjściu z kliniki wpadłam w taka rozpacz i histerię, mąż mnie przytulał ale nie potrafił wyciągnąć że mnie co usłyszałam w gabinecie. W końcu między szlochami powiedziałam że serduszko już nie bije i że jutro musimy jechać do szpitala. Od tego czasu liczyłam najgorsze godziny w naszym życiu... Wizyta u rodziców, nie chciałam żeby dowiedzieli się przez telefon. Poza tym mama choruje na nadciśnienie, bardzo martwiła się moimi słabymi przyrostami bety (może to już był znak że ciąża nie wróży dobrze). Bałam się wtedy bardziej o nią niż o siebie samą... Jechaliśmy z mężem na szybko kupić kapcie do szpitala i koszulę, spakowałam torbę i o dziwo zasnęłam bardzo szybko. Rano otworzyłam oczy i gdy tylko zorientowałam się że to nie był zły sen znowu zalałam się łzami 😭 płakaliśmy oboje z mężem. Przed wyjściem z mieszkania klęknął przede mną i zaczął żegnać się z brzuszkiem... Serce pękało mi z rozpaczy 😭😭😭 drogę do szpitala pokonaliśmy w ciszy. Po przyjęciu na oddział test na koronawirusa, bardzo nieprzyjemne pobranie wymazu przez nos ale wiedziałam że tego dnia czekaja mnie dużo gorsze doświadczenia. Położone były bardzo miłe i wyrozumiałe, pocieszały mnie że jestem młoda, a poronienie na tak wczesnym etapie to najpewniej wada genetyczna. Po negatywnym wyniku na covid byłam proszona do zabiegowego na dodatkowe USG. Drugi lekarz potwierdził ze ciąża jest obumarła. Dostałam tabletkę która miała wywołać rozwarcie szyjki i wywołanie krwawienia. Jednak każdy na moje pytanie czy jest szansa że oczyszcze się sama odpowiadał że nie, konieczny będzie zabieg ponieważ ciąża nie rozwijała się od ponad tygodnia i na tym etapie boją się że dojdzie do zakażenia. Nie wiem, nie wnikałam mimo że bardzo chciałam uniknąć lyzeczkowania. Od samego rana do godziny chyba 17 byłam na czczo. Zero jedzenia, zero picia. Miałam tak sucho w ustach ale wiedziałam że do zabiegu w pełnym znieczuleniu nie mogłam nic jeść ani pić. W celu nawodnienia podano mi dwie kroplówki. Po 2.5h od podania tabletki zaczęły się bóle tak jak na okres. Płomienie było bardzo skąpe. Poprosiłam już wtedy o coś przeciwbólowego, dostałam zastrzyk w tyłek. I tak naprawdę po kilku minutach akcja się rozkręciła. Zaczely się u mnie regularne skurcze takie jak na poród. Ból był do tego stopnia, że momentalnie oblewaly mnie poty, mdliło mnie i miałam wrażenie że stracę zaraz przytomność. Czułam okropne parcie na pęcherz i na odbyt... A każde wyjście do toalety obawiałam się że skończy się moim omdleniem. Stękałam i wiłam się z bólu. Na tym etapie bylo mi już wszystko jedno. Chciałam tylko żeby bóle minęły i żeby zaczęło się krwawienie co dałoby zielone światło do zabiegu, ponieważ nie chcieli rozwierać mi szyjki mechanicznie. Po rozmowie z pielęgniarka dostałam pyralgine w kroplówce. Takie silne skurcze trwały około 40minut. W połowie kroplówki czułam się już trochę lepiej. Krwawienie w zasadzie nie pojawiło się u mnie, jedynie podczas wizyty w toalecie czułam jak wyleciał ze mnie skrzep ok. 4cm. Zgłosiłam to położnej i od tego czasu w przeciągu pół godziny zabierali mnie już na zabieg. Wywiad z anastezjolog, podanie głupiego Jasia po którym bardzo przyjemnie kręciło mi się w głowie i zrobilam się bardzo obojętna. Następnie do wenflonu dostałam znieczulenie i obudziłam się już po wszystkim. Byłam bardzo senna ale nic nie bolało. Spałam godzinę po zabiegu. Obudził się i czułam że między nogami mam taki rogal zrobiony z ręczników Jednorazowych. Wstałam z łóżka bo chciałam już założyć bieliznę i podpaskę. Tak jak wstałam tak dosłownie zalałam się krwią. Ręczniki nie wsiąknęly wszystkiego, krew lała mi się między palcami i splywala po nogach 😨 wyleciał znowu jakiś skrzep. Ale na tym etapie mocne krwawienie sie zakończyło. Widocznie leżąc od czasu zabiwgu wszystko zalegalo we mnie i podczas pionizacji siłą rzeczy wszystko musiało wylecieć. Po 19 zaczął się wieczorny obchód, lekarz powiedział że mogę iść do domu. Dostałam receptę na antybiotyk, dodał że jeśli pojawi się ból to mogę wziąć nospe lub cos przeciwbólowego. Krwawienie też nie powinno mnie martwić, jednak u mnie do dzisiaj (zabieg był 3 dni temu) utrzymuje się jedynie delikatne plamienie. Od wyjścia ze szpitala staram się leżeć i nie robić dosłownie nic. Póki co nie czuje żadnego bólu, jedynie delikatnie odczuwam podbrzusze ale to nie ból. Po prostu czuje że coś tam jest i tyle... Staram się nie nakrecac ze to zły objaw, za tydzień mam wizytę u ginekologa a później już będę umawiać sie do innego.

W szpitalu musiałam też podpisać dokumenty w których zaznaczałam że chce aby lekarz podczas zabiegu zabezpieczył próbkę do badania dna zarodka. Badanie pomoże nam określic czy zarodek miał jakieś wady genetyczne co wskazywaloby na przyczynę poronienia. Koszt takiego badania to w naszym wypadku to ok. 860zl. Jutro jedziemy zawieźć próbki, przy okazji zapytamy jakie jeszcze badania zalecają nam wykonać. Moje ubezpieczenie wypłaci nam 3tys dlatego chcemy przeznaczyć to na diagnostykę żeby jak najbardziej ograniczyć ryzyko że ta sytuacja się powtórzy 😟

Najbardziej żal mi tego że musimy wstrzymać się przynajmniej 3 miesiące z kolejnymi staraniami. Ale w zasadzie nawet dobrze bo i tak muszę ogarnąć teraz swoją tarczyce. W ciąży wyskoczyła mi niedoczynność i hashimoto. Jestem na letrox 75 i zastanawiam się czy to nie była też przyczyną tego co się stało. Bardzo wszystko analizuję, boje się że tak się nakręcę że przy kolejnych staraniach będzie nam trudno zajść 😟 planuję zacząć czytać Potęgę Podświadomości, może ona pomoże mi poukładać wszystko w głowie.

Naszego Aniołka będziemy z mężem kochać już zawsze 🥺 ja nie jestem jeszcze gotowa ale mąż w dniu zabiegu był zaswiecic znicz pod głównym krzyżem 😭 nadal ciężko uwierzyć mi w to co się stało, ale wiem że musimy być silni. Wierzę, że wszystkie Aniołkowe mamy będą jeszcze tulic swoje szczęścia i obserwować jak szybko rosną i poznają świat ❤
Hej. Jestem w tej samej sytuacji co Ty. Zabieg miałam w środę. Jest bardzo ciężko. 😭 Ja też miałam jakieś dziwne przeczucia, ale wydawało mi, że to niemożliwe... Dopiero jak lekarz powiedział słowa, których nie zapomnę do końca życia... "droga Pani niestety ten obraz nie jest prawidłowy...". Myślałam że mi serce pęknie... 😭😭😭Tak czekaliśmy. Nasza starsza córka bardzo pragnie rodzeństwa, ale całe szczęście nie powiedzieliśmy jej o ciąży. Nie umiałabym jej tego chyba wytłumaczyć... Czekamy teraz na badanie DNA na potwierdzenie płci.
 
reklama
Wprawdzie szukałam teraz trochę innych informacji, ale trafiłam na ten wątek i pomyślałam, że może moja historia pomoże kiedyś innej dziewczynie, która tak jak ja kiedyś będzie szukała informacji.. Moja pierwsza ciaza obumarł bardzo wcześnie, ale ja do 10 tygodnia zylam z myślą, że mój maluszek się rozwija skoro do tej pory nic się nie wydarzyło.. Pierwsze usg sprowadziło mnie na ziemię i sprawiło, że świat stanął w miejscu, bo okazało się, że mam pusty pęcherzyk ciążowy, który utknął na etapie 7 tygodnia [emoji17] lekarz chciał mnie wysłać od razu na zabieg, ale powiedziałam, że poczekam na samoistne. Czekałam ponad półtora tygodnia, aż któregoś dnia się zaczęło. Trwało intensywnie 2 dni i potem miałam tylko lekkie plamienie, wiec myślałam, że po bólu. Okazało się, że nie oczyściło się wszystko i 4 dni później stawiłam się w szpitalu na zabieg.. Przyznam, że niewiele z tego wiem, ale chyba miałam szyjkę otwarta, bo nie dostawałam żadnych tabletek ani nic, tylko wzięto mnie za sale, podano kroplówkę, zapewniono, że jestem bezpieczna i niedługo najgorsze będzie za mną, po czym usnęłam. Obudziłam się jak panie przewoziły mnie na sale. Przykryły mnie, żebym nie świeciła tylkiem, pomogły się ułożyć na łóżku, potem przyniosły zupę. Były bardzo troskliwe i w całej tej tragedii opieka na oddziale i ich serdeczność i współczucie były dla mnie takim miłym zaskoczeniem.. Osobiście dość szybko pozbierałam się po tym psychicznie. Myślę, że dlatego, że wiedziałam, że wsrod moich bliskich znajomych było wiele poronien i nie ja pierwsza. Pocieszałam się, że lepiej na takim etapie niż później.. Niestety, aktualnie jestem w 18tc i okazuje się, że może dzieciątko najprawdopodobniej ma zespół wad genetycznych i jeszcze sama nie wiem jak to się skończy [emoji17] więc tym razem psychicznie jestem już zdecydowanie słabsza.. [emoji17] [emoji24]
 
Do góry