- Dołączył(a)
- 12 Kwiecień 2011
- Postów
- 10
Wiem, że już pełno tu takich wyznań, może nawet nikt tego nie przeczyta, ale ja muszę to z siebie wyrzucić.......
Czekaliśmy na ten cud 10 lat, niby wszystko było dobrze, ale upragnione dwie kreski się nie pojawiały, aż do października 2010......Bolały mnie plecy i miałam wziąć silne leki przeciwbólowe, a ponieważ spóźniał mi się okres (co było u mnie normalne) zrobiłam test, wynik był zdumiewający - 2 kreski.......Od tego dnia chodziłam prawie się unosząc ze szczęścia, mojej radości nie dawało się ukryć...Lekarz potwierdził i wszystko przebiegało idealnie, żadnych nudności, wymiotów, zaczynałam przybierać na wadze... Jej pierwszy ruch, właściwie porządny kopniak zapamiętam na zawsze....Czułam się idealnie, cały czas chodziłam do pracy (i może to był błąd?)..I nagle 18 marca wieczorem zaczęło mnie boleć, nie bardzo wiedziałam co to, bo przecież to moja pierwsza ciąża, jednak dla pewności pojechaliśmy do szpitala, a tam szybko badanie i przez mgłę słowa lekarki "zabieramy na porodówkę", koszula, wózek, łóżko, ponowne badanie i znowu słowa "pełne rozwarcie".... podłączyli usg..jest moje maleństwo, potem ktg, które gubiło tętno.....resztę pamiętam jak sen, kroplówka, skurcz, przeć, nie przeć.....urodziłam o 0.40 maleńką kruszynkę o wadze 650 gr, żyła 10 minut....wzrok pielęgniarek, które patrzyły na mnie z politowaniem i głos lekarki"...bardzo mi przykro...była za słaba..."
Minęły 2 miesiące, a ja wciąż pytam "Boże, dlaczego ja, dlaczego Ona?" Piszę to, a łzy leją się potokiem, chociaż cały czas mówię sobie, że nie mogę już płakać, bo Ola to widzi z nieba i nie może byś szczęśliwa. Są dni kiedy wydaje mi się że jest ok,że jakoś sobie z tym radzę, a są takie jak ten,że nie wiem co mam zrobić ze sobą i swoim bólem... Wszyscy mi mówią, że będzie dobrze, że jestem jeszcze młoda (32 lata) i będę jeszcze miałą dzieci, ale co oni mogą wiedzieć, mój ból zrozumie tylko ten kto przeżył śmierć swojego dziecka.
A miało być tak pięknie, kolorowe ubranka, pokoik, zabawki........a został mi pomniczek na cmentarzu.........
Czekaliśmy na ten cud 10 lat, niby wszystko było dobrze, ale upragnione dwie kreski się nie pojawiały, aż do października 2010......Bolały mnie plecy i miałam wziąć silne leki przeciwbólowe, a ponieważ spóźniał mi się okres (co było u mnie normalne) zrobiłam test, wynik był zdumiewający - 2 kreski.......Od tego dnia chodziłam prawie się unosząc ze szczęścia, mojej radości nie dawało się ukryć...Lekarz potwierdził i wszystko przebiegało idealnie, żadnych nudności, wymiotów, zaczynałam przybierać na wadze... Jej pierwszy ruch, właściwie porządny kopniak zapamiętam na zawsze....Czułam się idealnie, cały czas chodziłam do pracy (i może to był błąd?)..I nagle 18 marca wieczorem zaczęło mnie boleć, nie bardzo wiedziałam co to, bo przecież to moja pierwsza ciąża, jednak dla pewności pojechaliśmy do szpitala, a tam szybko badanie i przez mgłę słowa lekarki "zabieramy na porodówkę", koszula, wózek, łóżko, ponowne badanie i znowu słowa "pełne rozwarcie".... podłączyli usg..jest moje maleństwo, potem ktg, które gubiło tętno.....resztę pamiętam jak sen, kroplówka, skurcz, przeć, nie przeć.....urodziłam o 0.40 maleńką kruszynkę o wadze 650 gr, żyła 10 minut....wzrok pielęgniarek, które patrzyły na mnie z politowaniem i głos lekarki"...bardzo mi przykro...była za słaba..."
Minęły 2 miesiące, a ja wciąż pytam "Boże, dlaczego ja, dlaczego Ona?" Piszę to, a łzy leją się potokiem, chociaż cały czas mówię sobie, że nie mogę już płakać, bo Ola to widzi z nieba i nie może byś szczęśliwa. Są dni kiedy wydaje mi się że jest ok,że jakoś sobie z tym radzę, a są takie jak ten,że nie wiem co mam zrobić ze sobą i swoim bólem... Wszyscy mi mówią, że będzie dobrze, że jestem jeszcze młoda (32 lata) i będę jeszcze miałą dzieci, ale co oni mogą wiedzieć, mój ból zrozumie tylko ten kto przeżył śmierć swojego dziecka.
A miało być tak pięknie, kolorowe ubranka, pokoik, zabawki........a został mi pomniczek na cmentarzu.........