reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Czerwcówki i nasze opowieści z porodówki :) - BEZ KOMENTARZA

reklama
Ja bym chciała podzielić się swoją opowieścią sprzed 3 lat. Ciekawe jak będzie tym razem...
" wspomnienia z Sali porodowej…
20.03.2009
Siedzę sobie w łóżeczku, wykąpana, poduszka do karmienia idealnie służy mi jako podpórka pod laptopa i jest super. Moi panowie słodko śpią…
Chciałabym opowiedzieć o czymś, co właściwie chciałabym zapomnieć…pamiętać jedynie finał. Są to raczej urywki z mojej pamięci, bo takich przeżyć nie chce się pamiętać krok po kroku.
Pojechałam do szpitala z takim nastawieniem, że powiem, że Ja nadal nie jestem gotowa i że stwierdzimy, że czekamy aż maluch sam wybierze sobie porę, kiedy chce być z nami. Zrobiłam KTG. Gdy przyszła Karina minę miała nieciekawą. W ogóle była strasznie zła na personel, a raczej jego brak. Strasznie klęła, oj ona to potrafi. Ale rzeczywiście robiła robotę za kilka osób: rejestracja, badanie, sprzątanie fotela, odbieranie porodów…Gdy powiedziała, żebym się tylko nie denerwowała jej podejrzeniami oczywiście skamieniałam. Według niej wykres dziwnie wyglądał: linie, które powinny iść do góry były w dół, czy jakoś tak, co oznaczało, że albo maluch może przygniatać sobie pępowinę i powstaje niedotlenienie albo…terminu drugiego nie pamiętam, bo brzmiał wyjątkowo źle. Usłyszałam, że zostaję w szpitalu, idę na porodówkę i rodzimy. Starałam się zachować uśmiech, ale w środku byłam przerażona…Tomek zresztą też nie wyglądał najlepiej. Dalej już leżę na porodówce, podłączają mi kroplówki, potem oxytocynę. Myślałam, że to zaraz zaczyna działać, a ta kroplówka kapała od wieczora może od 18ej do rana. Z początku byłam sama na całej porodówce, dopiero koło północy pojawiło się kilka dziewczyn. Jedna przez ścianę ze mną męczyła się całą noc, poród zakończył się cesarką, bo tętno dziecka było zerowe (dopiero wtedy zdecydowali natychmiast o cesarce).
U mnie wg ktg były skurcze nawet 130, a ja właściwie ich nie czułam. Przechodziliśmy tak z Tomkiem całą noc z tą kroplówką. Na nocnej zmianie były 3 studentki. Bardzo fajne dziewczyny, dużo tłumaczyły, wszystko robiły z sercem. Niestety na dzienną zmianę przyszły zupełnie inne i było ich 6. Te to wyglądały mi przynajmniej zachowaniem na gimnazjalistki. Jak usłyszałam jak jedna do drugiej mówi: „kazała mi zmierzyć ciśnienie i się bałam”…ja mało nie zemdlałam. Jedna z nich podłączyła mi butlę, nawet nie pytałam co to. Zakrwawiła mi rękę… Położna to zauważyła i pyta: „co robisz?”, a ona, że podłączyła mi kolejną butlę, która wisiała. ***** nawet nie raczyła zerknąć co to, nie wiedziała. Położna myślałam, że ją zabije: „Macie mi mówić przed każdym ruchem co robicie!”. Później usłyszałam jak doktor mówi do położnej: „Pierwsze co zrobić tu, to wystrzelać te studentki”. Nad ranem na porodówce był dziki tłum. Położne, lekarze, pielęgniarki się zmieniali. Zaczęły przyjeżdżać kobiety rodzące. Te studentki kręciły się po mini korytarzu i chichrały się po kątach. Przez jakiś czas siedziałam na kanapie na korytarzu, bo był szybki poród i było potrzebne moje łóżko. Nie wiedziałam co będzie, bo Karina miała samolot. Nie przewidziałyśmy, że nie urodzę przez noc…Powiedziała, że wszystko powiedziała doktorowi X(zastępca kliniki) i pani dr Y. I jakby coś to mam dzwonić.
Na porannym obchodzie pani dr mnie zbadała i stwierdziła, że tu porodu nie ma, szyja sztywna i długa. I spytała czy chcę by mnie męczyli nadal oxy, czy chcę odpocząć po całej nocy. Gdy spytałam, co ona by zrobiła powiedziała, że by odpoczęła. I tak zrobiliśmy. Karina kręciła się jeszcze po korytarzu i uspokajała mnie, że położy mnie na patologii, tam nabiorę sił, no i będę miała spokój, bo akurat na tej porodówce był koszmar. Ludzie potykali się o siebie dosłownie. Ja stałam z tą kroplówka pod ścianą a jedna suka studentka zaczęła mi mierzyć ciśnienie z jednej strony, z drugiej temperaturę, jak ja ledwo co stałam. I do tego stwierdziła: teraz posłuchamy dzidziusia…No jak na nią ryknęłam: I co jeszcze będziesz mi robić na raz??? Może ja się położę najpierw?
Znalazłam się na tej patologii. Spotkałam się tam z Gosią (dziewczyną którą poznałam na szkole rodzenia). Ona była tam przez cholestazę i była nastawiona, że nie chce tu zostać, że ona jutro wychodzi;). Tia… Na porannym obchodzie Profesor (szef kliniki) spytał reszty personelu dlaczego tu jestem. To mu dr X wytłumaczył, że mam podejrzane ktg i wróciłam z porodówki. A Prof. na to…nie to w ogóle, on nie wie o co Karinie chodzi. I że najwyżej mają mi zrobić usg i ja właściwie to do domu chyba. Przecież termin mam za tydzień…Hmmm. Tak dzionek minął i noc jakoś. Nie doczekałam się na żadne usg, choć dopytywałam. A od pielęgniarek słyszałam: jak dr będzie miał czas to zrobi. Katowały nas podłączaniem do ktg co jakiś czas. Najgorzej jak wszystkie 3 na sali miałyśmy na raz. Nie przeczytałam książki, którą miałam zamiar, bo z Gośką i Justyną buzie nam się nie zamykały na chwilę. Rano usłyszałam że będę miała usg. Wow. W końcu… Miło było zobaczyć Doktora X (od Kariny), który był bardzo dokładny i widać było, że on by mi zrobił cesarkę od razu ze względu na dużą główkę. Potwierdziło się, że maluch nie jest mały i główka ma juz ponad 10. „Ale to już decyzja doktora”- usłyszałam. Zastanawiałam się jakiego? Przecież on jest doktorem. Okazuje się, że to Pan Profesor podejmuje decyzje. Zapadła decyzja, że o godz. 15ej my z Gosią będziemy miały założony cewnik na wywołanie. Słyszałam o czymś takim po raz pierwszy i byłam wystraszona. Nie było to o 15ej, tylko o 20ej. Takie drobne przesunięcie czasowe z powodów technicznych jak to Pan doktor stwierdził. Po prostu mieli ważniejsze sprawy. Na mnie wypadło, że mam pierwszeństwo przed Gosią, bo Ja już się nacierpiałam całą noc i jestem tu dłużejJ. Szłam jak na ścięcie. Profesor mnie zbadał, ja dopytałam doktora X co to jest w ogóle, bo tamten nie raczył mi wytłumaczyć czemu zdecydował mi coś założyć. Zakładanie cewnika było straszne, ponieważ robił to stażysta, a Doktor Z go instruował. Jakoś to zniosłam, bo Dr Z np. robił mi masaż brzuszka i głaskał po głowieJ. Gosi się udało, bo jej zakładał Dr Z. Wróciłyśmy z dzyndzlami na salę. Dr Z był przesympatyczny. Przyszedł do pokoju i można było z nim normalnie pogadać. Natomiast niektórzy lekarze nawet nie robili obchodu wieczorem, albo ich obchód trwał na sali 4 osobowej pół minuty! Nie wspomniałam nic o Tomku, ale on cały czas jest ze mną. Siedział całą noc na porodówce, siedział i na patologii do czasu aż go nie wyganiali. Czasami udawało się, że siedział do 23, choć odwiedziny były do 18ej. Nie jadł nic, wyglądał źle…Był bardzo przejęty. Dopiero teraz słyszę od ludzi.
I tak dotarłam do Piątku 13ego. Idziemy z Gosią razem jeszcze przed śniadaniem na porodówkę, spanikowana dzwonię do Tomka, wszystko zaczyna się zbliżać. Z Gosią chodzimy razem po korytarzu, nie leżymy w swoich pokojach, czekamy na swoich mężów. Obok nas jest też trzecia dziewczyna, której też założono cewnik, tylko chwilę przed nami. Pielęgniarki obstawiają, która pierwsza urodzi. Pierwszej udaje się Gosi jakoś po 15ej. Jej krzyk…przerażający. A ona twierdzi, że kilka razy może krzyknęła…tia…nie pamięta. Do mnie przychodzą Profesor i położna ocenić sytuację. A tu zero postępu, mam skurcze ale szyja nic… Profesor decyduje, że odcina mi wody. Słyszę: gęste, zielone… Wiem, że to niedobrze. Myślę: cesarka. Ależ skąd. Dziewczynie trzeciej udaje się urodzić. Zostałam JA. Mam zajebiste skurcze co 4 minuty. Ale nic poza nimi. Raz byłam pod prysznicem, spodobało mi się. Pytam czy mogę iść znowu. Słyszę odpowiedź, że nie, profesor zalecił, bym była cały czas monitorowana pod ktg. Ból nie do wytrzymania, słyszę, że mam przedgłowie…?? ! Przynajmniej studentki trafiły mi się ok. Jedna z nich bardzo mi pomaga z oddychaniem, bo Tomek tylko mi przypomina o oddychaniu, ale ze mną tego nie robi. A studentka jest super. Ból coraz bardziej nie do zniesienia, zaczynam gryźć Tomka, kurwić wszystkich i oskarżać, że chcą mnie wykończyć. Błagam o cesarkę, że nie dam rady. A w odpowiedzi słyszę doktora dyżurnego(nazwisko Bawół !), że poród musi boleć i może spokojnie trwać 24h. Krzyczę na Tomka, że na to pozwala, że nic nie robi. Okazuje się, że robił, prosił lekarza, aż powiedział mu coś brzydkiego. Po tym już do nas nie zaglądał. Po X godzinach położna Ewa przychodzi z wiadomością: „załatwiłam, ubłagałam lekarza, musisz wytrzymać, zaraz przygotujemy salę do operacji”. Nie dociera do mnie, że się udało, nie mogę uwierzyć. Za chwilę Tomek mówi, że z Gosią jest bardzo źle. Miała łatwy i szybki poród. Jednak mała tak ją porozrywała, że porobiły się jej krwiaki. Usunęli je. Za chwilę ona wije się z bólu, słyszę jej krzyki. W odbycie też ma krwiaki! Wzywany jest lekarz, który jest na imprezie poza Warszawą, bo 2 dyżurujących nie wie co robić. A Ja słyszę od Tomka:” Wytrzymaj jeszcze chwilę, zaraz zobaczymy naszego synka”... Ale na co czekamy?? To Gosia zajęła salę operacyjną. Operacja trwała 3 godziny. Dostała 6 worków krwi! A Ja cały czas(między skurczami) słyszę: jeszcze troszkę, już sprzątają salę… Te troszkę trwało wieki. Zamiast oddychać ja zaczynam przeć. Na samą myśl o tym długotrwałym bólu łzy mi lecą… Odłączyli mnie od oxy i okazuje się, że bez niej szyja zaczynała się rozszerzać. Położna Ewa mnie bada i mówi, że właściwie mogłabym sama urodzić, bo już zaczyna być ładnie. A Ja ją błagam, że niestety teraz już nie mam sił. Ona mówi, że rozumie i nic doktorowi nie powie. Mam się nie zdradzić. Leżę już na Sali szczęśliwa, po znieczuleniu już, wchodzi ktoś i mówi, że są moje wyniki. Słyszę jak jedna osoba drugiej podaje szczegółowe wartości i : „O kur… ona by się wykończyła…” Nie chcę już nic wiedzieć. Za chwilę GO słyszę
 
cz.2
"I tak to wyglądało. Jeśli kobiety przeżywają takie coś, to nie wiem jak dają radę. Mi się wydaje, że dużo przeżyłam. Tomek oczywiście mówi, że nigdy więcej…Napatrzył się chłopak. Był bardzo dzielny. A gdy byłam w ciąży zapierał się, że absolutnie nie ma opcji, on nie będzie przy porodzie. I wyszło tak, że był. Spotkałyśmy się z Gosią na jednej Sali pooperacyjnej. Wszędzie razemJ. Chyba to będzie bliska znajomość. My dobrze się dogadujemy. No i Tomek z Piotrkiem też. Fajni ludzie, szkoda, że w takich okolicznościach się spotkaliśmy. Tzn. okoliczność piękna, ale czemu w takich bólach? Musiałam być w szpitalu, bo Kuba dostawał antybiotyk przez 5 dni. Pięknie na niego zareagował. Teraz Ja go biorę. Pięknie przybiera na wadze. W wypisie wpisali: niedotlenienie wewnątrzmaciczne, podejrzenie infekcji wewnątrzmacicznej; zagrażająca infekcja płodu.
Koniec wspominania. Teraz już jest tylko dobrze…hmmm jest cudownie. Kubuś jest BOSKI, po prostu niesamowity. Taka z niego pociecha, że czasami to aż się boję, że szwy mi pójdą ze śmiechu jak on coś zrobi. Jest moja mama, jest siostra, teściowa też przyjeżdża. I jak cokolwiek Kuba zakwili to lecą jedna przez drugą do niego, mało się nie pozabijają. Moja mama musi jutro jechać do Wyszkowa i już dziś płakała na samą myśl, że musi jechać. A Tomek? Codziennie wraca z jakimś gadżetem dla małego tłumacząc, że nie mógł się oprzeć. Dziś jeździł po mieście i kupował, kupował…sam już nie wie czego mu jeszcze brakujeJ Chyba będzie nieźle rozpieszczonyJ Boże…nie mogę uwierzyć w swoje szczęście."
 
Dziewczyny, to ja póki co wkleję moją relację z porodu Szymka ;)

Na patologii ciąży leżałam do 26 tc do 36 tc z powodu VASA PREVIA czyli naczyń błądzących przodujących.
https://www.babyboom.pl/forum/ciaza...aj-moze-uratowac-zycie-twojego-dziecka-19582/
23 lipca 2008 już z samego rana ogolili mi brzuch tam gdzie miało być cięcie, podłączyli kroplówkę z elektrolitami i po półtorej godzinie poszłam na salę operacyjną. Tam podpięli mnie pod aparaturę monitorującą moje funkcje życiowe i pod KTG. Chcieli mnie znieczulić przewodowo czyli od pasa w dół, ale nie mogli się wkłuć we właściwe miejsce i po 8 próbach (pół godzinie) zadecydowali się na znieczulenie ogólne. Byłam już tak zestresowana i obolała tymi próbami wkłucia w kręgosłup, że przyjęłam to z ulgą. Najpierw nałożyli mi maskę z tlenem, potem z narkozą. Zakręciło mi się w głowie i ... pamiętam, że śnił mi się mąż, ale chyba nigdy nie przypomnę sobie tego jak mi się śnił. Obudził mnie anestezjolog słowami, których nigdy nie zapomnę : " Ma pani ślicznego, zdrowego syna" :D:D:D Zanim to do mnie dotarło czułam się na zasadzie "tak dobrze mi się śpi, nie budzić mnie !" Ale jak to do mnie dotarło, to ze wszystkich sił starałam się "wytrzeźwieć"; ) Ledwo mogłam mówić (byłam intubowana a rura w gardle na pewno nie pomaga w mówieniu nawet po jej wyjęciu przed wybudzeniem) i zdołałam tylko zapytać czy sam oddychał na co anestezjolog powiedział, że tak, a anestetyk powiedział "ooo, on zaczął wrzeszczeć jeszcze zanim mu nogi z pani brzucha wyciągnęli". I zapytałam ile dostał punktów. Jak usłyszałam 9 to byłam przeszczęśliwa (wcześniej jak rozmawiałam z profesorem to powiedział, że dzieci nigdy nie dostają 10 pkt po cesarce w znieczuleniu ogólnym). Potem ze stołu operacyjnego przenieśli mnie na normalne lóżko szpitalne (ale jak mi wygodnie poduszkę podłożyli pod głowę, nigdy mi się w szpitalu nie leżało tak wygodnie jak wtedy :) ) przykryli i wywieźli mnie z sali operacyjnej. Za drzwiami czekał mąż i powiedział, że Szymek jest śliczny :D:D:D. Jak mnie zawieźli na pooperacyjną, to położna mi powiedziała, że Szymka do mnie niedługo przywiozą, że jest na oddziale noworodków i jest obserwowany, ale że wszystko jest dobrze. Po 3 godzinach mi go przywieźli. Był bardzo spokojniutki i jak mi pani położna go położyła na ręce, tak leżał ze mną do końca dnia. :) Od razu zauważyłam, że po mnie to on ma tylko brwi a tak to cały mąż... nawet kształt uszu i paznokci ma taki sam :p

A wyszliśmy ze szpitala dopiero w piątek (po 1,5 tyg) bo najpierw mi za mocno spadła hemoglobina i dostawałam żelazo domięśniowo, a potem Szymek dostał żółtaczki i fototerapizował się pod dwoma lampami w inkubatorku przez 2 dni.
 
to moja kolej, na świeżo jeszcze ze szpitala(mam dziecko ktore spi i spi więc moge sobie pozwolic,teraz pewnie
wiecej czasu mam niz bede miec w domu.
W wieczór poprzedzający porod kiepsko się czułam,mdłości,rozdrażnienie...pół nocy nie spałam,brzuch się stawiał
bóle jak podczas okresu.Rano wyszykowałam Laure do przedszkola i poszłam pod prysznic,tam odszedł mi czop,ale bez
krwi.w ciągu dnia było już ok,lecz bóle co jakiś czas,ale nic sobie z tego nie robiłam,byłam święcie przekonana ,że
to nie to.Po 19 jak robiłam kolacje odeszły mi wody.obydwoje z łukaszem byliśmy w szoku.wyściskałam Laure,
wytłumaczyłam,że jedziemy do szpitala bo braciszek lub siostrzyczka chcą juz wyjsc z brzuszka i łukasz
zawiózl ją do dziadków.ja w tym czasie poszłam pod prysznic dopakowałam torbę i zadzwoniłam do położnej.
w szpitalu byliśmy przed 21 . kilka podpisów ,przebiórka w koszule i na porodówkę, i tu się miło zaskoczyłam.
rodziłam w św zofii Laurkę ,ale 2 lata temu rodziłam jeszcze na "starym"oddziale,teraz zostal dobudowany i sale
lux! duza sala z wanną z kącikiem dla maluszka i taty super.Położna mnie zbadała 5 cm rozwarcia.poleżałam 30min
pod ktg mus to mus bóle były już konkretne z krzyża niestety.w tym czasie poprosiłam o zzo dają od 2 cm więc super.ucieszyłam sie ze tak na prawde nawet
nie zdaze sie nameczyc :)przyszedl lekarz rachu ciachu i po strachu,nie boli wcale,smieszne uczucie tylko jak
plynie ci zimny plyn po plecach .po 15 min ulga,,zero bolu ,nawet nie wiedzialam za dobrze kiedy mam skurcz,i
teraz czekamy ,rozmawiałam przez tel z Laurką bo bidulka nie mogła zasnąc ,z mamą, Łukasz opowiadał mi kawały.
skakałam na piłce, chodziłam w kółko.położna zaproponowała wanne ale najpierw badanie a tu juz 8 cm szok,ze
tak szybko idzie.siedze w wanie i patrze na zegarek 23:40,zaczyna bolec,znieczulenie chyba puszcza,ale nie
mozliwe za szybko,siedze i czekam,patrze na zegarek 23:45 a wydawalo mi sie jak by minelo spokojnie 3o min
zaczyna bolec.kołyszę sie w wodzie łukasz polewa mi po plecach ciepłą wodą, pomaga.nagle czuje parte,czuje
ze musz przec,polozna sprawdzila ,jest pelne rozwarcie,pyta czy nie chce urodzic w wodzie czy wole wyjsc
i rodzic "normalnie" nie myslalam wczesniej o porodzie w wodzie, ale duzo czytalam, zgodzilam sie.
3 parcia godz 00:28 i odkryliśmy niespodziankę.Położna krzyczy łukasz patrz patrz masz syna obydwoje sie rozpłakaliśmy.
Leoś był taki malutki3140 g 53 cm.poród w wodzie spokojnie moge polecic mam porównanie i wole na mokro niz na sucho:)
bez nacięcia bez pęknięcia, czuje się jakbym nie rodziła.poród pod każdym względem inny niz pierwszy
ale na pewno znacznie szybszy i łatwiejszy.

dla mnie z pierwszego porodu zanim dostalam zzo najlpesze na bol byly cieple woreczki z grochem i goracy prysznic
wiec polecam szczególnie dla tych ktore maja bole krzyzowe.
i pologu tez nie ma co sie bac,troche wiekszy okres.:)
 
Sroda godzina 6.00 zbieram się by pojchać do szpitala, tak jak obiecali mieli mnie przyjąć ze względu na cholestazę. Godzina 8.00 jestem na miejscu. Czekam w kolejce na izbie przyjęć do godziny ok. 12... W końcu KTG - wszystko ok żadnych skurczy, bada mnie lekarz... rozwarcie na centymetr - "nie mamy miejsc - musi pani jechać do innego szpitala " zbladłam. Mówię, że mogę i na podłodze siedzieć byle mnie nie odsyłali.. lekarz mówi , skoro tak to ok, damy Pani krzesełko ale jeszcze nie wiem na jakim oddziale.. Przyjmują mnie i położna prowadzi mnie na moje miejsce... patrze "trakt porodowy" ja na krzesełku wśród 6 rodzących dziewczyn.. co parenaście minut słyszeł płacz nowonarodzonego maleństwa i się rozklejam .. myślę.. ah jak im zazdroszczę.. w między czasie pobierają krew robią wywiad ogólny.. przychodzi lekarz..
co pani dolega?
cholestaza.
I Pani przyszła na Cesarskie cięcie tak?
Niewiem, kazano mi tu siedzieć i czekać.
Po chwili przychodzi pielęgniarka ... zakładamy Pani kroplówkę...
na co?
wzmacniającą..
kroplówka się skończyła.. przychodzi z inną buteleczką..
ja pytam.. a to na co?
zawsze podajemy ten antybiotyk przed operacjami, zapobiegawczo..
a ja wielkie oczy... przed operacją? mam się nastwić dzisiaj na cięcie?
tak jest Pani 3 w kolejce..
za 20 minut przychodzi lekarz... jest Pani na czczo?
tak
więc zaraz przejdzie Pani na salę operacyjną z położną i tam zostanie Pani przygotowana do operacji a następnie zrobimy cięcie..
mówię.. to ja lecę do wc .. wykonałam kilka telefonów szokując rodzinę że za pare chwil Milan będzie na świecie bo właśnie idę na stół :)
I tak się stało.. o godzinie 15.35 się położyłam a o godzinie 15.45 Milan był już na świecie...
Żadnych bóli, żaddnych skórczów ani odchodzenia czopów czy wód płodowych :)) Takich porodów życzę każdemu..
Od tego momentu Milanek cały czas był ze mną bo nie chciałam go oddać :p Wzieli tylko na badania i przynieśli, ja pomimo braku czucia w całym ciele od biustu w dół zajęłam się nim od razu patrzyłam pól dnia i całą noc oka nie zmrużyłam.. zakochiwałam się w nim z każdą chwilą coraz bardziej... :) Następnego dnia o godzinie 6 stanełam na nogi i od tamtej pory było coraz lepiej.. ból bardzo mały świetnie sobie od razu radziłam z chodzeniem :) Jestem bardzo zadowolona z przebiegu mojego porodu !! :))
 
no to opisze Wam mój poród...
Jak wiecie w poniedziałek z rana zapodałam sobie cudowna globulkę od gina, która miała mnie jakoś tam rozkręcić,ale przez cały dzień cisza. Uknułam wiec plana,ze robię ostatnie generalne sprzątanie przed porodem,w miedzy czasie druga globulka...mieszkanie wysprzątane na błysk, pościel zmieniona i dalej cisza :wściekła/y:
Mężuś wrócił z pracy, zrobiłam kolacje, wykapałam się i dalej nic.Okola 23.30 poczułam,ze moje skurcze robią się jakby intensywniejsze,ale jeszcze to nie to. Położyłam się wiec spać,no bo co sie mam męczyć i wkurzać niepotrzebnie...ale po pół godzinie już wiedziałam,ze jednak coś się zaczyna dziać-skurcze zaczęły być regularne co 4 minuty i trwały ponad minute,ale jeszcze spokojnie poszłam pod prysznic, żeby sprawdzić czy znowu się nie uspokoi.Po 45 minutowy prysznicu skurcze co 3 minuty.I najlepsze,ze dalej mnie nie bolało jakoś bardzo;-)o 3 zrobiłam kawusie,powolutku się ubrałam, posprawdzałam dokumenty i około 4 obudziłam M. Jakbyście widziały jak szybko on się pozbierał - chyba pierwszy raz w życiu tak szybko i sprawnie poszła mu pobudka:-D W szpitalu byliśmy o 5.10 - ktg-skurcze silne i regularne,badanie ginekologiczne - rozwarcie na 4 cm,szyjka zgładzona i .....DZIECKO UŁOŻONE POSLADKOWO!!!!Lekarz robi USG,bo ostatnio mały był ułożony główkowo,ale na usg tez wychodzi,ze położenie pośladkowe:tak:
O 6.30 pobrali mi krew, podpisałam wszystkie wymagane papierki i czekam na panią ordynator, żeby przedstawiła mi wszystkie możliwe rodzaje znieczulenia,jeszcze raz zbadała i wykonała cc.
Mężuś na wieść,ze mam cc zaczął się śmiać,ze nasze dziecko jest nieprzewidywalne:-)O 7 przyszła pani ordynator, wybrałam sobie znieczulenie,badanie ginekologiczne i nagle wszystko strasznie przyspieszyło,bo okazało się,ze mam już pełne rozwarcie.....O 7.30 mnie rozkroili,a o 7.53 zobaczyłam naszego synka-był taki malutki ale głos miał całkiem donośny:-) Doczekałam tylko do momentu kiedy pediatra powiedziała,ze dostał 9 punktów i dają go do inkubatora bo jest wyziębiony,ale tatuś jest przy nim... zasnęłam...bardzo długo mnie czyścili i zszywali,bo mam ciecie dokładnie w tym miejscu,gdzie pierwsze... następne co pamiętam to uśmiech mojego męża i jego buziaki;-)na sale pooperacyjna pielęgniarki 2 razy przywiozły Jasia,ale nie na długo,tyle żeby sie na trochę przyssał i poprzytulał,bo nie chciały, żeby sie znowu wyziębił. Wstałam po 12 godzinach,po kolejnych 12 Jaś miał już na tyle ustabilizowana temperaturę,ze został ze mną na sali i uczyliśmy się siebie nawzajem.Janko urodził sie z niska waga 2180 g i zaczęła sie nasza wspólna walka o każdy gram; dojście do odpowiedniej wagi zajęło nam aż 10 dni,ale wszystkie siostry i lekarze niesamowicie dopingowali mnie przede wszystkim.
Powiem Wam,ze drugie dziecko to jest zupelnie inna miłość!Kocham moich chłopaków najbardziej na świecie,ale każdego inaczej!
Alez się rozpisałam....
 
Mam chwilę czasu to opiszę mój poród.
W czwartek 26 kwietnia miałam wizytę u gina. Wszystko super, nic nie zapowiada bym miała zaraz rodzić :tak:.
Tegoż dnia wieczorem ok 22:30 siedziałam z moim mężem i gadaliśmy o głupotach, w pewnym momencie chciałam się podnieść i poczułam, że coś mi poleciało między nogami- zerwałam się pędem do wc sprawdzić czy przypadkiem nie krwawię, nic tylko trochę mokro. Doszłam do wniosku, że może pojadę z M na IP by sprawdzili, czy to wody, jeszcze przedyskutowaliśmy to i ok godziny 23:30 byłam w szpitalu. Pani na IP mnie poinformowała po konsultacji z lekarzem, że nie ma opcji by lekarz mnie tylko zbadał bo muszą mnie najpierw przyjąć na oddział- OK najwyżej rano mnie wypuszczą, ale będę spokojniejsza (na wszelki wypadek zabrałam ze sobą piżamę).
Próbowali wsadzić mnie na wózek, by mnie zawieść na oddział, ale stanowczo się nie zgodziłam, bo przecież ja nie rodzę jeszcze ani nic...
Przyjeli mnie na porodówkę, podpięli pod KTG- nie było skurczów, nic ze mnie nie wypływało. Przyszedł lekarz by mnie zbadać i wtedy poleciało... chyba z wiadro wody ze mnie wylało się. Rozwarcie było na palec, więc zostałam odesłana na patologię z informacją, ze mam sie spróbować przespać i skurcze mogą zacząć się w każdej chwili. Dali mi też jakieś zastrzyki.
Ok. godz 4 rano obudził mnie skurcz. Do godziny 6 skurcze były coraz częstsze a wody ciągle płynęły, więc lekarz wysłał mnie na powrót na porodówkę. Zaczęło się!Ok godz 8 zadzwoniłam po M, bo chciał być przy porodzie. O 9 na obchód przyszedł mój lekarz- jego mina niezapomniana:-D:szok: Poród posuwał się do przodu, w pewnym momencie usłyszałam , że jeszcze 3 skurcze i będzie po wszystkim... Po godzinie i ogromnej ilosci skurczów nic się nie zmieniło, położna i lekarz zaczeli coś szeptać między sobą. Po chwili przyszedł do mnie lekarz i się zapytał czy zgadzam się na cięcie... ja, wykończona (bo nic innego nie mam na swoje usprawiedliwienie) pomyślałam, że chcą mnie rozciąć by ułatwić młodemu wyjście, podpisałam papier i pojechaliśmy... jeszcze na korytarzu inteligentnie się pytałam lekarza, czy dostanę znieczulenie... Kapnęłam się, że chodziło im o cesarkę dopiero na sali operacyjnej.
Niestety nie udało się wbić mi igły w kręgosłup i musieli mnie uśpić...
Dopiero po wszystkim powiedziano mi, że pępowina była bardzo gruba i dość krótka, obwinięta wokół jego szyji i go nie puszczała dalej, do tego doszły jeszcze jakieś problemy z moją miednicą, ale to okazało się już po wszystkim.
Całe szczęście, że zrobili ta cesarkę, bo aż strach myśleć co by się stało...
O 11:15 Julian był już po tej stronie brzucha:tak:. Pokazali mi go tylko przez chwilę i dali potrzymać. Potem wsadzili młodego w inkubator, mimo, że dostał 8/10 apgar... Dopiero następnego dnia pozwolili mi chodzić i mogłam iść do maleństwa. Zaczęli go karmić sztucznie, więc kazałam sobie kupić laktaotor w tempie natychmiastowym i zaczęłam odciągać. Uczyliśmy się ssać i karmić przez następne dni... 4 dnia dali mi go na salę- niestety z inkubatorem i lampami do naświetlania- miał straszną żółtaczkę... Naświetlaliśmy się do samego wyjścia do domu, a i teraz funduję mu słoneczną fototerapię przy każdej okazji. Do dziś nie moge uwierzyć, że ten mały człowiek był u mnie w brzuchu, jest idealny :tak:.
 
No to i ja opisze moja historie:)) Nie jest ciekawa ani smieszna ale...
Moja wymarzona data na porod byl dzien matki... i wlasnie 26.05 wracajac z rana z wc i siadajacna lozku zostawilam po sobie plame na przescieradle...pomyslalam, ze to przeciez nie siku skoro wlasnie z kibelka wrocilam ale polozylam sie do wyra.... pozniej znowu cos pocieklo wiec ok 13 zadzwonilam po ojca zeby mnie zawiozl na ip... tam przebadala mnie lekarka powiedziala ze to mogą byc wody...skucze lekkie wychodzily.. stwierdzila ze najpewniej dzis wieczorem albo jutro wroce.... no i sie nie pomylila:)
Stwierdzilam ze rozbujam cala sytuacje i poszlismy z mezem na 3 godzinny spacer... podczas spaceru skurcze coraz bardziej wyczuwalne... skoczylismy jeszcze do moich tesciow obejrzec dom bo wlansie malarz skonczyl im malowac pokoje ok 20.30 stwierdzilam ze chce wracac do domu wziac prysznic bo czuje ze cos sie dzieje. Pojechalismy wiec do domku, wykapalam sie sprawdzilam torby i pojechalismy... w mieddzy czasie plyn na wkladce zaczal robic sie rozowy z kawalkami krwi. o godz 24 zameldowalam na izbie... polozyli mnie na oddzial..zrobili ktg..stwierdzili ze skurcze takie se... kazali czekac do jutra...skurcze mialam z krzyza i zwalaly mnie z nog ale nie dostalam nic przeciwbolowego... dali mi relanium mowiac ze jak to juz to sie rozkreci.. a jak to jeszcze nie to, to sie wyciszy.... cala noc chodzilam po korytarzu i co chwila latalam zmieniac wkladke...bo wszystko podciekalo. Rano przed obchodem jeszcze... przyszla pielegniarka i jak zobaczyla jakie spazmy bolowe przezywam to wezwala lekarza... na fotelu polecialo znowu sporo plynu... werdykt- porodowka - do 19 musi pani urodzic. na porodowke trafilam o godz 8...powiedzieli ze na 12 najwczesniej ma byc maz. co godzine sprawdzali rozwarcie.... do godziny bodajze 14.15 bylo caly czas na 1 cm;/ a bole byly tak mocne ze krzyczalam jakby mnie obdzierali ze skory !!!! nie dali zadnego znieczulenia po rozwarcie za male... jedyne co moglam to skakac na pilce i chodzic pod prysznic z czego korzystalam ale malo co mi to dawalo;/
nagle ok 16 poszly mega ilosci wod... i rozwarcie postepowalo w zastraszajacym tempie o 16.35 bylo 10 cm.... 3 parcia i maly byl na swiecie... owiniety pepowinka ale o dziwo nie wokol szyji tylko wokol brzuszka... dali mi go na cyce i dwa razy zrobil siusiu na mnie :)) o dziwo wcale sie nie poplakalam... maz nie wytrzymal i i przed 10 cm rozwracia wyszedl... wrocil jak maly byl juz na cycach.... ale jakos dalam rade:)) bol byl straszny ale bylo warto :)))

Troche chaotycznie napisalam ale sie spiesze bo ssak mnie wola:))) pozniej moze jeszcze cos dopisze:))
 
reklama
U mnie dla odmiany będzie chyba krótko:-D:-p
w poniedziałek (28.05) wieczorem miałam skurczę, z godziny na godzinę coraz częstrze, wziełam ciepły prysznic, wypiłam herbatkę z malin i czekałam po północy zaczeły się skurcze coraz bardziej regularne jak były co 7 min (2 w nocy) zaczełam się pakować, poszłam po mamę o 3 byłyśmy na IP, czekałam na badanie o 3:40 wzieli nas na trak, podlaczyli mnie do KTG z rozwarciem 4cm ale skurczy nie wykazywało za wielkich wiec mnie odłączyli i kazali chodzić, o 5 babki się pofatygowały przyszły zbadały i słyszę 5cm "może urodzi pani o 8, narazie nic się nie dzieję" zostałam sama... około 5:15 zaczełam się drzeć że umieram że mnie rozrywa nikt nie przyszedł! kazda minuta była jak godzina... o 5:20 zlitowała się młoda położna zbadała "czuję główkę" ona zaczeła się drzeć że rodzę i dopiero wszyscy się zlecieli:-D mała przyszła na świat o 5:25 (29.05), popekałam bo nie zdarzyli mnie naciać... położyli mi ja na brzuchu coś mówili zabrali ja na badania. Połozna do mnie że rodzimy łożysko... wyszlo... i tak mnie zostawili a ona przede mną stoi z tym łożyskiem:szok: potem przyszło jakieś wredne babsko, trzymały mnie 3 piguły a ona mnie czyszciła... bolalo jak nie wiem, potem przy znieczuleniu znowu się mnie czepiala... przy zszywaniu też za delikatna nie była... Cały porod od 5:20 chciało mi się wymiotować no i się zaczeło o 8... za każdym skurczem macicy wymioty... lekarze nie wiedzieli co się ze mną dzieje, porobili mi szybko badania wszystkie były wpożadku, założyli mi cewnik co bolało jak cholera... ale nie dawało im spokoju ze nie jem i nie pije dostałam dozylnie ketonal i jakieś 3 inne kroplowki, w miedzy czasie zabrali mi Oliwkę, spałam dosyć długo od 11 do 15, obudziłam się dopiero pozwoliły mi wstać, po godzinie przyniesli Oliskę i już było dobrze;-) cewnik zdjeli mi o północy i dopiero mogłam się wykompać.:rofl2:
 
Do góry