reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

czy ze mną jest coś nie tak?

Status
Zamknięty i nie można odpowiadać.

tola678

Zaciekawiona BB
Dołączył(a)
23 Luty 2015
Postów
35
Po pierwsze chciałam się przywitać, bo jestem nowa :) A po drugie potrzebuję rady odnośnie mojego życia, bo juz sama nie wiem czy dobrze robię. Otóż chciałam zapytać, czy ja dobrze gospodaruję czasem oraz swoimi możliwościami, bo ciągle daję z siebie wszystko, a nadal tkwię w tym samym bagnie.
Moja sytuacja wygląda tak: mam dziecko 6-letnie, obecnie w 1 klasie (mieszkamy poza Polską, więc wcześniej poszła do szkoły), mam też partnera/ex-partnera (dalej dla uproszczenia nazywam go partner) który jest osobą niepełnosprawną. Nie pracuję od 2 lat, z wielu przyczyn, i w sumie własnie o to chciałam zaytać. Jestem po studiach, mam doświadczenie, pracowałam póki byliśmy w Polsce. Mój zawód wiąże się z częstymi wyjazdami, a raczej stałym przebywaniem poza domem, ciągła niepewnością jutra - 2 tygodnie w terenie, powrót na 2 dni, wyjazd zaplanowany na tydzień a trwający 3 dni, powrót zaplanowany na 2 dni, a trwający miesiąc. W sumie sajgon.
Mój partner choruje na chorobę afektywną dwubiegunową, wyjaśniam jak wygląda to w praktyce - potrafi przez jakiś czas (np. tydzień - 3 miesiące) funkcjonować normalnie, przejmuje się swoim życiem, pracuje, wstaje z łóżka, sam wokół siebie robi podstawowe rzeczy - odkłada ciuchy na miejsce, robi sobie herbatę itd. Potem z dnia na dzień zaczyna być bez kontaktu ze światem: nie idzie do pracy, nie wstaje z łózka, załatwia się pod siebie, słowem wymaga opieki. Epizodu depresyjnego nie miał już od ok. 2 lat, jedynie słabe, takie podczas których co prawda wstaje z łóżka i idzie do pracy, ale już po pracy tylko leży z głową pod kołdrą i nie reaguje na czynniki zewnętrzne. Nie leczy się, ale został dawno temu zdiagnozowany. Oprócz tego ma szereg schorzeń fizycznych, przez które ma mniejsze szanse na znalezienie i utryzmanie pracy.
Miałam z nim jak się domyślacie piekło w Polsce, bo musiałam nie dość że się nim opiekować i dzieckiem, to jeszcze zarabiać na nich. Odkąd wyjechaliśmy i jego stan jest lepszy, i nasza sytuacja, więc ja nie pracuję, umówiliśmy sie że zajmę sie swoimi sprawami (zaległe sprawy sądowe, moje podupadłe zdrowie - mam wzw typu C, koszmarne bóle głowy i brzucha, mam też wrodzoną wadę kręgosłupa, któa wymaga rehabilitacji). I tu dochodzimy do problemu. Otóż z niczym się nie wyrabiam. Mój dzień wygląda tak(a właściwie wyglądał do piątku kiedy mój partner stracił pracę):
6:00 - toaleta, kawa, facebook
6:30 - zmywanie po wczorajszej kolacji i tego co partner rano zostawił, ogarnianie kuchni i salonu, ładowanie pralki, szykowanie ubrań dla dziecka i śniadania
7:30 - budzę dziecko, daję śniadanie (oczywiście je sama, ale trzeba nad nią siedzieć), ubieranie
8:20 - zakładamy kurtki i idziemy do szkoły (1km)
8:50 - zostawiam dziecko w szkole
Czyli czas od 9:00 do 15:00 kiedy muszę iść po dziecko mam na swoje sprawy (wizyty u lekarzy, pisanie pism, rozrywkę w postaci rozmów z przyjaciółmi na fejsie), sprzątanie domu, zakupy, gotowanie, odpisywanie na bieżącą korespondencję itd. Partner w domu nie robi kompletnie nic (nawet "męskie" prace jak wynoszenie gruzu z ogródka robię ja).
15:00 - wraca partner
15:15 - odbieram dziecko
15:40 - jesteśmy w domu, podaję obiad, zmywam, odrabiam lekcje z dzieckiem/zajmuję ją zabawą, czytaniem itd.
ok. 18:00- robię kolację i kanapki dla partnera na następny dzień, ogarniam bałagan który zrobiło dziecko po szkole, zajmuję się dzieckiem
ok. 20:00 - myję dziecko, czasem też myję się (z asystą gapiącego się dziecka) i kładę dziecko, czytam jej książki do ok. 21-21:30 kiedy to zasypia. Jak tylko zaśnie człapię do swojego łóżka i próbuję zasnąć, ból mi zwykle nie daje spać do 23-24.
I tak dzień w dzień. W sumie weekendy są jeszcze gorsze, bo dziecko mam non stop pod swoją opieką.

No i tu właśnie jest moje pytanie. Powiedzcie mi, co ja źle robię, że ciągle jestem wykończona i mam mnóstwo niepozałatwianych spraw? Zawsze dobrze gospodarowałam czasem, byłam dobrze zorganizowana. A teraz mam co do tego wątpliwości, bo niby ciągle coś robię, ale ciągle jestem w tym samym bagnie. Jestem wykończona i na nic nie mam czasu. Jest ze mną coś nie tak, czy po prostu mam za dużo na głowie, ale wszystko dobrze robię i powinnam "keep calm and carry on"?
Problem w tym, że moim celem było jak najszybsze załatwienie spraw sądowych i urzędowych, oraz ogarnięcie domu po przeprowadzce tutaj, a potem znalezienie pracy. Ale dzień za dniem mija, a ja nie jestem ani kroku bliżej. Owszem, materialnie jest nam dużo lepiej, jestem też dużo bardziej wyspana, ale to nadal nie to o co mi chodzi. W piątek mój partner stracił pracę po 1,5 roku, i myślę że to jest dobry moment na jakieś decyzje. Mam czekać aż znajdzie nową pracę, denerwując się tym że nie będzie szukał (jak na razie od piątku lezy w łóżku, więc podejrzewam że zbliża się epizod depresyjny), czy rzucić to wszystko i wyjechać do pracy, zostawiając ich samych? Jak radzicie?
 
reklama
Jedź do pracy! A jak nie, to angażuj partnera do pomocy. Ty zajmowałaś się domem, bo on pracował, ale skoro on teraz nie pracuje, nie ma powodu, dla którego to Ty masz zajmować się i domem i dzieckiem, w dodatku spychając siebie na ostatni plan.
 
No tak, łatwo powiedzieć: angażuj. Zanim zachorował, to go angażowałam: minimum raz na tydzień musiał przynieść zakupy, wynosił śmieci, nauczyłam go obierać ziemniaki. Ale potem już było go trudno zmusić do wstania z łóżka. Teraz jest dużo lepiej, nawet kilka razy (tak z 5 w ciągu ostatnich 2 lat) zabrał dziecko na plac zabaw, wybrał się nami na kilka wycieczek (sam z dzieckiem nigdzie nie chodzi). Niby mogłabym faktycznie spakować się i iść do pracy, ale boję się. Już przechodziłam to w Polsce - wyjechałam na 10 dni i dziecko ani razu nie poszło do przedszkola przez ten czas, nawet nie raczył mnie o tym poinformować, mimo że wiedział, że jednego z dni babcia (moja matka) ma córkę odebrać, dowiedziałam się więc od niej, jak poszła do rpzedszkola i nie zastała dziecka. Córka ma teraz 6 lat, wiec musi chodzić do szkoły, inaczej będę płacić kary, a nie mogę sobie na to pozwolić. Ja naprawdę próbuję do niego podchodzić jak do normalnego człowieka, ale ani prośbą ani groźbą nie udaje mi się go zmusić by coś zrobił ze swoim życiem - zaczął się leczyć, poszedł do dentysty jak go boli ząb, pozmywał po sobie, odłożył skarpetki do brudów a nie na podłogę. Kiedyś działało, teraz nic do niego nie dociera. Więc mam świadomośc, że jak wyjadę, to albo dziecko będzie żyło w brudzie, i wcale nie wiem czy będzie chodziło do skzoły, albo będę przyjeżdżać na weekendy i po nich sprzątać, albo zatrudnię gosposię, a mówiąc szczerze wolałabym tego uniknąć nie tylko ze względu na koszty.
No i poza tym, jak wyjadę, to co będzie z moimi sprawami? Nikt za mnie nie będzie pisał pism sądowych, nikt za mnie nie będzie chodził co tydzień na zastrzyk. Naprawdę nie chcę np. odkładać terapii przeciwko wzw, na którą czekam od września i niedługo zaczynam. Po prostu zastanawiam się czy warto wszystko postawić na jedną kartę, by za chwilę być może wracać z podkulonym ogonem do dziecka.
 
Chyba niedokładnie przedstawiłaś swoją sytuację. Bo ja myślałam, że pracę masz na miejscu i możesz połączyć dom z pracą. A partner ma tylko pilnować dzieci. Musisz sama zdecydować co dla ciebie ważniejsze. Tu nikt za Ciebie twojego życia nie rozwiąże. Tak prawda.
 
No własnie dokładnie, tylko chyba mój post był za długi ;)
Nie oczekuję, że ktoś tu za mnie podejmie decyzję, chcę po prostu wiedzieć jak to wygląda z zewnątrz. Może faktycznie źle gospodaruję czasem, mogłabym to wszystko szybciej robić. A może ktoś ma doświadczenia z opieką nad osobą z chorobą afektywną dwubiegunową? Jak do takiego człowieka dotrzeć, jak go przekonać do leczenia? Moje wszelkie sposoby zawodzą.

W sumie przeczytałam jeszcze raz moje posty, i zauważam, ze moje rozterki mogą nie być zrozumiałe dla normalnych ludzi. Wyjaśniam więc, że pytam serio: czy ja źle gospodaruję czasem? Nie znam po prostu żadnej innej osoby w podobnej do mojej sytuacji, bo nawet jak jakaś kobieta jest samotną matką, to ma pomoc rodziny (ja nie mam), jak nie pracuje, to ma jakiś podział obowiązków w domu (np. facet zajmuje się płaceniem rachunków, podpisywaniem umów na media itd., przywozi zakupy, jak trzeba zawieżć kobietę do szpitala to ją wiezie samochodem), jak choruje to ma na kogo liczyć (a ja nie dość że sama choruję to mam bardziej chorego człowieka pod opieką). Moja sytuacja jest inna, bo jestem sama z dzieckiem i facetem który jest jak dziecko, więc nie mam z czym jej porównać. Mnie się wydaje, ze mam mnóstwo na głowie, ale biorąc pod uwagę to że moje działania nie przynoszą skutków zaczynam myśleć że coś robię nie tak.
 
Ostatnia edycja:
Ja bym dziecka pod opieką osoby z chorobą afektywną dwubiegunową nie zostawiła. Życie z osobą chorą w ogóle nie jest łatwe, masz 6 letnie dziecko, ale nie wiem ile masz lat. Powinnaś pomyśleć o pracy zarobkowej nawet na pół etatu, bo choroba męża bądź partnera może się pogorszyć do tego stopnia że nie będzie mógł utrzymać waszej rodziny a z renty to się raczej nie utrzymacie, chociaż żyjecie za granicami kraju, więc może jednak.
 
Nie wiem jakim cudem dodały mi się 4 wątki za jednym kliknięciem, zaraportowałam ale pewnie usunięcie ich potrwa ;) Tu się już rozwinęła dyskusja https://www.babyboom.pl/forum/potrzebuje-porady-f571/czy-ze-mna-jest-cos-nie-tak-74164/

No i właśnie w tym problem. Z jednej strony on się dzieckiem zajmuje poprawnie, nie grozi dziecku niebezpieczeństwo typu że wypadnie z okna, bo on będzie leżał w łózku. Córka go kocha, on ją też, dobrze się razem bawią. Ale z drugiej strony ze względu na chorobę nie wykonuje jednak wszystkich czynności które wykonują normalni ludzie, nie chodzi po zakupy, nie robi mu różnicy czy jest czysto w domu czy nie, może zapomnieć np. odrobić z dzieckiem lekcje. Już nie wspomnę że zdarzało mu się nie zaprowadzić dziecka do przedszkola, o czym wspomniałam w drugim wątku.
O kwestie finansowe się nie martwię, nie mieszkamy w Polsce więc nawet z jednej minimalnej wypłaty spokojnie możemy żyć na poziomie, i to wakacjami za granicą. Zresztą na partnera nigdy w tych kwestiach nie musiłam liczyć, nigdy nie byłam na jego utrzymaniu, owszem obecnie od niedawna mam zerowe dochody ale sporo ludzi jest mi winnych pieniądze, w tym on nadal jest mi sporo winien (był na moim utrzymaniu łącznie jakieś 4 lata). Ale nie ukrywam, że to mnie właśnie martwi - mam 30 lat, doświadczenia mam około 7 lat (pracowałam też w czasie studiów), ale wszystko w Polsce, bardzo chcę iść tutaj do pracy też i po to, by za przeproszeniem budować swoją karierę. Owszem, teraz zarobiłabym niewiele ponad minimalną, ale po ok. roku w moim zawodzie uzyskuje się już sensowne zarobki, powyżej średniej krajowej. Niestety pół etatu nie wchodzi w grę, bo w naszym półmilionowym mieście mogłabym znależć taką pracę jedynie na uczelni, i to jakbym najpierw zrobiła doktorat tutaj. Więc jest wóz albo przewóz: albo liczę że znajdzie znów pracę, albo ja idę do pracy (czyli wyjeżdżam jeździć po kraju).
 
Też bym się obawiała zostawiać dziecko pod opieką chorego partnera, bo może zdarzyć się nieszczęście.

Poza tym nie pracujesz - masz 6 h dziennie na załatwianie swoich spraw. Nie biega się codziennie po sądach i po urzędach. Kobiety pracujące, z dwójką czy większą ilością dzieci, zajmują się domem, prasują, sprzątają, piorą, gotują, przy tym pracują, załatwiają swoje sprawy i choć padają na twarz mają jeszcze czas dla męża. Nie jest łatwo ale można dac radę.

A jak się ma kilka h "wolnego" to można załatwić i zrobić wszystko a przy tym odpocząć.

A partner powinien się leczyć. Nie rozumiem tego, że ma diagnozę ale się nie leczy.

Poza tym zawsze możesz zmienić zawód i pracować na miejscu. Dla chcącego nic trudnego
 
MalaZosia, a w praktyce? Jak mam to zrobić, żeby się zmieścić w tych 6 godzinach? Będę niezmiernie wdzięczna za jakieś konkrety. Bo ja robię np. tak, można powiedzieć że to mój typowy dzień:
9:00 - docieram do sklepu, robię zakupy
10:00 wracam, zdejmuję pranie z wczoraj, segreguję, odkładam, wyjmuję nowe które uprało się jak mnie nie było, rozkładam zakupy. Kręgosłup już mnie boli więc robię sobie herbatę/kawę i siadam na 15 minut, sprawdzam maila itp.
11:00 - wstaję i sprzątam - zabieram piżamy i zabawki z dołu na górę, ścielę łóżka, sprzątam lazienkę. Dalej zależnie od potrzeby - sprzątanie domu, albo rozpakowywanie rzeczy (przewiozłam dobytek już rok temu, ale nadal nie wszystko jest rozpakowane, bo samo skręcanie i ustawianie mebli zajęło mi 2 miesiące), robię wszelkie przemeblowania, wbijam gwoździe, naprawiam szafki, przetykam rury, przyprowadzam śmietniki, zbieram śmieci z ogródka, pielę. I tak mi schodzi gdzieś do 13:30.
13:30 - wyję z bólu więc siadam znów do kompa, odpisuję na listy na które nie odpisałam rano, rzucam okiem na okazje do kupienia, robię zakupy przez net.
14:00 - nadal wyjąc z bólu udaję się do robienia obiadu, zmywam. Tak schodzi mi gdzieś do 14:45, kiedy to muszę umyć ręce, przebrać się i iść po dziecko.
Oczywiście nie każdy dzień tak wygląda, średnio raz w tygodniu mam lekarza albo rehabilitację. Minimum jeden dzień w tygodniu przeznaczam na pisanie pism (obecnie mam 3 sprawy w sądach lub u komornika więc nie ma tygodnia żeby coś nie przyszło). Czasem chodzę po zakupy tylko 1-2 razy w tygodniu, a czasem muszę codziennie.

Jak wiesz jak mogę to usprawnić to będę wdzięczna. Owszem kiedyś jak pracowałam to nie miałam takich problemów, ale teraz po prostu tego nie ogarniam. Nigdy nawet nie znałam żadnej pani domu, wiec po prostu nie wiem jak to się robi.
 
reklama
W praktyce - nie musisz codziennie sprzątać. Jak nie pozbierasz piżam czy zabawek to się nic nie stanie. Przeznacz jeden dzień w tygodniu na sprzątanie. Jeden na sprawy związane z przepychaniem rur, kończeniem przemeblowania i inne prace majsterkowe, jeden na opisywanie na pisma i taki dzień spędź w jak najwygodniejszej pozycji by odciążyć kręgosłup. Jeden na rehabilitację jak masz. A jeden na leniuchowanie. Jest jeszcze weekend gdzie możesz ewentualne zaległości ponadrabiać. Poza tym te prace nie powinny zająć Ci całych 6 h. Myślę, że 2 h to góra. Resztę czasu spędź jak lubisz a część na drobne sprawy - zmycie naczyń, ogarnięcie jak Cię bałagan drażni.
Dodatkowo masz aż 6 -letnią córkę. Dlaczego nie uczysz jej pomagania? Niech sprząta, wyniesie naczynia czy zamiecie podłogę. To dla niej frajda, uczysz ją porządku i fajnie spędzicie czas. Mój syn jest mega absorbujący i męczący ale w ogóle nie przeszkadza mi jego obecnosć, nie męczy mnie. Zawsze znajdzie sobie zajęcie, czy pomoże. Cieszę się jak jest w domu.

Problem masz z chłopem. Bo nie możesz na niego liczyć ani się nie leczy. Jak Ty to widzisz na przyszłość? Pytałam dlaczego on się nie leczy i mi nie odpowiedziałaś.

Pozdrawiam

Podsumowując - czasem nie warto co chwilę biegać ze ścierką, sprzatać, prać czy gotować. Można ugotować obiad na 3 dni, sprzatanie odłożyć a garnki zmyć na drugi dzień. Lepiej spędzić czas z dzieckiem, poleżeć, powygłupiać się. Zdrowie i wspólny czas są najważniejsze.
 
Status
Zamknięty i nie można odpowiadać.
Do góry