Po pierwsze chciałam się przywitać, bo jestem nowa
A po drugie potrzebuję rady odnośnie mojego życia, bo juz sama nie wiem czy dobrze robię. Otóż chciałam zapytać, czy ja dobrze gospodaruję czasem oraz swoimi możliwościami, bo ciągle daję z siebie wszystko, a nadal tkwię w tym samym bagnie.
Moja sytuacja wygląda tak: mam dziecko 6-letnie, obecnie w 1 klasie (mieszkamy poza Polską, więc wcześniej poszła do szkoły), mam też partnera/ex-partnera (dalej dla uproszczenia nazywam go partner) który jest osobą niepełnosprawną. Nie pracuję od 2 lat, z wielu przyczyn, i w sumie własnie o to chciałam zaytać. Jestem po studiach, mam doświadczenie, pracowałam póki byliśmy w Polsce. Mój zawód wiąże się z częstymi wyjazdami, a raczej stałym przebywaniem poza domem, ciągła niepewnością jutra - 2 tygodnie w terenie, powrót na 2 dni, wyjazd zaplanowany na tydzień a trwający 3 dni, powrót zaplanowany na 2 dni, a trwający miesiąc. W sumie sajgon.
Mój partner choruje na chorobę afektywną dwubiegunową, wyjaśniam jak wygląda to w praktyce - potrafi przez jakiś czas (np. tydzień - 3 miesiące) funkcjonować normalnie, przejmuje się swoim życiem, pracuje, wstaje z łóżka, sam wokół siebie robi podstawowe rzeczy - odkłada ciuchy na miejsce, robi sobie herbatę itd. Potem z dnia na dzień zaczyna być bez kontaktu ze światem: nie idzie do pracy, nie wstaje z łózka, załatwia się pod siebie, słowem wymaga opieki. Epizodu depresyjnego nie miał już od ok. 2 lat, jedynie słabe, takie podczas których co prawda wstaje z łóżka i idzie do pracy, ale już po pracy tylko leży z głową pod kołdrą i nie reaguje na czynniki zewnętrzne. Nie leczy się, ale został dawno temu zdiagnozowany. Oprócz tego ma szereg schorzeń fizycznych, przez które ma mniejsze szanse na znalezienie i utryzmanie pracy.
Miałam z nim jak się domyślacie piekło w Polsce, bo musiałam nie dość że się nim opiekować i dzieckiem, to jeszcze zarabiać na nich. Odkąd wyjechaliśmy i jego stan jest lepszy, i nasza sytuacja, więc ja nie pracuję, umówiliśmy sie że zajmę sie swoimi sprawami (zaległe sprawy sądowe, moje podupadłe zdrowie - mam wzw typu C, koszmarne bóle głowy i brzucha, mam też wrodzoną wadę kręgosłupa, któa wymaga rehabilitacji). I tu dochodzimy do problemu. Otóż z niczym się nie wyrabiam. Mój dzień wygląda tak(a właściwie wyglądał do piątku kiedy mój partner stracił pracę):
6:00 - toaleta, kawa, facebook
6:30 - zmywanie po wczorajszej kolacji i tego co partner rano zostawił, ogarnianie kuchni i salonu, ładowanie pralki, szykowanie ubrań dla dziecka i śniadania
7:30 - budzę dziecko, daję śniadanie (oczywiście je sama, ale trzeba nad nią siedzieć), ubieranie
8:20 - zakładamy kurtki i idziemy do szkoły (1km)
8:50 - zostawiam dziecko w szkole
Czyli czas od 9:00 do 15:00 kiedy muszę iść po dziecko mam na swoje sprawy (wizyty u lekarzy, pisanie pism, rozrywkę w postaci rozmów z przyjaciółmi na fejsie), sprzątanie domu, zakupy, gotowanie, odpisywanie na bieżącą korespondencję itd. Partner w domu nie robi kompletnie nic (nawet "męskie" prace jak wynoszenie gruzu z ogródka robię ja).
15:00 - wraca partner
15:15 - odbieram dziecko
15:40 - jesteśmy w domu, podaję obiad, zmywam, odrabiam lekcje z dzieckiem/zajmuję ją zabawą, czytaniem itd.
ok. 18:00- robię kolację i kanapki dla partnera na następny dzień, ogarniam bałagan który zrobiło dziecko po szkole, zajmuję się dzieckiem
ok. 20:00 - myję dziecko, czasem też myję się (z asystą gapiącego się dziecka) i kładę dziecko, czytam jej książki do ok. 21-21:30 kiedy to zasypia. Jak tylko zaśnie człapię do swojego łóżka i próbuję zasnąć, ból mi zwykle nie daje spać do 23-24.
I tak dzień w dzień. W sumie weekendy są jeszcze gorsze, bo dziecko mam non stop pod swoją opieką.
No i tu właśnie jest moje pytanie. Powiedzcie mi, co ja źle robię, że ciągle jestem wykończona i mam mnóstwo niepozałatwianych spraw? Zawsze dobrze gospodarowałam czasem, byłam dobrze zorganizowana. A teraz mam co do tego wątpliwości, bo niby ciągle coś robię, ale ciągle jestem w tym samym bagnie. Jestem wykończona i na nic nie mam czasu. Jest ze mną coś nie tak, czy po prostu mam za dużo na głowie, ale wszystko dobrze robię i powinnam "keep calm and carry on"?
Problem w tym, że moim celem było jak najszybsze załatwienie spraw sądowych i urzędowych, oraz ogarnięcie domu po przeprowadzce tutaj, a potem znalezienie pracy. Ale dzień za dniem mija, a ja nie jestem ani kroku bliżej. Owszem, materialnie jest nam dużo lepiej, jestem też dużo bardziej wyspana, ale to nadal nie to o co mi chodzi. W piątek mój partner stracił pracę po 1,5 roku, i myślę że to jest dobry moment na jakieś decyzje. Mam czekać aż znajdzie nową pracę, denerwując się tym że nie będzie szukał (jak na razie od piątku lezy w łóżku, więc podejrzewam że zbliża się epizod depresyjny), czy rzucić to wszystko i wyjechać do pracy, zostawiając ich samych? Jak radzicie?
Moja sytuacja wygląda tak: mam dziecko 6-letnie, obecnie w 1 klasie (mieszkamy poza Polską, więc wcześniej poszła do szkoły), mam też partnera/ex-partnera (dalej dla uproszczenia nazywam go partner) który jest osobą niepełnosprawną. Nie pracuję od 2 lat, z wielu przyczyn, i w sumie własnie o to chciałam zaytać. Jestem po studiach, mam doświadczenie, pracowałam póki byliśmy w Polsce. Mój zawód wiąże się z częstymi wyjazdami, a raczej stałym przebywaniem poza domem, ciągła niepewnością jutra - 2 tygodnie w terenie, powrót na 2 dni, wyjazd zaplanowany na tydzień a trwający 3 dni, powrót zaplanowany na 2 dni, a trwający miesiąc. W sumie sajgon.
Mój partner choruje na chorobę afektywną dwubiegunową, wyjaśniam jak wygląda to w praktyce - potrafi przez jakiś czas (np. tydzień - 3 miesiące) funkcjonować normalnie, przejmuje się swoim życiem, pracuje, wstaje z łóżka, sam wokół siebie robi podstawowe rzeczy - odkłada ciuchy na miejsce, robi sobie herbatę itd. Potem z dnia na dzień zaczyna być bez kontaktu ze światem: nie idzie do pracy, nie wstaje z łózka, załatwia się pod siebie, słowem wymaga opieki. Epizodu depresyjnego nie miał już od ok. 2 lat, jedynie słabe, takie podczas których co prawda wstaje z łóżka i idzie do pracy, ale już po pracy tylko leży z głową pod kołdrą i nie reaguje na czynniki zewnętrzne. Nie leczy się, ale został dawno temu zdiagnozowany. Oprócz tego ma szereg schorzeń fizycznych, przez które ma mniejsze szanse na znalezienie i utryzmanie pracy.
Miałam z nim jak się domyślacie piekło w Polsce, bo musiałam nie dość że się nim opiekować i dzieckiem, to jeszcze zarabiać na nich. Odkąd wyjechaliśmy i jego stan jest lepszy, i nasza sytuacja, więc ja nie pracuję, umówiliśmy sie że zajmę sie swoimi sprawami (zaległe sprawy sądowe, moje podupadłe zdrowie - mam wzw typu C, koszmarne bóle głowy i brzucha, mam też wrodzoną wadę kręgosłupa, któa wymaga rehabilitacji). I tu dochodzimy do problemu. Otóż z niczym się nie wyrabiam. Mój dzień wygląda tak(a właściwie wyglądał do piątku kiedy mój partner stracił pracę):
6:00 - toaleta, kawa, facebook
6:30 - zmywanie po wczorajszej kolacji i tego co partner rano zostawił, ogarnianie kuchni i salonu, ładowanie pralki, szykowanie ubrań dla dziecka i śniadania
7:30 - budzę dziecko, daję śniadanie (oczywiście je sama, ale trzeba nad nią siedzieć), ubieranie
8:20 - zakładamy kurtki i idziemy do szkoły (1km)
8:50 - zostawiam dziecko w szkole
Czyli czas od 9:00 do 15:00 kiedy muszę iść po dziecko mam na swoje sprawy (wizyty u lekarzy, pisanie pism, rozrywkę w postaci rozmów z przyjaciółmi na fejsie), sprzątanie domu, zakupy, gotowanie, odpisywanie na bieżącą korespondencję itd. Partner w domu nie robi kompletnie nic (nawet "męskie" prace jak wynoszenie gruzu z ogródka robię ja).
15:00 - wraca partner
15:15 - odbieram dziecko
15:40 - jesteśmy w domu, podaję obiad, zmywam, odrabiam lekcje z dzieckiem/zajmuję ją zabawą, czytaniem itd.
ok. 18:00- robię kolację i kanapki dla partnera na następny dzień, ogarniam bałagan który zrobiło dziecko po szkole, zajmuję się dzieckiem
ok. 20:00 - myję dziecko, czasem też myję się (z asystą gapiącego się dziecka) i kładę dziecko, czytam jej książki do ok. 21-21:30 kiedy to zasypia. Jak tylko zaśnie człapię do swojego łóżka i próbuję zasnąć, ból mi zwykle nie daje spać do 23-24.
I tak dzień w dzień. W sumie weekendy są jeszcze gorsze, bo dziecko mam non stop pod swoją opieką.
No i tu właśnie jest moje pytanie. Powiedzcie mi, co ja źle robię, że ciągle jestem wykończona i mam mnóstwo niepozałatwianych spraw? Zawsze dobrze gospodarowałam czasem, byłam dobrze zorganizowana. A teraz mam co do tego wątpliwości, bo niby ciągle coś robię, ale ciągle jestem w tym samym bagnie. Jestem wykończona i na nic nie mam czasu. Jest ze mną coś nie tak, czy po prostu mam za dużo na głowie, ale wszystko dobrze robię i powinnam "keep calm and carry on"?
Problem w tym, że moim celem było jak najszybsze załatwienie spraw sądowych i urzędowych, oraz ogarnięcie domu po przeprowadzce tutaj, a potem znalezienie pracy. Ale dzień za dniem mija, a ja nie jestem ani kroku bliżej. Owszem, materialnie jest nam dużo lepiej, jestem też dużo bardziej wyspana, ale to nadal nie to o co mi chodzi. W piątek mój partner stracił pracę po 1,5 roku, i myślę że to jest dobry moment na jakieś decyzje. Mam czekać aż znajdzie nową pracę, denerwując się tym że nie będzie szukał (jak na razie od piątku lezy w łóżku, więc podejrzewam że zbliża się epizod depresyjny), czy rzucić to wszystko i wyjechać do pracy, zostawiając ich samych? Jak radzicie?