reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

"Droga na świat" czyli podzielcie się Mamusie opisami porodów

No to teraz mój poród.

Termin miałam na 21 czerwca, a na 17 czerwca zaklepane planowe cc. Od połowy ciąży byłam na lekach przeciwskurczowych, bo malutka co jakiś czas chciała się rodzić przed czasem. 3 czerwca odstawiłam już zupełnie leki przeciwskurczowe i od tego czasu codziennie juz miałam skurcze regularne co 5-6 minut przez godzinę czy dwie, potem się wycisząło i od nowa. Dwa razy byłam na IP, ale szyjka zamknięta i odsyłali mnie do domu.

W nocy z 7 na 8 czerwca (czyli dwa tygodnie przed terminem porodu) obudziły mnie mocne skurcze co 5 minut, dosyć bolesne, obudziłam męża i koło 4 rano pojechaliśmy na Żelazną na IP. Powiedziałam że na 17 mam planowe cc, ale malutka jakiś falstart uprawia. Zbadał mnie lekarz i powiedział, że może jeszcze uda się wyciszyć skurcze bo szyjka zamknięta i 1,5 cm długa. Dostałam zastrzyk przeciwskurczowy, ale nie przeszło tylko się zaostrzyło i już mialam skurcze co 3 minuty. Wypisali mi wszystkie papiery i zacytuję słowa lekarza: "zetniemy Panią przed 7:00 bo na 8:00 mamy planowy zabieg".
Zabrali mnie na oddział, kazali się wykąpać w czymś odkażającym, potem ubrałam się w ich koszulę i zawieźli mnie na salę operacyjną. Siedziałam na stole i przypatrywałam się jak personel wszystko ustawiła i układał do operacji. Bałam się, ogarnęła mnie jakaś panika, na szczęście mąż dogadał się z lekarką operującą i za chwilę do mnie przyszedł, mógł być ze mną przy CC. Jak go zobaczyłam to nerwy trochę puściły.
Anestezjolog wkłuła się w kręgosłup, nic nie bolało i szybko kazali mi się położyć, ustawili parawanik przy piersi i zaczęłi mnie tam smarować, a ja to wszystko czułam i przyszła myśl, że znieczulenie nie działa, no ale po chwili już nie czułam nic od piersi w dół.
Usłyszałam takie chlupnięcie i zapytałam męża czy już, powiedział ze tak, mała była już poza brzuszkiem. Wzięli ją do odśluzowania i po chwili usłysząłam jej ciuchutki płacz. Miała 3550 i 55 cm. Potem dali mi ją do ucałowania, a mnie szyli. Leżałam 8 h na sali pooperacyjnej, w tym czasie raz przynieśli mi Maję do karmienia. Od razu zassała jak mały smok:tak: Potem jak się okazało Majka dostała 9 punktów za zasinienie skóry a w 5 minucie już 10. Była tez parę minut pod tlenem bo niemiarowo oddychała.
Po 8 h przenieśli mnie na salę poporodową i od razu dostałam Majkę. Po CC czułam się nadzwyczaj dobrze, położne się dziwiły że tak sobie dobrze radzę. Po 2 dobach, na obchodzie lekarz zakwalifikował nas do wyjścia do domu :-D

A jeszcze co do opieki na poporodowej, to było lepiej niż się spodziewałam, było jak w reklamie, wszyscy uśmiechnięci, pomocni, mili, naprawdę było super!:tak:

Dziś Maja ma dokładnie 2 tygodnie i jest cudna:-D
 
Ostatnia edycja:
reklama
Na wstępie napiszę, że nigdy nie spodziewałam się, że poród może być tak szybki.
Do rzeczy ... 20 zostałam przyjęta na oddział patologii ciąży, miałam nadzieję, że od razu zacznie się indukcja, ale lekarze zdecydowali, że odbędzie się do 21 rano. Przy przyjęciu miałam rozwarcie na 1 luźny palec, później badała mnie moja gin (boleśnie), i stwierdziła, że może się coś ruszy ale nie obiecuje. Ok przeszłam na salę, zrobiono mi ktg - skurcze oczywiście się pisały, potem Usg, wszystko ok. Około 22 przyszła lekarka i pytała jak się czujemy, ja zgłosiłam jej, że zaczynają mi się skurcze tak co ok 10 minut. Zbadała mnie, zdecydowała o powtórzeniu ktg. Tam skurcze co ok 7 minut już, bolesne, krzyżowe, aż mnie uda bolały. Ale przyszła inna położna odpiąć mnie i po moim pytaniu co dalej, powiedziała, że na razie nic ... Poszłam więc pod prysznic. Skurcze stawały się coraz mocniejsze, kiedy były już co ok 5 minut (było ok 00:30) poszłam do położnej i mówię jaka sytuacja, ona mnie zbadała i powiedziała, że mam rozwarcie tak na 3 cm, i że jak się sytuacja będzie rozwijała, to żebym się zgłosiła za pół godziny. Ok za pół godziny to ja miałam już skurcze co 3 minuty ... Zgłosiłam to, i zadecydowano, że przenoszą mnie na porodówkę. Zadzwoniłam do Luki (choć położna twierdziła, ze z porodówki spokojnie to mogę zrobić). Przyjechała po mnie wózkiem, ale powiedziałam, że ja wolę isc, bo wtedy ciut mniej boli, ale że proszę o wyrozumiałość bo będę się zatrzymywać. Podczas przystanków instruowała mnie jak oddychać :) Na porodówce byłam o 1:30, super położna zrobiła mi lewatywę (sama o nią poprosiłam), wpadł Luka, ja poszłam pod prysznic. ok 1:45 położna wróciła, żeby podpiąć mi ktg ... i się zaczęło, zbadała mnie i powiedziała, że mam rozwarcie na 5-6 cm, na znieczulenie już nie było szans, ale zaproponowała mi gaz. Ok podpięła mnie i szła z zamiarem przygotowania gazu, ale zdążyła tylko drzwi za sobą zamknąć - mi odeszły wody... Zbadała jeszcze raz i powiedziała, że przyniesie mi coś co działa jak nospa, żeby mi trochę ulżyć, żebym chwilę wytrzymała ... ja zaczęłam się wić na łóżku , skurcz za skurczem, wróciła za 3 minuty jak Luka ją zawołał, że ja czuję bóle parte ... nie zdążyła mi nic podać, tylko szybko odpięła od ktg i biegiem na fotel do porodu ... Rozwarcie z 5 na 10 cm zrobiło mi się w około 20 minut. Powiem Wam, że to było najgorsze 20 minut w moim życiu :p Jak siedziałam na fotelu - Luka go podnosił, bo ona była sama i w biegu się ubierała, a personel nie zdążył jeszcze dotrzeć. Ja jej mówię, że mam parte, ta się pyta czy mnie ciąć, ja że wszystko jedno :p Ale kobieta anioł krocze mi uratowała :) 10 minut parcia i Karol był na świecie :) Pani Małgosia - położna powiedziała mi, że nie spodziewała się tak ekspresowej akcji, ja sama nie mogłam w to uwierzyć. A i najlepszy motyw :D Pamiętacie jak kiedyś Wam pisałam, że moja gin na porodówce ma tylko jeden dyżur w miesiącu ze względu na to, że jest ordynatorem patologii ?? Ja mam ostatni ból party i kto wchodzi ?? Ona !! Zaspana trochę w pierwszej chwili mnie nie poznała :p A i ja była w szoku, że to właśnie ona wchodzi :p Później miałam niestety problem z urodzeniem łożyska, i pani dr trochę je wycisnęła. Okazało się, że przez to, że ciąża była przenoszona, łożysko było trochę zwapnione. Dodatkowo Karolek oddał smółkę, i położna chciała sprawdzić czy na pewno wszystko ok. I najlepsze jest to, że 2 godziny po porodzie ja normalnie się umyłam i siedziałam :D Mam tylko 1 szew :) Gdyby nie zmęczenie i ból macicy to byłoby cudnie. Loli wisi cały czas na cycu, Luka się śmieje że jestem chodzący bufet :p Hmmm cieszę się że tak migiem poszło, nie wiem skąd miałam tyle siły normalnie :p Najważniejsze, że już po, teraz trzeba dojść do siebie i żyć dla tych moich dwóch bąbli - Tosi i Karolka.
 
Ostatnia edycja:
To i ja opiszę swój poród dopóki jeszcze pamiętam...

Termin z om miałam na 4 czerwca.
Jak już pisałam wcześniej 1 czerwca trafiłam do szpitala z dość bolesnymi skurczami co 5 min i rozwarciem na 3cm. Całą noc leżałam podpięta pod ktg, ale niestety akcja nie posuwała się do przodu i nad ranem skurcze zupełnie się wyciszyły. Rano decyzja, żeby przenieść mnie na patologię ciąży z nadzieją, że skurcze wrócą, a tu jak na złość nic się więcej nie pisało i po trzech dobach mnie wypuścili (w dzień terminu z om).
Pani ordynator zdecydowała, że jak się nie uda urodzić w międzyczasie, to mam się zgłosić 10 czerwca na wywołanie.

10 więc zgłosiłam się do szpitala, a na IP usłyszałam, że mnie nie zarejestrują, bo nie ma miejsc. Mogę spróbować na drugi dzień, może się coś zwolni. Niewiele myśląc udałam się na oddział do pani ordynator i oznajmiłam, że miałam się zgłosić na wywołanie, a tu podobno nie ma miejsc. Z racji tego, że kilka dni temu leżałam już na oddziale i się trochę "poznałyśmy", usłyszałam, żebym się nie martwiła i poszła zarejestrować, kogoś się puści do domu i miejsce dla mnie się znajdzie.

Po przyjęciu na oddział oczywiście badanie i o 10.00 wysłali mnie na ktg. Byłam bardzo zaskoczona, bo odkąd wyszłam ze szpitala nie odczuwałam żadnych skurczy, a tu po 5 min zaczęły się w końcu jakieś pisać. Po dwóch godzinach były już dość bolesne, ale szyjka nadal nie chciała się rozwierać.
Była ze mną taka beznadziejna położna, że momentami myślałam, że ją uduszę, jak tylko do mnie podejdzie. Stwierdziła, że skurcze się ładnie piszą, ale rozwarcie dalej takie jak było i trzeba czekać do 15.00 aż przyjdzie mój gin prowadzący, to coś zdecyduje. Do tego czasu myślałam, że umrę, momentami nie sposób było wytrzymać bólu... jednak wytrwałam te 5 godz.

Kiedy zjawił się mój gin, zbadał mnie i położna dostała taki obskok, że nie wiedziała, gdzie ma się schować. Opier....ł ją, że na co ona jeszcze czeka, dlaczego pozwoliła, żebym się 5godz. męczyła, jak i tak dobrze wie, że nic z tego nie będzie, że już dawno powinna mi przebić pęcherz płodowy, bo dziecko jest cały czas wysoko, więc i tak by się nie rozkręciło samoistnie, poza tym jest duże i nie wiadomo, czy da radę wpasować się w kanał rodny. Jak nie, to cc. Po czym mój kochany pan doktor przed 16.00 przebił mi pęcherz i podłączył oxy.
Potem już potoczyło się dość szybko i o 17.05 miałam już przy sobie swoją Oliwkę. Ważyła 3750g, mierzyła 58cm i dostała 10pkt.

Przyznam, że namęczyłam się, ale jak zobaczyłam ten swój skarb, to byłam najszczęśliwszą mamą pod słońcem.

A położna była na tyle bezczelna, że jak już przyszła do mnie na salę poporodową, to miała czelność jeszcze oznajmić, że mąż będzie musiał dać jej na jakąś dobrą kawę, bo jak by nie było, to mi sporo pomogła przy porodzie. Jak to usłyszałam, to prawie się zagotowałam, ale pozostawiłam to bez komentarza, bo miałam się zgłosić do niej za tydzień na zdjęcie szwów, więc nie chciałam sobie zaszkodzić.

Podsumowując, akcja porodowa bez przebicia pęcherza by się nie rozkręciła, więc jak pojechałam ze skurczami 1 czerwca, to też mogłabym urodzić, gdyby ktoś mądry pomyślał, ale po co?
 
Jak teraz tego nie zrobię to zapomnę. Mój poród był "dziwny" a to dlatego ze 14 czerwca wieczorem dostałam mocnych bóli krzyżowych, które po paru godzinach przeszły w regularne co ok. 7 min. skurcze, mój M. wrócił z pracy o 24 wykapał sie i pojechaliśmy ( do szpitala mieliśmy ponad 50 km.) Po przyjechanie do szpitala (zbadali 4 cm. rozwarcia główka przyparta, szyjki brak)) powiedzieli mi ze muszą mnie odesłać do innego bo u nich brak miejsc, zdenerwowałam się bo w tamtym miałam rodzic ze względu na moją toxo. bo jak mi mówili w poradni patologi tylko w szpitalu uniwersyteckim mogli przebadać dokładnie dziecko po porodzie. Po tej informacji skurcze zaczęły robić się coraz słabsze i rzadsze (a były już co 5 min.) Na porodówce zupełnie wygasły, ok. 15 zrobili mi test oct (3h) nic ni ruszyło, przenieśli mnie na patologię i powiedzieli ze tam będe do rozwiązania. Tam się rozpłakałam nie mogłam tam tyle leżeć do terminu brakowało 9 dni a poród wywołują tydzień po terminie więc w najgorszym wypadku jakieś 20 dni z porodem:no:, postanowiłam ze rano 16 czerwca wypisuje się na zadanie, skurcze na ktg się nie pisały.
Na obchodzie był ordynator na początku nie chciał o tym słyszeć ale jak zbadał to powiedział że to moja decyzja. O 11 przyjechał szwagier i o 12 byłam w domu, ale już wtedy znów miałam bóle krzyżowe, ok 20 przyszły skórcze, o 23.30 co 5 min. nie mogłam dłużej czekać i znów pojechaliśmy, a tam powtórka z rozrywki znów brak miejsc, ale na ktg skurcze były a za bardzo nie mieli mnie jak odesłać bo mieli wszystkie moje dokumenty ( w niedziele nie ma wypisów), lekarka zadzwoniła do ordynatora który mnie wypisywał i ten sie zgodził na przyjęcie.
Oczywiście kiedy dotarłam na porodówkę skurcze słabły na wstępie położna która robiła mi oct powiedziała " czy dziś znów zamierza pani rodzić" ja prawie w płaczu tłumacze jej jak było, męża nie wpuścili bo powiedzieli że nie rodzę, tam zrobili mi ktg, zbadali położna powiedziała że z takim rozwarciem to mogłam parę tygodni chodzić a jakaś lekarka wyszła do M. i powiedziała żeby wracał bo z tego nic nie będzie to było o 2. Po ktg o 3 zostałam odesłana na oddział, kazali spać. Ni miałam wtedy żadnych skurczy ale o 3.35 poczułam mocniejszy wstałam z łóżka a wtedy przez całe ciało przeszedł taki mega silny ból, prawie się przewróciłam, poszłam do wc. a tam taki rzadki różowy śluz, nie wyglądał ani na wody ani na czop. Poszłam pod prysznic, tam dostałam bardzo mocnych skurczy siedziałam tam z 20 min a jak już nie mogłam wytrzymać zawołałam położna.
Było dokładnie 4.20 ona mówi ze 5 cm. rozwarcia, ja pytam o męża czy mogę dzwonić ona ze tak ( on został w samochodzie nie chciał wracać) później o znieczulenie ona ze mam 5 cm. rozwarcia i większość porodu za mną. Zadzwoniła po lekarkę, ta po może 3 min. mnie zbadała i mówi ze 9 cm. i zaraz będę odczuwać parte, z bólu to mną dosłownie rzucało, wbiegł mój M. połozyli mnie na łóżko, wyregulowali i zaczęłam przeć, może z 5-6 partych i Nina leżała na brzuchu (4.45). Mój M. przeciął pępowinę a później było szycie, miałam małe pęknięcie ale lekarka która to robiła to prawie spała, oj bolało bolało mój M. w pewnym momencie miał ja opieprzyć bo ta krzyczała na mnie że się ruszam i to z godzinę potrwa, cos jej nie szło bo przyszedł ordynator popatrzył kazał jej wyjść i sam dokończył. I to by było na tyle, nie wiem czego się się spodziewać za trzecim razem;-)
 
Ostatnia edycja:
No to i ja opiszę mój poród...
Na początku z całą stanowczością stwierdzam, że NIE MA TO JAK SAMOISTNA AKCJA PORODOWA!!!!

Stawiłam się z mężulem jak lekarka przykazała w poniedziałek 17.06.2013 na IP. Papierki, papierki, papierki. O 10.00 podłączyli mnie do kroplówy. Przyszła moja gin i założyła mi jakiś cewnik i balonik (oj bolało...:-(), podobno miało mi to zrobić szybko 6cm rozwarcia. Położna napełniała ten balonik wodą i nagle usłyszeliśmy "pyk"- i balonik pękł... Przyszła gin i stwierdziła, że balonik pękł, ale też odeszły wody, więc mi się udało, o nie będzie go drugi raz zakładać. Rozwarcie na 3cm. Leżałam 3 godziny pod oxy. Nie mogłam wstawać, bo lekarka bała się, że dzieciątko ułoży się źle. Myślałam, że zwariuję. Bóle takie jakieś byle jakie, ale to leżenie pod ktg ciągle- masakra... W końcu puściły mnie to toalety, bo już opcja podsuwacza była :)szok:). Moja gin w ciągu tych 3 godzin nie zajrzała, bo obok w sali rodziła jej pacjentka i skończyło się CC. Jak przyszła do mnie ok. 13.00 to opierdzieliła położne, że kroplówka za wolno leci i że te 3 godziny w plecy mamy. Przeniosły mnie na dużą porodówkę. Druga kroplówka z oxy, telewizor, piłka, gaz... Badanie. Matko jakie bolesne!!!! Gin mówi, że mam 4-5cm i jak wytrzymam jeszcze 10 sekund to zrobi mi 6cm. Ok wytrzymałam. Ale straszne to było. Czemu to się tak pięknie masażem szyjki macicy nazywa? Chyba dla zmyłki... :no:
Osłabłam z sił. Skurcze raz były regularne co minutę, po czym ustawały zupełnie. Załamka. Zastanawiałam się czy ja w ogóle urodzę... Dostałam kotleta schabowego w kroplówce (tak gin mówiła ;-)) i bylo trochę lepiej. Czułam, że siły wracają. Skakałam na piłce, siedziałam w wannie z hydromasażem- skurcze co minutę. Wyszłam z wanny- zero skurczy... :rolleyes2:Załamka. Gin znów mnie zbadała i tak mi tam pogrzebała, że płakałam z bólu. Myślałam, że zejdę z tego świata. Wody dopiero teraz porządnie odeszły. Nie pamiętam która to była godzina- chyba około 19.00. Gin kazała podłączyć kolejną kroplówkę. Tym razem 10j oxy (poprzednio było 5). Po tych akcjach w końcu ruszyło Skurcze bolesne jak cholera. Pomagał mi gaz. Nie tyle może on sam w sobie, co ten ustnik, który mogłam zagryźć i miarowe oddychanie. Ręka męża chyba zmiażdżona przez moją była. Dostałam jakieś przeciwbólowe w żyłę. Lekarka pyta czy chcę jeszcze domięśniowo coś przeciwbólowego, na co ja: wszystko chcę! Pytają mnie czy czuję parte- ja ,że nie. Czy chcę tak nogi czy siak: mówię, że ja już nie wiem nic, że chcę urodzić... Że mam dość. W końcu stwierdziły, że mam przeć. Poparłam-nie wiem ze 4 razy i Adasiek się urodził. Mąż tradycyjnie odciął pępowinę. Godzina 21.45. 3280g 54cm, 10pkt. Przytuliłam go, rozpłakałam się, wycałowałam, "zapozowałam" do zdjęcia i zabrali go. Trza było jeszcze urodzić łożysko. Myślę sobie- pikuś. Zawsze to było na jednym skurczu i bez bólu, w końcu to taki flak. Nie tym razem. Leżę i mówię, że nie mam już skurczy. W ogóle. Więc łożysko rodziłyśmy we trójkę: ja parłam, lekarka dusiła po brzuchu, położna ciągnęła za pępowinę. Stres- czy całe wyszło? Wyszlo. Ufff. Potem jeszcze szycie, bo pękłam troszku i koniec tego koszmaru. Poleżałam 2 godziny na obserwacji i zawieźli mnie do wyrka na salę. Tam dostałam synka. Nie spałam całą noc. Adaś nie spał do 5 rano, a jak on zasnął, to wiecie-jak to w szpitalu: ciśnienie, temperatura, ksiądz z Komunią św.
Zaraz po porodzie powiedziałam: NIGDY WIĘCEJ!!!! 12 godzin męczarni psychicznych i fizycznych. Moja gin i położne stwierdziły, że myślały, że szybciej pójdzie, bo to trzecie dziecko. Widocznie jestem jakaś oporna na chemiczne specyfiki. ;-)
Dziś jak patrzę na Adasia, to wiem, że warto było. I nie mówię już NIGDY WIĘCEJ. ;-) Wiem tylko jedno- nie ma to jak samo się zacznie. Poród wtedy jakoś sam idzie, nie trzeba go popędzać.
 
Ostatnia edycja:
I ja podziele sie moimi wrazeniami :) Termin mialam na 14 czerwca.

No wiec na druga kontrole "poterminowa" do szpitala mialam sie zglosic w niedziele 23. czerwca (9 dni po terminie). Ktg, badanie podwozia, kolejne usg. Poprzednim razem pytalam, kiedy mozna bedzie wywolywac, na kiedy mam sie nastawic psychicznie ;) Powiedziala, ze w weekendy robia to niechetnie, ale mam na nastepnej kontroli sprobowac zapytac. Jak nie to w poniedzialek. Poniewaz trafilam na ta sama lekarke co 2 dni wczesniej – zapytalam i po konsultacji z ordynatorka zgodzili sie.Ok 13 dostalam pierwsza tabletke, m przyniosl z auta walizke i pojechal z Miskiem do domu, a mi kazano przeniesc sie na oddzial gdzie lezaly mamy juz z dzieciaczkiami po drugiej stronie brzucha i czekac na rozwoj wydarzen. Za 2 godziny kontrolne ktg, nastepna dawka tabletek i znowu za 2 godziny kontrola. Ostatnia, 3. dawka i znow ktg. Skurczyki byly, ale niestety tylko przepowiadajace. Na ktg wychodzily nawet i na ponad 100, no ale to jeszcze nie bylo to. Dobrze jeszcze pamietalam, jak bola prawdziwe porodowe skurcze, polozne tez nie robily mi zadnych nadziei. Na ostatniej kontroli wieczorem powiedziano mi, ze juz dzisiaj nic nie bedziemy robic, tabletki beda juz powoli przestawac dzialac i jezeli sie nic do tej pory nie rozkrecilo, to juz nic z tego na dzis. W badaniu wyszlo rozwarcie takie z jakim przyszlam, czyli na 2 cm.- mam sie isc wyspac i nastepnego dnia kolejna tura. Zrezygnowana powloklam sie znow na oddzial dla mam. Dzielilam pokoj z Tajlandka, ktora za kazdym razem, kiedy wracalam z kontroli lub spacerow po szpitalu i schodach, pytala sie: „jeszcze nie?“ ;) Polozylam sie i zasnelam, o 2 w nocy obudzil mnie mocniejszy skurcz – zaczelo na tyle bolec, ze musialam chodzic, bo ani lezec, ani siedziec na skurczu nie umialam. I tak co 5-7 minut. Do 5 nad ranem dreptalam po oddziale w ta i z powrotem, w koncu polazlam znowu na porodowke, ktg znowu dupiate wyszlo. No wiec polazlam dalej spacerowac i zaliczyc ktoresdziesiate pietro po schodach (jakie mialam potem zakwasy w lydkach od tego, maatko!) Na 7 rano mialam sie stawic na kolejna kontrole i porcje tabletek. Tak mnie juz bolalo, ze nie umialam na skurczach pod tym ktg wylezec... ciagle srednio co 5 minut. Tabletki zjadlam, polazlam spacerowac. O 10 mialam przyjsc znowu. Trafilam na 3 juz zmiane poloznych – energiczna babeczka pyta sie jak sie czuje – no jak sie mialam czuc?? A ona na to nie ma dziecka bez bolu ;) I jeszcze przedstawiajac sie mowi „no chcemy, zeby to dziecko sie dzisiaj urodzilo“ Na co ja „no mam taka nadzieje!!!“ ;)))Podpiela mnie pod ktg i poszla – leze, skreca mnie co skurcz, patrze, a ten zapis nadal dupiaty, skurcze znowu dupiate... leze i rycze, bo juz normalnie myslalam, ze nie dam dluzej rady. Przychodzi polozna, bada mniena tej lezance i: „5cm rozwarcia, no kochana, ty juz zaraz urodzisz, nie zdazysz nawet do wanny!“ Ja oczy jak spodki i poryczalam sie ze szczescia tym razem.(standartowo urzadzaja rodzacym pachnaca kapiel, zeby akcja sie szybciej rozkreacala, z Michalem moglam lezec ile chcialam)Poniewaz z tych emocji nie bylam na kibelku od 2 dni, dostalam lewatywe, ktora przyjelam z wdziedznoscia, wysiedzialam sie na toalecie i zabrali mnie od razu do pokoju do porodow.Ja do poloznej, ze chcialam ze znieczuleniem, a ona mi na to, ze juz raczej nie zdaze, ale poszla zamowic anestezjologa, ktory zreszta byl chwilowo przy innej babce zajety.W miedzyczasie ustawila mi wyrko tak, zebym sobie prawie siedziala, podala kroplowke do tego zzo i zabrala sie za szykowanie ciuszkow i wszystkiego co potrzebne. Byla tez przy wszystkim mloda praktykantka, z obiema sobie milo gawedzilam, ze tych skurczow nawet bardzo jakos nie czulam. Poniewaz w tym samym czasie szykowaly sie jeszcze 2 porody musialy mnie na chwile zostawic – dostalam guzik w dlon i mialam dzwonic, jak odejda mi wody.Ledwo wyszly, przyszly 3 silne skurcze jeden za drugim, az mimowolnie zaczelam wyc, wody odeszly (a ja jeszcze w spodniach siedzialam ;) ) Dzwonie, wpada jakas inna polozna, mi slabo, niedobrze, kreci sie w glowie i nie wiedzialam co mam najpierw powiedziec – czy ze wody odeszly, czy ze mi slabo – wpada moja polozna, patrzy w ktg, pomaga zdjac spodnie i majty i kaze mi przec – ja znowu oczy jak spodki i wrzeszcze do niej skad wie, ze juz??? No ale kaza, to przemy, chyba po czwartym skurczu partym Mateuszek lezal juz w moich ramionach :)))) Miedzy skurczami rozepchal sie lokciem i troche mnie potargal, ale mu wybaczam ;) Na sali do porodow od wejscia do urodzenia spedzilam 40 minut, na znieczulenie sie nie doczekalam ;) Ale nie zaluje, porod na zywo mial dla mnie ogromna magie i calkiem inaczej go przezylam, niz porod Michala... I jeszcze co bylo bardzo mile, praktykantka dziekowala mi, ze mogla byc ze mna w takiej chwili i ze ten porod byl dla niej bardzo pieknym przezyciem...
 
Historia mojego porodu zaczyna się w sumie…17 czerwca.
Jak przed każdą wizytą u Gina poszłam na ktg do położnej. Wykazało 4 czy 5 skurczy,których ja oczywiście nie czułam.Ale zaniepokoiło ją,że mały w ogóle nie wybiera się w kanał rodny (nie wiem jak to sprawdziła-widziała) i jest za wysoko.I że w ogóle jakoś krzywo w tym brzuchu się ułożył. Dostałam zestaw ćwiczeń na „zjazd” w dół i umówiłyśmy się na drugi dzień na badanie w szpitalu.Więc wieczorkiem nadmuchałam piłkę,pojeździłam dupskiem po niej mało przy tym nie usypiając.
Na drugi dzień z rana stawiłam się w szpitalu przy porodówce i słysząc przeraźliwe krzyki rodzących z oczami TAAAAAAAAKIMI :szok: mówię do mamy „pierd** nie rodzę”.Pojawiła się położna,myślałam że zabierze mnie na ktg a ona zbadała mnie dowcipnie,stwierdziła rozwarcie na 3-4cm ale że mały nie schodzi..Wyymasowała mnie strasznie,bolało jak diabli aż myślałam,że jej się tam posikam. Troszkę zabarwioną rękawiczkę miała i tyle.Kolejny zestaw ćwiczeń dostałam. Haa ale gdybym mogła je wykonać! Po badaniu non stop siku mi się chciało (jak nigdy w ciąży!!) nawet jak nie miałam czym to jednak wysikałam jakieś resztki..
Później wybrałam się na wizytę do Gina..Oczywiście na listę mnie nie wpisał,musiałam udawać bóle żeby mnie wpuściły :/ no zajrzał,stwierdził, że rozwarcie na 1 opuszek.Zwariowałam już.Szyjka na 1,5cm(jeśli dobrze pamiętam) i że widzimy się 25czerwca na jego dyżurze to wywołamy poród! Pytam o wagę dziecka bo 3tyg wcześniej mały ważył 3710 a on do mnie z pretensją,że się odchudzam bo dziecko w 40tygodniu „schudło” do 3621 !! Ja mówię „jak kur** się odchudzam jak lodówka non stop okupowana”..
A on,że nie da się zmierzyć dokładnie dziecka (na jego sprzęcie za PÓŁ MILIONA:sorry:!!!!) bo główka za nisko..Ja mu o CC,a on że jakie CC,że naturalnie..Że jakby po CC nie było powikłań i była TAŃSZA to pewnie wszystkim by robili.. Oczywiście skasował mnie stówę(chociaż jak wspomniałam na liście nie byłam) i bajo… Wróciłam do domu,akurat mama imieniny robiła.Mnie dupsko bolało,kuło gdzie się dało,ciągle na sikanie biegałam.Przy gościach zasuwałam na piłce,do pokoju szłam leżeć,znowu na piłkę,znowu leżeć.W końcu wszyscy poszli..A ja standardowo do kibelka na siku i od razu wrzask MAMAAAAAA:szok:..wszystkie baby w domu się zleciały pod kibel ja „a brzydzisz się??” ona „nie” .Pokazuję jej wkładkę a tam śluz z krwią! Matko i córko! MAMO TO CZOP! Spanikowana siedzę i patrzę się w to,jakbym co najmniej diamenty znalazła. I od razu cos chlup do kibelka wstaję a tam.. MAMA MIĘSO ZE MNIE WYLECIAŁO!! Jezus jeszcze większa panika.Nie wiem co to było,ale byłam skłonna to wyłowić! Od razu za telefon do Gina „panie czop mi odszedł..Z KRWIĄ” a on „to jeszcze ze 2 tygodnie może potrwać,jak panią weźmie na poród to proszę się położyć na lewy bok”.Okkk..
Nocka z głowy ja sprawdzałam czy mi się wody sączą.Nadszedł ranek(19.06),pojechałam znowu na badanie do położnej,na porodówce znowu krzyki tym razem do taty „tata weź ja nie urodzę zobacz jak one krzyczą”.Położna wzięła mnie na badanie,mówię o rozwarciu,że wczoraj rano było na 3-4cm a u gina na 1 opuszek.Sprawdziła „no faktycznie”..Mówię o czopie,o plamieniach po masażu..A ta niczym Pani Rozenek wyciąga palce i pokazuje „test białej rękawiczki” że czyściutko.Jak nic się nie zmieni to w piątek się widzimy.. No to wróciłam do domu,upał niemiłosierny.Boli mnie brzuch jak na okres..I kłuje i siku i boli i w kółko tak..Znowu na piłce zasuwam aż ją rzuciłam w cholerę.
W końcu jakoś po 14 przyzwyczajona do bólu @ zorientowałam się,że już nie boli mnie ciągle a …co jakiś czas! I przez jakiś czas! No to telefon w łapę,stoper odpalamy.. Co 3-4 minuty, kilka co 6, dwa co 10 minut bóle..trwające średnio 30sekund nawet do minuty!! Dzwonię do położnej.Ona,że to za szybko bo rano mnie badała i nic nie wskazywało na poród.Mam polewać spojenie łonowe wodą i ona zadzwoni za pół godziny..Dobra.Znowu mierzymy,moczymy się.telefon..To samo.. I znowu..i tak kilka razy,ona zawsze oddzwaniała i dopytywała się jak.Aż w pewnym momencie czuję,że mnie boli głowa,gardło,nos i skóra(zawsze na chorobę tak mam).Biorę termometr…37,5.Mówię jej o gorączce,ona „to może od upałów.Pij skarbie dużo,pij”.No to piję i piję..Ja sama w domu,coraz gorzej się czułam.za telefon do taty „WRACAJCIE”.Położna dzwoni kolejny raz,ja już skurcze typowo co 3-4minuty.Mówi „to po 19 będę w szpitalu,przyjadę a Ty sobie słonko coś zjedz”..Więc co zjadłam?ciasto z bitą śmietaną i truskawkami! Bach na oddział,cała familia się upchała do auta hehe..Wyczekiwała na mnie jak na nie wiem jak ważnego gościa(w końcu opłacona była..).Patrzę co za gin na dyżurze,stwierdzam „ok on może być’ (bo do tej pory się upierałam że MUSI BYĆ MÓJ I ŻADEN INNY),na usg mnie zabrał i pyta „a kiedy miała pani robione ostatni raz usg” ja odp „wczoraj.a co?”
A on (badając na szpitalnym sprzęcie odbiegającym od tego full wypas za PÓŁ MILIONA) „a bo dziecko waży ok 4200!!!” i główkę dało się wymierzyć!! Ja takie oczy,Jezus Maria! Mierzy drugi raz,to samo! Położna mierzy mi temp,ja już 38.zmierzyła ginowi-36,6. Znowu mi-38. A mały wybierał mi się nie w kanał a w…BIODRO!!!
Szybko na łóżko,ktg,skurcze jak parabolki się rysują bardzo regularne,nawet tych 40 minut nie czekali,wenflon,krewka,cewnik,sexy piżama i na blok.. Tam jeszcze gadu gadu z lekarzami,śmiechu co nie miara i opierdziel dostałam,że jadłam.No ale położna pozwoliła,bo pewnie sama nie przypuszczała,że tak szybko pójdzie.Maska na twarz „tak tak to tlen” od razu oczy w zez i szok..Jazda jak po jakiś dragach co najmniej,wiry różowe,czarne,spadałam w nie,okrutne uczucie,jakby wyszarpywanie czegoś,później jakieś myśli(czy nie myśli) że to sen,że ja nigdy w ciąży nie byłam że jakie dziecko..Znowu wiry..coś czuję..Aha.mam coś w gardle!A oni mi cos robią! JA CZUJĘ! Ale nie mogę się ruszyć,dać im znać że żyję i czuję!(później chyba wyjęli mi rurkę) jakieś głosy słyszę „mamusiu masz ślicznego synka” oczy ciągle zezują mi,latają jak kulki w totolotku..patrzę się na miłą panią obok mnie,ona „gratuluję mamusiu.jest śliczny”.I mój lament "nóg nie czuję" a za chwilę "o czuję".

20:45 4020g 59cm i 10pkt agp czystego szczęścia

przenoszenie na dugie łożko MASAKRA.zero delikatności ja w krzyk,jedziemy korytarzem do windy,jakiś młody mnie wiezie,ja mu makaron nawijam na uszy(nie pamiętam co),wjeżdżam na salę pooperacyjną-bach na drugie łóżko znowu AŁAAAAAAAA.bolało.Mama wparowała szczęśliwa,mojego K.matka też (aż w przypływie wzruszenia uścisnęłam jej rękę-a niech ma),siostra pokazała zdjęcie małego..I tyle go widziałam :( dopiero na drugi dzień położna na chwilę mi go przyniosła.Mały wyłapał ode mnie infekcję(która spowodowała gorączkę) i zarówno ja jak i on mieliśmy antybiotyki.Bidulek wenflonik w główce miał,ja zakaz karmienia. Jakoś koło 15 poszłam do izolatki(sama jak palec byłam).Małego dostałam chyba dopiero na trzeci dzień (już mi uleciało) na początku leciał na butli,później jak już odstawili mi antybiotyk mogłam go karmić ale..przyzwyczaił się do butli,że duuużo leci a ja miałam „kiepskie brodawki”.Próbowaliśmy z nakładkami i bez i nic :( strasznie się szarpał przy jedzeniu,denerwował,ja pokarmu co kot napłakał,pielęgniary nad głową piszczały PIERŚ PIERŚ.Dziecko drze się w niebogłosy bo głodne,ja go nie mogę wykarmić,co szłam po butlę to trzęsawka.Raz w ataku histerii wyrwał mi wenflon z nadgarstka,krwotok jak nie wiem a piguła się drze,że jej blat krwią zalałam.TRAGEDIA.
Mi w międzyczasie crp skoczyło dosyć wysoko,bo przy przyjęciu (mimo infekcji) miałam na 15 a 21.06 na poziomie 90.Mały też na lekach..Ja coraz bardziej zdołowana,w kiblu płakałam,nie dawałam rady z pokarmem.Mama w tajemnicy kupiła mi herbatkę na laktację,położna wypożyczyła laktator ale co z tego jak na kilka ściągnięć dałam radę „wydoić” z siebie 60ml.Zapadła decyzja,że młody będzie jechał na MM.że nie ma sensu mieszać.A po każdą butelkę szłam jak na ścięcie.teoretycznie powinien dostawać co 3 godz. A jak panie czasu nie miały bo „kąpiel” „poród” „coś tam” to nawet 5 godzin mijało!!
Mój gin w tym czasie ciągle urlopował.Zjawił się w szpitalu dopiero 24.06.po obchodzie poszłam na badanie,położna pyta „PANI NAZWISKO”. Odpowiadam „T….”.A on się odwraca w moją stronę i TAAAAAAAKIE OCZY..Ale zero słowa!Nic! po badaniu,na salę.myślałam,że przyjdzie.Myliłam się.
Na drugi dzień obchód-wchodzi pajac jeden z resztą lekarzy..patrzę się na niego,a ten łapy za siebie i w ściany się wpatruje.To lekarz,którego pacjentką nie byłam został,zapytał jak się czuję,jak moje crp czy spadło.Wyszli..Ja czekałam na wyniki małego i informację,że wychodzimy.Jakoś po 13 zjawiła się pani ordynator z noworodków z „dobrą nowiną-WYCHODZIMY”..i w tym czasie mój gin wyrósł spod ziemi-TO CO,DO DOMU?? Ja mu odp „a co,dziś miałam rodzić??” głupią minę zrobił..do wyjścia się kieruje i mówi „to za 6 tygodni widzimy się na badaniu,chyba że coś prędzej będzie się działo”.. Tyle wsparcia dostałam od mojego lekarza i w tym momencie dziękuję Bogu,że to nie on odbierał poród,bo różnie by się to mogło skończyć.

Jezuu przydługie to..Dla wytrwałych w czytaniu-CHWAŁA WAM ZA TO

Moze i chaotycznie pisane,ale ja mam ciagle emocje z tamtego dnia,bo jak dla mnie nastąpiło to dosyć szybko:happy:
 
To był najdziwniejszy z moich porodów .... Ale jak czytam Wasze relacje kochane to taki podobny w pewnych momentach do każdej z Was po troszku :-).
Skurcze zaczęły się ok 20 dzień wcześniej . Właśnie te skurcze były najdziwniejsze - bolesne ale krótkie i co 10 minut. Ale, że było już 5 dni po terminie postanowiłam pojechać na IP . O punkt 24 :00 zameldowaliśmy się na IP . Przyjęli mnie i poszłam na ktg - ani jeden skurcz się nie zapisał . Zbadał mnie lekarz , rozwarcie na 1 luźny palec . Odesłali mnie na oddział i kazali przyjść jak skurcze będą częściej . Chodziłam po pokoju tam i z powrotem . Skurcze dalej co 10 minut ale jakby się wydłużyły i były bardziej bolesne. Ok 4 poszłam na porodówkę żeby sprawdzićczy coś się ruszyło . Skurcze znów ucichły a rozwarcie dalej niewielkie . Położna stwierdziła , ze to nie poród tylko przepowiadające . Spowrotem do pokoju . O godz 7 przyszedł mój lekarz prowadzący i pyta co tam ??? No to ja mówię to co mi położna powiedziała - że to chyba jednak nie poród , skurcze dalej co 10 minut i zero postępu . Lekarz stwierdził , ze mnie zbada . O dziwo werdykt badania był - wszystko gotowe do porodu , rozwarcie pełne . lekarz powiedział " UPS " i przebił pęcherz płodowy . Wody się polały a skurcze dalej co 10 minut. Powiedzieli , zebym sobie przyniosła wodę , aparat fotograficzny , męża i co mi jeszcze potrzebne i mam na porodówkę iść . Szłam do pokoju a za mną salowa z mopem :sorry2:. No i z tych skurczy co 10 minut przeszłam od razu do partych po trzecim parciu wyszłą główka Jasia i niestety się zaklinował . W barach szerszy niż obwód główki o 2 cm !!!! Panika wszystkich ogarnęła . Dwie położne i ordynator przy łóżku . Kazali przeć bez skurczu , jedna położna mi ręce włożyła do środka ( przynajmniej tak mi się wydawało ) i ciągneła małego a druga wypychała go z brzucha . Masakra. Ja się darłam w niebogłosy . Mąż przerażony nie wiedział co robić - głowę mi trzymał i nogę . Na szczęście udało się Jasia wyjąć w całości , zdrowego :-). Potem był problem z urodzeniem łożyska . Cewnikowali mnie i masowali brzuch boleśnie :-(. W końcu wylazło . Szyć nie trzeba było - cudem jakimś . I już potem to sielanka . Dzidzia przy cycu i rozsyłanie wieści o narodzinach :-).
 
26.06 rano koł godziny 8:30 odszedł mi czop śluzowy. Był krwisty tak naprawdę to nie był czop śluzowy tylko gęsta krew. Oczywiście wystraszyłam sie tego, bo zawsze mi mówili , że krew to nie jest dobry znak ale stwierdziłam, że poczekam i zobacze co będzie dalej. Tak więc od tamtej pory cały czas plamiłam krwią i do tego doszedł co jakiś czas tępy ból w krzyżu. koło godziny 13 stwierdziłam, że zadzwonie do położnej i powiem co się dzieje i czy już mam jechać do szpitala czy jeszcze nie tym bardziej, że bóle miałam co jakieś 15 min. Położna kazała zadzwonić do lekarza, bo z tą krwią to nie dobrze tak więc zrobiłam. Lekarz kazał przyjehać po badaniu o0kazało się ze mam 2 cm rozwarcia i doktor stwierdził ze zaczełam rodzić więc przyjmuje mnie na oddział. Ja oczywiście szczęśliwa ze nareszcie zobacze małą:D
Niestety gdy tylko wjehałam na porodówkę położne podpieły mnie pod ktg i okazało się, że żadne skurcze się nie piszą i oczywiście zaczełam wysłuchiwać, że w ogóle po co mnie przyjeli przecież ja urodze pewnie dopiero za dwa dni itd. No i się załamałam, bo ja naprawde miałam silne bóle już co 7 min a ich w ogóle nie bylo widać na kt chociaż ja wyraźnie czułam, że brzuch się spina. Położna wygoniła męża do domu, bo nic się nie dzieje i jak akcja się nie rozkręci po jakiś 2 godzinach to przeniosą mnie na patologię ciąży. I zostałam sama w tej sali... koszmar myslałam, że tam umre, bóle co raz gorsze położna to wredna szm... , która w ogóle położna nie powinna być, wszyscy dzwonili i pytali się jak tam a ja, że boli ale rozwarcie nie idzie do przodu... W końcu zadzwoniła moja mama i wtedy się rozkleiłam... na to wszystko przyszła położna i oczywiście wydarła się na mnie, żebym nie ryczała bo histeria w niczym nam nie pomoże. No i się zaczeła kłótnia... powiedziałam, że jez=żeli nic się nie dzieje to niech mnie wypiszą, bo w takim razie niepotrzebnie zajmuje sale rodzinną, która jest jedna w tym szpitalu na to ona że teraz mnie nie mogą wypisać no to powiedziałam, że w takim razie mój mąż do mnie wraca i będzie siedział do puki ja tutaj będe. Myślałam, że mnie szlak trafi. Ale na szczęscie o 19 była zmiana dyżuru i przyszła inna położna dzięki której urodziałam:D Przyszła o 19 ja miałam skurcze co jakieś 3 minuty bardzo bolesne zbadała mnie i mówi, że rozwarcie na 2 luźne palce czyli praktycznie brak postępu. Zapytała jaki ból odczówam przy skurczach to jej powiedziałam ze tylko w krzyżu i czuje jak napina mi się brzuch. Zbadała i stwierdziła ze skurcze są rzeczywiście ale przez bóle krzyżowe nie dają efektu w rozwarciu. Wtedy kazała mi sie połżyć i miałam jej powiedzieć kiedy mam skurcz... masaż szyjki macicy masakra jakaś, ból straszny tak krzyczałam, że sama się sobie dziwiłam, ponieważ ja nigdy nie byłam panikarą... Po masażu przyszły takie skurcze, że ścinało mnie z nóg ale starałam się chodzić, ponieważ mała nie była wstawiona... Nic nie pomagało na ten ból ani kołysanie biodrami ani klęczenie, ani podpieranie się o męża jedynie troszke przysznic złagodził skurcze. o 22 kolejne badanie... ,myślałam, że mam już z siedem cm bo tak się czułam ale niestety 4cm.... wtedy już sie rozpłąkałam na nowo... nic nie pomagało miałam skurcze co 2 minuty które twały minutę... kolejny masaż szyjki ... prysznic...piłka. koło godziny 23 oczułam już bóle parte. Położna przyszła zbadała i 9 cm rozwarcia :D kazała iść pod prysznic i poczekać aż bóle się nasilą. Ja już nie miałam siły mój mąż mnie prowadził rozbierał polewał wodą był mega niezastąpionym człowiekiem w tym momencie.Kiedy poczułąm ze już nie mogę wytrzymać zaczełam krzyczeć (nie dało się nie krzyczeć). Położna przyleciała szybko przetransportowali mnie na łóżko i co okazało się, że jeszcze rąbek szyjki jest więc znowu masaż... ja już traciłąm przytomność. Kazali się położyć na boku i przetrzymać 4 parte... po trzecim już nie dałam rady i wtedy zaczeło się. Zaczełam przeć i okazało się, że nie umiem... to było najgorsze w ogóle mi to nie wychodziło i jeszcze na dodatek miałam bardzo krótkie te skurcze wieć podali oxy i od tamtej pory po może 6 partych mój największy skarb na świecie był ze mną:D Najcudowniejsza chwila w życiu. Byłam w takim szoku, że nawet się nie rozpłakałam tylko przepraszałam ją, że nie umiałam jej szybciej urodzić i zadałam jej tyle bólu... Mój mąż przecioł pępowinkę i zabrali ją na ważenie mierzenie, a mnie do szycia... miałam pęknięcie obustronne pochwy i nacięcie krocza. Ale dla takiego skarba jak moja Natalka mogłabym przejść to jeszcze wiele razy :)
 
reklama
Jak pamiętacie (albo i nie) chciałam wywołać poród siłą autosugestii i postanowiłam, że urodzę w sobotę :).:-)
Wszystko było zaplanowane, spakowane. Dyżur w szpitalu miała moja ulubiona położna. Dziewczynki miały pojechać z Agnieszką, moją sąsiadką z góry i jej dziećmi na działkę. Mają tam basen, piaskownicę czyli raj dla pszczół.
W sobotę rano obudziły mnie lekkie skurcze, więc zadowolona obudziłam Daniela, oznajmiając mu, że na naszą działkę dziś nie pojedzie bo rodzimy. Ale, choć skurcze czułam nadal, nie przybierały na sile, a wieczorem wyciszyły się całkiem. W niedzielę- zero skurczy, w poniedziałek również.
We wtorek skurcze pojawiły się znowu. I chociaż zdawały się być coraz mocniejsze, to jeszcze nie wierzyłam, że będę rodzić. Wieczorem nasiliły się jeszcze bardziej, czułam je co 10 minut, ale wiedziałam, że do porodu potrzebny trochę inny kaliber.
Szczerze, to byłam załamana, bałam się o pszczoły, nie chciałam rodzic w nocy ze względu na nie, więc oszczędzałam się, żeby Helenka zaczekała do rana.
Po wieczornej kąpieli jednak zrobiło się niebezpiecznie. Zapadła decyzja, że usypiamy pszczoły i dzwonimy po Agnieszkę, a sami idziemy do szpitala. Miałam paciorkowca, więc nie chciałam na porodówę trafić w ostatniej chwili jak przy rodzeniu Marysi.
Agnieszka zeszła do nas w piżamie, położyła się w naszym łóżku, a my do szpitala- na piechotę bo teraz to już chciałam urodzić jak najszybciej, żeby Daniel mógł do pszczółek szybko wrócić:tak:.
Na izbie przyjęć skurcze mi przeszły, ale to u mnie norma :tak:.
Po przyjęciu na oddział, wszystko było nie tak, jak chciałam. Położna, której nie lubiłam, sala porodów rodzinnych zajęta. Pokłóciłam się najpierw o koszulinę szpitalną bo sięgała mi do pępka- zażądałam innej. Nie było. Położna przyniosła mi flanelowy szlafrok bez troczków. Z dwojga złego, wolałam szlafrok.
Potem pokłóciłam się leżąc pod ktg. Rozwarcie było na 2 palce (załamka), a skurcze marne, rodzących na oddziale 4 i położna kazała Danielowi iść do domu bo ja dziś nie urodzę. Antybiotyku na paciorkowca mi dać nie chciała, bo niby nic nie zapowiadało rychłego porodu. Pomyślałam: to się jeszcze okaże, pindo jedna!
Po odpięciu ktg, zlazłam z łóżka i robiłam kilometry, skurcze się nasilały. Było włączone radio i Krawczyk śpiewał „Zatańczysz ze mną jeszcze raz”. Tańczyłyście kiedyś na porodówce? Bo ja tak :-D Z mężem.
Poza tym odkryłam pewną zależność- gdy skurcz się zaczynał i w odpowiednim momencie zrobiłam bardzo głęboki wdech z przepony, to się nasilał. A gdy wstrzymałam oddech, skurcz się wyciszał. Więc co robiła Ania dmuchawcowa? Przysiady, żeby wywołać skurcz i w odpowiednim momencie wdech z przepony, se se se se.
Po dwóch godzinach poprosiłam pindę, żeby zbadała rozwarcie, a tam 3cm. Tragedia, załamka, koszmar.
Zapadła decyzja, ze Daniel idzie do domu, a ja będę w razie Wu dzwonić. Oczywiście to było dla dobra pszczół, ale położna zinterpretowała to na swój sposób i zeszła ze ścieżki wojennej. Robiłam kilometry dalej i gadałam z pindą między skurczami.
W końcu poprosiłam ją o nalanie wody do wanny. Na szczęście na porodówce są dwie-jedna w Sali porodów rodzinnych, druga na korytarzu za zasłonką.
W wannie to już był hardcore. Możecie nie wierzyć, ale gdybym chciała, wcale nie miałabym skurczy, wystarczyło wstrzymywać oddech. Nie wiem jak to możliwe w ogóle. Ja jednak CHCIAŁAM mieć skurcze. Halszka ruszała się cały czas i odkryłam, że jeśli przy jej poruszeniu wezmę wdech przeponą, to jest mega skurcz. Więc specjalnie szturchałam Halszkę, żeby się ruszała. Po przepisowych 30 minutach o godzinie 2.30 wylazłam z wanny. Rozwarcie 7cm (yeah!!!) I dalej robić kilometry. Łatwe to już nie było, ale ja myślałam o pszczołach. O 3ej wlazłam do wanny ponownie, i zadzwoniłam po Daniela. Szpital mamy blisko, widzę go z okna mieszkania. Daniel przeskoczył przez płot:-D i po chwili był ze mną. Tym razem w wannie traciłam kontakt z rzeczywistością podczas skurczu. A w krótkiej chwili między skurczami gadałam jak najęta i śmiałam się. Daniel mnie uciszał, żebym odpoczywała:sorry2:. Nie zapomnę jego wyrazu twarzy. To takie spojrzenie, które mówi wszystko, wyraża wszystko-miłość, podziw, troskę. Po 15 minutach miałam pierwszy skurcz party, położna sprawdziła rozwarcie :10cm. Wylazłam z wanny i zaczęło się najgorsze.
Przy każdym porodzie skurcze parte są dla mnie najgorsze.
Zanim doszłam do łóżka porodowego miałam 4 skurcze. Daniel mnie podtrzymywał bo kolana mi się mimowolnie uginały. Nie darłam się oczywiście bo ja tak mam, że się nie drę.
Rodziłam na boku, bez nacięcia. Ale ten ostatni etap trwał aż 20 minut bo Halszka była dziwnie ułożona- tzw. odmiana tylna. Gdy się urodziła, nie płakała i przeżyłam moment grozy:shocked2:. Pielęgniarka noworodkowa w końcu ją uszczypnęła i dopiero wtedy się rozdarła.
Byłam mile zdziwiona tym, ze leżała mi na brzuchu pół godziny zanim ją zabrali do ważenia i mierzenia. Ssała pierś, a ja byłam przeszczęśliwa.
Nie byłam nacinana i nie popękałam, mało krwi straciłam więc zostawili mnie na obserwacji na tym łożu na 1,5 godziny.
Leżałam tak na wznak i potem przez tydzień nie mogłam się ruszać, ale to teraz pryszcz.
Z położną się zaprzyjaźniłam:sorry2:. Mówiła, że jeszcze nie widziała, żeby ktoś tak rodził jak ja. Ale w końcu jestem już weteranką.
A Helenka jest moim czwartym cudem.
Daniel do pszczól zdążył zanim sie obudziły, jeszcze dospał z nimi chwilę. Marynia w nocy sie obudziła, ale Aga wzięła ja do siebie i nawet nie skumała, że to nie ja:-)

Ten poród był inny, najdłuższy i najcięższy ze wszystkich trzech. Nie spodziewałam się tego. Ale przeżyłam:tak:
To tyle. Dziękuję za uwagę
 
Ostatnia edycja:
Do góry