reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

"Droga na świat" czyli podzielcie się Mamusie opisami porodów

sa_raa

*GrUdNiÓwECzkA 2oo6*
Dołączył(a)
18 Lipiec 2006
Postów
5 500
Miasto
Bełchatów
No to jako, że "się zaczęło" proszę rozpakowane Mamusie o relację!

A może te z nas które już dzieci posiadają podzielą się poprzednimi porodami??
 
reklama
To ja skopuję mój opis porodu z Wikusią z innego wątku :) Bardzo chaotycznie napisane ale tak to wtedy pamiętałam :)

no to i ja opowiem...
Termin miałam na 9.03.2010...
7 dni po terminie trafiłam na patologie ciąży bo córeczka nie miała zamiaru wyjsc
smile.gif
aaa 2 tyg przed terminem na usg ''mała'' miała 4.5 kg
brzydal.gif
w 9 i 10 dniu oxy... nic nie dało... z pt na sobote odszedl mi czop... jak wstawałam z łózka to myslałam ze mi wody odchodzą ale jednak mój czopik troszke się zwodnił... skurczy nadal brak... mój gin miał dyzur z pt na sobote wiec myslałam ze u niego zaczne rodzic a tu dup*.
W sobote chwile przed 24 złapał mnie pierwszy skurcz... ale znosny... przespałam tak do 2.30... poszłam do połoznej, badanko... rozwarcie na 1cm... szyjka długa... nie skróciła się... wiec dla spokoju zrobiła ktg mówiąc ze jak skurcze wyjda co około 5 min to na porodówke... (chyba piczk* myslała ze zmyślam z tymi skurczami bo zgięta nie chodziłam
confused.gif
) no ale na ktg skórcze wiec na porodówke... o 3.15 dzwonie do tzta i mówie ze ide rodzic...
-tak jak wczoraj?? i się rozłączył... bo wczesniej dzwoniłam i myslałam ze rodze jak ten czop mi odszedł...
hehe oddzwonił i juz wierzył
smile.gif

I tak sobie lezałam do 8... badanko... a tam nadal rozwarcie na 1 cm i szyjka długa... no to sobie mysle ze w tym tempie to janigdy nie urodze a ból był juz nie dozniesienia, miałam wrazenie ze mi ktos miliony igieł wbija w biodra i probuje je rozerwac od srodka... aa i mała wogóle nie była w kanale rodnym... o 9 przyszedł mój doktorek... ponowne badanie... ponownie to samo... wiec idziemy na usg... a tam dziołek 5 kg
brzydal.gif
wiec decyzja o cc bo urodzic sn napewno nie urodze... o 10.35 znieczulenie ( o matko jaka ulga
1_jupi.gif
) o 10.52, Wikusia przyszła na świat z wagą 4190, 57 cm długa.... obwinięta w pępowine głowa i tułów... juz kolor skórki był inny niz powinien, dostała mniej pkt apgar... po cc doszłam szybciutko do siebie, osobiscie dla mnie cc jest lepsze od sn... ale wiadomo kazda z nas przezywa to inaczej
smile.gif
Mała urodziła się 12 dni po terminie.
Teraz lezy sobie na łózeczku... ma 8,5 tyg... waży sobie 5440. (tyle w 7tyg) i jest kochaniutka
icon29.gif

przepraszam ze tak nabazgrałam ale nadal nie potrafffffieee tego ogarnąc
wink.gif

ps... chciałam zeby mała była rybką... od 21.03 był juz baran...
babcia nie chciala zeby urodziła się w niedziele... i co??
uparta jak baran i nadodatek z niedzieli
biggrin.gif
nie posłuchała nas ...
smile.gif
 
Mama Wiki Barany radzą sobie świetnie w życiu ;-) a widzę, że Małż też z tych "ogarniętych" dobrze, że w porę uwierzył:-p
 
kochane to i ja opiszę swój pierwszy poród - mam nadzieję, że drugi będzie łatwiejszy.
Termin z Tosieńką miałam na sylwestra 2008 roku :) ale 27 grudnia o 6 rano poczułam dziwny ból brzucha, który powtarzał się najpierw bardzo nieregularnie, a potem co jakieś 20-15 minut. Z racji tego, że poszłam spac z mokrymi włosami, wyglądałam jak Eischtain po burzy mózgów :) więc co 6:30 a ja siedzę sobie grzecznie na podłodze i prostuję włosy, Luka otworzył oko, popatrzył na mnie dziwnie i zapytał : co Ty robisz. Ja: głupie pytanie - prostuję włosy. Luka nieświadomy niczego popatrzył na zegarek i tekst przez sen prawie - aaa głupia jesteś, już nie masz co robić i poszedł dalej spać. Jak już włosy były ułożone, makijaż zrobiony - 7:30, odpaliłam kompa i gadałam z koleżanką :) w między czasie notowałam co ile mam skurcze. Nagle Luka się podniósł i patrzy na mnie jak na idiotkę i z pytaniem - co Ty robisz ?? Ja : no nic skurcze liczę. Jego reakcja była bezcenna : to co jedziemy już ?? Ja: chwilka zjedzmy śniadanie a po za tym pampersów nie mamy :] O 9 zjedliśmy śniadanie, w domu teściowa zaczęła panikować jak zobaczyła torbę :) Pojechaliśmy, ale zahaczyliśmy do marketu :) Luka poleciał na salę a ja zostałam na ławeczce i dzwonię do mamy zdać relację. Jak przechodzący obok pan usłyszał, że mam skurcze co 7 minut myślałam, że zemdleje :) Ok pampersy kupione to dawaj do szpitala :) Jak dojechaliśmy to widok w poczekalni mnie przeraził :) Pełno kobiet, spanikowanych tatusiów, wszystkie rozkraczone na tych krzesełkach fuczą sapią, a ja stoję :) Po pół godzinie czekania Luka popatrzył na mnie i tekst : no nie mów, że Ci przeszło ..... Ja: nooo, wracamy ? może na obiad zdążymy :) Ale wywołała mnie lekarka i odwrotu nie było. W gabinecie się trochę zdenerwowałam, bo lekarka strasznie narzekała, a że tyle nas rodzi, a że oni tak cięzko pracują, a że robią nadgodziny ... po zobaczeniu kto był moim lekarzem prowadzącym (z-ca ordynatora) zupełnie zmieniła podejście :) Rozwarcie na 3 cm - przyjmujemy. Że porodów było dużo umieścili mnie w sali poporodowej :p z inną kobietką czekającej na poród :) przebrałam się na spokojnie, ułożyłam w łóżeczku, pogadaliśmy trochę i nagle dziwne uczucie i dźwięk - pyk. Zrobiło mi się ciepło, i mówię że chyba mi wody odeszły ... Luka panika, a kobietka, że doświadczona podniosła słuchawkę i zgłosiła położnej. Ok, przecież leżec nie będę z mokrymi majtami nie ?? poszłam do łazienki i na lajta założyłam zwykłą podpaskę :D Ha dobre !! wstałam i już się nie łudziłam - musiałam użyć tej wielkiej :) Przyszła położna, zbadała, podpięli ktg :) Po ok godzinie przenieśli mnie do sali ... do porodu w wodzie - bo te przedporodowe były zajęte :p No i tam się zaczęło, potworne bóle krzyżowe, czułam jak kości mi się rozchodziły, zrobili lewatywę, straszny dyskomfort ... Nie wytrzymałam i poprosiłam o znieczulenie. Przyszedł anestezjolog i zaczął się wbijać, ale ja miałam już skurcze co chwilę :( w pewnym momencie położna (super babka) mocno mnie przytuliła i przytrzymała i poczułam rozchodzący się płyn. Kazano mi się położyć, znieczulenie miało zacząć zaraz działać. Czekałam godzinę i żadnej ulgi ... zaczęłam krzyczeć na Lukę, że mają mi dac jeszcze ... przyszła lekarka i nie wierzyła ... ale jak zobaczyła jak się skręcam z bólu zarządziła - druga dawka. Przyszedł jeszcze raz anestezjolog, dawkę dołożył, ale co z tego jak i to nic nie pomogło... Tak się męczyłam, Luka masował mi plecy i mocno przytrzymywał podczas skurczy - podziwiam go za cierpliwość do mnie. Oboje byliśmy poirytowani, bo co usłyszeliśmy, że za drzwiami urodziło się dzieciątko, to mieliśmy nadzieję, że my wreszcie wejdziemy na porodówkę, trójka dzieci urodziła się w miedz czasie !! Ok w pewnym momencie poczułam bóle parte, Luka leci do położnej, a ta że zaraz przyjdzie ... ale jak usłyszałam jak krzyknęłam " ona już idzie !!! nie zatrzymam już tego !!! " to wpadła do sali zbadała mnie i zbladła. Kazała szybko wstać i dawaj na porodówkę. Tosia zaczęła już wychodzić, a że sala obok naszej była zajęta (ha ha ha bardzo śmieszne ) to musiałam przejść przez korytarz, położna prowadziła mnie, pomogła wejść na fotel, pani salowa kończyła myc podłogę i wycierać podnóżki :D:D hardcore !! Po ok 4 partych Tosia była na świecie :) Była cudowna ale brudna w tej całej mazi :) I powiem Wam, że może wyjdę na wariatkę, hmmm zawsze na filmach kobiety całują te obślizgłe brudne bobaski, a ja szukałam miejsca najmniej brudnego żeby ją pocałować :p Zważyli ją zbadali, i zabrali do sali noworodkowej, Luka pobiegł z nią, a ja podczas kolejnego partego urodziłam łożysko i zaczęło się szycie (niestety musieli mnie naciąć. Szycie było okropne, no i najlesze - ja leżę z nogami prawie w szpagacie, pani dr szyje, i wchodzi jeden lekarz, drugi, zaglądają w krocze i komentarze - no ładnie ... no małżonek będzie zadowolony ... ehhhhh Położna mnie przemyła i zapytała : czujesz nogi ?? Trochę mi nie wierzyła, jak odpowiedziałam, że znieczulenie nie działało, ale jak zobaczyła jak popierdzielam na salę, to zdała sobie sprawę, że mówiłam prawdę :) Na sali czekał Łuka z Tolinką :) wreszcie mogłam ją na spokojnie przytulic :) Urodziła się 27 grudnia 2008 o godzinie 19:55, i od pierwszej chwili zaczęła dokazywać, tak już sobie dokazuje prawie 4,5 roku :D
Mam nadzieję, że poród Karolka będzie szybszy, łatwiejszy i mniej bolesny :p
 
To ja też opiszę mój pierwszy poród :)
Termin miałam na 9.02.2011. Na ostatnim badaniu u gina ustaliliśmy, że jak będe 3 dni po terminie to mam iść do szpitala na KTG i badanie czystości wód płodowych. Miałam wypisane skierowanie i czekałam. Miałam też oczywiście nadzieje, że urodzę wcześniej, marzenia ;)
Z 10 na 11 lutego całą noc miałam nieregularne skurcze, średnio bolesne, ale z podniecenia oczywiście nie spałam. O 4, jak już obudziłam męża to wszystko ustało. Postanowiliśmy jednak, że rano pojedziemy na IP z tym skierowaniem, mimo że minęły dopiero 2 dni od terminu. W sumie bardzo dobrze wyszło, bo następnego dnia nie byłoby już miejsca na porodówce, jak sie później okazało. Na izbie długa kolejka, w trakcie czekania zaczęłam plamić delikatnie. Na ktg wyszły skurcze takie nawet nawet, a w badaniu ze jest 2,5 cm rozwarcia. Lekarz badający wody nie był pewny ich czystości i przyjął mnie na porodówkę do przebicia pęcherza.
Młoda lekarka strasznie się męczyła, w końcu moje wody ją całą zalały, ale najważniejsze, że okazały się czyste. Akcja skurczowa była, ale jakaś taka osłabiona. Niby na ktg się ladnie pisały, ale efektu nie było. O 16 podłączyli mi oksytocynę. Zaczęło boleć jak cholera, tylko łaziłam i marudziłam mężowi. Dawid wreszcie coś zaczął się przejmować porodem, bo wcześniej się nudził straszliwie. Teraz próbował mi ulżyć. Czekałam na prysznic, ale nie mogłam z niego skorzystać, bo jakaś dziewczyna tam dogorywała. O 17:30 nadal 2,5 cm i zaczęłam już wątpić we wszystko, przede wszystkim w to, że urodzę zanim mnie rozerwie. Przed 18 prosiłam położna, żeby mnie znów zbadała, ale ona (taka młoda pinda, co nie umiała się dobrze mną zająć) stwierdziła, że na pewno się nic nie ruszyło i że zaraz zmiana to mnie nowa położna zbada. Przyniosła mi piłkę do skakania, usiadłam i jak w nią to piłką pizgnęłam ze złości i z bólu, bo juz wysiedzieć na niej nie mogłam. Przyszła nowa położna ANIOŁ, dała mi jakiś zatrzyk w tyłek i powiedziała, że już bliżej niż dalej. Godzinę później skapitulowałam i położyłam się do łóżka. Mąż mi co 15 minut sonde przez cały czas przykładał do brzucha i sprawdzaliśmy tętno małego. Zaczełam troche jęczęc, aż w końcu poczułam, że muszę przeć. Dawid zawołał położną, ona mnie zbadała i mówi RODZIMY! Najpiękniejsze słowa, które mogłam usłyszeć. Zaczęła łóżko rozkładać, nagle zrobił się ruch na sali. Wszystko gotowe i działałam. Jędrek się trochę źle wstawił, więc i lekarz pomagał wyciskając. Pierwsze parcie oczywiście źle, bo w nogi, ale potem już szło ładnie. Położna krzyczała: no Julka, wkurw się trochę! warknij sobie ze złościa i pchaj! Pchałam, pchałam i w 7 minut wypchała Kluska naszego. Musiałam być nacięta, bo Jędrek szedł z rączką. Ogólnie, jak tylko zobaczyłam synka to już bólu nie pamiętałam. Widziałam, jak mąż płacze ze szczęścia ( do dziś się wzruszam na samo wspomnienie). Pępowina była bardzo krótka, więc łożysko wyszło praktycznie od razu. Mały był z boku badany z tatusiem w asyście, a ja szyta (też nic juz mnie nie bolało) :) Później 2 godziny byliśmy sami we 3, przygaszone światło, pierwsze cycanko. Dawid pojechał do domu, a ja z Jędrkiem na położniczy.
Mały przyszedł na świat 11.02.2011 o 19:56 i miał 3760 i 57 cm.

Oby teraz było chociaż podobnie :)
 
Ostatnia edycja:
to ja przekopiuję z lipcowego tematu ;-)

to chyba teraz moja kolej
wink2.gif

w piątek zgodnie z nakazem lekarki stawiłam się na izbie, tam ktg, potm badanie, rozwarcie na 1.5 szyjka 2, wzięli mnie na usg, pospawdzali wszystko, przepływy, główkę, nawet cudem udało się zobaczyć kawałek buźki, i decyzja zostawiają mnie na patologii
nastawiałam się, że weekend przeleżę, bo przecież nie będą sobie roboty robić jeszcze w weekend, a oni mi na obchodzie że jutro rano jadę na wywołanie
"poród" zaczął się w sobotę o godzinie 6 rano, miłym zabiegiem o wdzięcznej nazwie lewatywa, położna obudziła mnie pierwszą z całego piętra, żebym po lewatywie miała łazienkę tylko dla siebie

o 9 rano podłączyli mnie do oksytocyny, jakaś masakra, bolało okrutnie, wcześniej zadzwoniłam do męża że chyba będziemy rodzić i że zadzwonię jak się zacznie rozkręcać, o 11 przyjchał, ale położna powiedziała mu że to jeszcze z 6 godzin może potrwać
oksytocynę miałam mieć do 15, na szczęście miły pan doktor o 12 zlitował się nade mną i wysłał z powrotem na patologię, żebym z głodu nie umarła, w badaniu wyszło że miałam rozwarcie takie jak w momencie przyjęcia w piątek rano, tylko szyjka mi się skróciła
niby drugi raz miałam mieć wywoływanie w niedzielę, ale potem powiedzieli mi na obchodzie, że dadzą mi odpocząć, a drugi raz spróbujemy w poniedziałek


potem zaczęły mi się skurcze, w nocy już tak bolało, że nie mogłam leżeć, więc wstawałam i łaziłam po korytarzu, tak mniej więcej co godzinę, aż mnie o czwartej nad ranem zgarnęła położna, która szła posłuchać tętna dzieci, spytała mnie czemu nie śpię, więc jej powiedziałam, że tak mnie boli że nie mogę leżeć
spytała co ile mam skurcze, ja jej że wstaję tak co godzinę... ona się zdziwiła, że co godzinę... i mówi mi że mam spróbować położyć się na lewym boku i zasnąć, weszłam do łóżka a tu znów ból, podłączyła mi ktg i okazało się że mam skurcze co 8 minut, powiedziała, że rano chyba wezmą mnie na porodówkę

rano znów ktg, które nic nie wykazało, ale przed badaniem zadzwoniłam do męża, żeby przyjeżdżał, bo chyba rodzimy
przyjechał, wzięli mnie na badanie, a tam rozwarcie 3 cm, więc decyzja rodzimy
na porodówce - hmm pokoje niezbyt ładne, ale za to jednoosobowe, prysznic na korytarzu to pamiętał chyba gierka, ale za to można było skorzystać
ok 9 rano podłączyli mnie do ktg i akcja powoli się rozkręcała, śmieszne było to, że skurcze które mnie najbardziej bolały to miały tak 7- 8 % a te po 50 -70% brałam niemal na luzaka, na moje pytanie czy będzie możliwość jakiegoś znieczulenia, powiedzieli mi, że oni tu nie żałują, tylko żebym trochę zaczekała, żeby nie zatrzymać akcji, wtedy pytałam jeszcze teoretycznie

ok 12 poprosiłam o znieczulenie, ale najpierw powiedziałam że jest mi słabo, dali mi więc kroplówkę z glukozą i mikroelementami, potem zaproponowali prysznic a potem znieczulenie, zgodziłam się, ale po ok 30 minutach zaczęłam prosić o znieczulenie już
trochę zaczęły się schody, bo powiedzieli, że po przeciwbólowym muszę leżeć plackiem 2 godziny i nie mogłabym pójść pod prysznic, a warto, po krótkiej rozmowie decyzja - odłączamy kroplówkę, biorę prysznic i dostaję znieczulenie, prysznic straszny, słaba wentylacja, było mi lepiej, ale szybko zrobiło mi się słabo, wróciliśmy więc na porodówkę i dostałam zastrzyk
troszkę mnie zmuliło, do tego stopnia, że pomiędzy skurczami przysypiałam, w pewnym momencie otworzyłam oczy, a tu obok łóżka leży worek do siedzenia, zdziwiłam się, a mąż zaczął się śmiać
generalnie nie wiem jak bym to wszystko wytrzymała tam bez niego, zwłaszcza dalszą część programu, mówił mi kiedy skurcze się kończą, co wbrew pozorom było dla mnie bardzo pomocne, bo wiedziałam że jeszcze tylko kilka sekund i będzie chwila przerwy, co chwila przecierał mi usta i twarz, a na początku, jak jeszcze pozwolili mi pić, podawał wodę i naprawdę bardzo mi swoją obecnością pomógł, nie wyrobiłam bym tam tyle czasu sama i na pewno bez niego ryczałabym jak bóbr, a tak jakoś udawało mi się to przetrwać i w miarę poprawnie oddyhcać

reszta porodu trochę mi się zlewa - wiem że powoli przestawało działać znieczulenie, zbadali mnie i stwierdzili że poród stanął w miejscu na 6 cm rozwarcia i troszkę nie wiem co było najpierw - czy najpierw przebili mi pęcherz, czy najpierw podłączyli oksytocynę i zaczęła się jazda, jak do tej pory udawało mi się dobrze oddychać, tak teraz ból powodował, że nie potrafiłam się skoncentrować na oddechu, to była jakaś masakra, mąż mówi, że dopóki mi znieczulenie nie przeszło to nieźle dawałam sobie radę
przed 17 poprosiłam o ponowną dawkę przeciwbólowego, a oni zaczęli się wymigiwać, że jeszcze muszę poczekać, bo muszą minąć 4 godziny, pomyślałam sobie "my tu nie żałujemy-dobre sobie", po 17 zmienili śpiewkę na jeszcze trochę oksytocyny i może okaże się że nie trzeba będzie, jeszcze kilka skurczy i badanie i podejmiemy decyzję itp.
a dużo wcześniej lekarz dyżurny pytał się, ile mam wzrostu [156cm], na piątkowym usg wyszła waga małego 3500g
tuż przed 18 badanie - 9 cm rozwarcia, główka nie schodzi do kanału rodnego, na szczytach skurczy lekko spada tętno dziecka, pierwszy mówi, nie ma co czekać tniemy, dwa telefony i zlatuje się cała ekipa

ja mam skurcz a oni podsuwają mi jakieś papiery do podpisania [mniemam że zgoda na cesarkę i znieczulenie, ale równie dobrze mogło być to pełnomocnictwo do konta i zrzeczenie się domu na rzecz dyżurnego lekarza
wink2.gif
]

zeszłam z łóżka i idziemy na operacyjną, szybkie buzi i mąż zostaje za drzwiami, ledwo wdrapałam się na stół, rozmowa z anestezjologiem i lecimy igłą w kręgosłup - wbił mi się, mówię że mam skurcz, oni mnie przytrzymali jakoś nie ruszyłam się i słyszę jego głos że zaraz poczuję mrowienie w lewej nodze, szybkie przypomnienie sobie która to lewa i faktycznie czuję, sekunda dwie i nie ma mnie od żeber w dół i już nie pamiętam co było chwilę przedtem na porodówce
mam podłączone jakieś kroplówki, podłączyli mi drugi wenflon, bo przez jeden ledwo ciekło, zaczęły mi drętwieć ręce, mówię o tym anestezjologowi, ten wyjął jakiś spray i pryska mi na czoło "zimne?" "zimne" na szyję "zimne?" "letnie"
następna kroplówka i ręce już nie takie zdrętwiałe
w piętnaście minut od znieczulenia a w trzydzieści od podjęcia decyzji o cięciu słyszę pierwszy krzyk, pokazali mi synka, położyli na sekundę na twarz, buziak i zabierają... mąż poszedł z nimi do mycia, dowiedział się, że młody ma 56 cm i dostał 10 pkt
nie dowiedzieliśmy ile waży, bo go ważyli na górze na oddziale noworodków...
mąż poszedł ze mną na pooperacyjną, chyba dostałam kroplówkę i do spania... taa te wszystkie emocje sprawiły, że wysyłałam smsy zamiast spać
biggrin.gif



następnego dnia rano zabrali mnie na noworodki i dostałam synka, normalnie cudo... w szpitalu opieka super, ale jeśli chodzi o warunki socjalne tragedia, kafelki pod prysznicem odpadają, na piętrze tylko dwie toalety, pozytywem było to że sale były dwu i trzyosobowe, a porodówki tylko i wyłącznie jednoosobowe, położne i lekarze w większości w porządku, ale była jedna taka. bardzo fachowa, ale "ciepło" od niej bijące tak powalało, że nazywałam ją "order uśmiechu"
wink2.gif

pobyt w szpitalu był ok, chociaż trzecia doba po porodzie była dla mnie kryzysowa i trochę miałam problemy z karmieniem, ale potem już wszystko się unormowało
laugh.gif

a teraz strasznie się cieszę że możemy już być w domu
 
Moj pierwszy porod, skopiowany z wrzesnia 2006:

Zanim przejdę do porodu to muszę napisać, że mój mały smok pchał się na ten świat dużo wcześniej niż powinien. Moja ciąża nie przeszła bezproblemowo, w 26 tygodniu dopadły mnie skurcze, groził mi poród przedwczesny, wylądowałam w szpitalu w Instytucie Matki i Dziecka w Warszawie na patologii ciąży, leżałam 18 dni pod kroplówką z lekiem przeciwskurczowym i po tym czasie skurcze minęły, ale strachu się najedliśmy co nie miara. Nasłuchałam się też tam różnych smutnych historii i marzyłam żeby stamtąd wyjść. Strasznie się wtedy byłam o moją malutką dzidzię, tym bardziej że nasz synek ważył wtedy tylko 1 kg.Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Po wyjściu ze szpitala kazali mi stosować „leniwy” tryb życia z uwagi na krótka szyjkę i ryzyko wcześniejszego porodu. Tak się oszczędzałam, że wytrzymałam w tej ciąży do 42 tygodnia i zaczęłam marzyć o porodzie. Było mi ciężko spać poruszać się.... a skurczy żadnych nie było .... Po tym co widziałam i słyszałam w tym szpitalu nie chciałam tam rodzić, zdecydowaliśmy wspólnie z Markiem, że opłacimy sobie prywatną położną, w szpitalu Świętej Zofii była taka oficjalna możliwość. Podpisaliśmy z położną i ze szpitalem umowę.

Tego dnia (porodu) nigdy chyba nie zapomnę. Termin miałam na 6 września. Wtedy odszedł mi czop śluzowy, ale potem nic kompletnie się nie działo. Był juz 15 wrzesień i nic. Jeździłam reguralnie na ktg ale nic ...a moja zarezerwowana połozna od 17 września wyjeżdżała na urlop 2 tygodniowy. Już się bałam że nici z naszej umowy, że nie zdążę urodzic do tego czasu. 16 września na 9:00 rano pojechałam na ktg do szpitala, wcześniej dzwoniła moja połozna i powiedziała, że przyjedzie do szpitala, że zobaczymy, może będziemy rodzić. Jak tak powiedziała to juz wiedziałam, że będziemy rodzić na 100% przecież na darmo by nie przyjeżdżała :). Na ktg skurczy prawie nie było, były bardzo znikome, nie takie jak 26 tygodniu (wtedy to były 'tatry' na wydruku ktg, a w dniu porodu conajwyżej 'wyżyny'). Lekarka zadecydowała, że trzeba wywołać poród, bo to juz zbyt długo trwa. Położna przebiła mi pęcherz płodowy, wody było sporo, nie sądziłam, że tak dużo. Potem poszliśmy na sale porodową, była 10 rano. Cały czas towarzyszył mi mąż. Poród wspominam nie najgorzej, chociaż nie było całkiem łatwo, najpierw skakałam na piłce, potem trochę siedziałam w wannie z ciepła wodą, a jak zaczęło bardzo boleć to już na łóżku leżałam, cały czas pod oksytocyną. Do końca myśleliśmy oboje, że urodzę, położna (wspaniała kobitka) była bardzo ciepła i wspierała nas, cały czas monitorowała serduszko dzidzi. Od czasu do czasu wychodziła. Po jednym z takich wyjść przyszła z lekarzem, powiedzieli, że lekarz musi mnie zbadać. Zbadał powiedział, że jest ok i że urodzę i poszedł. Cholernie mnie bolało, poprosiłam o znieczulenie ZO, dostałam i potem było jak w niebie, prawie mnie nic nie bolało, a skurcze były, super, poczułam się jak nowonarodzona. Około godziny 15:00 (po 5 godzinach) było już rozwarcie na 10cm, zaczęły się bóle parte, bolało coraz to mocniej,zieczulenie już nie działało, dostałam więc drugie, ale nie pomogło, nie zadziałało, ból był okropny. Położna mnie zbadała, potem wyszła i przyszła z lekarzem, cały czas spokój i cisza, oni spokojni, czułam się bezpiecznie, lekarz zbadał mnie i powiedział, że jednak nie urodzę sama, że dziecko jest duże i weszło "odgięciowo" w kanał rodny, że trzeba zrobić cesarkę. Jak to usłyszałam to zamarłam ze strachu, byłam przekonana, że urodzę sama. Wszystko działo sie jednak tak szybko ze nie zdążyłam się dobrze namartwić. Jak tylko lekarz zakomunikował o cesarce, na salę wpadła ekipa (już wczesniej gotowa) w zielonych kitlach, przeniesli mnie na inną salę, za chwilę przyszedł do mnie tez Marek (wystrojony na zielono) tam dostałam znieczulenie, co było bardzo trudne, bo musiałam położyć się na boku, a cały czas miałam skurcze i leżeć nieruchomo przez chwilę, w chwili wkłucia akurat miałam skurcz, a nie mogłam drgnąć, dałam radę, ale było ciężko, po chwili znieczulenie zadziałało i nic nie czułam, a za moment, poczułam takie jakby minimalne szarpanie brzucha i zobaczyłam jak pielęgniarka niesie moje dziecko żeby udrożnić mu drogi oddechowe, chwilę zamarłam, bo malutki nie płakał, po chwili usłyszałam jego płacz, ważył 4200, Marek dostał go na ręce i przyniósł do mnie ( w tym czasie mnie szyli), przytulałam go, głaskałam, Michaś miał czarne kręcone włoski :) :) :), granatowe oczka i zniekształconą główkę, bo już 1/4 tej główki siedziała w kanale rodnym. Całość trwała może z 5 minut (z przeniesieniem na inna salę). Marek cały czas był przy mnie, stał przy mnie i trzymał za rękę, nawet próbował podglądać gdy mnie cięli, wyglądał za parawanik, ale anestezjolog mu nie pozwolił, bo mówił, że nie chce go zbierać z podłogi :).Gdy zobaczyliśmy nasze dziecko oboje się wzruszyliśmy :)

Jak tylko mnie zszyli to mnie przewieziono na inna salę, za chwilkę moja położna przyszła do mnie z Michasiem i przstawiła mi go do piersi, jeszcze nie wiele czułam, ale po chwili zeszło znieczulenie i poczułam jak mój mały synek mocno przyssał się do cysia. Marek był przy nas. Na pierwszą noc Michasia mi zabrano, bo nie mogłam jeszcze ruszać nogami, bo znieczulenie działało (okropne uczucie), a następnego dnia rano miałam go już 24 godziny na dobę. Sama go przebierałam, karmiłam, tylko do kąpania przychodziła pielęgniarka.

Nie ukrywam że pierwsze dni po cesarce były straszne, okropnie bolało, cięzko było mi się podnieść, usiaść, trochę pomagały środki przeciwbólowe, ale nie za wiele. Na szczęście miałam prawie non stop (oprócz nocy) przy sobie męża, który bardzo mi wtedy pomagał przy Michasiu. Byłam na sali dwuosobowej z łazienką, więc było w miarę komfortowo i nie musiałam pokonywać większych odległości bo każdy krok wiązał się z bólem. W 4 dobie wypuścili nas do domku.

Teraz tego bólu i strachu w zasadzie nie pamiętam ... i na wspomnienie porodu usmiecham się, mimo, że nie udało mi się urodzić naturalnie i trochę strachu było.
 
poród Wojtusia- termin był na 27.02.2011, synek urodził się 07.03.2011, g. 15:17, waga 3700, 57cm dł.

w czwartek 3 marca mąż zawiózł mnie do moich rodziców bo w piątek urywał się z pracy na egzamin do szkoły i miał tam być przez week a ja na poniedziałek miałam skierowanie do szpitala na wywoływanie porodu.

żartowałam że synek urodzi się 4 marca na Babci Kazi (babcia męża)
no i wykrakałam..
w piątek 4 marca o 5.30 rano odeszły mi wody więc panika że to już, choć wiedziałam przecież że urodzić kiedyś muszę.
rodzice zawieźli mnie na IP o 6.30, przyjmowała mnie na oddział sąsiadka położna :-)
zbadali, skurczy nie było, szyjka długa, rozwarcia brak, więc położyli mnie na "poczekalnię".
Mąż nie pojechał na te egzaminy, cały zestresowany został i czekał
Sąsiadka śmiała się że mam na nią czekać aż będzie mieć dyżur w poniedziałek.
ok. 10 dostałam kroplówkę z OXY troszkę pobolało ale nic się nie ruszyło.
cały piątek upłynął spokojnie, sobota też spokojna,w sobotę ok 20 wzięło mnie z krzyża na bóle, do 6 rano w niedzielę jęczałam z bólu, położne badały mnie co trochę ale nic się nie działo w środku a cholerstwo bolało.



w niedzielę rano przeszło, przespałam się trochę, i dzień znowu spokojnie upłynął.
w niedzielę ok 19.30 znowu zaczął krzyż boleć, znowu moje jęki nie pozwalały nikomu spać na oddziale, nad ranem o 4 po badaniu położna stwierdziła że szyjka się skróciła, więc już miałam nadzieję...
rano o 9 lekarka zbadała, i mówi szyjka skrócona, rozwarcie na 3,
o 10 godzinie kolejne badanie, rozwarcie na 4, no to będziemy dziś rodzić :-D
ja szczęśliwa a lekarka mówi że dziś tak ale jeszcze nie wiemy jak.
no i zatrzymało się, o 12 rozwarcie nadal na 4 jak się naciągnie to na 6.
więc położna (kochana sąsiadka) chciała mi pomóc i podczas skurczu robiła mi ręcznie rozwarcie większe, myślała że jak "pogmera" to się ruszy dalej, ale nic sie nie ruszyło.
o 14 lekarka bada i mówi "cięcie na 15- szykować!"
i tak oto miałam cesarkę o 15.
rodzice czekali, mąż dojeżdżał już do szpitala, akurat jak wracałam z operacji to przyjechał i szedł już na sale ze mną
o dziwo bardzo szybko się pozbierałam po CC, po poprzedniej operacji (ciążą pozamaciczna) zbierałam się ponad tydzień a teraz 2-3 dni i już śmigała, bo miałam dla kogo wstawać :happy::happy:

teściowa z Holandii dzwoniła i jak nie umiemy dać w łapę to ona jutro przyjeżdża bo dziecko się udusi itd.
ale ja ufałam sąsiadce, jak mówiła że przy niej krzywdy mi nie zrobią to znaczy że tak będzie, i tak było.
a najbardziej wkurzające były telefony od całej rodziny i koleżanek czy długo jeszcze, czy już,
teraz jak pojadę do szpitala to nikomu nie powiem :-p dopiero jak już bąbel będzie z nami po drugiej stronie brzuszka :tak:
mam nadzieję że teraz pójdzie lepiej z tą CC i będzie bez bóli krzyża :tak:

no to tyle, moich przeżyć :-D
 
widzę że żadna czerwcowa mamusia jeszcze nie podzieliła sie wrażeniami z porodu to ja zacznę puki pamiętam bo jak patrzę na tą mała istotkę to powoli zapominam ;-):tak:

a więc tak przez tydzień w szpitalu na patologi co dzień bolała mnie brzuszek tak jak na okres czasem bardziej zwłaszcza w nocy sie nasilało raz zaczeła sie akcja wstrzymali mnie fenetrolem potem mój gin stwierdził że by nie dawać juz wstrzymania i ze względu na moje zapalenie ucha to lepiej żeby natura rozwiązał sytuacje na zpisach wychodziły skurcze ale na pół godziny zapisu 2 / 3 takie silne po 120 a tak to cały czas utrzymywały sie na poziomie 50 /60 i tak przez tydzień leżenia na patologi gin mówił że coś sie dzieje ale to tak może trwać nawet 2 tygodnie więc kombinowałam żeby na weekend iść do domu na przepustkę ;-)
w środę byłam kilka razy w kibelku pomysłam sobie że może organizm sie oczyszcza hmmmm i taki żółty śluz sie pojawił nie brałam tego pod uwagę bo myślałam że czop jest jakiś brązowy czy jakoś tak z pierwszym nie widział czopa bo mi przed mnie odchodził więc nie wiedziałam jak to wygląda wieczorem było mi tak dziwnie jakoś ale zasnełam i spałam nawet smacznie obudziłam sie o 1 i już poczułamże brzuch mocniej boli ale cóż kręciłam sie z boku na bok odczytałam smsa od sary czy smacznie sobie spie mysle napisze jej rano że brzuszek bolał ;-)nie wiem o której zasnełam ale rano dalej bolało o 7.30 miała byc wizyta to myślę na wizycie zgłosze mojemu gin że w nocy bardziej brzuszek bolał i sie spinał no ale nie zdązyłam bo równo o 7 poczułam takie niezapomniane uczucie dokładnie poczułam pęknięcie worka było takie pyk pyk i nagle poczułam że mi ciepło się zrobiło i leca wody ale to była normalnie powódz !!!!! miałam tyle wód że zalałam całe łóżko byłam mokra od stóp do głowy piżame można było wycisnąc dziewczyny pobiegły po pielęgniarki te od razu do mnie z łóżkiem przyjechały i na pordodówkę ja juz panika łzy w oczach ręce sie trzęsa dzwonie do męża żeby nie szedł do pracy tylko szybko przyjezdzał bo rodzę ... na porodówce ktg sprawy higienicznie wiadomo ja leżałam na leżance przykryta tylko moim szlafrokiem wody dalej sie sączyły więc nie mogłam wstać tylko leżałam zmoaczyłam druga pizam ę więc leżałam mokra i trzesłam sie z zimna i ze strachu przyszedł gin i móiw że 3 cm więc mysle ładnie to pewnie do wieczora nie urodzę po godzinie przygotowań wypełniania papierków itp pojechałam na sale porodową i tam zaczeła się jazda skurcze coraz silniejsze siedział na piłce cały czas dużo mi pomogła akcja szła bardzo szybko skurcze co 4 minuty potem co 3 były juz nie do wytrzymania potem co 2 położna widzi że często sie zwijam z bólu badanie a tam już prawie gotowa do porodu szybko na łóżko i od razu poczułam że muszę przeć te bóle przed parciem były tak bolesne pamiętam że wpadłam w panike krzyczałam ze nie dam rady cała sie śpiełam nie byłam w stanie dac tyłka do góry ani ruszyć nogą miałam nogi jak z drewna połóżna mówi żebym sie rozluzniła bo cała popekam a ja mówie jej jak mam to zrobic jak to tak boli ale była taka super położna zaczeła do mnie mówic spokojnym głosem że już za jakieś 5 minut urodze i że juz zobacze swoje dziecko i żebym tylko o tym myslała uspokiłam sie troche potem poczułam że to juz były 2 parte i mała była na świecie położna mówi że jestem mistrzynią w rodzeniu dzieci że tak szybka akcja porodowa nie często sie zdarza jak dali mi malutką to sie ropłakałam puściły wszystkie emocje była taka malutka i taka śliczna mimo że cała w mazi ale ze względu na to że była wczesniakiem nie leżała ze mną tylko ją zabrali od razu na badania przywiezli mi ją na chwilę juz na sali ale znów zabrali bo była pod kroplówka i podłączona do monitora żeby sprawdzić jakie ma parametry i tak przez 2 dni jej nie miałam chodziłam do niej jak tylko byłam w stanie bo bół macicy przy obkurczaniu był tak silny jak skurcze porodowe ketonal nie pomagał z pierwszym tak nie bolało lekarz mówi że macica z każdym porodem boli coraz bardziej przy obkurczaniu to było najgorsze bo kroce ok miałam tylko 2 szwy po 2 godzinach wstałam na siku i stwierdziłam że nie jest tak zle jak z pierwszym bo wtedy przez tydzien na tyłku siąśc nie mogłam a teraz na drugi dzień juz chodziłam normalnie tak oto mam wszystko już za sobą ból jest nie ma ukrywac ale jaka nagroda na całe życie :))))))))))))))))))))))))))
 
reklama
Paulunia rano czuła że płynie z niej i płynie. Zadzwoniła do Męża i już stała w drzwiach czekając na wyjście z domu, jak poczuła, że już chyba główka idzie. Pogotowie przyjechało i lekarka kazała jej zaciskać nogi, na co Paulunia, że nie da rady. Parę partych i już Malec był na świecie. Są w szpitalu, wszystko w porządku. Z Julcią też jej szybko poszło. Ale mieli przeżycie…

Jula ma "wakacje" u babci, bo do szpitala nie wpuszczają 4 - latków. Ale K to musiał mieć minę... :-)
No to teraz Paulunia wracaj do domu i sama wszystko opowiedz :-D
 
Do góry