reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Jak przyszły na świat nasze szczęścia...

_Roszpunka_

szczęśliwa mamusia :)
Dołączył(a)
29 Marzec 2009
Postów
15 660
Miasto
west clare :-)
:-D WRAŻENIA Z PORODÓWKI :-D

Poród to trudna, ale wspaniała chwila dla każdej kobiety. Każda z nas zapamięta ten dzień do końca życia.
Ponieważ jest to dzień....
w którym pierwszy raz zobaczymy na oczy nasze największe szczęścia jakie dał nam Bóg :)
0493.jpg

Chcałabym prosić aby ten wątek został przeznaczony głównie na opisy naszych porodów oraz związanych nimi emocjami...

Dla osób które krępują się pisać na forum publicznym powstała specjalna grupa zamknięta: Listopadóweczki 2009
wystarczy upomnieć się o zaproszonko
 
Ostatnia edycja:
reklama
A ii mnie cos wzielo na pisanie opsiu z porodu chodz wam to opisze a zdjecia pozniej sorki ale jakos nie mam czasu o tym myslec.... Ale dam dam je....

wiec pisze:

Lezalam sobie tak w tym szpitalku i tak okolo 23.00(28.09) zachcialo mi sie sisusiu wiec wstalam i odrazu ledwo do pionu stanelam a juz zaczely mi wody odchodzic....i tak chlusly jak z butelki mineralnej eheh Jestes ale wtedy mialam nerwy...serce mi tak walilo ze hooh Wiec odrazu po polozna zadzwonilam i do TZ...oczywiscie przyjechal i wygldal tak jak by za 5 minut juz maly mial sie urodzic...wiedy jego minka Bezcenna...Pozniej lekarz mnie zbadał i stweirdzil ze nie ma przeciwskazan zebym narazie rodzila SN bo z malym jest oki...wiec wsumie sie ucieszylam.....A pozniej do 24.na porodowce wyladowalam...i tak razem z TZ..chodzilismy sobie..masowal mi plecki....ogolnie to tak razem to "przezywalismy" TZ te skurcze byl naprawde bardzo dzielny....i tak okolo 4.rano byly najgorsze skurcze bo okropmnie mnie oblaly i wtedy pomyslam ze nie dam rady i ze chce CC...i ze moze sie cos z maly stac...ale naszcecie jakos mnie zmobilozwali wszyscyw kolo..i tak do 5.25 wytrzymalam a pozniej tlyko skurcze parte to bylo wybawienie....i tak o 5:55 Przyszedl na swiat nas CUD.cale (2500 gi 48cm)...o ktorego takkk walczylismy...przez ten caly czas....Wielkie szczescie, łzy..

ehhh az sie wzruszlam....

Wogole to chcialam podziekowac tu na forum mojemu TZ.....bo jest wspanialym czlowiekiem i mezem i tatusie....

I wam tez dziewczyny dziekuje za kciuki...ze o mnie nie zapomnialyscie jak byla nie obezna na forum....

Ide do malego bo ryczy....Mam nadzieje ze opis sie w maire spodoba...nie umiem pisac az takich histori....hehe

buzka milej niedzieli
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:
To ja opisze swoja historie. Zaczne juz od momentu kiedy pojawilam sie w szpitalu bo zaczely mi odchodzic wody. Po rejestracji, pytaniach itp wyladowalam na porodowce - byla 14.30. Problem byl taki, ze nie mialam w ogole skurczy a rozwarcie na 1cm. Musieli podac mi oksytocyne i zaczely sie pierwsze skurcze. na czas kroplowki musialam lezec -i to byla lipa, ale potem juz chodzilam (oczywiscie z moim mezem)po korytarzu, bralam prysznic, siedzialam na pilce. Niestety skurcze byly coraz mocnejsze, a rozwarcie prawie bez zmian, bo po kilku godzinach mialam 4cm. A bylam juz zmeczona na maxa. Wtedy polozna stwierdzila, ze nie mam co mnie tak meczyc bo postepow poki co nie ma i dala mi cos przeciwbolowego dzieki czemu z godzine spalam. Tzn budzilam sie na skurcze, ale nie byly one jakies strasznie silne. Potem znowu oksytocyna i sie zaczelo. Momentu schdozenia glowki do kanalu rodnego wole nie pamietac - ale musze napisac, ze wowczas stalam i kucalam co okazalo sie najlepszym pomyslem. Bardzo przyspieszylo juz cala akcje. I potem juz samo parcie, co bylo juz ogromna ulga.
I tak o 3.31 urodzil sie moj synek - nie musze chyba nikomu opisywac jakie to szczescie, radosc i jak nagle czlowiek zapomina o calym bolu i zmeczeniu.
U mnie takze obecnosc meza BEZCENNA. Mialam juz takie chwile kryzysowe, ze dzieki niemu chyba tylko urodzilam calkowicie naturalnie. Gdyby nie on, to chyba bym sie zdecydowala na ZZO(a wcale go nie chcialam).
Takze na porodowce lacznie spedzilam 13h:szok: A planowalam jakies 4:-)
I oto moja historia...
 
Cześć mamusie! Moje córeczki wreszcie pozwoliły mi na chwilkę odpoczynku, więc wpadam, żeby podzielić się z Wami wrażeniami. Jak już wiecie w poniedziałek zostałam mamą dwóch przesłodkich kruszynek - Olgi i Leny. Miałam bardzo wysokie ciśnienie i bardzo wysoki poziom białka w moczu, więc lekarze nie chcieli ryzykować i zadecydowali o rozwiązaniu. Samo cięcie nie było takie straszne, cały czas czuję się świetnie, rana prawie wcale mnie nie boli. Za to znieczulenie zewnątrzoponowe wspominam jako coś okropnego i nigdy więcej nie dam się na nie namówić! Wbijanie igły w kręgosłup było bardziej nieprzyjemne niż cała reszta operacji. Dzidzie pokazali mi tylko na sekundę i od razu zabrali do badania. Na szczęście okazały się silne i zdrowe. Obie dostały po 10 punktów. Są takie malutkie, wyglądają jak żywe laleczki. Bez przerwy są głodne i głośno dają o tym znać. Jeszcze dużo pracy przed nami, zanim wpadniemy jakiś rytm, nauczymy się współpracować. Ale damy radę :)
Postaram się niedługo wpaść do Was, może wkleję jakieś zdjęcie. Dziękuję wszystkim za gratulacje, ja również gratuluję rozpakowanym mamusiom! A pozostałym życzę szczęśliwego rozwiązania!!!
Buziaki!
 
Nowa wiadmość od Cleo na moje pytanie co zrobiłaś, ze ta szybko i w ogóle :))))

" Wczoraj zestresowałam się debetem i jechałam pks zawalonym do Makowa. To małego wytelepało. W piatek łazienkę na kolanach szorowałam :) ale nie spodziewałam się że dzis urodzę. Nie miałam żadnego znieczulenia. Jeden zastrzyk na obluźnienie macicy czy cos takiego. Darłam się okropnie. Na koniec wlazłam w prysznic i polewałam się gorąca wodą trzymając za uchwyt który myślałam ze odgryzę. Super położne! Tu były tylko 2 porody dziś. Więc cały zestaw pielęgniarek itp. Sama jestem na sali. Właśnie jestem po myciu. Co chwila zmieniają mi podkłady itp. Do wszystkich tak podchodzą nie to że ja synowa pielęgniarki. A synek spiula słodko. Buziaki dla dziewczyn :) bardzo Wam dziękuję"
A w wątku ze zdjęciami wklejam zdjęcie Igorka, które Dorota mi przesłała. Jest słodziutki :))))
 
Ostatnia edycja:
No to i ja opowiem o swoim porodzie

W niedziele z mężem sobie troche popróbowalismy wywołać poród wiadomo jakim sposobem;-) W poniedzialek o 17 na kontroli zero rozwarcia, wszystko wysoko. O 18 w sklepie złapał mnie pierwszy skórcz, potem kolo 20 byly co 15-20 minut ale nie jakies specjalnie bolesne, tylko nieprzyjemne. Jeszcze wieczorem poprasowalam córce ubrania a jak szlam spac to na wszelki wypadek naladowalam baterie do aparatu:tak:W nocy budzily mnie skorcze co 10 minut ale ze moglam miedzy nimi spać to nie panikowalam za bardzo. Ale ze byly coraz bardziej bolesne i czasem nawet co 7 minut to zbudzilam meza i ruszylismy do szpitala.
W szpitalu połozne nie chcialy uwierzyc ze mam bole co 10 minut, kazaly mi wypelniac głupie ankiety i podawać dziwaczne daty (np ostatniej wizyty u kosmetyczki). Pozniej zbadal mnie lekarz ktory potwierdzil ze wszystko pozamykane. Polozyli mnie na salę a ja caly czas plakalam ze bede musiala zostac do porodu moze nawet 3 tygodnie. Skórcze sie nasilały, o 6 odeszly mi wody co bylo OKROPNE, takie dziwne uczucie. Z zacisnietymi nogami doczlapalam sie do dyzurki poloznych:-D Przyszedl lekarz i bylo juz 5 cm rozwarcia. Och, zobaczyc jego zdziwioną minę to bylo cos cudownego:-D O 10 bylo juz 8 cm, wiec szlo blyskawicznie, ale na tym stanęło a ze bylam po jednej cesarce nie mogli mi podac zadnych leków na przyspieszenie. Bóle byly okropne, w trakcie krzyczalam tylko ze chce cesarke i ze juz nie wytrzymam. Gdyby nie mąż to bym chyba nie dala rady. O 14.30 lekarz powiedzial ze mozemy rodzic a ja zaczelam plakac ze nie umiem i sie boje, hehe:-D Ale parcie to straszna ulga, nic nie czuc bóli tylko wielki wysiłek. Po trzech skórczach wyskoczył nasz SYNEK. Bylam najszczesliwsza na swiecie ze juz po wszystkim. Ale powiem Wam jedno, to nie prawda ze jak położą dziecko na brzuchu to sie zapomina o całym bólu, u mnie trwalo to jeszcze jakąś godzinkę;-):-D , jak juz zostawili w spokoju mnie i moje krocze;-) Dzis moglabym juz rodzic jeszcze raz:-D
 
Zaczelo sie w piatek, 9.10.09, 7.00 rano, leze w lozku i nagle czuje jak odchodza mi wody... pierwsze wrazenie: pewnie sie posikalam, no bo przeciez to mozliwe. Biegne do lazienki, a za mna strumyczek leci po dywanie. Potem kolejne 5 min. na sedesie, ale nadal leci i leci, raz mniej, raz wiecej... zrobilam sie blada, kurcze czy to mozliwe? Jestem przeciez w 33 tyg. ciazy? A moze jakos sie pecherz przebil? Wolam meza: szybko, chyba mi wody odchodza. Moj R wstal na rowne nogi, zbladl, nie mogl uwierzyc... Przyniosl mi tel. i ulotke z numerem, pod ktory trzeba byo dzwonic jak sie zacznie. Dzwonie, pani w telefonie uspokaja ze nic nie wiadomo, radzi zjesc tosta i napic sie herbaty (jak to w Wielkiej Brytanii), a potem przyjechac do szpitala. Zglupiala? Jak ja mam cos przegryzc, jak nie moge wstac nawet z sedesu?

8 rano, jedziemy do szpitala, zaczynam miec pierwsze skurcze, choc sama sobie wmawiam ze to tylko stres. Dojechalam, cale spodnie mokre, bo dwie podpaski to oczywiscie za malo zeby powstrzymac taki strumien... Potem kolejne badania, ogledziny przez kilku lekarzy i poloznych, caly czas pod monitorem, bo trzeba bylo kontrolowac ruchy dziecka i bicie serduszka.

11 rano, lekarz robi USG, to juz fakt: mala ulozyla sie glowka do porodu, probuje sie prawie przebic... wciaz jednak nie powiedziano kiedy urodze, bo porod moze sie cofnac i bez wod plodowych mozna jeszcze nawet poltorej tyg. przechodzic... W miedzy czasie dostalam jakies antybiotyki zeby nie wdarla sie infekcja do plodu, ktory juz nie mial tej naturalnej ochrony. Takze szczepionke na rozwoj i ochrone pecherzykow plucnych u dziecka.

Potem juz tylko obserwowano skurcze, ktore z kazda godzina byly czestsze i silniejsze. Nie pomagaly kolejne dawki paracetamolu i codeiny (troszke silniekszy srodek przeciwbolowy), polozna wiec polecila mezowi pojechac po wyprawke dla mnie twierdzac ze do porodu jeszcze troche, ale ja i tek zostaje w szpitalu... ale co tu wziac jak nic nie przygotowane? Maz pojechal po zakupy z moja kolezanka, kupil wszystko od podpasek poczawszy, na samej torbie skonczywszy... a w tym czasie...

...moje skurcze siegaly zenitu, ja we lzach blagalam o epidural (znieczulenie zewnatrzoponowe), odmowilam przyjecia morfiny (ta jest tutaj standardem, ale po historii kolezanki ktora rodzila na morfinie wczesniej ta opcja u mnie odpadala). W koncu jak zdecydowano, ze moge epidural dostac, porod sie rozpoczal i bylo za pozno... Wtedy juz tylko kilka skurczy i malutka byla na swiecie. Porod odbierala polozna z lekarka, ktora sama byla w ciazy, myslalam ze jej reke polamie tak sciskalam. Bol ogromny, darlam sie w nieboglosy. Oczywiscie w tym momencie to co ze mnie wyciekalo nie mialo znaczenia... Mala czulam jak wychodzi glowka, ale nie mialam sily jej wyprzec, wiec sie cofala razem ze skurczem. W koncu zdecydowali ze mnie natna, ale zanim dostalam zastrzyk znieczulajacy przyszlo ostateczne parcie i Marysienka byla na tym swiecie:)

Uslyszalam placz dziecka, zobaczylam ja w tej calej mazi taka malutka i przestraszona, caly swiat mi stanal otworem... bol zniknal, nic juz nie ma znaczenia, jest tylko ona, moja kochana, czekiwana tyle czasu...
Niestety, od razu mi ja zabrano zeby ja zbadac i spr. czy oddycha samodzielnie.
W tym czasie z torba wszedl do sali moj maz, polozne od razu wyskoczyly z gratulacjami.
Po ok. 5 min. wyszlo lozysko, czego prawie nie czulam, pobrano tez krew pepowinowa (mialam z mala konflikt krwi).

Kolejne 10 min. oczekiwania, przyniesiono nam malutka, jeszcze nie domyta, dali mi ja na raczki, uczuc jakich sie wtedy doznaje nie da sie opisac slowami...
No i znow ja zabrano...

Kolejna godzina to czyszczenie rany (cholera jak to bolalo) i potem szycie, ktore wykonano bardziej ze wzgledow kosmetycznych niz lekarskich... tutaj pomogl strasznie tlen z gazem rozweselajacym ktory nie zdal egzaminu podczas porodu, bo jak mozna bylo go wciagac z zamknietymi ustami, jak ja chcialam krzyczec na caly swiat jak mnie boli.
Po tym gazie odlecialam tak, ze nie czulam bolu wcale, nawet sie smialam i majaczylam:) Doslownie jakbym butelke wodki wypila.

Pozniej pod prysznic, umyl mnie maz bo sama nie dalabym rady. Zabrano nas na oddzial i potem do nalutkiej, ktora lezala w inkubatorku.

I tak wlasnie wygladal moj porod, na wiariackich papierach.
Musze dodac, ze nic nie poszlo z planem, bolu takieg tez sie nie spodziewalam, ale byl to najpiekniejszy dzien w moim zyciu...
Planowalam rodzic w wodzie, teraz wiem ze podczas takiego bolu nie weszlabym do basenu za cholere... planowalam nie brac nic silnego, wtedy jednak blagalam o epidural (teraz sie ciesze ze go nie dostalam swoja droga), planowalam porod z mezem przy boku, jego jednak nie bylo (teraz nie zaluje bo nie chcialabym zeby mnie w takim bolu wtedy widzial). No i planowalam, jak to bedzie jak wyjdziemy ze szpitala, a niestety, nie moglismy malutkiej zabrac do domu.


Ufff, ale sie rozpisalam.
Do tych co powyzsze wrazenia maja przed soba: nie ma sie co bac, dacie rade, wszystko co teraz wydaje sie trudne i niewykonalne rozgrywa sie szybko i nawet nie zdacie sobie sprawy kiedy juz bedzie po... kiedy tylko wezmiecie swoje malenstwa na rece, wszystko inne straci znaczenie...

Udanych porodow i pieknych wrazen.
 
moja kolej dziewczynki. ale uprzedzam - wrazliwe niech nie czytaja....

30 pazdziernika okolo godz. 21:00 zaczal odchodzic mi tzw. czop. bylam troszke przestraszona, bo nie wygladalo to tak jak zwykle jest opisane. u mnie to bylo jakbym dostala @, ale z niezbyt mocnym krwawieniem. do tego doszly lekkie bole jak na @ i co okolo godzinke, poltorej bardzo silny bol po lewej stronie stronie brzuszka, tak gdzie mieszkalo sobie malenstwo.
31 pazdzienika okolo 16:00 zaczelam miec regularne skurcze co 10 minut. ale nie byly one zbyt silne. maz wrocil z pracy po 17:00. poniewaz okolo 18-tej zaczelam mocniej krwawic i saczyly mi sie wody postanowilam zadzwonic do szpitala i skonsultowac sie z polozna. ta kazala zabrac mi moja karte ciazy i przyjechac do obejrzenia.
w szpitalu bylismy okolo 19:00. po godzinie czekania, kiedy to skurcze staly sie bardziej bolesne - nie moglam juz znalezc wygodnej pozycji do stania, nie moglam siedziec, pomagalo kucanie - podlaczono mnie do KTG.
Piotrek caly czas mnie rozsmieszal i mowil, ze on sie zalozy ze i tak wrocimy do domu, a urodze za tydzien, bo on jeszcze remotu ie skonczyl, i takie tam.
ale na KTG ie okazalo ze mam regularne skurcze o sile 50 -60- 70%, co z reszta odczuwalam bardzo dobrze. za kazdym razem gdy czulam ze idzie skurcz mowilam do piotra - patrz na moitor, idzie skurcz, mow jaka sila.
wgapiona w zegarek wiszacy na scianie modlilam sie zeby porod szybko sie skonczyl.
okolo 22:00 nagle miedzy moimi nogami pekl wielki balon i polalo sie mnostwo "wody". przerazoa zaczelam krzyczec - choc to wcale nie bolalo - a Piotrek zaczal wciskac guzik przywolujacy polozna chyba z 20 razy a raz. z tego wszystkiego zleciala sie kupa przerazoych ludzi.
a to tylko wody plodowe mi odeszly :)
od tego momentu skurcze nabraly sily i staly sie czestsze - co 3 minuty. rozwarcie mialam jednak na 2 palce :( bol byl potworny, za kazdym skurczem sciskalam reke piotra przepraszajac go za ewentualne zlamania. do 24 wytrzymalam bez srodkow znieczulajcych i odurzajacych, ale kiedy polozna wsadzila mi reke, zeby przesunac malego i przebic pecherz plodowy bo niestety przy moim wielowodziu tylko polowa wod wyplynela, to zmienila zdanie.
wzielam gaz. po odsaczeniu sie reszty wod,ktore trwalo moze z 15 minut, zaczelam miec skurcze co doslownie 15 sekund. rurka z gazem pomagala mi oddychac bo inaczej zupelnie zapomialabym ze mam to robic.cale moje cialo spinalo sie w jedym wielkim bolu. staralam sie nie krzyczec tylko przy wydechu piszczec. i to pomagalo. przychodzil skurz, bralam gleboki wdech przez ustnik, po czym wydychalam piszczac i wydajac dziwne inne dzwieki.
o godz. 2 nie mialam juz sily. ciagle skurcze co 15 - 10 sekund. zwijalam sie na lozku na tyle ile mogalm sie zwijac. prostowalam i zginalam prawa noge - taki tik nerwowy mi sei wlaczyl. zadzwonilam do mojej mamy do polski z placzem, ze juz ie mam sily rodzic. zaczela mnie pocieszac i mowic ze wszystko bedzie dobrze . ojciec krzyczal do sluchawki ze jestem silna baba i mam to po nim i nie mam sie poddawac.
poprosilam o zastrzyk z pethadyny, czy jak to sie tam zwie. poloza powiedziala ze miedzy skurczami bede spala. uwierzylam jej... glupia bylam. przy robieniu zastrzyku odlecialam. ale bylo to na zasadzie - wszystko slyszalam, wszystko czulam, nie moglam sie ruszyc. przy nastepnym skurczu lek juz nie dzialal. bo i keidy mial jak skurcze z przerwami co 5-10 sekund.
ciagle gailam sie na zegar wiszacyna scianie. miuty tak wolno mijaly. sekundy tez... modlilam sie o koniec. blagalam o cesarke, o to by mie maz zabil, zeby ktos cokolwiek zrobil, bo ja juz nie daje rady, ie mam sily i nie wytrzymam.
krotko przez 4 polozna zaproponowala epidural. wtedy zgodzilam sie bez wahania. wjechali ze sprzetem o 4:05. dokladnie to pamietam. dwoch lekarzym anestezjolog, dwie polozne. juz chcieli otwierac paczki ze sprzetem kiedy moim cialem wstrzasnal ogromny, nie do opisania skurcz. cale moje cialo wygielosie jakby w luk i poczulam ze musze przec.
oloza przerazona wrzasnela ze jeszcze nie czas. ze mam rozwarcie na 7 centymetrow tylko i ze nie moge. ale zanim dokonczyla lamety ja juz mialam kolejny skurcz i nie moglam go pohamowac, zaczelam przec.
wtedy wszyscy sie rzucili do zakladania mi nog na te podnisniczki takie. lekarka zajrzala miedzy nogi i mowi - 8 cm. za szybko skurcze parte. a mi one przychodzily jedne po drugim. piotr sie nade mna pochylil. objelam go za szyje i za kazdym skurczem mocno przytulalam. dziwie sie ze karku mu nie zlamalam. po 10 partych kiedy wrzeszczalam ze nie mam juz sily, ze maly nie chce wyjsc, bo czulam to dokladnie. mial glowke przy kosciach miednicy ale nie przeciskal sie dalej mimo moich wysilkow, uslyszalam jak moj maz mowi przerazony - kochanie oni wyciagaja kleszcze. wtedy mu odpowiedzialam - nie wazne, obojetne mi co robia, tylko iech go juz wyciagna, bo ja zaraz umre.
nie czulam jak mi wkladaja kleszcze, jedynie jak lekarka mi reka rozciagala "drzwi na swiat" - a potem powiedziala - marta, skup sie. jak poczujesz ze musisz przec to gleboki wdech i przyj. no i parlam. a z kazdym wydechem wrzeszczalam tak glosno ze glosniej sie nie da. tak parlam jeszcze 3 razy po 3 razy, czyli przy 3 skurczach partych 3 razy wdech i przec. a potem...
potem poczulam jak glowka sie przesuwa miedzy moimi nogami. wzielam reke i dotknelam tej malej lepetynki wystajacej przez "drzwi na swiat" i uradowana ze juz prawie koniec nabralam sil na walke z bolem i przeciwnosciami. a kiedy przyzedl ostati skurcz party i kiedy malutki nagle wyskoczyl ze mnie i polozona go na brzuch juz nic innego dla mnie nie istnialo.
NIE BYLO BOLU, SKURCZY, KRWI, BYL TYLKO MOJ MALY SYNEK.
o tym, ze mnie nacieto dowiedzialam sie przy szyciu. ponad 8 szwow. nacieta wzdluz i wszerz. stracilam sporo krwi, ale zyje, a moje malenstwo jest zdrowiutkie.

teraz dochodze do siebie. przyznam - ciezki porod 12 h - ciezki polog, ale daje rade. musze byc silna bo mam teraz malutka kruszynke w domu, ktora bardzo mnie potrzebuje.

(to sie rozpisalam)
 
a więc czas na moją opowieść..
skurcze i rozwarcie na 2 palce miałam od 2 tygodni, do tego cukrzyca i GBS.. w nocy ze środy na czwartek jak zwykle miałam skurcze, tyle, że były co 4 minuty. o 1.30 ściągneliśmy sąsiadkę i pojechaliśmy z mężem rodzić. Po 2 godzinach skurcze zaczęły być coraz rzadsze, więc położna dała mi domięśniowo no-spę, kaząła spróbowac zasnąć. Męża odesłałam do domu, i spałam na łózku porodowym 3 godzinki, aż przyszedł lekarz, zbadał mnie, i zdecydował, że zostaję na patologii ciązy ze względu na cukrzycę. Przez kolejne dwa dni nic szczególnego sie nie działo, oprócz mojego skrytego biegania po schodach, od czego miałam straszliwe zakwasy w udach i pośladkach. W piątek zdecydowali, że w sobote beda indukowac poród.
W sobotę o 6 poszłam poprosic o lewatywę, bo uznałam, że może więcej razy nie będe miała okazji, a chciałam wiedzieć jak to jest ;-) Koszmar... juz wiem jak to jest, za więcej dziękuję... zwłaszcza, że toaleta była gdzie indziej, i o niczym innym nie myślałam, tylko o tym, że ktoś mi ją zajmie :eek:
o 9.00 przyszłam na porodówkę, doktor ciachnął mi pęcherz, więc wylały się wody płodowe, niestety zielone.. Skurcze, któe i tak miałam cały czas, od razu przybrały na sile. Zadzwoniłam do męża, że musi się pośpieszyć, jak chce się załapać na parcie :tak:
o 9.30 podłączyli oksytocynę, dostałam tez antybiotyk na paciorka. Po 15 minuach odłaczyli kroplówę, bo mimo lewatywy musiałam pójść do toalety. Jak zeszłam z łóżka, to się rozbujało.. zaczęły się potężne skurcze, podczas których wisiałam na mężu. Poniewaz pionowa pozycja sprzyjała tempu porodu, ciagle gadałam, że chce do toalety i wcale nie chciałam się położyć. O 11.00 położna się zdenerwowała i zmusiła mnie do połozenia się, bo musiała mnie zbadać. 7 cm...
zaproponowała dolargan, ja się zgodziłam, i już nie wstałam, bo byłam półprzytomna i majaczyłam coś o plecach.. dolargan dał mi brak poczucia czasu - przerwy między skurczami wydawały się dłuższe, a skurcze odbierałam jako chwila, kiedy musze gryźć barierkę od łóżka.
Nagle poczułam, że muszę przeć. Więc zaczęłam się głośno domagać, żeby ktoś mi pozwolił przeć, bo już musze..
Przyszła położna, rzut oka i nagle znikąd pojawiło się z 5 osób... łóżko zmieniło kształt, położna przeć nie pozwałała... bo tam już na wierzchu było pół głowy i rączka :eek:
i w końcu pozwoliła. Dwa parcia i głowa na swiecie, położna masowała mi krocze, ale i tak popękało przez tę rączkę... na kolejnym skurczu reszta. Była 11.30.
Wszystkie parcia okraszone zwierzęcym rykiem, ale ja inaczej nie umiem...
mąż przeciął króciutką pępowinę, jakoś znalazł parę w rękach, dziwię się, bo podczas parcia ściskałam go straszliwie.
I oto Gaja: 3820 g, 57 cm, głowa 37 cm (do tego rączka, nie wiem, jak to zrobiłam...)
Później już pół godzinki szycia i po wszystkim...
Po porodzie nie dałam się zawieźć na łóżku, ani tym bardziej na fotelu na salę, poszłam na piechotę. Było przepełnienie na położniczym, więc musiałam iść na drugie piętro, z przyzwyczajenia chciałam lecieć na schody, ale tu już pielęgniarka nie chciała iść na żaden kompromis i musiałam pojechać windą...

Po porodzie już nie wróciłam do insuliny. Cukrzyca minęła mi po dobie, Gaja cukry miała cały czas ok, podobno zasługa tego ze się dobrze prowadziłam ;-) dietetycznie;-). Paciorkowcem dziecka nie zaraziłam, no i po 2 dobach ku mojemu zaskoczeniu wróciłyśmy do domu :-D
 
reklama
U mnie historia nie będzie długa:sorry2:. We wtorek zaczęłam mieć bóle jak na @... Raz częściej , raz rzadziej, w tym dniu byłam umówiona z położną, zbadała mnie i powiedziała że rozwarcie na 2 palce... W tym dniu jeszcze pokochaliśmy się z mężulem , co by rozwarcie powiekszyć... Po seksie znów skurcze co ok 7 minut... Nie spałam prawie wcale. W środę dalej skurcze co 5 minut i byłam pewna, że rozwarcie się powięksa bo cały czas odchodził krwisty śluz. Wieczorem zebraliśy sie z moim mezulem do szpitala i tam okazało się że rozwarcie dalej na 2 palce, a szyjka twarda, mało elastyczna, a do tego mocno wygięta do krzyża...
O 20 dostałam zastrzyk na rozuźnienie tej szyjki, meża odesłali do domu (mieszkamy 3 min od szpitaa) bo poweidzieli że najwcześniej za 2h się zacznie. Po 2h szyjka ani drgnęła, skurcze nadal były... Zrobili lewatywę, dostałam znów coś na zmiękczenie szyjki,\ale nic nie pomagało, a około 3 moje ciśnienei zaczęło strasznie skakać... Oczywiście ktg parę razy robili, tyle ze właśnie od 3 moje skoki ciśnienia przekładały się na spadki tętna u Kubusia... O 6 zaczęli rozmawiać o cesarce i zdecydowali wcześniej zobaczyć jak zareaguję na oksytocynę... Okazało się że po niej z ciśnieniem jeszcze gorzej i mały nadal ma spadki tętna... O 6:50 zadzwoniłąm do nieświadomego mojego M, żeby był zaraz bo będę miała cc. o 7 jak przyjechał byłam już naga na łóżku, zcewnikowana, pod kroplówką... O 7:30 weszłam na salę operacyjną i nigdy w życiu tak bardzo się nie bałam i nie trzęsłam...
W czasie operacji jeszcze skakało mi ciśnienie, przewracali mnie na stole głową w dół żeby unormować...
O 7:45 wyjęli Kubusia i przyłożyli mi do twarzy... A potem usłyszałam jak krzyczy i zaczęłam płakać... Z tego szczęścia...
I muszę Wam powiedzieć, ze operowali mnie cudowni lekarze i cały czas uspokajali, mówili do mnie...
Najdłużej trwało zszywanie, tym bardziej że ranę mam sporą...
Ale to kompletnie nie ważne...
Aha i powiem, że od urodzin Kubusia mój mąż pomaga mi jak nigdy i patrzy na mnie jak nigdy... Oj znów się poryczłam ....
 
Do góry