reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Jak przyszły na świat nasze szczęścia...

moze tak w skrocie uda mie sie to opisac szybciutko:-)

13 w piatek odeszly mi z samego rana wody..okolo 11.00godz.mojego M nie bylo w domu..zadzwonilam z sasiadka po lekarza i polozna...przyjechali..obejrzeli i stwierdzili ze to faktycznie wody.kazali czekac az sie wszystko rozkreci i dzwonic ponownie.ja niestety caly dzien czulam sie tak jak bym nie byla w ciazy..jedynie sennosc i brak jakichkolwiek skurczy...(szkoda ze nie wykorzystalam dnia na to by sie wyspac choc troche)
moj M gdy przyszedl z pracy...okolo 21 szykowal sie do kolejnej w hotelu:-(co martwilo mnie strasznie ze zostane sama znow:confused2:i okazalo sie slusznie...po jego wyjsciu z domu zaczely sie delikatne skurcze...dosc regularne..niezbyt bolace co piec minut..zadzwonilam do lekarzaq ponownie...niestety kazal czekac na silniejsze z przerwami co 5 minut:sorry:no wiec czekalam samiutenka(bo moj M powiedzial ze jak na sto procent bede rodzic to mam dopiero mu dac znac-nie dochodzilo do niego ze to naprawde juz bedzie to)bole stawaly sie mocniejsze ale nieregulare..napilam sie kawki i tak siedzialam...bole ustapily:szok:wiec na rowne nogi by troche rozchodzic...potem tance:-D:rofl2:a potem lozko...aby odpoczac troche...bole stawaly sie coraz silniejsze i silniejsze co niedawalo spokojnie lezec juz...staralam sie oddychac gleboko i na tyle co sie da wyluzowac przy skurczach...modlilam sie tylko by wytrwac do 7.30 jak moj M juz bedzie w domu..by nie robic zamieszania i nie dac zlego sygnalu:sorry:wytrwalam...przyszedl moj M...zasypiajac na kanapie..juz nie moglam wytrzymac z bolu a skurcze co 3 minuty co 3 co 5 co 2...strasznie chaotycznie:szok:poprosilam by dzwonil:wściekła/y::eek:a ze jestem dosc silna i bolu nie bylo po mnie bardzo widac..nie wierzyl ze to sie rozkreca na maksa...ale zadzwonil:tak:lekarz kazal odrazu przyjechac do szpitala...w aucie zaczela sie tragedia dla mnie..bole coraz silniejsze..miesnie i wszystko co sie dalo napinalam z calych sil by nie plakac ani nie krzyczec:tak:tylko prosilam bym zwolnil...bo tak strasznie bolalo...doczlapalismy sie na ginekologie...tam kultura..przedstawilam sie...zdjelam spodnie..polozylam na lozku do zbadania..praktykantka w obecnosci lekarza zbadala i stwierdzila ze okno do swiata otwarte dla maluszka:-)nie wspominajac o moich bolach i zaciskaniu piesci:sorry:doktor chcial sie upewnic wiec zbadal mnie ponownie..i stwierdzil ze ok..mozemy juz rodzic:szok:ja niestety nie bylam jakos przygotowana..nie czulam tego zbyt dobrze i balam sie przec a do tego wstyd ze zrobie kupe podczas porodu:-D:laugh2::rofl2:zaczelam plakak..pocieszali mnie abym robila tak jak czuje i ze mam uczucie do kupy to dobrze i ze jak chce ja zrobic do mam robic...no wiec przy nastepnym bolu proba....myslalam ze mnie rozerwie na kawalki..i stwierdzilam ze jak mnie nie natna choc troche to sama nie dam rady...praktykantka z usmiechem na twarzy motywowala mnie abym parla...moj M mi tlumaczyl wszystko co mowia do mnie..chwile wachania...nastepna proba i moze jeszcze jedna...bez poganiania ani bez stresu..pomyslalam ze i tak musze to zrobic i nie ominie mnie..wiec zaczelam przec z calej sily..dolonczyla jakas kobieta do porodu i zaczela mi zabierac reke od mojego M,ktoremu wykrecalam przy okazji i kazala abym trzymala sie za uda(w holandii nie ma zadnych podnozek na stopy)wiec z tego bolu i wszystkiego chyba ja troche skopalam:-D(po wszystkim zobaczylam ze mi noge trzyma)czulam ja glowka przedziera sie w kanale rodnym...to byla masakra i czekalam na to by mnie rozcieli(tak jak jest zazwyczaj w pl)niespodzianka...kazali dalej przec...wiec parlam...ponoc za 4 razem udalo mi sie okruszka urodzic calego...a za kazdym parciem pytalam ile jeszcze musze...by maly wyszedl caly..wiec odpowiadali ze troszeczke;-)w miedzy czasie moj M glaskal mnie po glowie i ze dobrze pre...tak jak inni rowniez:tak:gdy maly juz wyszedl caly zaczeli go przecierac a ja spojrza;lam jednym katem na mojego M ktory poplakiwal:-D:sorry:razem z pepowina polozyli mi go na piersiach i okruszek odrazu sie uspokoil..moj M przeciol pepowine...okruszek dosc dlugo lezal na moim brzuchu..az wkoncu zabrali sie za rodzenie lozyska:tak:to juz byl maly pikus:-Dogladalismy je wspolnie...M na pamiatke pstryknol lozysku fotke(jesli sie nie brzydzicie to wkleje jutro fotke)a potem to juz tylko radosc..emocje...zostalismy troche sami..kapiel malego..potem prysznic dla mnie..kazali sie wysikac...co nie moglam zreszta bo pieklo,ale cudem jakos udalam ze wysikalam sie do konca...na koniec papiery,ubieranie sie i do domu:-Dnacinana nie bylam..co mnie w tej chwili cieszy...bo chodze normalnie i nie boli tak jak przy nacieciu...sikam juz w miare dobrze..wiec wszystko gra i buczy:-Dno i to chyba wszystko na ten temat:tak:jak cos ominelam to dopisze:zawstydzona/y:ciesze sie rowniez ze bylismy w sam raz o dobrej porze w szpitalu..bez czekania...bez kolejki...i bez krzyku:tak:
 
reklama
Może i ja spróbuję opisac mój poród:

Dzień wcześniej 11.11 kompletnie wszystkie objawy powtarzające się przez cały tydzień ustały. Ponieważ cały dzień padał u nas śnieg i nudy były straszne pojechaliśmy do rodziców. Tam tata namówił mnie na lampkę wina. Wypiłam i złpałam lekką fazę:cool2: Podreptałam troche po schodach, bo my nie mamy i wróciliśmy do domu. Wzięłam gorącą kąpiel i poszliśmy z moim J się poprzytulac. Po tym jeszcze poczytałam książkę i spac się połozyłam około 1, bez jakichkolwiek objawów zbliżającego się porodu. Około 4 przebudziłam się i nie wiedziałam czy mam skurcze, czy mi się to śni. Poleżałam jeszcze z 30miut i wstałam. Skurcze były regularne co 12minut. Poszłam do łazienki. około 5 odszedł mi czop. Siedziałam przy komputerze i zastanawiałam się czy to przejdzie czy się rozkręci i czy puścic mojego J. do pracy. :sorry: Powiesiłam pranie, przygotowałam ubranie dla syna do przedszkola i próbowałam się położyc, ale co chwilkę musiałam wstawac do wc. Skurcze już były co około 8 minut, ale nie tak strasznie bolesne. Za którymś razem założyłam podpaskę, bo ten śluz (jak mi się wydawało) zrobił się rzadkijak mi się wydawało. Co mnie później oświeciło to były wody:confused2: Było przed 7, obudziłam syna i męża, i stwierdziłam, że zawiezie Adasia do przedszkola i jedziemy do szpitala. Zanim mąż wrócił skurcze były co 3-4 minuty i już nie mogłam wytrzymac. 7:30 wyjechaliśmy było ciężko przejechac centrum miasta w korkach przed 8. W połowie drogi miałam już bóle parte i gryzłam klamki, a mój biedny J. szukał skrótów jak się da. O 8:10 w końcu byliśmy na parkingu. (40minut choc tylko 14km). Z parkingu próbowałam dojśc na IP, jednak musieliśmy wezwac wózek. IP ominęliśmy i wjechałam prosto na łóżko porodowe. Położna popatrzyła i pyta dlaczego tak późno przyjechałam, więc mówię, ze przy pierwszym porodzie strasznie ciężko szyjka się rozwierała, a ona na to że teraz już jest na 10cm. :shocked2::szok:
Szybko wezwali gina. Ta tylko spytała czy chciałm by mąż odbierał poród:eek: Położna nie zdążyła ubrac fartucha, a ja już rodziłam. Mój mąż w ostatniej chwili zdążył się przebrac i tylko chwycił mnie za rękę i po dwóch parciach 12.11 o godz 8:35 Oliwia się urodziła. Miała 3350g i 53cm. Dostała 10pkt w skali Apgar. Niestety łożysko się nie urodziło całe i miałam łyżeczkowanie, ale za to nie miałam ani lewatywy ani nacinania, bo nie zdążyli. Tylko 3 szwy w okolicy cewnika, bo miałam otarcia spowodowane wstrzymywaniem bóli partych. W tym czasie mój mąż załatwiał formalności na IP. I śmiesznie było godz.przyjęcia 8:40, godz urodzenia 8:35. :-)

Przyznam szczerze, że jestem zadowolona, ze to tak szybko poszło, bez nerwów, bólu i czekania. Acz kolwiek następnym razem wyjechalibyśmy z godzinę wcześniej do szpitala. Nie sądziłam, ze to się tak szybko potoczy. Dziś 5 dni od porodu nic mnie nie boli i funkcjonuje prawie normalnie - troche psychika mi siada:cool:
 

no i czas na mnie...

jak wiecie w poniedziałek zgłosiłam się na IP bo już po terminie tydzień ... i mnie wzięli na patologie ciąży pierwsza noc straszna następnego dnia lekarz po obchodzie wziął na badanie i stwierdził wagę 3800g i ze rozwarcie na 1 cm myślę fajnie rozkręca się cos ... i mówi ze indukcja dopiero w czwartek bo następnego dnia szpital miał dyżur wiec musiałam czekać...

w czwartek z rana zabrała mnie położna na porodówkę tam położna zbadała zrobiła wywiad około 9 podłączyła oxy w sumie nie zwróciłam uwagi czy się zaczęło bóle były znośne o 10 przyszedł lekarz i przebił wody żeby przyśpieszyć akcje porodowa... jednak bez zmian ... po 12 zaproponowano mi znieczulenie co powiem ze to naprawdę zbawienie ... o 14 badanie rozwarcie 2 cm ... myślałam ze z takim tempem to ja nie urodzę nigdy ... później skurcze nasiliły się bardziej o 16 badanie 4cm położna kazała mi pochodzi trochę żeby głowa zeszła ... o 17 już 7 cm ... ale główka nie zeszła .... przed 18 położna bada mówi pełne będziemy przeć ... znieczulenie odeszło częściowo i bolało mnie z lewej strony strasznie myślałam ze umrę tam ... po 3 parciach nic głowa nie rusza się... położna każe mi leżeć na prawym boku a ja zwijam się z bólu za chwile znów próba nic.... leże na lewym boku .... znowu nic ...wreszcie kazała na czworaka na łóżku klęczeć .... znów nic... co śmieszne nie mogli ustalić jak dzidzia jest ułożona bo czoło miał skierowane w lewa stronę a nóżki i raczki po prawej wiec był cały oplatany ech i od rana mówili ze problem będzie bo duże dziecko a ja mam wąska miednice ... no przy tych parciach ostatnich zaczęło zanika tętno dzidzi przestraszyłam się i szybko podjęta akcja ze nie wyjdzie dziecko SN i na cesarkę położna wykonała 2 telefony w miedzy czasie przełożono mnie na łóżko i przewieziono na sale operacyjna gdzie już wszyscy czekali ... ból był straszny ledwo wytrzymałam i strasznie bałam się o synka ze cos mu może się stać ... było mi wszystko jedno oby szybko urodzić żeby dzidzi nic nie było.... szybko znieczulenie parawanik przed nosem kroplówka cieknie a ja cala w strachu jednak w lampie widziałam wszystko jak zobaczyłam jak główkę wyciągnęli to ulżyło mi jak nigdy było mi już obojętne co dalej ze mną byłam szczęśliwa ze maluszek cały i zdrów okazało się ze był owinięty pępowina wokół szyi i raczki i to uniemożliwiło mu wyjście SN on pchał się na świat a tu go trzymało biedactwo później pokazali maluszka przyłożyli do twarzy a on taki cieplutki był cudeńko ... później zszywanie i oczywiście zamiast zamknąć oczy to se patrzyłam w lampie jak kolejne warstwy zaszywają hehe ale już mi obojętne było bo wiedziałam ze Synek cały i zdrów wiec prawie po 9 godzinach męczarni o 18.35 na świat przyszedł mój synek Pawełek z waga 4150g o długości 62cm :) wszyscy w szoku gdzie taki wielkolud zmiescil się w moim brzuszku ...​
 
no to chyba czas na mnie
w poniedzialek z rana 09.11 poszlam do szpiala do mojej doktorki na kontrol jak tam sie posowa moja akcja porodowa po odstawieniu tabletek. doktorka zdecydowala ze jesli chce to moge juz zostac urodzic (37 tydz). ja wlasnie tak chcialam zeby sobie przyjsc do szpitala i zostac na spokojnie a nie w pospiechu z domu, szczegolnie ze dotarcie do mojego szpitala z domu zajeloby ok godziny wiec wolalam na spokojnie. dostalam pokoj, przebralam sie, potem lewatywa czy cos podobnego a bylo to jak 2 zastrzyki w tylek :cool2:, potem podlaczono mnie pod kroplowke i ciagle sprawdzano rozwarcie. skorcze sobie rosly dosc pomalu, przed polnoca mialam skorcze co ok 3 min, o godzinie 12.30 odeszly mi wody i moje skorcze zaczely roznac w dosc szybkim tepie. i tak lezalam i zwijalam sie z bolu do ok godziny 01.50 potem przyszla polozna zabrala mnie na sprawdzenie rozwarcia przyszla doktroka i mowi zeby przec. o godz 02.10 przyszedl na swiat moj synek. ogolnie porod wspominam dobrze, wybralam dobry prywatny szpital, doktorka i polozna byly przy mnie 24 godziny na dotatek pozwolono byc mojemu mezowi przy mnie w pokoju. bez tego wszystkiego chyba bym nie urodzila. jedyne co zle wspominam to okropny rozrywajacy bol bo rodzilam bez znieczulenia, to ze mnie musiala doktroka naciac bo sie dzidzia nie mogla przecisnac to tego peklam i okropne dlugie zszywanie. ale ogolnie to chyba ok bo nad ranem wypuszczono nas do domku. :happy:
 
Ostatnia edycja:
W środę 04.11 pod wieczór nagle poczułam jak mi coś wylatuje i zrobiło mi sie mokro. Poszłam do toalety, zmieniłam wkładke bo myślałam, że sie posikałam. Ale po jakimś czasie znowu mi sie mokro zrobiło i znowu, i znowu... Stwierdzileśmy z mężem, że to chyba jednak nie są już żarty, bo wody mi odchodziły coraz częściej i w coraz większej ilości. Ekspresowo wzięłam prysznic i mąż mnie ogolił no i w drogę!
Dotarliśmy do szpitala o 21:30. Oczywiście pełno papierów do wypisania w międzyczasie KTG no i na porodówke. Dopiero zaczęły mi się jakieś maleńkie skurcze. O 24:00 dostałam pożądnych skurczy i to co 5 min. To już nie były żarty. A rozwarcie nikłe... Koło 3:00 dostałam coś przeciwbólowego, potem oksytocyne, a w końcu straciłam rachube, co mi podają. Potem skurcze miałam juz co 2min, a rozwarcie to chyba tylko od palców polożnej :((((
Nie miałam już siły, dzidzie ciągle monitorowali czy serduszko dobrze pracuje i sie okazało, że po skurczach nierówno bije i o 7:00 05.11 lekarz zadecydował o cesarskim cięciu, bo z każdą minutą kondycja dzidzi na tym cierpiała.
O 7:40 Mask byl już z nami, a to wszystko co sie dzialo do tego czasu to jakiś matrix... Taka zadyma, że nie wiedziałam co sie dzieje.
Mąż okazał się najdzielniejszym facetem na świecie i całą noc był przy mnie. :))))))))
 
to może i ja spróbuje:-)
11.11 o godzinie 18 zaczęły się u mnie skurcze- z tym że od razu co 5min 4 min 3min i wystraszyłam sie zę do porodu nie dojadę w szpitalu byliśmy z mężem o godz 18:50 przy badaniu okazało się że mam rozwarcie na 8,5cm i od razu mnie wzięli na łóżko porodowe po 30 min skurczów partych urodził się o 20:12 nasz synek Igorek miał 56cm i ważył 3270 dostał 10 pkt w skali agpar:-):-):-):-) ja rodziłam w szpitalu gdzie stosują ochronę krocza tak więc pękłam dosłownie od "jednej dziury do drugiej:-("to tak skrótowo ale tempo było tak błyskawiczne że nie da się tego inaczej opisać
 
No więc może i ja dołączę swoją historię; :tak:

W śr wieczorem .11.11.09 lekarka prowadząca wysłała mnie do szpitala na wywoływanie porodu z racji tego że już byłam po terminie, ciśnienie wysokie a ruchy dziecka coraz rzadzsze chociaż wg norm. Zaplanowano wywoływanie porodu na czw rano - aby tatuś zdązył byc jeszcze obecny przy porodzie (w pt wypływał na morzena kolejne 2,5tyg).
W czw rano zrobiono mi masaż szyjki i wprowadzono zel ktory miał ją zmiekczyć i otworzyć aby nastepnie możliwe było przebicie wód płodowych.. Po pierwszej dawce żelu co prawda wzmogly sie lekko skurcze ale szyjka pozostała zamknięta, więc ponowiono całą "operację" po południu i.... - nadal nic! Wieczór przezyłam okropnie! Nie mogłam pogodzić sie z faktem ze nie będziemy tego przeżywać razem.. Kolejnego dnia rano, Ł juz wypływał a mnei powtórzono podanie żelu jeszcze dwa razy - ponownie bez jakichkolwiek rezultatów.
Ostatecznie zaplanowano cesarskie cięcie na godz 18:30 sb wieczór 14.11.09
Była ze mną mama. Warunki fantastyczne. Na sali zabiegowej oprócz głównego lekarza i anestezjologa biegało koło mnie chyba jeszcze 6 czy 7 osób.
Najpierw weszłąm sama aby przygotowano mnie do zabiegu tzn wenflony, znieczulenia itp. Byłam znieczulona od żeber w dół ale przytomna. czułam uciski ale nie ból. Przed samym zabiegiem poproszono do mnie mamę a oprócz tego z drugiej strony głowy stała przy mnie jeszcze jedna babeczka zagadując, wypytując o ciąże, dziecko itd czyli urządzając sobie ze mną reguralne babskie ploty. Co jakiś czas lekarz wychylał sie do mnie tłumacząc co robi - pozytywny drobny Hindus :-)
Trochę się naszarpali żeby moją królewne wyciągnąć bo już naprawdę nie miała tam ani grama miejsca.
I oto, po ok. 10min od rozpoczęcia zabiegu, nagle ku moim oczom ukazała się pokaźna cipeczka mojej córci :-p
Obrali ją szybciutko i jeszcze przed myciem, ważeniem itd przyniesli pokazać i abym mogła ją pocałować. Dopiero wtedy zabrali do mycia i sprawdzania parametrów.
Kolejne 15min później leżałam juz obok inkubatorka z Małą (musiała tylko lekko się dogrzać bo dzieci z cesarki nie mają przespieszonego krążenia początkowo ponieważ eni musiały się siłować z kanałem rodnym). Otworzono mi okienko do niej i tak leżałyśmy obok siebie (ona u siebie ja na swoim łóżku) i trzymały się za ręce.
Kiedy tylko jej dotykałam odrazu się uspokajała i zaraz zaczynała panikować kiedy tylko nie czuła mojego dotyku.
Odczekano jakiś czas abyśmy obydwie doszły do siebie. Położono ją przy mnie i wiwieziono do sali poporodowej. Wiele później z tej pierwszej nocy już nie pamiętam bo podłączona byłam do morfiny. Pamietam tylko ze co chwile film mi sie na kilka sekund urywał ale kiedy tylko otwierałam oczy to miałam Sonię przy sobie albo w zasięgu dotyku.
Ok, 18godz po cesarskim cięciu stałam już pod prysznicem, bez wenflona (morfiny) i z niewielkim opatrunkiem pod brzuchem.
Tak oto właśnie 14 listopada 2009 o godz 19:00 przyszła na świat nasza córcia :tak:
3,9kg 53cm i 9,9 w skali appgar :-)
 
Czas na nas...
10 listopada zaraz po przebudzeniu wstałam do łazienki. 7 rano poczułam chlupnięcie, na kaflach szklanka wody. Dwie godziny kręciłam się po domu, mąż odwiózł Emisię do przedszkola i wrócił po mnie. Pojechaliśmy do szpitala po telefonie do lekarki, która powiedziała, żeby nie zwlekać tylko zbadać się na IP. Na IP lekarz stwierdził, że w trakcie badania wody nie płyną, może to były jakieś wydzieliny. W międzyczasie chciał sprawdzić specjalnym papierkiem lakmusowym czy to są wody, ale pielęgniarka powiedziała, ze po wczorajszym dyzurze jakiegoś lekarza zniknęły dwa opakowania tychże papierków (i pewnie zabrał je do prywatnego gabinetu):szok: Lekarz zrobił mi usg, ktg, powiedział , ze wody jeszcze jakieś są i mogę wracać do domu czekać na akcję skurczową. Pojechałam więc, do wieczora nic się nie działo, dwukrotnie tylko spłynęły po nodze wody... O 21 wróciłam na IP, bo lekarka powiedziała, że powinni mnie zatrzymać na patologi i podać antybiotyk, bo ewidentnie doszło do przerwania pęcherza owodniowego , a że czasem nie płyną wody to efekt przytykania dziury przez główkę małego. Niestety lekarz wieczorem znowu zrobił ktg i odesłał mnie do domu. Zasugerował tylko, żebym sobie kupiła specjalne wkładki, które zabarwią sie jeśli to faktycznie wody, choć wcale w to nie wierzył i śmiał się , że teraz kobiety nie potrafią odróżnić wód od wydzielin. Myślałam, ze szlag mnie trafi... Kupiliśmy wkładki i pojechaliśmy do domu , córcie zostawiliśmy u dziadków i czekaliśmy. Nad ranem wkładka zabarwiła się na niebiesko i pojechaliśmy po raz 3 !!! Na IP lekarz stwierdził, że teraz to on ma dowód i musi mnie hospitalizowac, bo natychmaist muszę dostać antybiotyk , tylo że oni już nie mają miejsc! :no: I odesłali mnie na drugi koniec miasta. Maż sie wykłócał, ze to skandal, ale nic nie pomogło. W końcu o 15 pojechaliśmy na Brochów, tam przesympatyczni lekarze wyśmiali jakieś wkładki. Powiedzieli, że zawsze mają obowiązek przyjąć do szpitala pacjentkę zgłaszającą odpływanie wód i nie potrzebują zadnych dowodów. I tak ok. 17. trafiłam na ktg, potem usg. Ktg pokazało , że skurcze mam chociaż żadnych nie czułam (podobno tak bywa u wieloródek ?).Dostałam ampycylinę dożylnie. W końcu położyli mnie po 18 na sali przedporodowej i tam leżałam sobie i czytałam książkę. Mąż pojechał w międzyczasie po cos do jedzenia , bo od rana biegaliśmy na 2 kanapkach... ale swięto panstwowe , wszystko zamknięte, w efekcie 3 godziny przed porodem jadłam sobie frytki z McDonalda, bo nic lepszego nie było... :-D Od 19 do 20 zaczęłam liczyc skurcze, bo wreszcie je poczułam, choć nie miały za duzej mocy. O 20ej mąż zawołał położną, ona mnie zbadała i mówi o! mamy prawie 5 cm rozwarcia, zapraszam na salę do porodów rodzinnych. W szoku wilekim byliśmy , bo taki efekt to przy pierwszym porodzie osiągnęliśmy po kilku godzinach bólu. :tak: No i do 21 lezałam sobie podpięta pod ktg , obserwując coraz silniejsze już skurcze, mąż w tym czasie siedział obok na skórzanej kanapie i oglądał kabarety :tak: O 21 położna stwierdziła 8 cm i wysłała mnie na nogi , więc poskakałam parę minut na piłce i poczułam moc... Żeby sobie ulżyć wskoczyłam pod prysznic, ale tam już musiał podtrzymywać mnie mąż w trakcie skurczu. Po chwili wróciłam na łóżko i momentalnie zaczeły się skurcze parte - 15 minut rozdzierającego bólu, w międzyczasie ostykocyna , żeby przyspieszyć ostatnie skurcze . 22:15 i Wojtuś jest z nami. Ważył 3200, 52 cm, koniec 37 tygodnia, 9 punktów (-1 za zabarwienie skóry). Wojtuś urodził się 11 listopada o 22:15, 37 godzin od odpłynięcia wód.
W sumie poród od pierwszych bolesnych skurczy trwał 2 godziny.
Byliśmy w wielkim szoku, ze wszystko tak szybko poszło. Tysiąckrotnie dziękowałam położnej, która non stop była z nami, pomagała, komentowała wszystko co się działo i to bez żadnej zapłaty.
Najgorzej wspominam rodzenie łożyska i szycie, ale nic już wtedy nie było ważne, ważny był tylko on - zdrowy, popłakujący, nasz kochany synuś. Nareszcie z nami!
 
Ostatnia edycja:
Teraz czas na mnie ;-)

Porod odbyl sie 2 tyg wczesniej - dokladnie 38t i 1 dzien. 14.11 w sobote o 22:00 poszlam spac a o 23:00 obudzil mnie bol w kregoslupie, wiec wstalam ale nie myslalam ze to poczatek porodu. Pochodzilam troche a bol stawal sie mocniejszy, przed 1:00 w nocy odeszlo troche wod plodowych a o 1:30 bylam na izbie przyjec w szpitalu. Tam sterta dokumentow, usg, ktg i badanie ginekologiczne-8cm rozwarcia i o 2:00 bylam juz na porodowce. Chwile pozniej bylo juz pelne rozwarcie i moglam przec. Niestety parcie okazalo sie trudniejsze niz myslalam, poczatki dobre, koncowki zle i musieli mi pomoc. Naciecie nie bolalo i o 4:20 urodzialam coreczke. Łozyska nie musialam rodzic-samo sie urodzilo zaraz po Mai . Maja wazyla 3400 i 54cm, 10 pkt. Porod znioslam dobrze. Myslalam ze wpadne w chisterie i beda miec ze mna klopot ale dalam rade. Najgorsze bylo zszywanie-bol straszny, myslalam ze udusze lekarke-powaznie ;-) Przez caly czas byl ze mna moj narzeczony, ktory był bardzo dzielny. Jestem zdowolona i bardzo wdzieczna ze bylismy tam razem ;-)

Ps. dla bojacych sie porodu powiem tyle : nie taki diabel straszny.... , boli bo nie powiem zeby laskotalo, ale jak zaczynaja sie skurcze parte to bol odchodzi i zaczyna sie ciezka praca. Jak malenstwo sie pojawia -bolu sie nie pamieta. Amen :-)
 
Ostatnia edycja:
reklama
Witajcie,
urodziłam w czwartek 12.11.2009 przez CC o godz 9 54, 3340, 57 cm , a od wczoraj 18.11 jesteśmy w domu.
Niestety Malwina ma żółtaczkę- jest ospała i leniwa do ciągnięcia piersią.
W szpitalu karmiłam ją butelką i mlekiem z cycka, ale z butelki, bo było na tyle mało mleka, że mała nie chciała ssać gołego cyca-poza tym mam beznadziejne brodawki, żle się je chwyta, albo może ja cos źle robię.
najbardziej bałam sie karmienia i się potwierdziło.
Jestem mocno tym przygnebiona, bo mała mało co je i tylko się drze od wczoraj.
A mlekiem sztucznym pohaftowała się w nocy i dziś rano :-(
Dziś walczę i karmię ją tylko cycem, a ona słabo chwyta i drze się w niebogłosy :-(

Poród miałam planowany, więc nie ma o czym opowiadać zabardzo.
Ból po cesarce dość duzy, ale po 5 godzinach wstałam i się zawzięłam żeby się rozruszać. Było ciężko, ale teraz czuję się już całkiem całkiem.
 
Do góry