moze tak w skrocie uda mie sie to opisac szybciutko:-)
13 w piatek odeszly mi z samego rana wody..okolo 11.00godz.mojego M nie bylo w domu..zadzwonilam z sasiadka po lekarza i polozna...przyjechali..obejrzeli i stwierdzili ze to faktycznie wody.kazali czekac az sie wszystko rozkreci i dzwonic ponownie.ja niestety caly dzien czulam sie tak jak bym nie byla w ciazy..jedynie sennosc i brak jakichkolwiek skurczy...(szkoda ze nie wykorzystalam dnia na to by sie wyspac choc troche)
moj M gdy przyszedl z pracy...okolo 21 szykowal sie do kolejnej w hotelu:-(co martwilo mnie strasznie ze zostane sama znow
i okazalo sie slusznie...po jego wyjsciu z domu zaczely sie delikatne skurcze...dosc regularne..niezbyt bolace co piec minut..zadzwonilam do lekarzaq ponownie...niestety kazal czekac na silniejsze z przerwami co 5 minut
no wiec czekalam samiutenka(bo moj M powiedzial ze jak na sto procent bede rodzic to mam dopiero mu dac znac-nie dochodzilo do niego ze to naprawde juz bedzie to)bole stawaly sie mocniejsze ale nieregulare..napilam sie kawki i tak siedzialam...bole ustapily
wiec na rowne nogi by troche rozchodzic...potem tance
a potem lozko...aby odpoczac troche...bole stawaly sie coraz silniejsze i silniejsze co niedawalo spokojnie lezec juz...staralam sie oddychac gleboko i na tyle co sie da wyluzowac przy skurczach...modlilam sie tylko by wytrwac do 7.30 jak moj M juz bedzie w domu..by nie robic zamieszania i nie dac zlego sygnalu
wytrwalam...przyszedl moj M...zasypiajac na kanapie..juz nie moglam wytrzymac z bolu a skurcze co 3 minuty co 3 co 5 co 2...strasznie chaotycznie
poprosilam by dzwonil
a ze jestem dosc silna i bolu nie bylo po mnie bardzo widac..nie wierzyl ze to sie rozkreca na maksa...ale zadzwonil
lekarz kazal odrazu przyjechac do szpitala...w aucie zaczela sie tragedia dla mnie..bole coraz silniejsze..miesnie i wszystko co sie dalo napinalam z calych sil by nie plakac ani nie krzyczec
tylko prosilam bym zwolnil...bo tak strasznie bolalo...doczlapalismy sie na ginekologie...tam kultura..przedstawilam sie...zdjelam spodnie..polozylam na lozku do zbadania..praktykantka w obecnosci lekarza zbadala i stwierdzila ze okno do swiata otwarte dla maluszka:-)nie wspominajac o moich bolach i zaciskaniu piesci
doktor chcial sie upewnic wiec zbadal mnie ponownie..i stwierdzil ze ok..mozemy juz rodzic
ja niestety nie bylam jakos przygotowana..nie czulam tego zbyt dobrze i balam sie przec a do tego wstyd ze zrobie kupe podczas porodu

zaczelam plakak..pocieszali mnie abym robila tak jak czuje i ze mam uczucie do kupy to dobrze i ze jak chce ja zrobic do mam robic...no wiec przy nastepnym bolu proba....myslalam ze mnie rozerwie na kawalki..i stwierdzilam ze jak mnie nie natna choc troche to sama nie dam rady...praktykantka z usmiechem na twarzy motywowala mnie abym parla...moj M mi tlumaczyl wszystko co mowia do mnie..chwile wachania...nastepna proba i moze jeszcze jedna...bez poganiania ani bez stresu..pomyslalam ze i tak musze to zrobic i nie ominie mnie..wiec zaczelam przec z calej sily..dolonczyla jakas kobieta do porodu i zaczela mi zabierac reke od mojego M,ktoremu wykrecalam przy okazji i kazala abym trzymala sie za uda(w holandii nie ma zadnych podnozek na stopy)wiec z tego bolu i wszystkiego chyba ja troche skopalam
(po wszystkim zobaczylam ze mi noge trzyma)czulam ja glowka przedziera sie w kanale rodnym...to byla masakra i czekalam na to by mnie rozcieli(tak jak jest zazwyczaj w pl)niespodzianka...kazali dalej przec...wiec parlam...ponoc za 4 razem udalo mi sie okruszka urodzic calego...a za kazdym parciem pytalam ile jeszcze musze...by maly wyszedl caly..wiec odpowiadali ze troszeczke;-)w miedzy czasie moj M glaskal mnie po glowie i ze dobrze pre...tak jak inni rowniez
gdy maly juz wyszedl caly zaczeli go przecierac a ja spojrza;lam jednym katem na mojego M ktory poplakiwal
razem z pepowina polozyli mi go na piersiach i okruszek odrazu sie uspokoil..moj M przeciol pepowine...okruszek dosc dlugo lezal na moim brzuchu..az wkoncu zabrali sie za rodzenie lozyska
to juz byl maly pikus
ogladalismy je wspolnie...M na pamiatke pstryknol lozysku fotke(jesli sie nie brzydzicie to wkleje jutro fotke)a potem to juz tylko radosc..emocje...zostalismy troche sami..kapiel malego..potem prysznic dla mnie..kazali sie wysikac...co nie moglam zreszta bo pieklo,ale cudem jakos udalam ze wysikalam sie do konca...na koniec papiery,ubieranie sie i do domu
nacinana nie bylam..co mnie w tej chwili cieszy...bo chodze normalnie i nie boli tak jak przy nacieciu...sikam juz w miare dobrze..wiec wszystko gra i buczy
no i to chyba wszystko na ten temat
jak cos ominelam to dopisze
ciesze sie rowniez ze bylismy w sam raz o dobrej porze w szpitalu..bez czekania...bez kolejki...i bez krzyku
13 w piatek odeszly mi z samego rana wody..okolo 11.00godz.mojego M nie bylo w domu..zadzwonilam z sasiadka po lekarza i polozna...przyjechali..obejrzeli i stwierdzili ze to faktycznie wody.kazali czekac az sie wszystko rozkreci i dzwonic ponownie.ja niestety caly dzien czulam sie tak jak bym nie byla w ciazy..jedynie sennosc i brak jakichkolwiek skurczy...(szkoda ze nie wykorzystalam dnia na to by sie wyspac choc troche)
moj M gdy przyszedl z pracy...okolo 21 szykowal sie do kolejnej w hotelu:-(co martwilo mnie strasznie ze zostane sama znow


























