Nie mam siły się rozpisywać więc opiszę w skrócie :
około 1:00 w nocy byliśmy już na izbie przyjęć, czekaliśmy prawie godzinę. Skurcze miałam już co 5 min i ledwo wytrzymywałam na twardej ławeczce... W końcu zaproszono mnie do gabinetu, lekarka zbadała i powiedziała, że skurcze owszem są, ale tylko 2cm rozwarcia
Mimo wszystko dostałam koszulkę(wolałam szpitalną, a co tam swoje będę brudzić :-)), potem lewatywa i poszliśmy z P na porodówkę. Tam podłączyli mnie pod KTG, i na łóżko...Było chwilę po 2:00 w nocy. Przyszedł lekarz, przeprowadził wywiad i powiedział, że przyjdzie za 2 godziny. W tym czasie skurcze nadal trwały, średnio 5 na kwadrans. Po 4tej przyszedł lekarz, zbadał a tam...4 cm rozwarcia !!!
Myślałam, że zwariuję! Siedziałam trochę na worku sako, chodzić nie mogłam bo miałam za krótkie kable od KTG ... Potem lekarz przyszedł po 6tej i mówi, że rozwarcie prawie nie postępuje(myślałam, że się tam poryczę, bo już nie miałam siły, a P przysypiał obok mnie na mini zydelku). Podali mi Doralgan czy coś takiego, co rzekomo miało uśmierzyć ból a nie zrobiło nic.
Wody pić mi nie pozwalali, w związku z czym przez cały poród do 16:45 nie wypiłam nawet ćwierć szklanki - tylko zwilżałam usta.
Potem podali mi oksytocynę(rozwarcie było jakoś 7-8cm) i się zaczęło......Myślałam, że padnę trupem, wyginałam się na łóżku jak w Egzorcyście i nawet podobnie wyglądałam(wiem ze zdjęć które łaskawie zrobił mi P - piękna pamiątka, nie ma co!
), ściskałam P ręce i miałam ochotę połamać mu palce - o dziwo gniecenie materaca nie przynosiło mi takiej ulgi :-)
W końcu ok. 16:00 odeszły mi wody, tzn. chlusnęły jak z wiadra. P pobiegł po położną, ona kazała zejść żeby przygotować łóżko, no to się zgramoliłam, a tam znowu jak nie chlusnęło...próbowałam tylko nie wcelować we własne kapcie
I gdyby nie to, że P mnie trzymał to bym się znalazła na podłodze. Potem "hops" z powrotem na łóżko i rodzimy. Nagle pojawiło się mnóstwo ludzi, przyszedł pan doktor, no i kazali oddychać, nie przeć, potem przeć. Myślałam, że nie dam rady.
Pan doktor między skurczami podszczypywał mi brzuch a w czasie skurczu jakby wypychał dłońmi dziecko(długo nie chciała zejść do kanała rodnego), zastanawiałam się czy powinien tak robić ale nie byłam w stanie nic mówić. Ogólnie samo parcie trwało około 20-30min, Nastka urodziła się przy 5 albo 6 skurczu(nacięli mnie ale im za to dziękowałam bo chyba by mnie rozerwało
). Była zupełnie inna niż ją sobie wyobrażałam, miała gęste czarne włosy i bystre ciemne oczka. Położyli mi ją na brzuchu i się rozpłynęłam, nawet nie pamiętam jak P przecinał pępowinę :-)
Czyli podsumowanie : 11 listopada, 16:45, 3270g i 53 cm szczęścia.
Sam poród to pikuś, najgorsze były te cholerne skurcze(a propo P ciągle powtarzał " kochanie, przepraszam, o matko, już nigdy ci tego nie zrobię!"
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to że na pierwszą dobę po porodzie przyszła pediatra i powiedziała, że mała złamany lewy obojczyk-przy porodzie. Wg mnie i wielu innych osób to lekarze jej go złamali wyciągając ale mniejsza o to, najważniejsze, że już jej się zrósł i wszystko jest dobrze, no i że jest w domku z nami
Miało być krótko a się rozpisałam że hoho
około 1:00 w nocy byliśmy już na izbie przyjęć, czekaliśmy prawie godzinę. Skurcze miałam już co 5 min i ledwo wytrzymywałam na twardej ławeczce... W końcu zaproszono mnie do gabinetu, lekarka zbadała i powiedziała, że skurcze owszem są, ale tylko 2cm rozwarcia


Wody pić mi nie pozwalali, w związku z czym przez cały poród do 16:45 nie wypiłam nawet ćwierć szklanki - tylko zwilżałam usta.
Potem podali mi oksytocynę(rozwarcie było jakoś 7-8cm) i się zaczęło......Myślałam, że padnę trupem, wyginałam się na łóżku jak w Egzorcyście i nawet podobnie wyglądałam(wiem ze zdjęć które łaskawie zrobił mi P - piękna pamiątka, nie ma co!


W końcu ok. 16:00 odeszły mi wody, tzn. chlusnęły jak z wiadra. P pobiegł po położną, ona kazała zejść żeby przygotować łóżko, no to się zgramoliłam, a tam znowu jak nie chlusnęło...próbowałam tylko nie wcelować we własne kapcie

Pan doktor między skurczami podszczypywał mi brzuch a w czasie skurczu jakby wypychał dłońmi dziecko(długo nie chciała zejść do kanała rodnego), zastanawiałam się czy powinien tak robić ale nie byłam w stanie nic mówić. Ogólnie samo parcie trwało około 20-30min, Nastka urodziła się przy 5 albo 6 skurczu(nacięli mnie ale im za to dziękowałam bo chyba by mnie rozerwało

Czyli podsumowanie : 11 listopada, 16:45, 3270g i 53 cm szczęścia.
Sam poród to pikuś, najgorsze były te cholerne skurcze(a propo P ciągle powtarzał " kochanie, przepraszam, o matko, już nigdy ci tego nie zrobię!"

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to że na pierwszą dobę po porodzie przyszła pediatra i powiedziała, że mała złamany lewy obojczyk-przy porodzie. Wg mnie i wielu innych osób to lekarze jej go złamali wyciągając ale mniejsza o to, najważniejsze, że już jej się zrósł i wszystko jest dobrze, no i że jest w domku z nami

Miało być krótko a się rozpisałam że hoho
