reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Jak przyszły na świat nasze szczęścia...

Nie mam siły się rozpisywać więc opiszę w skrócie :

około 1:00 w nocy byliśmy już na izbie przyjęć, czekaliśmy prawie godzinę. Skurcze miałam już co 5 min i ledwo wytrzymywałam na twardej ławeczce... W końcu zaproszono mnie do gabinetu, lekarka zbadała i powiedziała, że skurcze owszem są, ale tylko 2cm rozwarcia :szok: Mimo wszystko dostałam koszulkę(wolałam szpitalną, a co tam swoje będę brudzić :-)), potem lewatywa i poszliśmy z P na porodówkę. Tam podłączyli mnie pod KTG, i na łóżko...Było chwilę po 2:00 w nocy. Przyszedł lekarz, przeprowadził wywiad i powiedział, że przyjdzie za 2 godziny. W tym czasie skurcze nadal trwały, średnio 5 na kwadrans. Po 4tej przyszedł lekarz, zbadał a tam...4 cm rozwarcia !!!:wściekła/y: Myślałam, że zwariuję! Siedziałam trochę na worku sako, chodzić nie mogłam bo miałam za krótkie kable od KTG ... Potem lekarz przyszedł po 6tej i mówi, że rozwarcie prawie nie postępuje(myślałam, że się tam poryczę, bo już nie miałam siły, a P przysypiał obok mnie na mini zydelku). Podali mi Doralgan czy coś takiego, co rzekomo miało uśmierzyć ból a nie zrobiło nic.
Wody pić mi nie pozwalali, w związku z czym przez cały poród do 16:45 nie wypiłam nawet ćwierć szklanki - tylko zwilżałam usta.
Potem podali mi oksytocynę(rozwarcie było jakoś 7-8cm) i się zaczęło......Myślałam, że padnę trupem, wyginałam się na łóżku jak w Egzorcyście i nawet podobnie wyglądałam(wiem ze zdjęć które łaskawie zrobił mi P - piękna pamiątka, nie ma co!:cool:), ściskałam P ręce i miałam ochotę połamać mu palce - o dziwo gniecenie materaca nie przynosiło mi takiej ulgi :-):cool2:
W końcu ok. 16:00 odeszły mi wody, tzn. chlusnęły jak z wiadra. P pobiegł po położną, ona kazała zejść żeby przygotować łóżko, no to się zgramoliłam, a tam znowu jak nie chlusnęło...próbowałam tylko nie wcelować we własne kapcie :-D I gdyby nie to, że P mnie trzymał to bym się znalazła na podłodze. Potem "hops" z powrotem na łóżko i rodzimy. Nagle pojawiło się mnóstwo ludzi, przyszedł pan doktor, no i kazali oddychać, nie przeć, potem przeć. Myślałam, że nie dam rady.
Pan doktor między skurczami podszczypywał mi brzuch a w czasie skurczu jakby wypychał dłońmi dziecko(długo nie chciała zejść do kanała rodnego), zastanawiałam się czy powinien tak robić ale nie byłam w stanie nic mówić. Ogólnie samo parcie trwało około 20-30min, Nastka urodziła się przy 5 albo 6 skurczu(nacięli mnie ale im za to dziękowałam bo chyba by mnie rozerwało :zawstydzona/y:). Była zupełnie inna niż ją sobie wyobrażałam, miała gęste czarne włosy i bystre ciemne oczka. Położyli mi ją na brzuchu i się rozpłynęłam, nawet nie pamiętam jak P przecinał pępowinę :-)
Czyli podsumowanie : 11 listopada, 16:45, 3270g i 53 cm szczęścia.
Sam poród to pikuś, najgorsze były te cholerne skurcze(a propo P ciągle powtarzał " kochanie, przepraszam, o matko, już nigdy ci tego nie zrobię!":-D

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to że na pierwszą dobę po porodzie przyszła pediatra i powiedziała, że mała złamany lewy obojczyk-przy porodzie. Wg mnie i wielu innych osób to lekarze jej go złamali wyciągając ale mniejsza o to, najważniejsze, że już jej się zrósł i wszystko jest dobrze, no i że jest w domku z nami:tak:
Miało być krótko a się rozpisałam że hoho :zawstydzona/y:
 
reklama
Mam chwilke więc opiszę :

Tak więc, 10.11 (2 dni przed termin) pojechałam na umówione badanie do szpitala (amnioskopia i KTG).Wszystko ok wody czyste rozwarcie na 1 palec.Mysle sobie- no to do domu. A tu tekst połoznej " zostajesz aż do porodu- taki regulamin):szok:. Leżałam na OCP i czekałam, skurcze były ale przepowiadające, szyka dalej nie chce być miekka i sie skracać wody ok.
14.11 dopadły mnie skurcze już bolesne:no: ale szyjka nie gotowa rozwarcie byle jakie nadal takie samo noi skurcze nieregularne. męczyłam się strasznie:-:)-(.

Przyszedł dzień 15.11 godzina 6.00 zaczeły odchodzić mi wody.
Szybkie ktg - słabe ruchy skurczy brak:szok:.
Badanie - szyjka nie jest gotowa rozwarcie 2 palce.
Postanowili zrobić cesarke.

Podczas cesarki pada pytanie"chłopczyk czy dziewczynka?" ja pewna siebie mamusia odpowiadam - dziewczynka.

Pare minut pózniej słysze od Pani anestezjolog "zaraz będzie dzidziuś"
a później "OOooooo! Chłopczyk" :rofl2::rofl2::rofl2:

Najgorsze było leżenie 24h po operacji i wstawanie.
Małego przywieźli mi na troszke jeszcze tego samego dnia , na 2 dobę dostałam go już od rana do wieczora a od 3 doby był ciągle ze mną.

Dziś wróciliśmy do domku.


Podziwiam mamusie które urodziły naturalnie:tak:
 
17.11. przy oglądaniu z mężulkiem filmu, poczułam pierwsze bolesne skurcze. Na początku były słabe. Pisałam też na BB o tym, że czuję, jakby coś mnie rozwierało od środka. Poszłam pod prysznic i się uspokoiło. około 21.30 znowu pojawiły się skurcze. Bardziej bolesne. Kazałam mężowi położyć się spać, bo będziemy rodzić. Chodziłam po mieszkaniu, brałam prysznic, poszłam do kibelka i.... Odszedł mi krwawy czop.

Około 1-2 w nocy skurcze były już regularne, mocno bolące i promieniowały na krzyż. o 2.45 pojechaliśmy do szpitala. Na IP okazało się, że nie mam rozwarcia. Postanowiły jednak zawieźć mnie na porodówkę.

Na sali porodowej po badaniu okazało się, że mam 1 cm rozwarcia. Co chwila chodziłam na WC bo na kibelku najmniej mnie bolało. Przy każdym skurczu krwawiłam. Chciałam wejść pod prysznic, a tam.... tylko zimna woda... Okazało się że była jakaś awaria :eek: Myślałam, że oszaleję z bólu, a na KTG pokazywało mi 50-60%.... Mąż masował mi plecy, pomagał chodzic, w czasie kiedy siedziałam na kibelku spał. W końcu miałam znowu badanie okolo godziny 6.30 rano- nadal 1 cm rozwarcia... Położne czekały na profesora, żeby podjął decyzję co dalej. Bolało tak mocno, że płakałam, mąż chciał roznieść całą porodówkę w pył, bo nic nie chcieli zrobić, ani oksytocyny ani niczego. Kiedy przybył profesor zapytał mnie jak mocno boli. Powiedziałam mu, że w życiu nic mnei tak nie bolało jak teraz. Rozpłakałam mu się, zobaczył zapis i skwitował: chce pani dzisiaj urodzić? Jak tak to zastrzyk rozskurczowy. Pomoże na ból. okazało się, że to g... prawda. Po bolącym zastrzyku dopadłam piłkę i tak między skurczami bujałam się na piłce.

o 8 bóle były nie do wytrzymania i skurcze były krótkie, ale częste. podjęto decyzję o tym, że mają mnie znieczulić, bo im będę z bólu mdlała (wymiotowałam z bólu). przy kolejnym badaniu, około 10 uslyszałam: jest postęp porodu - 3 cm! Popłakałam się ze szczęścia i krzyknęłam: alleluja! Pani położna zaczęła się ze mnie śmiać i powiedziała, że jeszcze centymetr i będę miała ZZO.

około 12 miałam już 4 cm i w trakcie badania odeszły mi wody, które były zielone. Zmartwiłam się tym, ale położna mnie uspokoiła. Przyszedł anestezjolog i zaczęły się przygotowania do znieczulenia. Byłam bardzo temu przeciwna, ale wiedziałam, że dzięki temu przeżyję jakoś poród... Po znieczuleniu jak ręką odjął... Czułam skurcze tylko po tym, że cos mi wyciekało ze środka. Kolejną dawkę dostałam godzinę później i nawet się zdrzemnęłam na godzinkę. Przed podaniem dawki były nadal 4 cm. Kazały mi sie przespać i zbierać siły. Okolo 15 obudziły mnie cholernie bolące skurcze. Wyłam z bólu. Przy badaniu okazalo sie, że mam 9 cm! a 2 minuty później - pełne rozwarcie! Mimo znieczulenia nadal bolało. To były skurcze parte...

najgorsze było to, że nie mogłam przeć kiedy mi sie chciało. Mała ustawiła główkę pod kątem i nie chciała zejść do kanału. Położna kazała położyc się na prawym boku i leżeć. Krzyczałam z bólu, nigdy w życiu nie darłam się tak jak wtedy... i chyba nie będę... Kiedy zaczęłam przeć, po 5 parciach Zuzia była z nami... z krótką pępowiną nie położyli mi jej na brzuszku od razu.... Położyli po 2 minutach. Płakalismy z mężem jak dzieci. Ból już był nieważny. Nieważne było to, że tak cierpiałam...
 
No i w koncu moge tu cos napisac :-D
Jak wiecie z piatku na sobote zaczelo sie cos ze mna dziac :sorry: tzn z brzuszkiem. Budzilam sie co godz, pojawila sie znowu krew itp, itd. Skurcze byly co 15-20 min. Pojechalismy do mojej mamy i ona telefonem do mojego gina wygonila mnie na IP. Tam okazalo sie, ze zostawiaja mnie na patologii, ale tylko dlatego ze daleko mieszkam :eek: nawet 13 dni po terminie nie zrobilo na nich wrazenia.
Okazalo sie, ze nie ma odwiedzin ani prawdopodobnie porodow rodzinnych. Moj A byl w szoku.
Skurcze mialam co 5 min coraz silniejsze, podlaczyli mnie pod ktg a tam nic, zero jakichkolwiek oznak porodu :eek::szok: Polozna stwierdzila ze mi sie wydaje ze mam skurcze :wściekła/y: Rozwarcie co prawda na 3 cm, ale w srodku niby wszystko twarde.
W sumie dzieki ktg dostalam obiad :-D Bo dziewczynom co lezaly ze mna zabronili jesc ze wzgledu na to, ze zaraz wezma je na porodowke.
Sytuacja sie ruszyla jak moje sasiadki zabrali na porodowke a ja juz wrzeszczalam z bolu na caly oddzial. Wiec szybko tel do A (lekarz wyrazil zgode na porod rodz), lewatywa, wozek i smigamy na porodowke - godz.19:00. Tam podlaczaja ktg i nic! Ja umieram z bolu a skurcze minimalne :crazy::szok: do tego zaczelo zanikac tetno dziecka...Zbadali mnie i stwierdzili ze jestem daleko w polu
W miedzyczasie A zawlokl mnie do toalety na siusiu. Po powrocie ulozyli mnie na boku z noga w gorze, zeby sie lepiej wstawila glowka. Poczulam parte. Mowie babie, ze glowka wychodzi, a ona, ze nie ze niemozliwe. Poprosilam ja zeby jednak sprawdzila, zrobila to ze smiechem, ktory rownie szybko zszedl z jej ust. Okazalo sie ze nie ma pecherza - do tej pory nie wiem gdzie pekl- szybko wezwala lekarza i mnostwo innych ludzi i zaczelo sie!
Przeskoczyla mi kosc ogonowa, odglos taki jakby sie cos polamalo, a mnie wygielo w luk. Ponoc to normalne, ale bardzo rzadko sie zdarza. Glowka nie chciala wyjsc. Okazalo sie ze pepowina ja trzymala. Mala byla mocno owinieta na szyji. Jak juz glowka wyszla to byl problem z barkami... Ponoc wtedy najglosniej wrzeszczalam z bolu.
I wyjeli ja... 20.35, cala we krwi, glowka fioletowa, a malutka nic... zero placzu... ja przerazona, A tez, ale zaraz kichnela :tak: i wtedy ulga :tak:
No i szok, bo wazyla 3860, a lekarz na IP przy przyjeciu stwierdzil ze jednak nie bedzie wiecej niz 3500. No i udalo sie bez naciecia i pekniec :szok:
Moj A pobity przeze mnie, pogryziony, lekarzowi chyba reke zlamalam :-D
Moj pierwszy porod to byl pikus, mimo ze meczylam sie dlugo, nawet troche nie byl tak bolesny jak ten.
I uwierzcie, ale ja nigdy nie zdecyduje sie na trzecie dziecko :no::no::no:

p.s. Dziewczyny, ktore lezaly ze mna na patologii urodzily dopiero w niedziele po poludniu. A biedne obiadu nie dostaly ;)
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:
To chyba kolej na mnie :-)

13 listopada o 4 nad ranem obudził mnie lekki skurcz, myknełam do łazienki, okazało się, że zaczynam plamić, podeszliśmy na izbę przyjeć do najbliższego szpitala. Podłączono mnie pod KTG, miałam lekkie skurcze, nieregularne, odesłano mnie do domu, z info, ze o 13 mam sie wstawić na kolejne KTG, no chyba, ze wody odejdą wtedy migiem do szpitala. Mąż poszedł do pracy, a ja jak na szpilkach chodziłam i liczyłam co ile skurcze. Po badaniu KTG i "dowcipnym" lekarz poinformował, że pewnie niedługo urodzę, ale skoro mieszkam tak blisko to mam przyjść, jak skurcze będą co 10 min. Od 17 rozkręciło się na dobre, coraz bardziej wszystko odczuwałam, jejku co ja nie wyprawiałam, zaczęłam jakieś ćwiczenia, przykucałam, siadałam na zrolowanych poduchach. Pies tylko patrzył na mnie jak na idiotkę;-);-) O 23 skurcze co 10 min. decyzja mykamy na porodówkę, wchodzę, na IP z 5 kobitek z brzuszkami, czekam, czekam w końcu ide zapytać się czy są wolne miejsca na porodówce, bo mam regularne skurcze, a babsztyl do mnie wszystkie ciężarne ze skurczami więc proszę czekać w kolejce:wściekła/y::wściekła/y::wściekła/y: no myślałam, że wybuchnę, zero pytania co ile te skurcze- nic:eek::eek: W końcu zdecydowaliśmy, że jedziemy do drugiego szpitala- bardzo obawiałam się w nim porodu, ale personel okazał się bardzo wyrozumiały:-):-):-)
O 1 byłam już z mężem na sali porodowej, po badaniu okazało się, że miałam 4 cm rozwarcia, skurcze nadal co 10 min. Myślałam, ze skonam, bo bóle krzyżowe coraz mocniej dawały o sobie znać. Mąż chodził i zamykał tylko za lekarzami drzwi, bo przerazały mnie krzyki innych kobitek, ojjj działo się wtedy działo:tak::tak::tak: Pod KTG chyba leżałam z godzine to najgorszy chyba moment porodu, jak pszyszła położna powiedziałam, ze nie chcę leżeć, bo nie wyrobię, więc całą tą 1 faze właściwie przechodziłam, wieszając sie mojemu na szyji podczas skurczów. Bardzo mi pomógł, bo przypominał o oddychaniu. Wszystko ładnie się rozkręcało, i jak jest kryzys 7 cm tak u mnie był chyba 5 cm, bo przez 2 godziny nic zero postępu myślałam, ze się wścieknę, zaproponowali mi znieczulenie, na początku nie chciałam, potem już zniecierpliwiona zdecydowałam się i cooooo po 4 pękł mi w końcu ten pęcherz i zaczęłam odczuwać inaczej skurcze tak jakby mi juz małe miało wyskoczyć taki ucisk, mąż zaczął wołać położną i lekarza, usłyszałam, że nie no ze znieczulenia to juz nici bo tu już zaraz rodzimy i na prysznic też już się nie załapię:-D:-D:-D Myślałam, że zjem tego lekarza, po co wogóle mi proponowali, cały czas do męża wygadywałam....... Potem mykiem na łóżko pół godziny pod KTG, myślałam że tam zejdę :eek::eek: następnie pozycja boczna i przyciaganie nogi podczas skurczu do tłowia tak chyba ponad półgodziny, potem na plecki na pierwszym skurczu próba porodu, przyszedł lekarz z położną i zaczęli instruować, że nie krzyczymy, miedzy skurczami oddychamy, a przy partych, przemy,przemy ile sie da na 1 skurczu 2 razy. Jedną nogę miałam opartą o bok położnej, (po porodzie stwierdziła że mam niezłego kopa :zawstydzona/y::zawstydzona/y::zawstydzona/y::zawstydzona/y:) I tak na 4 skurczu o 6 53 powitała nas pierwszym krzykiem nasza słodka Elizka 53 cm, 3720. Jej skórka była taka różowiótka, jak mi ją podali mój mąż stwierdził, że pierwszy raz w życiu zobaczył u mnie takie iskierki w oczach, nie płakałam, byłam po prostu szcześliwa, byliśmy, mój mąż przyznał sie, że jemu łezki poleciały. Dzielnie przeciął pępowinę, ogólnie wszystko musiał obczaić łącznie z łożyskiem i nacieciem mojego krocza. Ze też nie miał gdzie patrzeć ;-);-);-);-) ale kochany był, przez cały poród dzielnie znosił moje biadulenie;-) ;-) Poród rzeczywiście bolał jak cholera, nie napiszę, że o bólu się nie pamięta, może w momencie kiedy Mała mi podali, to faktycznie nic nie było ważne, tylko ONA mój Mąż i Ja. :-D:-D:-D
 
wrzucam na szybko, zreszta i tak wiekszosc juz wiecie :-)

w czwartek wstalam o 8 rano ze skurczami dosc silnymi i czestymi,ale nie wiedzialam, czy to juz to wiec pomyslalam,ze sie wykapie i moze przejdzie.po kapieli dalej to samo, moj przyjechal, cos do mnie mowi, a ja nieobecna, bo liczylam minuty, a tu co 5-3 min. zadzwonilam na porodowke, a one na to, ze przy pierwszym dziecku to zwykle zalecaja dluzej czekac w domu. mowie,ze juz mam przeciez skurcze co 3 min i w koncu o 12.00 pojechalismy do szpitala.w szpitalu ktg, skurcze 80, co 3 min, trwajace dobrze ponad min, polozna chciala zbadac rozwarcie. gmere, gmera i gmera, ja juz sie zwijam, a ona w koncu stwierdza,ze nie wyczuwa szyjki, a ja sie za bardzo denerwuje, wiec przerwala badanie. poza tym stwierdzila, ze skoro nie moze znalezc szyjki, to znaczy,ze jeszcze twarda i dluga droga przede mna. pytaja, czy chce do domu, uparlam sie,ze zostane. poniewaz bylo pusto to mnie zostawili. dostalam tens na plecy - electroniczne impulsy, bo mialam bole krzyzowe i cocodamol- paracetamol z codeina. bol stal sie latwiejszy do zniesienia. siedzialam sobie na internecie i skakalam na pilce. o 17 podlaczyli mnie pod ktg na lezaco i wtedy skurcze zwolnily do 8min,potem 10. o 21 wkurzona pojechalam do domu, dali mi tens za friko, przez skurcze spalam ze 3godz,piatek i sobota skurcze nieregularne,ale silne,co 10-15-20 min. siedzialam w domu,ale nie moglam wogol lezec i ledwo siedzialam, nawet nie moglam sie zdrzemnac,dopuki nie napuscilam sobie wanny pelnej wody i tak drzemalam od skurczu do skurczu w tej wannie przez 3,5 godz, az bylam cala pomarszczona,masakra. z soboty na niedz skurcze dalej nieregularne,ale baaardzo bolesne,w koncu o 4 rano zadzwonilam do szpitala,powiedzieli,ze ewentualnie moge dostac jakies tabletki,nawet nie chcialo mi sie juz jechac,ale mam 5min,poza tym zadzwonilam,wiec pojechalam w kapciach, bez torby,sama ( moj mieszka 6 km ode mnie, przez ostatnie dni siedzial ze mna, ale tej nocy musial jechcac do sieie, kazac dzwonic natychmiast,jakby sie cos dzialo)nie dzwonilam, bo jak mam jechac, brac tabletki i wracac, to po co mam go ciagnac ze soba.dojechalam do szpitala pomiedzy skurczami, zrobila badanie moczu i stwierdzila,ze chyba mam infekcje - w calej ciazy nie mialam, i to chyba przez to tez boli (!) ale zrobili mi ktg,znowu to samo :skurcze za rzadko co 10 min, ale az 120,wedlug niej nic sie nie dzieje, za rzadkie te skurcze, da mi tabletki i moge wracac do domu. pytam o badanie rozwarcia, ona nie widzi potrzeby, ale jak sie upieram to dla swietego spokoju zrobi.bada, bada i cos mruczy pod nosem, nagle mowi,ze wedlug niej 6-7 cm! decyzja-zostaje.zadzwonilam do swojego,ze ma mi przywiezc torbe. malo zawalu nie dostal, jak uslyszal ,ze sama pojechcalam samochodem na porodowke :tak:
jak uslyszalam 7 cm to od razu chcialam znieczulenie, bo balam sie,ze pozniej bedzie za pozno, ale polozna mnie przekonywala,ze skoro tak dobrze mi idzie (w sensie juz prawie 7, a ja nie krzycze,tylko troche tam pojekuje to po co i w koncu wybralam porod w wodzie i gas and air (rozweselajacy).w wannie- super.cieplutko, aromaterapia, gaz tez byl dobry.wprawdzie pozniej zaczely sie naprawde silne skurcze,ale gaz nie pozwalal za bardzo o tym myslec - w sensie- mi juz prosze nie polewac :-D.po 4 godz badanie i surprise-rozwarcie takie same,a skurcze byly juz bardzo mocne i czeste.musze wyjsc z wanny, przebija mi wody i oksytocyna. wody-zielone.jak uslyszalam oksytocyna to od razu mowie,ze chce zzo. przewiezli mnie na inna sale,aby zwolnic ta z wanna. przyszedl polak anastezjolog, ktorego znalam z silowni ( nie dosc ze mnie nie poznal to jeszcze wzial za angielke, dopiero po znieczuleniu przeczytal nazwisko :confused2:) dostalam dawke na godzine, potem mieli dorzucic. dorzucili. tylko na skurcze rozwierajace,a na parte juz nie.podczas tych 2 godz lezalam na boku,bo niunia lezala bokiem i to mialo pomoc jej sie odwrocic.
zaczely sie parte.masakra.naprawde,czuje, jak mnie rozrywa, wszyscy kaza przec, przeciez k%^^ pre !!! wychodz i cofa sie, wychodzi i cofa. dziecku zaczelo spadac tetno, musieli pobrac probke krwi z jej glowy, zeby sie upewnic, ze wszystko ok. parlam juz ze 45 min,slyszalam jak gadali o kleszczach i prozni.nie chcialam tego ale juz nie moglam wytrzymac z bolu,bo byl okropny. koncu wyszla glowka do polowy, a one mi kaza przestac przec! tylko powolutku.wiedzialam,ze chcialy uniknac rozdarcia,ale bylo mi juz wszystko jedno. w ostatniej chwili wyparlam niunie.biedna cala juz sina. 3150g,malutka,a mi sie wydawala ogromna jak parlam.od razu do mamy,taka brudna i cieplutka. przytulilam ja, i tylko czulam, jak powoli wyciagaja lozysko, wyszlo z takim mlaskiem:eek: peklam minimalnie, niecale pol cm, nawet pytali,czy maja tak zostawic,ale w koncu powiedziala,ze jesdnak zszyje,bo brzegi takie nierowne. dostalam znieczulenie miejscowe, 10 min i po krzyku. pociagalam sobie jeszcze gaz przy tym, bo jakos sie chyba od niego uzaleznilam :-D


powiem tak. nigdy nie chcialam chcialam miec dzieci, a teraz ciesze sie,ze jednak mnie to nie ominelo.zakochalam sie w niej. ale wiecej na pewno nie bedzie !!:rofl2:
 
5 dni po terminie zgłosiłam się do szpitala.. tam zmierzyli mi cisnienie, zbadali mocz, popatrzyli na obrzękniete ciało i sprawa jasna- stab przedrzucawkowy. Zatrzymali mnie i zaczeli podawać leki na obnizenie cisnienia..Ono jednak stale rosło. W sumie cały dzień przelezałam na patologii.Nastepnego dnia po obchodzie lekarz postanowił wywoływać poród- badanie wykazało 2 cm, szyjka zgładzona.Połozna mówi-po oksytocynie na pewno pani urodzi.W ekspresowym tempie pojechałam na porodówkę..Prosiłam , błagałam , zeby M był choć na chwilę, ale nic się nie dało zrobić:no:podłączyli mnie do oxy i powolutku pojawiały się skurcze... coraz mocniejsze i bardziej regularne.. w pewnym momencie lekarz patrząc na ktg zbladł i mówi- NIE MA TĘTNA... zaczęłam płakać. Na szczęście tętno wróciło..przy kolejnym skurczu kolejny spadek tętna.Badnie gin wykazało , ze małemu głowa w ogóle nie schodzi.. Szybka decyzja na stół... Tam po prostu operacja,,, Mały zaczął kwilić jak go wyjęli...to mnie uspokoiło.... głowka nie schodziła bo mąły był calutki owinięty pępowiną. Potem zawieźli mnie na pooperacyjną..

Nie życzę nikomu takich stresów. Całe szczęście mały cały i zdrowy jes już z nami:)
 
Ostatnia edycja:
skorzystam z okazj że mała śpi napiszę na szybko (albo i nie :p ) jak przyszła na świat... :-D

więc tak... jak już woadomo rano pojechaliśmy do GP , gdzie stwierdzino że z dzieckiem ok ale skoro to już 42tc to mam jak najszaybciej jechac do lekarza :tak:
więc pojechaliśmy najpierw szybko załatwi jeszcze papiery a później zaczęły mnie łapać skurcze coraz częściej ,...
więc zadzwoniliśmy do kumpla że jednak sama nie pojadę na porodówkę i musi nas zawieźć...
spakowani czekaliśmy na niego chwilę i do auta...
w szpitalu mnie zbadali i okazało się że mogę rodzić sama bez wywołania bo mam rozwarcie na 3 cm... i mam czekac (była chya 16godz)
przyszykowali mi pokói i sobie poszli... a my zostaliśmy i czekaliśmy, ok 20 bóle się nasiliły , i dostała panadol, rozwarcie bez zmian...
ok godz 1 w nocy dostałam zastrzyk (coś w stylu głupiego jasia) bo nie moglam zasnąć tsak bolało...
obudziłam się po 3 i bolało mocniej więc poprosiłam o 2 zastrzyk.. a pani mi mówi że lek działa tylko bóle się nasilają...i że już bliżej (rozwarcie na 4cm):szok:
uznałam że chyba za tydzień w takim tempie urodzę...
D czekał na korytarzu... a tu nagle przyszła pielęgniarka i mówi że ma wolną salę
i żebym dzwonbiła po D ... a ja tel rozładowany... więc dałam ijej numer i niech dzwoni:-p
poszliśmy na salę poroddową i tam sobie mogłam powciągać gazu :-D żeby mniej bolało...
do 5. leżałam i czekałam na rozwarcie ale bez zmian...
o 5.20 przebili mi wody płodowe które miały kolor jak to D stwierdził brązowe ...:sorry:
a ja nie widziałam bo byłam "na gazie":laugh2: i mamrotałam sobie coś... później zaczłęo boleć nie do wytrzymania że zaczęłam wołac coś mocniejszego...
a babka mi mówi że dostanę epidural ale dopiero jak pojawi się lekarz...
i takim sposobem dostałam go o 6.15:szok::szok::szok: gdzie już umierałam z bólu...
pamiętam później tyylko jak raz się darłam na pielęgniartkę że już gazu nie chcę bo zwymiotuje i ma mi go nie wciskać do ust:confused2: i się odczepiła...
akolwejny etap to pobudka gdzieś o 8.30 (z czego D mówi że nie spałam wogóle prawie a i jemu się przysypiało na krzesełku obok i omal nie spadł z krzesła przy porodzie:sorry::-D:-D:-D)
więc o 8.30 jak już pamiętam się obudziąłm i lekarka mówi mi że za godzinę będziemy rodzić bo mam rozwarcie na 10cm... (więc cały ból przespałam:-D)
i czekaliśmy tą godzinę sobie i przayszedł doktorek ciemnoskóry...
pouśmiechał się do mnie;-) i mówi że przemy....
więc na raz jakoś tam idzie, na 2 lepiej... na 3 i krzyczą że ostatni skurcz i mam przeć mocno.... a lekarz na to że mnie nacina.... :eek::-( załamałam się
ale jak naciął to nic nie czułam:no::-D
poczułam tylko jak coś by mi strzeliło tam w dole.... tak cholernie mono....:szok: i poczułam jakąś ulgę - mała wyskoczyła za jednym zamachem i rzucili mi ją na brzuszek...:-)
potem wręczyli nożyce mojemu mężczyźnie i kazali ciąć:-)
omal się nie popłakałam jak zobaczyłam że D również ma świecczki w oczach..
a za chwilę krzyczę "rób zdjęcia , rób zdjęcia" bo on w szoku zapatrzony:-D:-D:-D
a ja chciałam pamiątkę z sali porodowej....
porobił kilka fotek a w tym czasie lekaz mnie zszył, czego również nie czułam (dopiero po 6godzinach:sorry: boli niesamowicie to nacięcie do dziś)
ale innego bólu nie czuję i jestem happy)
nasza córcia otrzymała 10 w skali Apgara i ważyła 4260g i miała 59cm co zdziwiło nie tylko nas ale nawet lekarzy bo po brzuchu nie było widać że będzie duża:-D

Chciałam też stąd podziękować mojemu D za to ze dzielnie zniósł cały poród, i był przy mnie i się mnią a później jeszcze naszą kruszynką opiekował ... bo sama chyba bym nie dała rady:zawstydzona/y:
 
Moja przygoda w szpitalu rozpoczęła się we wtorek 17.11.09. Pojechałam na IP na umówione ktg, które zresztą pokazało aż 1 skurcz :))) Pani doktor stwierdziła, że skoro to jest 8 doba po terminie to ona mnie zatrzymuje bo czas rodzić, a skurczy brak, a szyjka palca przepuszcza.
Kurcze nie byłam gotowa, mieli mnie zatrzymać dopiero tydzień po terminie z usg czyli w czwratek, mogłam się nie zgodzić na własną odpowiedzialność, jednak zostałam! Położyli mnie na Patologii ciąży i wieczorem założyli cewnik Folleya. Bardzo nieprzyjemna sprawa. O ile przed cewnikowaniem ktg pokazywało już w miarę regularne skurcze o tyle po cewniku zanikły. Odczuwałam ból jak na@ tylko silniejszy, poza tym nic. Było bardzo duszno i z wrażenia usnąć nie mogłam. Spałam tylko 3 godziny. Poranne ktg również nic nie wykazało. Cewnik nadal siedział we mnie, jednakże w nocy czop mi zaczął odchodzić.
o 10.15 zaprowadzili mnie na porodówkę, cóż za stres!!! Wyjęli cewnik, podłączyli ktg i oksytocynę. Byłam sama, pokój taki zimny i obcy mi się wydawał, zaczęłam trochę panikować i w sumie przestraszyłam się!!! Zadzwoniłam po Daniela, żeby zaczął się zbierać. Położna Magda powiedziała, że spokojnie, żeby był na 12.00. Ja żeby oderwać myśli wyjęłam gazety i zaczęłam czytać. W między czasie przyszły do mnie 2 studentki położnictwa, które miały asystować położnej przy porodzie. Położna mnie zbadała – było 4 cm rozwarcie, następnie studentki mnie badały :)))
o 11.00 rozpoczął się obchód profesorski…W trakcie badania stwierdzili rozwarcie na 4-5 cm i przebili pęcherz płodowy. Mina mojej położnej nie spodobał mi się….powiedziała później – „niech mąż się pospieszy” Wody były zielonkawe, co mnie trochę zmartwiło, ale powiedzieli, ze to norma jak na ten termin i nie są zielone tylko zielonkawe.
Skurcze nasiliły się. Wreszcie odłączyli mnie od ktg i mogłam wstać z łóżka, bo już zaczęłam na nim jęczeć w trakcie skurczu. Usiadłam na piłce. W trakcie miałam na niej skakać a w przerwie zataczać kółeczka. Pomagało mi to!
o 12.00 przyjechał Daniel, uff, ulżyło mi :) Skurcze szły od kręgosłupa, więc poprosiłam aby usiadł za mną i w trakcie masował mi plecy. Skurcze były na prawdę silne. W trakcie byłam w stanie tylko spuścić głowę i trochę pojękiwać. Trzymało mnie to, że zaraz minie i odpoczynek! Masaż bardzo pomagał.
Spróbowałam wstać z piłki, ale jak tylko przyszedł skurcz od razu na nią wskoczyłam :))) Nie dałam rady stać w trakcie skurczu, miałam wrażenie, że mnie rozerwie!!! Miałam badanie – 7 cm! ale Olaf nie wszedł w kanał. Miałam pójść usiąść na toalecie, rozszerzyć nogi i na skurczu stękać. Było to bardzo trudne i bardzo bolało!!!!! Miałam tak wytrzymać 10 skurczy i pani Magda powiedziała, że wtedy zaczniemy rodzić. o 3 skurczach miałam dość. Kazałam Danielowi iść powiedzieć, że ja nie daje rady, że muszę przeć, że boli….Magda przyszła, a ja zaczełam prosić aby odłączyć tą oksytocynę…ja już nie chcę!!! Wiadomo, że się nie zgodziła. Powiedziała, że cała akcja zaniknie, kazała stękać :( Po kolejnym skurczu kazali przyjść do sali. Łóżko zamieniło się w fotel do rodzenia. Magda wytłumaczyła jak i kiedy przeć. Przyszedł pierwszy skurcz – zaczęłam przeć. Pierwsze parcie było efektywne, natomiast później już
nie umiałam się tak skupić. Bolało tak samo jak te skurcze w toalecie. Czekałam na parte bo wiedziałam, że są inne i mniej bolą. Moje tak samo bolały a ból był nie do zniesienia….
W pewnym momencie pomyślałam sobie, że gdzieś jestem na wakacjach z Danielem, otworzyłam oczy i patrze porodówka, zaczęłam cała się trząść i mówić, że coś jest nie tak….podłączyli mnie pod tlen, pomogło. Ja miałam wrażenie, że odleciałam, że straciłam przytomność, oni mówią, że to była hiperwentylacja….i pewnie tak było
Zamknęłam oczy i znów parcie, nie mogła się skupić, miałam dość. Usłyszałam od Magdy, nie myśl o sobie, myśl o dziecku!!!! Przestraszyłam się! Daniel przypomniał jak oddychać i chwała mu za to! On mnie zmotywował do działania.
Powiedziałam im, żeby zrobili cokolwiek, tylko niech go stamtąd wyciągną!!! A ja wciąż słyszałam jak Magda mówiła, „Jezu jakie ona ma umięśnione krocze” i powtarzała to w kółko.
Usłyszałam słowa lekarza do Magdy, natnij ją. I byłam jej wdzięczna. Wiedziałam, że to przyspieszy….
Za 3 skurcze o 14.15 urodziłam Olafa……
 
reklama
Teraz ja..23.11. żle się czułam...miałam tylko nadzieję ,że nie zaraziłam się od mojęgo synka wirusiskiem..24.11. rano pojechaliśmy z moim M na zakupki...przed 11 dotarliśmy w odwiedziny do teściów....po powrocie do domku po 11 zaczęły się skurcze co 5 min...ale z potwornym bólem krzyża ..obydwa porody miałam z bólami krzyżowymi,ale tym razem było coś nie do zniesienia..Mój M pojechał do szkoły po Stasia,a ja weszłam do wanny..Jak chłopaki dotarły do domku,to ja już byłam zdecydowana na wyjazd do szpitala..W szpitalu byliśmy przed 14..na IP położna mnie zbadała,i kazała się szybko przebierać bo rozwarcie prawie zupełne...moja kuzynka umówiła SUPER POŁOŻNĄ do "odebrania" NASZEJ HANECZKI:-)..pani M mnie zbadała ..podłączyła do ktg..godzinkę poleżałam ..i skurcze siadły..były co 2 min...Potem się okazało ,że na IP żle zbadały rozwarcie,i nie było zupełnego tylko 6-7cm...Rozwarcie stanęło na 9 cm i ani rusz dalej..Pani M postanowiła mipomóc..bóle krzyzowe..a ja musiałam leżeć,nie ruszać się,nie przeć-a miałam b.silne skurcze,a Ona ręcznie powiększyła mi rozwarcie ,przebiła pęcherz,..I DZIĘKI JEJ ZA TO!!!! potem parcie..i poj się problem...chwila grozy..maleńka żle się wstawiła do kanału..potylicowo..i brakło jej otem pół obrotu,żeby ramionka się rodziły..i zaklinowała się barkami..NASZE BIEDACTWO...kupe zamieszania.ALE UDAŁO SIĘ!!! o 16.50 przyszedł na świat NASZ KWIATUSZEK, z wagą(miała być 2900g) 3740g ,56cm:-):-)Potem łożysko nie chciało się odkleić..macica obkurczać..pare zastrzyków i wszystko ok! Sprawdzili Hanusi barki czy nie połamali,ale dzięki SUPER POŁÓŻNEJ WSZYSTKO JEST OK! Mała dostała 10 pktów Apgar,KOCHAMY JA BARDZO! Mąż mi bardzo pomógł..przy poszerzeniu rozwarcia połamałam mu ręce,a przy szyciu bez znieczulenia(mam alergię na leki) na wylot pazury powbijałam:-)Ale tak poważnie to super poród rodzinny_mój pierwszy!...i wiem że to mój ostatni poród,bo takie czasy,to pomimo ciężkiego porodu(zdanie położnej) nie bała bym się kolejnego! JEST TO NIESAMOWITE PRZEŻYCIE>>A TA NAGRODA CIEPLUTKA KTÓRA LĄDUJE NA BRZUSZKU MAMY,BEZCENNA!
 
Do góry