baranek252
mama Lenki
Jak myślicie czy istnieje Bóg skoro pozwala cierpieć maleństwom?!
Starania o dzidziusia trwały trzy lata. Dzień w którym okazało się, że jestem w ciąży był najszczęśliwszym dniem w naszym życiu. Pracowałam tylko przez pierwsze cztery miesiące (ze względu na charakter pracy), zrobiliśmy wszystkie niezbędne i dla pewności kilka zbędnych badań. Ciąża przebiegała bardzo dobrze, nie paliłam, nie piłam alkoholu, dobrze się odżywiałam, tylko pod koniec szóstego miesiąca okazało się, że mam cukrzycę ciążową ale wystarczyło tylko przejść na dietę i badanie poziomu cukru cztery razy dziennie. W ósmym miesiącu na usg wyszło, że mam za dużo wód płodowych (AFI 24). Położyli mnie na patologii żeby stwierdzić przyczynę. Po tygodniu leżenia i wielokrotnych badaniach usg nie można było zlokalizować żołądka. Wtedy tak naprawdę wszystko się zaczęło. Wypisali mnie ze szpitala i dali skierowanie na badania do ośrodka o wyższej preferencji (tak na marginesie do Wrocławia na ul Dyrekcyjną). Tam po długich godzinach oczekiwania odesłali mnie do domu bez żadnych badań i wręczyli skierowanie na następny dzień. ( Bo po co robić mi dzisiaj usg skoro jutro tam będę leżeć!). Nie doczekałam następnego dnia. Wieczorem zaczęły mi odchodzić wody i pojechaliśmy do szpitala ( do tego z którego mnie wcześniej wypisali bo tam miałam tylko 15km a do Wrocławia 60km). Położyli mnie na porodówce, podali kroplówkę i podłączyli do ktg. Tak leżałam 12h i o godz 13,25 wspólnie z moim ukochanym mężem urodziliśmy cudowną dziewczynkę. Po wstępnych badaniach na sali porodowej okazało się, że mała ma zrośnięty przełyk i muszą ją odesłać do innego szpitala na chirurgię. Widziałam ją 10 sekund. Zaraz po dotarciu Lenka miała operację zespolenia przełyku metodą laparoskopową. Zaczął się koszmar. Ja na porodówce z innymi mamami przytulającymi i karmiącymi swoje dzieci a ona samiuteńka w innym mieście. Po dwóch dobach wypisali mnie ze szpitala i natychmiast pojechałam do maleństwa. Operacja udała się, nie było powikłań, wszystko ładnie się goiło, nauczyła się ssać i jadła coraz więcej. Wszystko wskazywało na to że niedługo będzie w domu. Czekał ją jeszcze tylko jeden zabieg poszerzania przełyku, bo w miejscu blizny się zawężył przełyk (normalne). W trakcie poszerzania okazało się, że zwężenie jest tak małe iż nie da się poszerzyća w dodatku zrobił się przeciek i trzeba operować, tym razem tradycyjnie przez rozcięcie klatki piersiowej. Teraz nasze maleństwo znów leży na intensywnej terapii, znów jest w śpiączce, a my znów jesteśmy w roapaczy. Wszyscy lekarze zapewniają nas że wszystko będzie dobrze, że to normalne ale za pierwszym razem też tak mówili. Mamy nadzieję, że wszystko się poukłada, że mała wyzdrowieje ale to jest takie trudne. Dlaczego Bóg pozwala na to. Nie mogę przestać myśleć o tym co złego zrobiliśmy, dlaczego ona musi tak cierpieć. Cały czas się modlę ale czy Bóg mnie słyszy?
Czy wśród was a może waszych znajomy jest ktoś kto miał styczność z taką wadą - atrezja przełyku z przetoką tchawiczo-przełykową? Tak mało wiemy na ten temat, mimi że w internecie można dużo znaleźć
Starania o dzidziusia trwały trzy lata. Dzień w którym okazało się, że jestem w ciąży był najszczęśliwszym dniem w naszym życiu. Pracowałam tylko przez pierwsze cztery miesiące (ze względu na charakter pracy), zrobiliśmy wszystkie niezbędne i dla pewności kilka zbędnych badań. Ciąża przebiegała bardzo dobrze, nie paliłam, nie piłam alkoholu, dobrze się odżywiałam, tylko pod koniec szóstego miesiąca okazało się, że mam cukrzycę ciążową ale wystarczyło tylko przejść na dietę i badanie poziomu cukru cztery razy dziennie. W ósmym miesiącu na usg wyszło, że mam za dużo wód płodowych (AFI 24). Położyli mnie na patologii żeby stwierdzić przyczynę. Po tygodniu leżenia i wielokrotnych badaniach usg nie można było zlokalizować żołądka. Wtedy tak naprawdę wszystko się zaczęło. Wypisali mnie ze szpitala i dali skierowanie na badania do ośrodka o wyższej preferencji (tak na marginesie do Wrocławia na ul Dyrekcyjną). Tam po długich godzinach oczekiwania odesłali mnie do domu bez żadnych badań i wręczyli skierowanie na następny dzień. ( Bo po co robić mi dzisiaj usg skoro jutro tam będę leżeć!). Nie doczekałam następnego dnia. Wieczorem zaczęły mi odchodzić wody i pojechaliśmy do szpitala ( do tego z którego mnie wcześniej wypisali bo tam miałam tylko 15km a do Wrocławia 60km). Położyli mnie na porodówce, podali kroplówkę i podłączyli do ktg. Tak leżałam 12h i o godz 13,25 wspólnie z moim ukochanym mężem urodziliśmy cudowną dziewczynkę. Po wstępnych badaniach na sali porodowej okazało się, że mała ma zrośnięty przełyk i muszą ją odesłać do innego szpitala na chirurgię. Widziałam ją 10 sekund. Zaraz po dotarciu Lenka miała operację zespolenia przełyku metodą laparoskopową. Zaczął się koszmar. Ja na porodówce z innymi mamami przytulającymi i karmiącymi swoje dzieci a ona samiuteńka w innym mieście. Po dwóch dobach wypisali mnie ze szpitala i natychmiast pojechałam do maleństwa. Operacja udała się, nie było powikłań, wszystko ładnie się goiło, nauczyła się ssać i jadła coraz więcej. Wszystko wskazywało na to że niedługo będzie w domu. Czekał ją jeszcze tylko jeden zabieg poszerzania przełyku, bo w miejscu blizny się zawężył przełyk (normalne). W trakcie poszerzania okazało się, że zwężenie jest tak małe iż nie da się poszerzyća w dodatku zrobił się przeciek i trzeba operować, tym razem tradycyjnie przez rozcięcie klatki piersiowej. Teraz nasze maleństwo znów leży na intensywnej terapii, znów jest w śpiączce, a my znów jesteśmy w roapaczy. Wszyscy lekarze zapewniają nas że wszystko będzie dobrze, że to normalne ale za pierwszym razem też tak mówili. Mamy nadzieję, że wszystko się poukłada, że mała wyzdrowieje ale to jest takie trudne. Dlaczego Bóg pozwala na to. Nie mogę przestać myśleć o tym co złego zrobiliśmy, dlaczego ona musi tak cierpieć. Cały czas się modlę ale czy Bóg mnie słyszy?
Czy wśród was a może waszych znajomy jest ktoś kto miał styczność z taką wadą - atrezja przełyku z przetoką tchawiczo-przełykową? Tak mało wiemy na ten temat, mimi że w internecie można dużo znaleźć