reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Jak wyglądało poronienie/poród w waszym szpitalu - prawa pacjenta???

Aniolki moje dziewczynki Gloria i Wiktoria ważyły 440 i 370g.(tez jednojajowa ciąża) Przed porodem już wiedzialam,ze nie uda ich się uratować i ze nikt nie bedzie probowal...bo 22 tydz:( Jednak pani doktor miala wrazenie ze Gloria waży 500g.wezwane lekarki z pediatrii niechetnie przyszly bo mialy juz wczesniej powiedziane ze dzieci sa za male i nie ma czego ratowac:(
co do przytulania ja nie mialam odwagi.dziewczynki widzialam kontem oka,dopiero w kostnicy i potem przed pogrzebem widzialam je.teraz zaluje ze nie przytulilam:( tylko dotykalam i patrzylam.,nie moglam wyjsc,nie chcialam ich zostawiac:(
 
Ostatnia edycja:
reklama
Aniołki- byłaś naprawdę dobrze potraktowana.Zrobili tyle ile mogli...niestety tylko tyle i AŻ tyle.
Gdzie spotkałaś takich lekarzy jeśli możesz napisać?
Ja nie widziałam mojej córci - po porodzie sama zapytałam czy żyje na co mi odpowiedział ginekolog -"jakieś pojedyncze bicia serca..." to wszystko.została ochrzczona, bo poprosiłam jeszcze przed porodem o to. Następnie po szyciu - które trwało 1,5 h (poród naturalny)- przyszła pani pediatra i powiedziała "bardzo mi przykro dziecko nie żyje". Nikt mi jej nie przyniósł, a sama byłam w takim stanie że nie poprosiłam o to. Tak strasznie żałuję.mąż widział córcię w kostnicy- ja nie.Nie mogłam jeszcze chodzić.
 
Ja nie będe opisisywać całego porodu. Trochę to dla mnie za bolesne. Rodziłam na inflanckiej wiedziałam już że córcia nie żyje . Powiem tyle zależy na kogo się trafi. Była jedna położna , która była super martwiła się o mnie i właściwie ona pomogła mi przez to jakoś przejść.Gdyby nie ona nie wiem jak bym dała rada. Natomiast dzień wcześcniej i dzień później była tragedia. Właściwie traktowano mnie jak intruza. Lekarze omijali mnie szerokim łukiem. Nawet jedna pani dr na obchodzie nie zajrzała do kart bo po co i z uśmiechem na ustach zapytała czy wszytsko w porządku. Miałam ochotę ją zabić. Powiedziałam tylko tyle - nie moje dziecko nie żyje. Trochę zrobiło jej sie głupio i ma za swoje.
Samego szpitala nie wspominam najlepiej,ale myśłe że nie zależnei jaki by był i tak nie wspominałabym go dobrze.Nikt dziecka mi nie pokazał.Widziałam ją tyle co jak ją rodziłam i trzymała pni dr na rękach.Podsumowując zdarzaja sie ludzie którzy mają jeszcze troche serca dla innych.Ale zbyt wielu traktuje ten zawód bardzo przedmiotowo i ewidentnie zapomniało co przysiegali i chyba stracili do tego serce już dawno albo nigdy go nie mieli.
 
Ostatnia edycja:
Ja na Inflancką trafiłam po odejściu wód. Dostałam pełno ligniny i kazano mi czekać na poronienie. Rano przeniosłam się do innego szpitala gdzie zrobiono mi wiele badań i dwa tygodnie nic złego sie nie dzialo.dopiero później skurcze.przynajmniej starali si ei próbowali. Na Inflanckiej odrazu mnie skreślili.
 
Ja chciałam dodać jeszcze kilka słów - przed porodem leżałam nogami do góry ponad miesiąc w małym powiatowym szpitalu i tam opieka była naprawdę wspaniała - lekarze zaglądali kilka razy dziennie, siostry robiły kawę, wszyscy byli mili. Naprawdę - normalnie prawie w "jak na dobre i na złe" - tylko sala 5 osobowa i zakończenie smutne. Stamtąd po tym miesiącu przewieźli mnie do dużego szpitala(w którym mają sprzęt do ratowania wcześniaków) - a tam już wszystko potoczyło się zupełnie nie tak jak powinno.Najgorsze jednak chyba było to,że leżałam (po odejściu wod płodowych) na sali z dziewczyną,która czekała na poród, a lekarze, którzy do mnie przychodzili - mówili mi że moje dziecko nie przeżyje, informowali o tym że mogę je ochrzcić itp. Myślę że i dla tej dziewczyny też nie było to dobre.Bo przecież słyszała wszystko.
Smutne było też to - że gdy jeszcze leżałam w ciąży i córcia kopała - to lekarze mówili w ramach pocieszenia - "będzie miała pani jeszcze dzieci.Aaa ma już pani synka?to trzeba się cieszyć tym jednym."
RANY - ale moje drugie dziecko jeszcze żyło - a oni już ją skazali...
A przecież 24-25 tygodniowe dzieci przeżywają.Ale wiem to dopiero teraz.A tak to ja nawet nie wiem czy ją ratowali...Bo pediatra który mnie odwiedził przed porodem - powiedział, że takie dzieci nie mają szans, a jeśli przeżyje to nie będzie chodzić, mówić, słyszeć...
Eh no nic.Za dużo chyba napisałam.Ale to wszystko wciąż siedzi we mnie i tak już będzie.
 
Na Starynkiewicza i mimo iż tam było dużo lepeij zawsze będę się zastanawiała czy w jeszcze innym szpitalu skończyłoby się wszystko dobrze. Tym bardziej, ze dzien w ktorym przyszly skurcze(po dwoch tyg od odejscia wód)zaczął sie od bólu plecow.lekarze mowili,ze to od lezenia(moze i tak bylo),ale ja zawsze bede sie zastanawiala czy wlasnei dlatego nei zakonczylo sie skurczami. ginekologicznie zbadali mnei po prawie calym dniu narzekan na ból plecow.moze dlatego ze rano mnei badali i wszystko wygladalo normalnie
 
niestety takie sa nasze szpitale, jak samemu sie nie wyprosi to nic nie wiesz, sami nic nie powiedzą , nie zrobią. Tylko jak jak człowiek sie na tym nie zna
 
Najgorsze, ze niewiadomo jaki szpital wybrac kolejnym razem,ktory mam nadzieje przyjdzie i zakonczy sie dobrze. Zwlaszcze,ze ja nawet nie znam przyczyn odejscia wód:( nic mnie nie bolało,crp bylo w normie.
 
reklama
Najgorsze, ze niewiadomo jaki szpital wybrac kolejnym razem,ktory mam nadzieje przyjdzie i zakonczy sie dobrze. Zwlaszcze,ze ja nawet nie znam przyczyn odejscia wód:( nic mnie nie bolało,crp bylo w normie.
chyba taki gdzie twój lekarz jest znany i może coś zadziałać. Przynajmniej ja tak zamierzam zrobić. Bo chyba to mi zostało.
 
Do góry