reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

jak żyć dalej...

kindzi02

Fanka BB :)
Dołączył(a)
2 Listopad 2012
Postów
766
Miasto
Wrocław
straciłam ciążę w czerwcu tego roku, na drugim badaniu okazało się, że serduszko dziecka nie bije. Wg obliczeń "okresowych" był to 13. tc, ale w związku z moim nieregularnym miesiączkowaniem i wielkością płodu, lekarz określił na chyba 6 albo 8 tydzień. Nie pamiętam już... Nie umiem zapomnieć o tym, co się stało. Co miesiąc wszystko wraca, wspomnienia ze szpitala, ból, krwawienie... Jakoś nie bardzo mogę sobie z tym poradzić. Nie umiem też o tym rozmawiać z bliskimi (siostrą, kuzynką...). Nie mam ochoty żyć, nienawidzę wspomnień... Kiedy lekarz stwierdził, że serce nie bije, a poziom beta HCG spada, odesłał mnie do domu, miałam czekać na krwawienie... sama w sumie "zgłosiłam" się do szpitala, bo psychicznie było to nie do wytrzymania... dostałam tabletki na wywołanie krwawienia i zrobili łyżeczkowanie. Rozumiem wszystko, że musiała to być jakaś wada genetyczna itd. ale dlaczego nie umiem się z tym pogodzić? Dlaczego nie mogę odpuścić, a wszystko co chwilę do mnie wraca? Jak można pójść dalej i żyć "normalnie" po tym wszystkim? Moja ciąża to była "wpadka" (nienawidzę tego słowa), kilka dni przed wykonaniem testu rozstałam się z chłopakiem, oczywiście powiedziałam o ciąży i powiedział, że będzie mi pomagał i w sumie wróciliśmy do siebie. Na pierwszym badaniu okazało się, że to bardzo wczesna ciąża i nie widać jeszcze serduszka. Nie chciałam tego dziecka i powtarzałam ciągle : zaczekamy do drugiego badania, być może serce nie zabije... Jak mogłam tak mówić? Nie mogę sobie tego wybaczyć... Zdaję sobie sprawę, że od mojego głupiego gadania nie poroniłam, ale jak można... Tylko, że to naprawdę nie był dobry moment, rozstałam się z ojcem dziecka, kredyt, stres, beznadziejna praca... nie widziałam wyjścia i nie wiedziałam, że może być dobrze... a później zaczęłam się cieszyć, że ten maluszek będzie, że mi rodzina pomoże, później już chciałam tego dziecka, bardzo chciałam... Może za bardzo... za tydzień mam wizytę u psychologa... Ale czy to coś pomoże... Straciłam chęć do życia... Nic mi się nie chce... Wszystko jest beznadziejne. Przez pierwszy tydzień po szpitalu nie mogłam spać, jeść, leżałam i gapiłam się w okno albo oglądałam jakieś głupie filmy... Później wróciłam do pracy, do ludzi i niby było ok, ale to wciąż powraca...Jak sobie z tym radzić? Tak bardzo chciałabym zapomnieć... Albo sprawić, żeby było inaczej...
 
reklama
Kindzi02 bardzo Ci współczuję straty i ciężkiej sytuacji :-( Wiem, że nie ma słów pocieszenia dla osieroconych rodziców, bo tak się nazywa wszystkich po stracie, ale wierz mi, że kiedyś nauczysz się z tym bólem żyć. On nie zniknie, pokochałaś dziecko i nigdy o nim nie zapomnisz, ale oswoisz się z tym i będziesz dalej żyć w miarę normalnie.
Ja jestem w innej sytuacji, bo straciłam dziecko dwa dni po narodzinach. Dziecko zaplanowane i kochane od samego początku. Mnie dalej iść pomogła wiara. Nie wiem czy jesteś katoliczką, czy nie. Ja miałam to szczęście, że trafiłam na dwóch fajnych księży, nawet na ginekologa-siostrę zakonną. Sama rozmowa, nie wspominając o spowiedzi dużo mi dały. Wierzę, że nic nie dzieje się bez przyczyny, przez to co się stało zupełnie inaczej teraz patrzę na życie. Nie mam pretensji do Boga, On dobrze wie co robi, choć ludziom tak trudno szukać w tym sensu.
Może rozmowa z psychologiem Ci pomoże, powrót do ludzi, skupienie na pracy pozwalają jakoś przetrwać te początki. Ale nie zapomnisz nigdy, nie da się. Najgorsze będą daty rocznic, planowanej daty porodu itp.
Życzę Ci z całego serca, aby się jakoś ułożyło, abyś znalazła ukojenie. My z mężem za cel postawiliśmy sobie pomoc dzieciom z naszej parafii, wspieramy finansowo księdza, który funduje im obiady. Nie możemy nic dać naszemu dziecku, to chociaż pomożemy innym. Może spróbuj się w coś podobnego zaangażować? Może jakiś wolontariat? Człowiekowi pomaga sama myśl, że komuś jest potrzebny, kogoś wspiera.
I nie poddawaj się. Jeszcze będziesz mamą i wszystko się ułoży. Powodzenia i trzymaj się jakoś
 
Kindzi zapomniec nie zapomnisz, nauczysz sie z tym zyc... to wszystko wciaz wraca do Ciebie, bo sama sie obwiniasz za swoje mysli... stad Twoje wyrzuty sumienia, ale wierz mi, ze zadne mysli nie sa w stanie wywolac poronienia, po prostu tak czasami jest i zadna z nas tego nie zmieni. Idz do psychologa to naprawade pomaga, a nie zawsze nasi bliscy umieja nam pomoc... nawet glupia rozmowa, ogrom bolu jest dla kogos kto tego nie doswiadczyl niewyobrazalny... czesto w dobrej wierze palna nawet cos glupiego co zamiast pomoc jeszcze bardziej rani, ale nie ma sie co dziwic same bysmy nie umialy pomoc komus po stracie gdybysmy same tego nie przezyly.
Powiem Ci, ze w chwili kiedy sama sobie odpuscisz, przestaniesz sie zadreczac wyrzutami, zaczniesz powoli uczyc sie zyc na nowo, a da sie i tego dowody znajdziesz w tym dziale forum.
 
kindzi- nie obwiniaj się, to jak bardzo cierpisz świadczy o tym jak bardzo troszczyłaś się o tą ciąże, trzymam kciuki za ciebie, żebyś nauczyła się z tym żyć i szybko wróciła do ludzi i życia
 
Ja takze 3 lata temu poronilam, z ta roznica ze ciaza byla bardzo chciana i wyczekana. nigdy tego dnia nie zapomne, nigdy sie z nim nie pogodze. Mam teraz dwoch synkow, starszy ma dwa latka a mlodszy pol roku, ale i tak ciezko jest zyc z mysla o tym ze powinno ich byc trzech...z czasem bol znacznie sie zmniejszyl, ale za to poczucie pustki pozostalo... ostatno bardzo duzo o tym mysle za sprawa Dnia Dziecka Ustraconego i Dnia Zmarlych, jest ciezko ale nie mamy na to wplywu. Z czasem nauczysz sie z tym zyc.
 
dziękuję Wam bardzo, dobrze wiedzieć, że ktoś rozumie...jeszcze nie wiem, co ze sobą zrobię, ale fakt, trzeba jakoś zacząć żyć...
 
Droga kindzi02 wiem jak strata maleństwa bardzo boli,ja swoją Natalkę straciłam w 22 tygodniu,nic nie wskazywało na to że czeka nas jakaś tragedia ale niestety był poród przedwczesny i stało się...minęły 4 miesiące od straty a to tak BARDZO boli i nie sądzę aby przestało.Nasze malenstwo było tak bardzo wyczekiwane i tak upragnione.Z mężem staraliśmy się o nią póltora roku,sądziłam że już nie możemy mieć wogóle dzieci.
Kochana przedewszystkim to musisz się wziąść jakoś w garść,musimy dalej zyć,trzeba zająć się codziennymi obowiązkami.Ja np.planuje w najbliższym czasie wizytę u psychologa bo nie dajemy sobie z mężem juz rady,upadamy i potrzebujemy rozmowy ze specjalistą.Może Ty również powinnaś skorzystać z takiej porady,może to nam coś pomoże kochana.Musimy z ta myślą już zyć że niestety nasze aniolki są w niebie,ale napewno jest im tam dobrze,mają dobrą opiekę i co najważniejsze nad nami czuwają.
Ciężkie są rocznice,daty urodzin śmierci dzieciątka,święta jakieś czy inne okazję.Ja np.wszystkich świetych bardzo przeżyłam bo to nie ja powinnam stać nad grobem swojego dzieciątka tylko ono nad moim,ciężko mi było bardzo.A na dzisiaj miałam termin porodu i w dodatku moje imieniny,wiec sama widzisz że psychicznie człowiek przy takich ważniejszych datach siada poprostu.Mnie trzyma przy nadziei mąż,bardzo mnie wspiera a ja jego oczywiście i fakt ten że może z biegiem czasu doczekamy się naszego ziemskiego maluszka,czego z głębi serduszka życzę również i Tobie.
Dla naszych aniołeczków
[*]

Jeśli chcesz pogadać,to możesz oczywiście słać wiadomości na mój profil.Całuję.
 
Dziękuję za te wszystkie słowa. Ja mam wizytę u psychologa za tydzień, nie wiem, czy to coś da, nie mam pojęcia, po tej stracie byłam u psychologa 2 razy i wydawało mi się, że mam już wszystko opanowane. Ale z czasem jest coraz gorzej, czuję coraz większą pustkę. Jakby mi ktoś kawałek duszy wyszarpał. Byłabym w siódmym miesiącu...to jest dla mnie nie do przejścia. Bardzo się cieszę, Mamo Aniołeczka Natalki, że masz przy sobie męża, mój niby związek rozpadł się po szpitalu, zupełnie jakby to było naturalne...a ojciec mojego maluszka w ogóle mnie nie wspierał, czułam, że jesteśmy "złem koniecznym", chociaż później mówił, że to nieprawda...nieważne już. Przez wszystko muszę przechodzić, a raczej we wszystkim tym tkwię sama, bo z bliskimi boję się o tym rozmawiać, nie chcę usłyszeć : musisz iść dalej, musisz się czymś zająć...nie mam ochoty, nie mam siły, nie chce mi się żyć. Za chwilę mam dostać miesiączkę i znów wszystko wróci. Wymuszone krwawienie (moje poronienie było wywołane sztucznie), ból...mam już coraz mniej siły. Ten rok był po prostu okropny, z każdym miesiącem coraz gorzej...pewnie w końcu się jakoś wszystkie pozbieramy, czas wymaga czasu. To takie ciężkie..
 
kindzi02 - Kochana, ja rodziłabym za 2 tygodnie .... Też usłyszałam wyrok - serce nie bije ...
To przez co trzeba przejść jest bardzo trudne ...
Mnie pomogła wiara i namacalna wręcz obecność Boga ... Nie ma dnia gdy nie pomyślałabym o swoim skarbie ...
Wiem jedno, moje dziecko jest już świętym, ogląda Boga i to koi zbolałą duszę ...
Światełko dla Twojego Aniołka (*)
 
Ostatnia edycja:
reklama
Do góry