M
marul
Gość
Chcieliście zwierzeń, to proszę bardzo!
Z Mamuśką znaliśmy się od dłuższego czasu. Kulisy naszego poznania i początkowe dzieje naszej znajomości, to temat na zupełnie inna opowieść. Może Mamuśka Wam to zdradzi.
W każdym bądź razie znajomośc się rozwijała dość burzliwie. Dzieliło nas przeszło 400 km. Ja mieszkałem w Nysie, Ona pod Warszawą. Zazwyczaj to ja do niej przyjeżdżałem. Aż w końcu przyszedł czas na rewizytę.
* * *
Wieczorem 6 marca 2003 r. przyjechała do mnie. W planach była wizyta kilkudniowa - góra dwa tygodnie. Spotkaliśmy się na dworcu PKP w Opolu i pojechaliśmy do mnie. Tak się jakoś złożyło, że nie wróciła już do siebie i zamieszkaliśmy już razem. Jako, że bardzo kochaliśmy się (i kochamy nadal) 1 kwietnia 2003 r. poczęliśmy Maćka. Jak i gdzie został poczęty, to temat na odrębną opowieść, ale nie wiem czy kiedykolwiek to zdradzę. W planach oczywiście był ślub, ale były to plany nieskonkretyzowane. Poza tym nie należymy do tych, którzy uważają, że jak jest wpadka, to należy się żenić. Zresztą z Maćkiem to nie była wpadka tylko w pełni świadoma decyzja.
Ciąża się rozwijała, brzuszek rósł, a w nim nasz synek. Jako, że jestem odpowiedzialnym i prawym mężczyzną postanowiłem uznać dziecko i to jeszcze przed urodzeniem, aby po przyjściu na świat miało już prawowitego ojca. Udałem się w tym celu do Urzędu Stanu Cywilnego. W rozmowie z panią Kierownik, która okazało się dobrze mnie znała (ja jej w ogóle) wyłożyłem z czym przychodzę. Szczerze odpowiedziała mi, że nie wie jak to zrobić i poprosiła mnie bym przyszedł za kilka dni. Zgodziłem się i chyba tydzień później znowu zawitałem do Pani Kierownik. Już na dzień dobry powiedziała mi. Po co kombinować? Nie może się Pan ożenić? Załatwimy szybko termin. Zgodziłem się i niespełna 4 tygodnie później – dokładnie 12 września 2003 r. - wzięliśmy ślub cywilny.
***
Czas płynął dalej. W wigilię Bożego Narodzenia urodził się Maciek. Nasze i tak nieskonkretyzowane plany ślubu kościelnego oddaliły się jeszcze bardziej.
Postanowiliśmy jednak ochrzcić dziecko. Udaliśmy się jednak nie do naszej parafii, ale innej, bo tam pasował nam termin chrztów - 4 lipca 2004 r. Przygotowywaliśmy się rzetelnie do tej uroczystości. Jakoś nigdy nie mówiliśmy, że nie mamy ślubu kościelnego, proboszcz zresztą o to nie pytał. Ale pewnego dnia wyszło to na jaw. Proboszcz wówczas podrapał się po głowie i powiedział: a nie możecie od razu wziąć ślubu? Załatwimy szybko termin. Przez głowę przebiegła mi myśl, że chyba gdzieś to już słyszałem. Zgodziliśmy się i niespełna 4 tygodnie później, dzień przed chrztem zawarliśmy sakramentalny związek małżeński.
***
I tak oto dwukrotnie – przez Panią Kierownik Urzędu Stanu Cywilnego i Proboszcza zostałem zmuszony do ślubu...
Pewnie jesteście zawiedzeni. Żadnych sensacji, a więc co to za zwierzenie. Ale powiem Wam jedno. Żadnego z opisanych powyżej zdarzeń NIE ŻAŁUJĘ.
Kocham Mamuskę i Maciusia i mam nadzieję, że zawsze tak będzie.
PS Teraz staramy się o dziewczynkę!
Z Mamuśką znaliśmy się od dłuższego czasu. Kulisy naszego poznania i początkowe dzieje naszej znajomości, to temat na zupełnie inna opowieść. Może Mamuśka Wam to zdradzi.
W każdym bądź razie znajomośc się rozwijała dość burzliwie. Dzieliło nas przeszło 400 km. Ja mieszkałem w Nysie, Ona pod Warszawą. Zazwyczaj to ja do niej przyjeżdżałem. Aż w końcu przyszedł czas na rewizytę.
* * *
Wieczorem 6 marca 2003 r. przyjechała do mnie. W planach była wizyta kilkudniowa - góra dwa tygodnie. Spotkaliśmy się na dworcu PKP w Opolu i pojechaliśmy do mnie. Tak się jakoś złożyło, że nie wróciła już do siebie i zamieszkaliśmy już razem. Jako, że bardzo kochaliśmy się (i kochamy nadal) 1 kwietnia 2003 r. poczęliśmy Maćka. Jak i gdzie został poczęty, to temat na odrębną opowieść, ale nie wiem czy kiedykolwiek to zdradzę. W planach oczywiście był ślub, ale były to plany nieskonkretyzowane. Poza tym nie należymy do tych, którzy uważają, że jak jest wpadka, to należy się żenić. Zresztą z Maćkiem to nie była wpadka tylko w pełni świadoma decyzja.
Ciąża się rozwijała, brzuszek rósł, a w nim nasz synek. Jako, że jestem odpowiedzialnym i prawym mężczyzną postanowiłem uznać dziecko i to jeszcze przed urodzeniem, aby po przyjściu na świat miało już prawowitego ojca. Udałem się w tym celu do Urzędu Stanu Cywilnego. W rozmowie z panią Kierownik, która okazało się dobrze mnie znała (ja jej w ogóle) wyłożyłem z czym przychodzę. Szczerze odpowiedziała mi, że nie wie jak to zrobić i poprosiła mnie bym przyszedł za kilka dni. Zgodziłem się i chyba tydzień później znowu zawitałem do Pani Kierownik. Już na dzień dobry powiedziała mi. Po co kombinować? Nie może się Pan ożenić? Załatwimy szybko termin. Zgodziłem się i niespełna 4 tygodnie później – dokładnie 12 września 2003 r. - wzięliśmy ślub cywilny.
***
Czas płynął dalej. W wigilię Bożego Narodzenia urodził się Maciek. Nasze i tak nieskonkretyzowane plany ślubu kościelnego oddaliły się jeszcze bardziej.
Postanowiliśmy jednak ochrzcić dziecko. Udaliśmy się jednak nie do naszej parafii, ale innej, bo tam pasował nam termin chrztów - 4 lipca 2004 r. Przygotowywaliśmy się rzetelnie do tej uroczystości. Jakoś nigdy nie mówiliśmy, że nie mamy ślubu kościelnego, proboszcz zresztą o to nie pytał. Ale pewnego dnia wyszło to na jaw. Proboszcz wówczas podrapał się po głowie i powiedział: a nie możecie od razu wziąć ślubu? Załatwimy szybko termin. Przez głowę przebiegła mi myśl, że chyba gdzieś to już słyszałem. Zgodziliśmy się i niespełna 4 tygodnie później, dzień przed chrztem zawarliśmy sakramentalny związek małżeński.
***
I tak oto dwukrotnie – przez Panią Kierownik Urzędu Stanu Cywilnego i Proboszcza zostałem zmuszony do ślubu...
Pewnie jesteście zawiedzeni. Żadnych sensacji, a więc co to za zwierzenie. Ale powiem Wam jedno. Żadnego z opisanych powyżej zdarzeń NIE ŻAŁUJĘ.
Kocham Mamuskę i Maciusia i mam nadzieję, że zawsze tak będzie.
PS Teraz staramy się o dziewczynkę!