dominique.p
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 27 Grudzień 2005
- Postów
- 1 746
Otwieram taki wątek, bo mam od zeszłego tygodnia "problem" z "teściową" A myślałam, ze jest fajna.....
Już przed porodem miałam obawy przed jej zbytnim zaangażowaniem się w opiekę nad Mają i wcale się nie pomyliłam Gdyby nie to, że P. pracuje w nocy i do ok. 14 w dzień odsypia, "teściowa" siedziałaby u nas od 7 rano do wieczora : Ja pier...ę, już nie wyrabiam : : Prawie codziennie kilka godzin u nas spędza i kuźwa nawet nie mogę się swobodnie czuć u siebie w domu i, za przeproszeniem, pierdnąć kiedy mam na to ochotę A jak kilka razy nie przyszła, bo albo nie mogła, albo P. jej zabronił mówiąc, że chcemy pobyć sami we 3, to dzwoniła co 2h : : Do szewskiej pasji doprowadza mnie to, że cały czas się wpycha przede mnie np. przy przewijaniu i przebieraniu małej. Żeby jeszcze to dobrze robiła... A ona nie dość, że pieluchy nie potrafi prawidłowo założyć (przyczepia te rzepy jak najszerzej, żeby małej nie było ciasno, skutkiem czego pielucha się obsuwa, przekręca i Maja po przewinieciu przez babcią zawsze się obsra albo obsika, to nie kuma co to body, pajac itp. i pakowałaby małą li i jeynie w kaftaniki i śpiochy. Że juz nie wspomnę, że jak Maja ma kupę w pieluszcce, to babcia tą kupą za każdym razem ciuchy jej wysmaruje i tym sposobem trzeba dzieciaka 5 razy dziennie przebierać Zapomina smarować tyłek kremem przez co robią się podrażnienia... Poza tym jak chce np. wziąć Maję na ręce, a ja ją akurat trzymam, to mi ją prawie wyrywa, a nie czeka, żebym ja jej ją podała.
I nie słucha w ogóle tego co ja mam do powiedzenia, tylko robi po swojemu, tak jak ponad 30 lat temu robiła jak P. był mały. I tak, np. jak Maja leży na pleckach, to normalnie główkę ma położoną na boku prawym lub lewym, a tesciowa na siłe kładzie jej tę głowke prosto zabezpieczając zwiniętą pieluchą, żecy jej nie przekręciła, bo "przecież będzie miała spłaszczoną po bokach"... Jak kładę Maję na boku, to też ja za chwilę na plecy kładzie, bo "będzie miała popsute bioderka". Opatula mi dzieciaka w domu nawet w takie ilości różnych kocyków i innych betów, że mała jest spocona jak mysz i robi się marudna, ale "przecież kichnęła/miała chłodne rączki/chłodne stópki/letni karczek"; nie kuma, że moze tak doprowadzić do choroby, jak to z P. zrobiła i ten biedny od 3 tyg. życia "leciał" na penicylinie. Uważa, że szkodliwe jest noszenie dziecka do odbijania w pozycji pionowej, więc twierdzi, że najlepiej nie odbijać. Tjaaa, kur.a, niech się dziecko męczy - ulewa, ma kolki itp., ale za to zdrowy kręgosłup... No i oczywiście kupy też ma za rzadkie...
A najgorsze z tego wszystkiego, że jak karmię, to prawie z ryjem mi się pcha sama do cyca i patrzy jak mała ssie i nie raz poddała w wątpliwość fakt, że w ogóle mam pokarm (niewaznie, że leci mi jak ze strazackiej sikawki i nie raz mała sie pozalewa podczas jedzenia), bo "przecież mam takie maciupkie cycuszki" (no tak, jak ktoś ma rozmiar G, to D przy nim maciupkie się wydaje), a już w ogóle była tego pewna jak pediatra stwierdził, że mała za wolno przybiera na wadze. Wtedy teściowa oczywiście stwiedziła, że nie mam puste cycki albo kiepskie mleko, więc najlepiej będzie, żebym w ogóle zrezygnowała z karmienia piersią i przerzuciła się na sztuczninę...
Żesz kurna-blaszka! Nie wiem ile jeszcze to wytrzymam Czuję się cały czas jak cenzurowanym i chyba w depresję wpadnę.... P. niby już z nią na ten temat rozmawiał, ale chyba bezskutecznie (albo głucha jest ), bo nic się nie zmienia. Nie chcę sobie robić w niej wroga, ale chyba niezadługo jak nic wybuchne i będzie wojna Jutro chcę jej powiedzieć (może w końcu do niej trafi, bo parę razy juz próbowałam, ale też bez efektu), że najbardziej byłabym jej wdzięczna za pomoc np. przy sprzątaniu chałupy albo gotowaniu, a dzieckiem daję naprawdę radę sama się zająć. A jak znowu 'rzucę grochem o ścianę' to podjudzę P., żeby jej wytłumaczył porządnie, a jeśli to nie przyniesie efektu, to pierd..ę, pakuję manele i przenoszę się do mojej mamy. Przynajmniej mam pewnośc, że nie będzie mi sie wpieprzać we wszystko i nie będzie stosować prehistorycznych metod (od mojego porodu się dokształca czytając 'fachowe" czasopisma" i informacje w internecie) i wyręczac mnie na siłę. A w ogóle to wyobraźcie sobie, że widziała Maję tylko raz w szpitalu, bo uważa, że takie małe dziecko do 6 tygodnia powinno najpierw "domowe' bakterie "poznać", a potem się z obcymi kontaktowac i dlatego do mnie nie przyjeżdża...
No, "wyrzygałam''...
A jak u Was to wygląda?
Już przed porodem miałam obawy przed jej zbytnim zaangażowaniem się w opiekę nad Mają i wcale się nie pomyliłam Gdyby nie to, że P. pracuje w nocy i do ok. 14 w dzień odsypia, "teściowa" siedziałaby u nas od 7 rano do wieczora : Ja pier...ę, już nie wyrabiam : : Prawie codziennie kilka godzin u nas spędza i kuźwa nawet nie mogę się swobodnie czuć u siebie w domu i, za przeproszeniem, pierdnąć kiedy mam na to ochotę A jak kilka razy nie przyszła, bo albo nie mogła, albo P. jej zabronił mówiąc, że chcemy pobyć sami we 3, to dzwoniła co 2h : : Do szewskiej pasji doprowadza mnie to, że cały czas się wpycha przede mnie np. przy przewijaniu i przebieraniu małej. Żeby jeszcze to dobrze robiła... A ona nie dość, że pieluchy nie potrafi prawidłowo założyć (przyczepia te rzepy jak najszerzej, żeby małej nie było ciasno, skutkiem czego pielucha się obsuwa, przekręca i Maja po przewinieciu przez babcią zawsze się obsra albo obsika, to nie kuma co to body, pajac itp. i pakowałaby małą li i jeynie w kaftaniki i śpiochy. Że juz nie wspomnę, że jak Maja ma kupę w pieluszcce, to babcia tą kupą za każdym razem ciuchy jej wysmaruje i tym sposobem trzeba dzieciaka 5 razy dziennie przebierać Zapomina smarować tyłek kremem przez co robią się podrażnienia... Poza tym jak chce np. wziąć Maję na ręce, a ja ją akurat trzymam, to mi ją prawie wyrywa, a nie czeka, żebym ja jej ją podała.
I nie słucha w ogóle tego co ja mam do powiedzenia, tylko robi po swojemu, tak jak ponad 30 lat temu robiła jak P. był mały. I tak, np. jak Maja leży na pleckach, to normalnie główkę ma położoną na boku prawym lub lewym, a tesciowa na siłe kładzie jej tę głowke prosto zabezpieczając zwiniętą pieluchą, żecy jej nie przekręciła, bo "przecież będzie miała spłaszczoną po bokach"... Jak kładę Maję na boku, to też ja za chwilę na plecy kładzie, bo "będzie miała popsute bioderka". Opatula mi dzieciaka w domu nawet w takie ilości różnych kocyków i innych betów, że mała jest spocona jak mysz i robi się marudna, ale "przecież kichnęła/miała chłodne rączki/chłodne stópki/letni karczek"; nie kuma, że moze tak doprowadzić do choroby, jak to z P. zrobiła i ten biedny od 3 tyg. życia "leciał" na penicylinie. Uważa, że szkodliwe jest noszenie dziecka do odbijania w pozycji pionowej, więc twierdzi, że najlepiej nie odbijać. Tjaaa, kur.a, niech się dziecko męczy - ulewa, ma kolki itp., ale za to zdrowy kręgosłup... No i oczywiście kupy też ma za rzadkie...
A najgorsze z tego wszystkiego, że jak karmię, to prawie z ryjem mi się pcha sama do cyca i patrzy jak mała ssie i nie raz poddała w wątpliwość fakt, że w ogóle mam pokarm (niewaznie, że leci mi jak ze strazackiej sikawki i nie raz mała sie pozalewa podczas jedzenia), bo "przecież mam takie maciupkie cycuszki" (no tak, jak ktoś ma rozmiar G, to D przy nim maciupkie się wydaje), a już w ogóle była tego pewna jak pediatra stwierdził, że mała za wolno przybiera na wadze. Wtedy teściowa oczywiście stwiedziła, że nie mam puste cycki albo kiepskie mleko, więc najlepiej będzie, żebym w ogóle zrezygnowała z karmienia piersią i przerzuciła się na sztuczninę...
Żesz kurna-blaszka! Nie wiem ile jeszcze to wytrzymam Czuję się cały czas jak cenzurowanym i chyba w depresję wpadnę.... P. niby już z nią na ten temat rozmawiał, ale chyba bezskutecznie (albo głucha jest ), bo nic się nie zmienia. Nie chcę sobie robić w niej wroga, ale chyba niezadługo jak nic wybuchne i będzie wojna Jutro chcę jej powiedzieć (może w końcu do niej trafi, bo parę razy juz próbowałam, ale też bez efektu), że najbardziej byłabym jej wdzięczna za pomoc np. przy sprzątaniu chałupy albo gotowaniu, a dzieckiem daję naprawdę radę sama się zająć. A jak znowu 'rzucę grochem o ścianę' to podjudzę P., żeby jej wytłumaczył porządnie, a jeśli to nie przyniesie efektu, to pierd..ę, pakuję manele i przenoszę się do mojej mamy. Przynajmniej mam pewnośc, że nie będzie mi sie wpieprzać we wszystko i nie będzie stosować prehistorycznych metod (od mojego porodu się dokształca czytając 'fachowe" czasopisma" i informacje w internecie) i wyręczac mnie na siłę. A w ogóle to wyobraźcie sobie, że widziała Maję tylko raz w szpitalu, bo uważa, że takie małe dziecko do 6 tygodnia powinno najpierw "domowe' bakterie "poznać", a potem się z obcymi kontaktowac i dlatego do mnie nie przyjeżdża...
No, "wyrzygałam''...
A jak u Was to wygląda?