Magdaleona
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 15 Wrzesień 2005
- Postów
- 1 575
Witam, wszystkie na razie nie mam czasu nadrabiać zaległości więc tylko opisze co i jak.
Po pierwsze miałam być w szpitalu o 7:40... ale ZASPAŁAM
i obudziłam się po 7. W drodze do szpitala dostałam telefon od lekarki gdzie jestem i że mam szybko się rejestrować i biegem na porodówkę!
W szpitalu byłam o 8:20 ale oczywiście na wstępie papierki do wypełnienia i na salę porodową - tu przygotowanie zajęło mi godzinę do 9:45. Całe szczęście ogoliłam się w domu bo koleżanka wspominała o tępej żyletce... Lewatywa to była konieczność, no i w sumie to dobrze bo dobę po porodzie miałam spokój.
O 9:45 biegiem na salę operacyjną, bo wszyscy na mnie czekali... Dostałam wejflon (nie wiem jak się to pisze) i znieczulenie ale nie wiem czy zoo i podpajęczynówkowe ... (tak na marginesie to wkłucie wajflonu bardziej bolało) Po znieczuleniu założyli mi cewnik - tego już na szczęście nie czułam.
Ogólnie na sali panowała luźna atmosfera, radyjko (pamiętam, że jakaś polska piosenka leciała). Mi się troszkę film urywał i co chwilę asystentka pani anestezjolog mówiła mi nowe informacje, które z lekkim opóźnieniem do mnie docierały. Np mówi że właśnie się szarpią z małą i próbują ją wyciągnąć, na co ja jej odpowiedział: "Jak to już?? Przecież ja nic nie czuję". A ona się śmieje że po to jest znieczulenie ;D.
Kolejna informacja, że to mała tak krzyczy - dotarło do mnie dopiero jak mi to uświadomiła.
Oliwka urodziła się (a raczej ją wydobyli) o 10:05 - tak więc wszystko było błyskawicznie.
Potem pokazali mi małą - najpierw że to dziewczynka i że w czasie porodu nic jej nie urosło. Potem położyli mi małą na ramieniu. Mogłam ją pogłaskać i usałować i chwilkę się nacieszyć - na ile mi świadomość pozwalała.
Potem pamiętam jak mnie wywozili z sali i umieścili w sali pooperacyjnej, gdzie 6 godzin schodziło ze mnie znieczulenie - niestety nie poszłam na żadne leki przeciwbólowe i brzuch strasznie dawał mi w kość.
O 17 zostałam przewieziona na zwykły oddział i dopiero wtedy dostałam córeczkę. Była ze mną do 21 w tym czasie panie przychodziły ją przewijać i brały na dokarmianie. Ja nie chciałm ze względu na bardzo silne i bardzo dużą ilość leków przeciwbólowych - niestety bezskutecznych, więc i tak nie byłam w stanie się choćby przekręcić na bok, żeby jakoś pokarmić dziecko.
W piątek rano wyciągnęli mi cewnik i musiałam sobie jakoś radzić i człapać do wc - co było niezłym wyzwaniem.
Teraz już jestem mniej obolała i zadowolona, bo przez pierwsze 3 dni zastanawiałam się czy nie było lepiej ryzykować rozerwania spojenia łonowego i rodzić naturalnie. Teraz już niczego nie żałuję.
Muszę kończyć bo zbliża się pora karmienia...
Buziaki, zaglądne jutro.
Po pierwsze miałam być w szpitalu o 7:40... ale ZASPAŁAM
W szpitalu byłam o 8:20 ale oczywiście na wstępie papierki do wypełnienia i na salę porodową - tu przygotowanie zajęło mi godzinę do 9:45. Całe szczęście ogoliłam się w domu bo koleżanka wspominała o tępej żyletce... Lewatywa to była konieczność, no i w sumie to dobrze bo dobę po porodzie miałam spokój.
O 9:45 biegiem na salę operacyjną, bo wszyscy na mnie czekali... Dostałam wejflon (nie wiem jak się to pisze) i znieczulenie ale nie wiem czy zoo i podpajęczynówkowe ... (tak na marginesie to wkłucie wajflonu bardziej bolało) Po znieczuleniu założyli mi cewnik - tego już na szczęście nie czułam.
Ogólnie na sali panowała luźna atmosfera, radyjko (pamiętam, że jakaś polska piosenka leciała). Mi się troszkę film urywał i co chwilę asystentka pani anestezjolog mówiła mi nowe informacje, które z lekkim opóźnieniem do mnie docierały. Np mówi że właśnie się szarpią z małą i próbują ją wyciągnąć, na co ja jej odpowiedział: "Jak to już?? Przecież ja nic nie czuję". A ona się śmieje że po to jest znieczulenie ;D.
Kolejna informacja, że to mała tak krzyczy - dotarło do mnie dopiero jak mi to uświadomiła.
Oliwka urodziła się (a raczej ją wydobyli) o 10:05 - tak więc wszystko było błyskawicznie.
Potem pokazali mi małą - najpierw że to dziewczynka i że w czasie porodu nic jej nie urosło. Potem położyli mi małą na ramieniu. Mogłam ją pogłaskać i usałować i chwilkę się nacieszyć - na ile mi świadomość pozwalała.
Potem pamiętam jak mnie wywozili z sali i umieścili w sali pooperacyjnej, gdzie 6 godzin schodziło ze mnie znieczulenie - niestety nie poszłam na żadne leki przeciwbólowe i brzuch strasznie dawał mi w kość.
O 17 zostałam przewieziona na zwykły oddział i dopiero wtedy dostałam córeczkę. Była ze mną do 21 w tym czasie panie przychodziły ją przewijać i brały na dokarmianie. Ja nie chciałm ze względu na bardzo silne i bardzo dużą ilość leków przeciwbólowych - niestety bezskutecznych, więc i tak nie byłam w stanie się choćby przekręcić na bok, żeby jakoś pokarmić dziecko.
W piątek rano wyciągnęli mi cewnik i musiałam sobie jakoś radzić i człapać do wc - co było niezłym wyzwaniem.
Teraz już jestem mniej obolała i zadowolona, bo przez pierwsze 3 dni zastanawiałam się czy nie było lepiej ryzykować rozerwania spojenia łonowego i rodzić naturalnie. Teraz już niczego nie żałuję.
Muszę kończyć bo zbliża się pora karmienia...
Buziaki, zaglądne jutro.