reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Moja historia

Dzień dobry wszystkim,
Ostrzegam będzie bardzo długo. Nie wiem czy to dobry pomysł ale Chciałabym żebyście poznały moją historie. Chcę się wygadać i w ten sposób liczę że mi ulży. Nie mam z kim o tym porozmawiać... Znaczy miałabym ale to nie jest dobry pomysł. Tu jestem anonimowa. A rozmowa o tym co przeżyłam jest naprawdę dla mnie bardzo ciężka. Głupie to ja wiem ale liczę że zrozumiecie.
Mianowicie zacznę od początku. 2 sierpnia 2021 minie równo 2 miesiące od najpiękniejszego dnia w moim życiu. Najpiękniejszego a zarazem bardzo stresującego. Urodziłam córkę. Plan był że chce rodzić naturalnie. W dniu terminu tj 31 maja zgłosiłam się na izbę przyjęć do szpitala. Standardowo ktg i z racji panujących warunków test pcr covid. Odesłali do domu bo wszystko ok mam zgłosić się następnego dnia z wynikiem testu i powiedzą co dalej. Jak będzie negatywny to przyjmują na oddział i wywołują jak pozytywny to odeślą gdzie idziej.
Wróciliśmy do domu wieczorem szok pozytywny i co dalej. Miałam trafić na stronę covidowa do szpitala do którego za nic w świecie nie chciałam trafić? Z izby przyjęć owego szpitala dowiedziałam się że będę z dziewczynami mocno chorymi. Ja która nie ma żadnych kompletnie objawów mam leżeć z dziewczynami które są objawowe ? A potem również moje dziecko? Do tego zrobią cesarkę bo oni mają takie zasady teraz. Placz i stres co dalej. Noc i następny dzień upłynął pod znakiem miliona telefonów co dalej. I żeby spróbować dostać się do innego szpitala. Czemu mi tak zależało? Bo rozmawiałam z sporą ilością lekarzy że testy nawet pcr się mylą szczególnie u kobiet w ciąży więc pół na pół albo mam albo nie. Ryzykować? Iść do sali z dziewczynami które na 100% mają covid? Co dalej? Staraliśmy się o dziecko ponad rok. To był cud że z moimi wynikami się udało. Ginekolog śmiała się że zajęliśmy głowę innymi tematami i proszę udało się. To prawda po części zaczęliśmy odpuszczać bo wiedziałam że będę się musiała leczyć żeby móc zajść w ciążę. A tu proszę nasz mały osobisty cud. Także dlatego mi po stokroć zależało żeby uniknąć szpitala który był na mojej czarnej liście. Po drugie chciałam uniknąć cesarki. Czemu? Bo marzyłam żeby urodzić naturalnie żeby móc od razu tulić dziecko. A po drugie strach bo to jednak operacja. W końcu wieczorem dowiedzieliśmy się że przepisy się od 1 czerwca zmieniły i każdy szpital bez względu na wynik testu ma obowiązek mnie przyjąć. Tak więc 2 czerwca zgłosiłam się ponownie na izbę przyjęć do wybranego szpitala. W skrócie opiszę sytuację. Zrobiono mi ktg zapis książkowy prawidłowy. Po tym zbadał mnie lekarz i stwierdził że już są 4 cm rozwarcia (już? Przecież ja się cudownie czułam co zdziwiło wszystkich bo pierwsze bóle powinnam mieć. ) i pani doktor zrobiła usg gdzie potwierdziła że jest wszystko w porządku nie ma nic złego. Łożysko bez cech oddzielenia itd. Ponownie wzięła mnie na fotel żeby jak to stwierdziła "popędzić szyjkę macicy" powiem tak badanie czy jak to się niby nazywało masażem masakra. Po tym zaczęłam krwawic dość mocno. Ale ze pani doktor się spieszyło bo dała odczuć ze jestem jak trędowata bo covid. Spieszyła się i była bardzo niedelikatna i oschła. I powiedziała że dzisiaj urodzę a ona zrobi wszystko żeby jutro mnie wypisać do domu. Bo nie będsie mnie trzymać ze względu na covid. Nikt poza nią nie traktował mnie w ten sposób. Zapytała jeszcze czy mam objawy ja że nie mam. Zaczęła pytać czy kiedykolwiek miałam jakieś więc odp że w majówkę miałam dwa dni stanu podgoraczkowego i nic więcej. Także jak się dowiedziałam mogłam mieć wtedy covid a pcr w ten sposób wyszedł pozytywny bo jeszcze potencjalnie przez 3 miesiące będzie taki wychodzić. Wstałam z fotela i znów chlusnelo ze mnie. W takim stanie (uplamiona cała w krwi ) kazała mi iść żeby założyli mi wenflon i pobrali krew potem wysłali przez korytarz że mam się przebrać. Ledwo trzymałam się na nogach. Trzęsłam się i jak tu się ubrać. No nic poszłam do tej łazienki i trochę się chusteczkami obmylam i przebrałam do porodu. Zadzwoniłam do męża że będą wywoływać. (z racji przepisów nie mógł być od razu mimo pozytywnego może go będę mogła mieć przy sobie ale położna zdecyduje.) ucieszył się bardzo i szybko skończyłam rozmowę i udałam się na blok porodowy. Znów zapis ktg i leżałam. Czułam już na ciąg dalszy. Wypełnianie dokumentów. No i teraz się zacznie.... Ponownie przyszła pani doktor i ponownie zrobiła to cudowne badanie.... Z taką siła próbowała powiem dosadnie włożyć całą rękę w moją szyjkę ze zwijałam się z bólu aż chyba naderwałam prześcieradło na łóżku. Stwierdziła że tak musi być bo to przyspieszy musi boleć i koniec. Zaczęło być mi słabo. Przyniosła narzędzie do przebicia pęcherza płodowego. Z położną patrzyły na moje wody i obie blade coś zaczęły szeptać zapytałam się czy wszystko ok i położną zaczęła mnie uspokajać ze ok. Nagle ktg zaczęło cichnąć przerażona położna zaczęła w innych miejscach brzucha dotykać. O trochę coś tam słychać ale słabiej. Co raz słabiej. Ja przed oczami mroczki słabo mi coś mówią a ja przerażona co to będzie. Coś jest nie tak wiem to. Dzwonią po lekarza który zbiega patrzy i mówi " bierzemy ją na stół przecież odkleja się łożysko stracimy i ją i dziecko. Biegiem" jak to??? Halo czy ktoś coś mi powie. Nie widziałam co się ze mną dzieje byłam jakby już w innym świecie ledwo dociera do mnie cokolwiek. Proszę o chwilę zeby napisać sms do męża. Nie ma czasu. Szybko położna pomaga mi założyć strój do operacji. Każą wstać i ciągną siła na blok przez korytarz. Tak nie zawieźli mnie na wózku miałam iść o własnych siłach. Ledwo idę.. Ratunku one nadal ciągną. Krew leci a ja w takim stanie mam iść. Czuję że jest bardzo źle. I co dalej? Stracę dziecko? Kiedy tak biegiem ciągną mnie przez korytarz wychodzi z sal sporo kobiet gapią się na taką mnie. Nie muszę mówić jak się czułam skrępowana.... Takie gapie są niepotrzebne. No ale. Kładą na stół ja już ledwo przytomna. Usypiaja i jeszcze zdążyłam usłyszeć płacz mojego dziecka. Czułam nawet że mi popłynęła łza i już wiedziałam że będzie ok. Dziecko na pewno żyje a ja mam nadzieję że też będzie ok I odpłynęłam. Standardowo zaczęli wybudzać po cesarce na sali operacyjnej czułam ból brzucha bo naciskali na niego z taką siła (jak się okazało w ten sposób krew zalegająca wyciskali ze mnie.). Koniec tej części tragicznej. Na sali pooperacyjnej się obudziłam położna złota kobieta zajmowała się mną aż się całkowicie nie wybudzę. Moje pierwsze słowa co z dzieckiem (co było nie lada wysiłkiem po całkowitym uśpieniu. Ta rurką mi podrapali całe gardło i wymówić słowo to wyczyn) jest ok dziewczynka. Zaraz przyjdzie ktoś kto mi powie co i jak. Poprosiłam o telefon żeby napisać sms chociaż. Zadzwoniłam do męża bo nie do końca byłam sprawna na sms. Ledwo mówiłam powiedziałam co miałam i czekałam na kogoś kto ma mi wszystko powiedzieć. Przyszła pani położna powiedziała że jest super. Dziecko zdrowe. Zabrała telefon i wrocila. Zobaczyłam pierwsze zdjęcia. Malutka w inkubatorze leżała bo do obserwacji po tym wszystkim ale jest ok. Ulga totalna. Łzy szczęścia. Wzięłam sobie za punkt honoru żeby jak najszybciej wstać i funkcjonować. Tak więc Po 7 godzinach wstałam. Poszłam się umyć to był mój główny cel. Czułam się brudna i po tej historii chciałam zmyć ten wstyd? Skrępowanie? Tak to chyba to. Miałam cel szybko zregenerować się i po przeżyciach ruszyc do przodu. No to już więcej szczegółów później nie będę trula. Po dobie dostałam małą dla siebie już na stałe. Wyszłyśmy w piątek (druga doba po cesarskim cięciu). Najszczęśliwszy moment. Mąż przyjechał... I tu się zaczyna dalszy ciąg opowieści.... Stwierdzam że moja trauma po porodzie i takich przeżyciach się pogłębia bo On mój mąż od samego początku zachowuje się co najmniej.... Sami ocenicie. Widzę go chce już jak najszybciej się przytulić i wiedzieć że będzie dobrze. On szok nowe doświadczenia na mnie nie patrzy tylko na dziecko. Nie dziwię się. Nowe odczucia uczucia. Wkłada do samochodu ja chce się przytulić odsuwa się. Tak więc wsiadam do auta bez pomocy boli jak nie wiem. Psychicznie jeszcze bardziej. Idiotka ze mnie nie?

Po tym wszystkim chciałam chociaż na parę sekund wiedzieć że już teraz będzie ok. No nic. Jedziemy do domu. Gdzie ciąg dalszy oschłego męża. Rozumiem nie ja jestem najważniejsza tylko nasz mały cud ja wiem ze to ona teraz króluje. I niech tak będzie. Ale ja nadal potrzebuje sekundy przytulenia. Idę się umyc. Nie chciał rozmawiać o tym co się stało... Ok. Jeszcze jego mama dokłada swoje po tym jak przeczytał jej wypis ze szpitala. Nie wiem zresztą po co. Zachowywała się idiotycznje. Ja po takim czasie chciałam jedynie położyć się z nimi i cieszyć się chwilą. A takie słowa? Tu nawet nie ma co opowiedzieć bo to tamet bardzo dlugi. Serce pęka. Kolejne dni wyglądają tak samo ja jestem jak niewidzialna. Zero rozmowy dobrego słowa że daliśmy radę byłam dzielna. Czy coś w tym stylu. Spinam się i poradzę sobie. Daje rade. Powiem tak jak to pisze to jest 1 sierpnia. Jutro minie 2 miesiące a nadal nie usłyszałam że jestem dzielna. Mam za duże wymagania? Chyba może i tak ale to jest ki potrzebne żeby poradzić sobie ze sobą po tym wszystkim. Jest mi ciężko tak samo jak pierwszego dnia. Mam depresje? Nie to raczej nie to. Ale trauma z którą muszę walczyć sama. Jestem silna dla niej ale jak tylko myśli wracają do tamtych chwil mam ciarki robi mi się zimno i się cała trzęsę. Nie mam z kim o tym pogadać. Nie mam kompletnie. Wszyscy mówią mi że byłam dzielna że jestem dzielna że są dumni. A najważniejsza osoba nie. Dziecko wynagradza mi ból. Szczęście nie do opisania. Ze ją mogę tulić. Bo co jakby nie udało się jak ja bym żyła a ona nie? Mąż stwierdził że on by wystąpił o odszkodowanie za stratę. Serio? Tylko kasa? A uczucia a psychika? I tak właśnie się czuje jakbym niczego nie dokonała. Ale do cholerny dokonałam. 9 miesięcy moje ciało się zmieniało moje ciało dało radę. I taki poród? Dało radę! Ja dałam radę! Jestem dzielna! I jestem dumna z siebie i to bardzo. Ale nadal ból sercu że od mężczyzny swojego życia nie jestem w stanie usłyszeć że super jest ze jest dumny...ze po tym wszystkim jest dumny ze mnie. Bo dla niego to żaden wyczyn i ciąża i poród. Żaden. Nie czuje się więc wyjatkowa do niego. Skoro nic takiego się nie stało to jak mogę się czuć w jakiś sposób dumna. Dodatkowo komentarze... O moim stracie mleka. Ze jak to. Ze widzisz nic nie ma. Boli bardziej. Wiem z on taki jest ze wali komantarze i przytyki i żarty . Ale to nie są żarty. To boli. Tym bardziej po tym wszystkim. Gdy próbuję mnie przytulić czuje ból i wstręt do samej siebie. Czuję że jestem potrzebna mu tylko by spełniać jego potrzeby... Nie wiem już od dość dawna czuje ze to ja mam się starać ja staram skacze tak żeby było mu wygodnie a on już wie że jestem to po co pokazywać że mu zależy? Ja wiem ze tez nie zachowuje się ok czasami ale to jak każdy... To on się zmienił i już nie pokazuje że jestem dla niego ważna. Tylko po prostu jestem. Nie tak miało być. Nie tak marzyłam jak będzie wyglądać nasze życie.

Także tyle z mojej opowieści. Pewnie umęczyłam niesamowicie ale było mi to potrzebne.
Przepraszam za marudzenie i że tak długo ale naprawdę było mi to potrzebne.
Dużo dobrego dla ciebie, szczesliwa mama szczęśliwe dziecko, zadbaj kochana o siebie najpierw, otocz się ludźmi którzy ci wysłuchają, przytula, popłaczą razem z toba. Ogranicz kontakt z toksycznymi i komentującymi. Porozmawiaj z partnerem, wytłumacz mu co czujesz i powiedz mu dokładnie co ma zrobić, czego od niego oczekujesz. Bardzo podziwiam ciebie i innych kobiet które musza przez ten cały system przechodzić, gdzie jesteśmy tak złe traktowani, tez miałam bardzo zły poród i do teraz mam problem żeby o tym myśleć. Najlepszego.
 
reklama
Dzielna, i to jak!!!
Nie mam traumy z porodu, ale kiedyś uslyszalam od mojego faceta ze ja to nie mam co narzekać bo mialam lekki porod, i powiedział to w tak lekceważący sposób ze myslalam ze nie wytrzymam i chyba mu przywalę.. Od razu zwróciłam mu uwagę, pozniej jeszcze przy okazji sprzeczki wypomniałam. Takie słowa bolą. Tym bardziej od swojego faceta...
 
Ja miałam normalny poród, a mimo to byłam przerażona wizją kolejnego. Dla mnie to było okropne przeżycie. Bolało, było dużo krwi, byłam nacinana, bo dziecko nie chciało wyjść mimo parcia (po nacięciu od razu się udało urodzić). A po tym, jak wyszłam ze szpitala, usłyszałam od męża, że kop w jaja boli bardziej niż poród, bo kobiety chcą kolejnego dziecka, a mężczyźni nie chcą być kopani. Zrobiło mi się tak strasznie przykro, że się popłakałam . Przepraszał mnie za to później, ale jakoś nie mogę zapomnieć.
 
@DropKick @ZielonaMamma No niech by tylko tak mój mąż wyjechał z takimi tekstami do mnie.

Mój Od początku „był ze mną” przez wszystkie moje dolegliwości, bóle, choroby w ciąży, o porodzie nasłuchał się od położnej i doskonale wie jaki trudny on był, teraz w połogu widział już chyba wszystko u mnie - nawał pokarmu i poranione sutki, krocze, sam widział jak mi było ciężko dojść do siebie i dzięki temu chyba zdaje sobie doskonale sprawę jak dla każdej kobiety ciąża/poród/połóg nie jest porównywalny do kopa w jaja 🤦‍♀️
Sama przed zajściem w ciąże uważałam, ze te 9 miechow plus poród i połóg nie mogą być az tak ciężkie i, ze to żaden wyczyn z którego można być dumnym. Ja jestem z siebie dumna i ty autorko bądź. Niech żadne słowa lub brak słów tego nie zmienią!
 
@DropKick @ZielonaMamma No niech by tylko tak mój mąż wyjechał z takimi tekstami do mnie.

Mój Od początku „był ze mną” przez wszystkie moje dolegliwości, bóle, choroby w ciąży, o porodzie nasłuchał się od położnej i doskonale wie jaki trudny on był, teraz w połogu widział już chyba wszystko u mnie - nawał pokarmu i poranione sutki, krocze, sam widział jak mi było ciężko dojść do siebie i dzięki temu chyba zdaje sobie doskonale sprawę jak dla każdej kobiety ciąża/poród/połóg nie jest porównywalny do kopa w jaja 🤦‍♀️
Sama przed zajściem w ciąże uważałam, ze te 9 miechow plus poród i połóg nie mogą być az tak ciężkie i, ze to żaden wyczyn z którego można być dumnym. Ja jestem z siebie dumna i ty autorko bądź. Niech żadne słowa lub brak słów tego nie zmienią!
Moj facet twierdzi że źle to zinterpretowałam, i być może ma rację, ale wtedy bylam tak "wrażliwa" że w tamtym momencie bardzo mnie to dotknęło.

Ja znowu mialam wręcz odwrotnie - uważalam że ciąża to jakiś odmienny stan, że to duży wysiłek, ból, pot, krew i łzy. W moim przypadku nie było tak źle :) chyba za dużo naczytalam się na forach. Wiadomo, nie wymiotowałam kwiatkami. Do pół ciąży rzygalam jak kot, wyjątkowo ciepłe lato dało mi w kośc bo nogi strasznie spuchly, mialam nogi słonicy. Po porodzie posikałam się pare razy. Ale dla mnie to były blachostki, większości dolegliwości nawet nie pamiętam. Najważniejsze bylo dla mnie ze dalam radę, że synek jest zdrowy.
 
Dzień dobry wszystkim,
Ostrzegam będzie bardzo długo. Nie wiem czy to dobry pomysł ale Chciałabym żebyście poznały moją historie. Chcę się wygadać i w ten sposób liczę że mi ulży. Nie mam z kim o tym porozmawiać... Znaczy miałabym ale to nie jest dobry pomysł. Tu jestem anonimowa. A rozmowa o tym co przeżyłam jest naprawdę dla mnie bardzo ciężka. Głupie to ja wiem ale liczę że zrozumiecie.
Mianowicie zacznę od początku. 2 sierpnia 2021 minie równo 2 miesiące od najpiękniejszego dnia w moim życiu. Najpiękniejszego a zarazem bardzo stresującego. Urodziłam córkę. Plan był że chce rodzić naturalnie. W dniu terminu tj 31 maja zgłosiłam się na izbę przyjęć do szpitala. Standardowo ktg i z racji panujących warunków test pcr covid. Odesłali do domu bo wszystko ok mam zgłosić się następnego dnia z wynikiem testu i powiedzą co dalej. Jak będzie negatywny to przyjmują na oddział i wywołują jak pozytywny to odeślą gdzie idziej.
Wróciliśmy do domu wieczorem szok pozytywny i co dalej. Miałam trafić na stronę covidowa do szpitala do którego za nic w świecie nie chciałam trafić? Z izby przyjęć owego szpitala dowiedziałam się że będę z dziewczynami mocno chorymi. Ja która nie ma żadnych kompletnie objawów mam leżeć z dziewczynami które są objawowe ? A potem również moje dziecko? Do tego zrobią cesarkę bo oni mają takie zasady teraz. Placz i stres co dalej. Noc i następny dzień upłynął pod znakiem miliona telefonów co dalej. I żeby spróbować dostać się do innego szpitala. Czemu mi tak zależało? Bo rozmawiałam z sporą ilością lekarzy że testy nawet pcr się mylą szczególnie u kobiet w ciąży więc pół na pół albo mam albo nie. Ryzykować? Iść do sali z dziewczynami które na 100% mają covid? Co dalej? Staraliśmy się o dziecko ponad rok. To był cud że z moimi wynikami się udało. Ginekolog śmiała się że zajęliśmy głowę innymi tematami i proszę udało się. To prawda po części zaczęliśmy odpuszczać bo wiedziałam że będę się musiała leczyć żeby móc zajść w ciążę. A tu proszę nasz mały osobisty cud. Także dlatego mi po stokroć zależało żeby uniknąć szpitala który był na mojej czarnej liście. Po drugie chciałam uniknąć cesarki. Czemu? Bo marzyłam żeby urodzić naturalnie żeby móc od razu tulić dziecko. A po drugie strach bo to jednak operacja. W końcu wieczorem dowiedzieliśmy się że przepisy się od 1 czerwca zmieniły i każdy szpital bez względu na wynik testu ma obowiązek mnie przyjąć. Tak więc 2 czerwca zgłosiłam się ponownie na izbę przyjęć do wybranego szpitala. W skrócie opiszę sytuację. Zrobiono mi ktg zapis książkowy prawidłowy. Po tym zbadał mnie lekarz i stwierdził że już są 4 cm rozwarcia (już? Przecież ja się cudownie czułam co zdziwiło wszystkich bo pierwsze bóle powinnam mieć. ) i pani doktor zrobiła usg gdzie potwierdziła że jest wszystko w porządku nie ma nic złego. Łożysko bez cech oddzielenia itd. Ponownie wzięła mnie na fotel żeby jak to stwierdziła "popędzić szyjkę macicy" powiem tak badanie czy jak to się niby nazywało masażem masakra. Po tym zaczęłam krwawic dość mocno. Ale ze pani doktor się spieszyło bo dała odczuć ze jestem jak trędowata bo covid. Spieszyła się i była bardzo niedelikatna i oschła. I powiedziała że dzisiaj urodzę a ona zrobi wszystko żeby jutro mnie wypisać do domu. Bo nie będsie mnie trzymać ze względu na covid. Nikt poza nią nie traktował mnie w ten sposób. Zapytała jeszcze czy mam objawy ja że nie mam. Zaczęła pytać czy kiedykolwiek miałam jakieś więc odp że w majówkę miałam dwa dni stanu podgoraczkowego i nic więcej. Także jak się dowiedziałam mogłam mieć wtedy covid a pcr w ten sposób wyszedł pozytywny bo jeszcze potencjalnie przez 3 miesiące będzie taki wychodzić. Wstałam z fotela i znów chlusnelo ze mnie. W takim stanie (uplamiona cała w krwi ) kazała mi iść żeby założyli mi wenflon i pobrali krew potem wysłali przez korytarz że mam się przebrać. Ledwo trzymałam się na nogach. Trzęsłam się i jak tu się ubrać. No nic poszłam do tej łazienki i trochę się chusteczkami obmylam i przebrałam do porodu. Zadzwoniłam do męża że będą wywoływać. (z racji przepisów nie mógł być od razu mimo pozytywnego może go będę mogła mieć przy sobie ale położna zdecyduje.) ucieszył się bardzo i szybko skończyłam rozmowę i udałam się na blok porodowy. Znów zapis ktg i leżałam. Czułam już na ciąg dalszy. Wypełnianie dokumentów. No i teraz się zacznie.... Ponownie przyszła pani doktor i ponownie zrobiła to cudowne badanie.... Z taką siła próbowała powiem dosadnie włożyć całą rękę w moją szyjkę ze zwijałam się z bólu aż chyba naderwałam prześcieradło na łóżku. Stwierdziła że tak musi być bo to przyspieszy musi boleć i koniec. Zaczęło być mi słabo. Przyniosła narzędzie do przebicia pęcherza płodowego. Z położną patrzyły na moje wody i obie blade coś zaczęły szeptać zapytałam się czy wszystko ok i położną zaczęła mnie uspokajać ze ok. Nagle ktg zaczęło cichnąć przerażona położna zaczęła w innych miejscach brzucha dotykać. O trochę coś tam słychać ale słabiej. Co raz słabiej. Ja przed oczami mroczki słabo mi coś mówią a ja przerażona co to będzie. Coś jest nie tak wiem to. Dzwonią po lekarza który zbiega patrzy i mówi " bierzemy ją na stół przecież odkleja się łożysko stracimy i ją i dziecko. Biegiem" jak to??? Halo czy ktoś coś mi powie. Nie widziałam co się ze mną dzieje byłam jakby już w innym świecie ledwo dociera do mnie cokolwiek. Proszę o chwilę zeby napisać sms do męża. Nie ma czasu. Szybko położna pomaga mi założyć strój do operacji. Każą wstać i ciągną siła na blok przez korytarz. Tak nie zawieźli mnie na wózku miałam iść o własnych siłach. Ledwo idę.. Ratunku one nadal ciągną. Krew leci a ja w takim stanie mam iść. Czuję że jest bardzo źle. I co dalej? Stracę dziecko? Kiedy tak biegiem ciągną mnie przez korytarz wychodzi z sal sporo kobiet gapią się na taką mnie. Nie muszę mówić jak się czułam skrępowana.... Takie gapie są niepotrzebne. No ale. Kładą na stół ja już ledwo przytomna. Usypiaja i jeszcze zdążyłam usłyszeć płacz mojego dziecka. Czułam nawet że mi popłynęła łza i już wiedziałam że będzie ok. Dziecko na pewno żyje a ja mam nadzieję że też będzie ok I odpłynęłam. Standardowo zaczęli wybudzać po cesarce na sali operacyjnej czułam ból brzucha bo naciskali na niego z taką siła (jak się okazało w ten sposób krew zalegająca wyciskali ze mnie.). Koniec tej części tragicznej. Na sali pooperacyjnej się obudziłam położna złota kobieta zajmowała się mną aż się całkowicie nie wybudzę. Moje pierwsze słowa co z dzieckiem (co było nie lada wysiłkiem po całkowitym uśpieniu. Ta rurką mi podrapali całe gardło i wymówić słowo to wyczyn) jest ok dziewczynka. Zaraz przyjdzie ktoś kto mi powie co i jak. Poprosiłam o telefon żeby napisać sms chociaż. Zadzwoniłam do męża bo nie do końca byłam sprawna na sms. Ledwo mówiłam powiedziałam co miałam i czekałam na kogoś kto ma mi wszystko powiedzieć. Przyszła pani położna powiedziała że jest super. Dziecko zdrowe. Zabrała telefon i wrocila. Zobaczyłam pierwsze zdjęcia. Malutka w inkubatorze leżała bo do obserwacji po tym wszystkim ale jest ok. Ulga totalna. Łzy szczęścia. Wzięłam sobie za punkt honoru żeby jak najszybciej wstać i funkcjonować. Tak więc Po 7 godzinach wstałam. Poszłam się umyć to był mój główny cel. Czułam się brudna i po tej historii chciałam zmyć ten wstyd? Skrępowanie? Tak to chyba to. Miałam cel szybko zregenerować się i po przeżyciach ruszyc do przodu. No to już więcej szczegółów później nie będę trula. Po dobie dostałam małą dla siebie już na stałe. Wyszłyśmy w piątek (druga doba po cesarskim cięciu). Najszczęśliwszy moment. Mąż przyjechał... I tu się zaczyna dalszy ciąg opowieści.... Stwierdzam że moja trauma po porodzie i takich przeżyciach się pogłębia bo On mój mąż od samego początku zachowuje się co najmniej.... Sami ocenicie. Widzę go chce już jak najszybciej się przytulić i wiedzieć że będzie dobrze. On szok nowe doświadczenia na mnie nie patrzy tylko na dziecko. Nie dziwię się. Nowe odczucia uczucia. Wkłada do samochodu ja chce się przytulić odsuwa się. Tak więc wsiadam do auta bez pomocy boli jak nie wiem. Psychicznie jeszcze bardziej. Idiotka ze mnie nie?

Po tym wszystkim chciałam chociaż na parę sekund wiedzieć że już teraz będzie ok. No nic. Jedziemy do domu. Gdzie ciąg dalszy oschłego męża. Rozumiem nie ja jestem najważniejsza tylko nasz mały cud ja wiem ze to ona teraz króluje. I niech tak będzie. Ale ja nadal potrzebuje sekundy przytulenia. Idę się umyc. Nie chciał rozmawiać o tym co się stało... Ok. Jeszcze jego mama dokłada swoje po tym jak przeczytał jej wypis ze szpitala. Nie wiem zresztą po co. Zachowywała się idiotycznje. Ja po takim czasie chciałam jedynie położyć się z nimi i cieszyć się chwilą. A takie słowa? Tu nawet nie ma co opowiedzieć bo to tamet bardzo dlugi. Serce pęka. Kolejne dni wyglądają tak samo ja jestem jak niewidzialna. Zero rozmowy dobrego słowa że daliśmy radę byłam dzielna. Czy coś w tym stylu. Spinam się i poradzę sobie. Daje rade. Powiem tak jak to pisze to jest 1 sierpnia. Jutro minie 2 miesiące a nadal nie usłyszałam że jestem dzielna. Mam za duże wymagania? Chyba może i tak ale to jest ki potrzebne żeby poradzić sobie ze sobą po tym wszystkim. Jest mi ciężko tak samo jak pierwszego dnia. Mam depresje? Nie to raczej nie to. Ale trauma z którą muszę walczyć sama. Jestem silna dla niej ale jak tylko myśli wracają do tamtych chwil mam ciarki robi mi się zimno i się cała trzęsę. Nie mam z kim o tym pogadać. Nie mam kompletnie. Wszyscy mówią mi że byłam dzielna że jestem dzielna że są dumni. A najważniejsza osoba nie. Dziecko wynagradza mi ból. Szczęście nie do opisania. Ze ją mogę tulić. Bo co jakby nie udało się jak ja bym żyła a ona nie? Mąż stwierdził że on by wystąpił o odszkodowanie za stratę. Serio? Tylko kasa? A uczucia a psychika? I tak właśnie się czuje jakbym niczego nie dokonała. Ale do cholerny dokonałam. 9 miesięcy moje ciało się zmieniało moje ciało dało radę. I taki poród? Dało radę! Ja dałam radę! Jestem dzielna! I jestem dumna z siebie i to bardzo. Ale nadal ból sercu że od mężczyzny swojego życia nie jestem w stanie usłyszeć że super jest ze jest dumny...ze po tym wszystkim jest dumny ze mnie. Bo dla niego to żaden wyczyn i ciąża i poród. Żaden. Nie czuje się więc wyjatkowa do niego. Skoro nic takiego się nie stało to jak mogę się czuć w jakiś sposób dumna. Dodatkowo komentarze... O moim stracie mleka. Ze jak to. Ze widzisz nic nie ma. Boli bardziej. Wiem z on taki jest ze wali komantarze i przytyki i żarty . Ale to nie są żarty. To boli. Tym bardziej po tym wszystkim. Gdy próbuję mnie przytulić czuje ból i wstręt do samej siebie. Czuję że jestem potrzebna mu tylko by spełniać jego potrzeby... Nie wiem już od dość dawna czuje ze to ja mam się starać ja staram skacze tak żeby było mu wygodnie a on już wie że jestem to po co pokazywać że mu zależy? Ja wiem ze tez nie zachowuje się ok czasami ale to jak każdy... To on się zmienił i już nie pokazuje że jestem dla niego ważna. Tylko po prostu jestem. Nie tak miało być. Nie tak marzyłam jak będzie wyglądać nasze życie.

Także tyle z mojej opowieści. Pewnie umęczyłam niesamowicie ale było mi to potrzebne.
Przepraszam za marudzenie i że tak długo ale naprawdę było mi to potrzebne.
Biedactwo! Z uwagi na okoliczności jak Cię potraktowano w szpitalu dałabym im po wszystkim popalić. Nie dla męża nie dla dziecka. Dla siebie samej za to jak czułaś wstyd i za to co czułaś kiedy traktowano Cię jak zwierze a nie człowieka. Facet cóż może dam ma jakaś traumę po tym co się stało! ? Może na spokojnie spróbuj z nim porozmawiać i powiedzieć co cię boli, tak myśle ze rozmowa i jeszcze raz rozmowa. Podziwiam Cię. Trzymam kciuki by Twój mała księżniczka wynagradzała Ci codziennie Twoje cierpienie. Glowa do góry!
 
Do góry