Kiedy pisałam do Was w piątek rano, było wszystko w porządku.. czułam się dobrze, nic nie zapowiadało nieszczęścia, które nastąpiło.. Przed 8 rano zaczęłam krwawić, zaraz pojechałam na pogotowie.. tam dowiedziałam się, że pęcherz płodowy już jest bardzo nisko, rozwarcie 5 cm, zero szans na utrzymanie ciąży.. Położono mnie na oddziale, kazali leżeć, więc leżałam. Gdyby było trzeba leżałabym tak do listopada, tego byłam pewna. Leżałam pod kroplówkami i modliłam się o cud, który niestety nie nastąpił.. Rozpoznanie: niewydolność ciśnieniowo-szyjkowa macicy. Wada wrodzona, bez objawów. Musi stać się nieszczęście, żeby wada ta została wykryta.. W sobotę około 18 poczułam pierwsze skurcze.. o 22 skurcze powtarzały się co 6 minut, później już wszystko szybko się potoczyło.. O 1 w nocy z soboty na niedzielę, na świat przyszedł nasz Synek. Został ochrzczony, otrzymał imię Kornel. Był z nami 45 minut po czym dołączył do Aniołków w niebie. Był taki malutki i bezbronny, nie wiem dlaczego akurat Jego to spotkało. Do dziś nie mogę w to uwierzyć, jest nam bardzo ciężko.. Ale trzeba żyć dalej.. jedyne co nas pociesza to to, że Kornelek dał nam dużą nadzieję na to, że możemy mieć dzieci. Widocznie tak miało być, musiał przyjść na świat w 20 tygodniu ciąży, aby wykryto u mnie wadę i dać szansę na to, żeby na świecie w przyszłości pojawiło się jego rodzeństwo. Najgorsze jest to, że był to okres, w którym wszyscy nam mówili, że już najgorsze za nami, że teraz już z górki, zaczęliśmy wierzyć w to, że już wszystko będzie dobrze.. I nagle taki koszmar.. Nie życzę tego nawet wrogowi..
Przyszłam tu, żeby się z Wami pożegnać. Być może zajrzę do Was za kilka tygodni, może miesięcy, jeśli się pozbieram, żeby zobaczyć co u Was i Waszych Kruszynek.. Trzymajcie się ciepło i życzę Wam wszystkim, bez wyjątku, szczęśliwego i niezbyt szybkiego rozwiązania..