empolan
listopad '05 wrzesień '09
O drugiej w nocy, ciążowym zwyczajem, poszłam do toalety. Tam usłyszałam takie pyknięcie i strasznie się wkurzyłam, że mąż jeszcze tej deski sedesowej nie naprawił. Ale trochę mnie zastanowiło to, że coś ze mnie trochę poleciało. Nie byłam pewna co, więc, czekając na rozwój akcji, położyłam się do łóżka. Jednak spać nie mogłam. Po chwili wstałam i miałam już pewność, że to jednak wody zaczęły odchodzić. No, dużo tego nie było. Zaczęłam się szykować do szpitala: umyłam włosy, wzięłam prysznic, posprzątałam trochę w domu, uszykowałam kanapki dla męża i zapakowałam książkę do torby – bo przecież nic mnie jeszcze nie bolało i w tym szpitalu pewnie będę leżeć i czekać do wieczora.
O 4.30 byliśmy w szpitalu. Najpierw formalności, potem KTG. O 7 przyszedł lekarz, zbadał mnie – było 2 cm rozwarcia – i kazał wziąć sobie prysznic, bo podłączą oksytocynę. O 7.30 podłączyli. Leżałam sobie i czekałam na skurcze czytając, żeby czas szybciej minął, bo przecież cały dzień mnie czeka. O 8 coś poczułam, o 8.30 mniej już mi się chciało czytać. O 9 okazało się, że są już 4 cm. Ja na to: „Już?” Pozwolili mi wstać z łóżka, podreptałam trochę po sali, posiedziałam na piłce (pomaga!). O 10 było 8 cm. Ja na to: „Już?” Podali mi dolargan. Bolało jak wcześniej, ale byłam ogłupiona i tylko sobie leżałam. Przyjechał mąż – sam z siebie. Umówiłam się z nim na popołudnie, bo przecież urodzę wieczorem. O 11 położna mówi przemy. Ja na to: „Już?” No, ale to mi nie szło, popłakałam się, bo czułam, że nie dam rady. Na szczęście pół godziny później przyszedł lekarz (100 kg żywej wagi). Nacięli mnie, on się na mnie 3 razy położył i o 11.45 Kamilek był na świecie. A ja na to: „Już?”.
Końcówka porodu nie podobała mi się (głównie przez moją bezsilność), ale Kamilek spodobał mi się bardzo i już było OK. Braciszka albo siostrzyczkę będzie miał na pewno
O 4.30 byliśmy w szpitalu. Najpierw formalności, potem KTG. O 7 przyszedł lekarz, zbadał mnie – było 2 cm rozwarcia – i kazał wziąć sobie prysznic, bo podłączą oksytocynę. O 7.30 podłączyli. Leżałam sobie i czekałam na skurcze czytając, żeby czas szybciej minął, bo przecież cały dzień mnie czeka. O 8 coś poczułam, o 8.30 mniej już mi się chciało czytać. O 9 okazało się, że są już 4 cm. Ja na to: „Już?” Pozwolili mi wstać z łóżka, podreptałam trochę po sali, posiedziałam na piłce (pomaga!). O 10 było 8 cm. Ja na to: „Już?” Podali mi dolargan. Bolało jak wcześniej, ale byłam ogłupiona i tylko sobie leżałam. Przyjechał mąż – sam z siebie. Umówiłam się z nim na popołudnie, bo przecież urodzę wieczorem. O 11 położna mówi przemy. Ja na to: „Już?” No, ale to mi nie szło, popłakałam się, bo czułam, że nie dam rady. Na szczęście pół godziny później przyszedł lekarz (100 kg żywej wagi). Nacięli mnie, on się na mnie 3 razy położył i o 11.45 Kamilek był na świecie. A ja na to: „Już?”.
Końcówka porodu nie podobała mi się (głównie przez moją bezsilność), ale Kamilek spodobał mi się bardzo i już było OK. Braciszka albo siostrzyczkę będzie miał na pewno