reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opisy naszych porodów

reklama
Oto opis porodu kainkas - mam nadzieję, że nie jestś na mnie zła, że skopiowałam tu.;-)

Hej. Mam chwilkę, zeby Wam cos napisac o porodzie, mam nadzieję ze na tym wątku mogę. Wiec byłam w szpitalu od 9 marca, na kontroli poniewaz mialam cukrzyce ciazową i podejrzewano u malej JUGR-za malo wazyla wg usg. no i kied myslalam ze juz pojde do domku okazalo sie ze vmam rozwarcie na 2 cm-to byl poniedzialek. Pani ordynator powiedziala, ze chce, abym juz urodzila, tak bedzie lepiej dla dziecka, bo jest niedozywione, nie wiadomo bylo co z lozyskiem i pepowina. ale nie chcieli na sile porodu wywolywac, stwierdzili ze sama się 'rozrodze":):biggrin2: no i wpiatek na badaniu okazalo sie ze mam rozwarcie na 4cm, nie czulam skurczów, i kazano mi isc na porodowke. byla godz 10, powiedzialam mezowi zeby przyjechal kolo 13, bo wiadomo, to roche potrwa. dostalam oksytocyne, przebili wody, kilka srodkow przeciwbolowych bo skurcze byly strasznie bolesne chociaz trwały tylko pol godzinki, akcja porodowa 10 min i Hania leżała na moim już pustym brzuchu:) byla godz 12.05, wic niestety mąż nie zdążył, taki z nas był ekspress:) Hania miala podwiniętą rączkę i dlatego mnie nacieli, ale już nic nie czuję, mała wazyla 2490, 48cm i dostala10 pkt.

Pomimo ze to moj pierwszy porod, byl bardzo szybki i lekki. Nie nacierpiałam się za bardzo. Teraz razem z M. jesteśmy bardzo szcęsliwi:eek::happy:
Wszytskim dwupaczkom zycze takich porodów i takiej opieki ze strony personelu a zwlaszcza poloznej jaka my z Hanią miałyśmy.:happy:
 
:-) no to ja mogę być następna

u mnie wyglądało to tak, w piątek 27.03 na rozmowach w toku zaczęły mi odchodzić wody, fakt dzień wcześniej przytulaliśmy się z moim P. ale myślałam, że to na mnie nie zadziała...
Jak zobaczyłam sączące się wody zadzwoniłam do mojego gina, a potem po mojego P. ze pora już jechać, w szpitalu przyjęłi mnie, ale w sumie nie podejmowali żadnych działań, bo stwierdzili, ze zazwyczaj po odejściu wód akcja skurczowa się sama zaczyna, tak więc spokojnie przespałam noc (spokonkie.... za ścianą miałam porodówkę, a tej nocy dużo się działo), w nocy co pare godzin robili mi ktg, a na rannym badaniu stwierdzili, że trzeba działać, bo to za długo trwa od momentu odejścia wód, podano mi oksytocynę o 9 rano, skakałam na piłce, chodziłam, modliłam się o skurcze (bo jakbym ich nie doczekała to cc) i w końcu o 15 poczułam pierwsze delikatne - musiałam sie pytać jak one wyglądają, bo w ciąży nie poczułam żadnego, znieczulenia nie dostałam, bo stwierdzono, że moja marna akcja skurczowa w ogóle by się nie rozpoczęła... o 21 zaczęły się już dużo mocniejsze skurcze, za namową młodej praktykantki poszłam pod prysznic, który przyniósł mi ogromną ulgę, od tego momentu ona wraz z położną mnie nie opuszczały, mój P. bardzo mnie wspierał, masował plecy, oddychał razem ze mną, o 21:30 wylądowałam na różowym fotelu do rodzenia, obok mój P.- miał przypisane zadania, także nie stał jak kołek, tylko dopychał mi twarz do klatki i pilnował bym miała otwarte oczy, dookoła obecny był cały personel... akurat wtedy tylko ja rodziłam, no i chyba byli ciekawi czy faktycznie mój szkrab będzie taki duży (na usg dzień przed porodem wychodziło 4300, a to pierwsze dziecko). No i stało się, kilka uszczypnięć brzucha, trzy lub cztery skurcze i z pomocą świetnej położnej młody był na świecie, od razu położyli mi go na brzuch, był cudny :-) był i cały czas jest, potem wzięli go na ocenę ogólną i te wszystkie pielęgnacyjne zabiegi, po odśluzowaniu zaczął krzyczeć, ma tak niesamowicie mocny głos, że poznam go na końcu świata :tak: zważono go 4230 (usg dzień wcześniej niewiele się myliło), 60 cm długi, 10 pkt, a wszyscy na sali mówili że jes piękny i pytali jak duże będzie drugie dziecko, potem dostaliśmy go znowu na brzuch, mój P. był bardzo dzielny, widziałam na jego twarzy ogromne wzruszenie i dumę, że razem daliśmy radę. Potem mąż szykował ubranka i przenosił bety na salę poporodową, a ja byłam szyta, nawet mnie nie nacięli bardzo, a rana praktycznie w ogóle nie bolała (nie muszę siedzieć na kole, w ogóle młody dodaje mi tyle energii, że góry można przenosić) także zebrałam się do kupy bardzo szybko, a deprecha poporodowa czy baby blues mnie ominął szerokim łukiem :-).
Rodziłam we wspaniałej atmosferze, personel super, rozweselali mnie i żartowali, także atmosfera była luźna, a ta jest bardzo ważna podczas tak niesamowitego wydarzenia. P. mówi że jakby go nie było to by nie wiedział co stracił, ale cieszy się że się zdecydował, bo to niesamowite wydarzenie w życiu każdego faceta jak rodzi mu się dzecko, a tym samym cementuje związek. Zapowiada obecność przy następnych porodach, nie wyobraża sobie że mogłoby być inaczej, i że miałabym rodzić bez niego. W sumie to po porodzie przyznał, że rodził razem ze mną, bo cały się spocił, parliśmy razem :)

Wczoraj o godzinie 21:50 naszemu Karolkowi stuknął tydzień :-):tak: Oby dalej wszystko układało się tak fantastycznie.

Dziewczyny, wszystkim życzę powodzenia.
 
Ostatnia edycja:
nie wiem czy mogę w tym wątku dodać komentarz, więc jakby co to z góry przepraszam :-)
Spaczyna dziękuję, że się z nami podzieliłaś swoimi przeżyciami :tak: wzruszyłam się niesamowicie, popłakałam (wiem, wiem - mięczak ze mnie okropny :laugh2:)
Jeszcze raz, z całego serca Wam gratuluję :-) obyście zawsze byli tacy szczęśliwi :-) a Ty Karolku rośnij zdrowo :-)
 
Oto opis porodu kainkas - mam nadzieję, że nie jestś na mnie zła, że skopiowałam tu.;-)
oczywiście, że nie jestem zła:) dziękuję:biggrin2: i od razu przepraszam ze sama tu tego opisu nie zamieściłam, ale ni byłam świadoma istnienia tego wątku:eek: po prostu nie daje radę być na bieżąco z BB
 
to ja króciutko

po poniedziałkowej wizycie odczuwałam skurcze w ciągu dnia, wieczorem zdrzemnęłam się i przeszły, ale jak o północy poszłam spać to znowu się rozkręciły i były bardzo silne ale co pół godziny, do trzciej je przeleżała przysypiając i licząc że przejdą, potem zadzwoniłam do mojej położnaj i ona kazała wziąć kąpiel, po kąpieli rozkręciły się na dobre i były co 10 min, zadzwoniliśmy po rodzoców i przed 6 wylądowaliśmy w szpitalu, rozwarcie 3 cm i skurcze, porodówka zapchana, byliśmy ostatnią przyjętą parą, czekaliśmy na naszą salę prawie do 9, ja już przebrana skurcze co 4, 5 min. tak silne że musiałam na nich kucać, wzięłam też prysznic, m. cały czas ze mną, jak dostaliśmy salę było już 5 cm:happy:, położna zadowolona mówi, że do 12 będzie po wszystkim, lekarka przebiła mi pęcherz i poszło lawinowo, skurcze były już baaardzo bolesne, zaczęłam marudzić że nie wyrabiam a tu już 7-8 cm:szok:, kazała mi się położyć na boku i powiedziała że jeszcze 10 skurczy, zapytałam - a jak wstanę? to 5! więc zaraz wstalam choć ciężko było - zawisłam na m. on mnie obejmował i kręciliśmy się jak podczas tańca (cóż dolargan:-D) bo mi to ulgę sprawiało a w czasie skurczu m. podtrzymywał mnie żebym nie upadła, potem ze 2 skurcze leżąc na boku żeby główka się dobrze wstawiła twarz chowałam w ręku m. i pojękiwałam że nie wytrzymam, przyszły parte na których włącza się już instynkt zwierzęcy, 3 parcia z dzikim niekontrolowanym rykiem:zawstydzona/y: i płaczący Juluś pojawił si e na świecie, jak położyli mi go na brzuchu zaraz się uspokoił i patrzył na mnie tymi swoimi ślepkami a ja patrzyłam na m. i czułam, że go kocham. To są chwile bliskości nie do powtórzenia:happy:

cały poród powtarzałam, że jeśli kiedyś wspomnę o trzecim dziecku - to tylko adoptowane:-D, generalnie cieszę się, że to już za mną i te gorsze momenty już wymazuję z pamięci, a rodzenia bez m. w ogólesobie nie wyobrażam!
 
To ja też podzielę się moimi przeżyciami. Dzień przed planowanym terminem porodu byłam na kontrolnym KTG i wizycie, mój doktorek tak dokładnie mnie przebadał, że po dwóch godzinach zorientowałam się, że krwawię, nie byłoby w tym nic strasznego gdyby nie skrzepy krwi... więc po konsultacji z doktorkiem trafiłam na oddział patologii ciąży... i tak "odpoczywałam" sobie do poniedziałku, więc równy tydzień. Wcześniej w piątek pojawiło się rozwarcie na 3 cm i lekkie skurcze, miałam nadzieję, że to juz, niestetyty małej się nie spieszyło i zdecydowano o sztucznym wywołaniu porodu, czytajcie: oxytocyna :-) W poniedziałek o 7:30 trafiłam na porodówkę, podano oxytocynę, akcja szła sprawnie. tzn książkowo, ok. godz. 12 było już 5 cm rozwarcia i szło dalej, przyjechał mój M i już nie byłam sama. Od tego momentu wzięliśmy się razem za rodzenie, razem oddychaliśmy, prawie razem skakaliśmy na piłce, razem spacerowaliśmy. Akcja postępowała...aż w końcu zaczęło się komplikować, miałam od południa przebity pęcherz płodowy więc jakoś musiałam urodzić, ale niestety główka nie zstępowała do miednicy... Poród przedłużał się wtedy w nieskończoność, choć o dziwo czas leciał jak oszalały nawet nie wiedziałam kidy minęła 16:00. Mąż masował mi plecy, rozmawiał ze mną, oboje zachowaliśmy stoicki spokój i naprawdę jestem z nas dumna :-). O 21:00 weszłam do wanny i poczułam ulgę, naprawdę pomogło, w międzyczasie był też błogosławiony Dolargan ;-). Niestety brak skurczy partych, brak postępu w zstępowaniu główki małej do miednicy zaważył o dalszych losach...przed północą wykonano cesarskie cięcie. I tak nasza Kruszynka pojawiła się na świecie :-) Atmosfera na porodówce: cudowna
Położne: świetne i niezastąpione, szczególnie Pani Hania i Pani Ula
Lekarz: nie mam co narzekać, rzeczowy, miły i konkretny (choć badania w czasie skurczy nie należały do najprzyjemniejszych)
Mąż: Najkochańszy na świecie!!! Bez niego chyba nie byłabym taka spokojna i skoncentrowana na naszej trójce.
Poród wspominam naprawdę dobrze, na następny dzień nie pamiętałam już bólu, a rana po cesarce goi sie szybciutko i też już prawie nie boli, to naprawdę nic strasznego :-)
Pozdrawiam i życzę dużo spokoju na porodówce.
 
reklama
To i ja podziele się moimi przeżyciami. :-)

W sobotę Juliam był zupełnie niemrawy i wieczorem zdecydowaliśmy się pojechado szpitala żeby sprawdzić czy wszystko jest w porządku. Na porodówce akurat dyżur miała położna, z którą robiliśmy kurs w szkole rodzenia i którą wybraliśmy do opieki poporodowej. Podłączyła mnie do KTG i okazało się, że mały ma się bardzo dobrze, kamień spadł mi z serca. Potem mnie zbadała i okazało się że mam rozwarcie na 1cm, ale żadnych skurczy. Pojechaliśmy do domu i poszliśmy spokojnie spać. :tak:

W niedzielę pojawiły się nieregularne skurcze, mniej więcej co godzinę i bezbolesne. Ucieszyłam się, bo w końcu coś zaczęło się dziać. Około 22.00 poszliśmy spać. Nagle poczułam jakby ktoś puknął w balon napełniony wodą (22.45). Nic więcej się nie działo, żadnych skurczy czy sączenia wód, więc stwierdziliśmy że się wyśpimy i rano pojedziemy do szpitala. Po kilkunastu minutach poszłam do łazienki i wtedy zaczęły mi się sączyć wody, do tego doszły skurcze co 10 minut. Szybko się ubraliśmy, mój M chwycił torbę i pojechaliśmy do szpitala.

Na szczęście znów była „moja“ położna. Podłączyła mnie do KTG, wszystko było w porządku u Juliana a u mnie zaczęły wychodzić skurcze, no i rozwarcie było na 2cm. Podała mi środek rozluźniający szyjkę i posłała nas na oddział żebyśmy odpoczeli albo pospali, bo poród miał jeszcze trochę trwać. Niestety po 10 minutach skurcze zrobiły się bardzo bolesne i wróciliśmy na porodówkę. Na szczęście okazało się, że jestem jedyną rodzącą i położna mogła poświęcić mi całą uwagę. Okazało się, że przez streptokoki poród w wodzie odpada. Dostałam środek przeciwbólowy w kroplówce, najpierw jedną a potem drugą dawkę antybiotyku. Leżałam cały czas, w ciszy i tylko z moim M trzymającym mnie za rękę i głaszczącym po głowie, mogłam się wyciszyć w przerwach między skurczami i do 6.00 czekałam na pełne rozwarcie. A potem zaczęła się prawdziwa praca, niestety około 7.00 akcja zwolniła i musieli podać mi oksytocynę. No i po ponad 1,5 godziny parcia i lekkiej interwencji lekarza (niestety musieli zrobić nacięcie, bo Julian ustawił się w ułożeniu potylicowym-tylnym co przedłużyło ostatni etap poródu) na świecie pojawił się Julian. Po dwóch solidynch krzykach wylądował na moich piersiach i momentalnie się uspokoił, patrzył na nas tymi cudownymi oczkami. A ja z moim M wpatrywaliśmy się w niego i nie mogliśmy w to wierzyć, byliśmy bardzo wzruszeni. W tej jednej chwili poczuliśmy jak cały nasz świat się odmienił. :-)

Podsumowując: poród to nie jest najprzyjemniejsza rzecz, ale o wszystkim się zapomina jak tylko zobaczy się maleństwo. :tak: Ja miałam chwilę zwątpienia, miałam ochotę rzucić to wszystko i iść do domu, bolało jak cholera, ale był przy mnie mój M, głaskał mnie po głowie, trzymał za rękę i dodawał otuchy, mówił jak jestem dzielna i że dam radę. Wcześniej byłam przekonana, że ostatni etap powinniem być za drzwiami (on też tak myślał), ale okazało się, że wtedy był mi najbardziej potrzebny a i on chciał być przy mnie do końca. Tylko dzięki jego sile i pomocy świetnej położnej udało mi się urodzić bez ZZO, a w konsekwencji uniknąć być może i CC.

Warto było przez to przejść, bo nagroda warta jest każdej ceny. :-)
 
Do góry