reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści porodowe - BEZ KOMENTARZY

No więc już trochę opisałam na wątku smsowym, teraz może się trochę rozpiszę :-)
Wstałam rano o 6 (14.06) niczego nieświadoma poszłam do toalety i gdyby nie to że zajrzałam do wc to nawet bym nie wiedziała, że zaczęły mi się sączyć wody. Ale, że o 10 byłam umówiona z moją Panią Doktor na oddziale to się tylko dopakowałam, wykąpałam i pojechaliśmy. Pomyślałam, że skoro przepuszczam to nie pozwolą mi wrócić do domu. I się nie pomyliłam. Pani doktor jak usłyszała, że wody mi odchodzą zrezygnowała z usg, zbadała mnie ginekologicznie, szyjka prawie zgładzona, rozwarcie na 2 cm, zapadła decyzja - idziemy na porodówkę. Najpierw jeszcze na IP, celem dopełnienia formalności, w między czasie lewatywa, piżamka, krótkie ktg i na sale porodową. Popłakałam się już jak usłyszałam, że zaczynamy rodzić, potem jeszcze kilkukrotnie łzy mi ze szczęścia pociekły. Na sali porodowej spotkałam położną ze szkoły rodzenia, i jakoś od razu tak mi się lżej zrobiło. Kroplówka, ktg… pierwsze skurcze… kolejne badanie… szyjka prawie zgładzona ale rozwarcie nie chce się powiększać, no ale czekamy na efekty… kroplówka podłączona po 11.00, kolejne badania w między czasie przyniosły nienajlepsze wieści, samo badanie było koszmarem, szczególnie jak przychodził skurcz ( a skurcze miałam już wtedy co minutę), wreszcie przed 17 przyszedł lekarz dyżurny i stwierdził nieprawidłową budowę miednicy, dodatkowo mała zamiast czubkiem główki ułożyła się twarzyczką do wyjścia, więc jej obwód nie pozwoliłby na to aby swobodnie wyjść. Lekarz natychmiast podjął decyzję o cięciu. Po 10 minutach już leżałam na stole operacyjnym. Wkłucie w kręgosłup, bardzo dziwne uczucie drętwienia nóg, ciepło, i okropne dreszcze, ale ogólnie cieszyłam się, że zaraz mała będzie ze mną. Przyszła jeszcze moja znajoma Pani doktor Monika, podczas operacji trzymała mnie za rękę. Kolejny płacz jak usłyszałam małą. Pokazali mi ją tylko na chwilę i zabrali do ważenia, no i pod lampy trochę bo mała lekko wychłodzona, ale ogólnie ok. Dostała 10 pkt :-) Tata dumny, ale przerażony i w szoku, że to wszystko się tak potoczyło. Potem przewieźli mnie na salę pooperacyjną. Jeszcze Monika przyniosła mi małą, co bym mogła spokojnie na nią popatrzeć. Dreszcze dalej nie odpuszczały, podobno od znieczulenia, choć ja miałam wrażenie, że to z emocji. Rano po prawie nieprzespanej nocy przenieśli mnie na normalną salę ale z dobrą nowiną, że już na 3 dobę będę mogła wyjść z Agatką do domu. Ledwo chodziłam, miałam chwilę, że czułam się bezradna, mała płacze a ja nie mogę do niej wstać, bo szwy ciągnęły okrutnie, ale położne mówiły, żeby nie leżeć, im więcej będę chodzić tym lepiej dla mnie, no i z każdą godziną było już lepiej. Pierwsze karmienie i pierwsza zmiana pieluszki… trafiłam na jakąś nerwową położną. Ja obolała a ona mnie męczy, no ale w sumie miała rację, bo kto jak nie ja zajmie się małą. Pierwszą pieluszkę zmienił tata, bo ja z bólu nie mogłam ustać, myślałam, że z karmieniem będę miała większy problem ale poszło całkiem sprawnie, kilka prób przyniosło oczekiwany efekt i ani razu nie musiałam prosić położnych o butlę dla małej. Spokojnie najada się moim mlekiem. Mimo wielu negatywnych opinii jakie zasłyszałam o szpitalu i położnych czułam się tam bardzo dobrze, często położne same przychodziły i pytały czy wszystko w porządku, czy czegoś nam nie potrzeba, lekarze życzliwi – naprawdę super trafiłam. Na trzecią dobę wypisali nas ze szpitala, powoli uczymy się siebie. Mimo bólu to było najpiękniejsze przeżycie, szybko zapomina się o tym co złe przy takim cudzie natury :-)
 
reklama
Więc zacznę od tego, że w niedzielę (12.06.) stwierdziliśmy z Ł. że przyspieszamy wyjście smerfetki.Pojechaliśmy na starówkę do tego doszło zwiedzanie największej fontanny w Polsce, a wieczorkiem gorący seksik.O 2 w nocy zaczęły łapać mnie bóle - skurcze co 10 minut. Przemęczyłam się z nimi aż do wtorku, bo nie odeszły mi wody. Nad ranem skurcze były już co 3-5minut. W międzyczasie wzięłam prysznic coby być piękną na porodówce. Niestety w momencie namydlenia ciała i ogolenia nóg wyłączyli wodę z powodu awarii. Spłukiwałam się wodą z konewki :) O 11 byłam już w szpitalu. Bolało tak że chciałam się wgryźć się w ścianę. Dostałam kroplówkę bo nie jadłam od 24 - czułam że coś się szykuje. Ze skurczami gibałam się do około 19 - niestety były z krzyża na ponad 100 i trwały około 5 minut - położne przychodziły i sprawdzały cały czas ktg - podobno rzadko się zdarzają tak silne i długie. W między czasie na piłce odeszły mi wody - nie wiem gdzie to się mieści ale miałam wrażenie że leją się hektolitrami. W moim przypadku piłka niestety nie pomagała w rozwinięciu sytuacji. Dostawałam drgawek, a od jakiegoś środka na rozwarcie zaczęło spadać mi tętno. Męczyłam się do 19, brak rozwarcia, szyjka na 1,5cm. Dostałam wreszcie zzo, które miało przyspieszyć całą akcję (strasznie się go bałam, ale położna namawiała że to bardzo pomoże w zniesieniu bólu) - miałam przeczucie żeby go nie brać bo niestety mam krzywy kręgosłup no i anestezjolog wbijała się aż 7 razy - krzyczałam że schodzę. ZZO miało działać 1,5h niestety u mnie działało tylko 45 minut, więc dostałam aż 3 dawki - dobrze że było bezpłatnie. Faktycznie ból był dużo mniejszy ale nadal odczuwalny. Po 21 przyszły skurcze parte i zaczęło robić się rozwarcie. Ja byłam nieprzytomna z bólu i zmęczenia. Okazało się podczas badania, że moja kość ogonowa nie daje wbić się w kanał rodny główce. Przewracali mnie z boku na bok, kombinowali co zrobić aby było dobrze. Wreszcie podczas badania coś strzeliło a ja nie mogłam się poruszyć, zaczęłam płakać że będę kaleką bo przestałam wszystko czuć poniżej kręgosłupa lędźwiowego. Zlecieli się wszyscy lekarze i położen będące na dyżurze. Położna mnie mobilizowała, że jeśli bedę spokojnie leżeć i wykonywać jej polecenia to damy radę siłami natury. Już widziałam jak szykują papiery do podpisania na cc, pojawiła się anestezjolog, pediatra, chirurg - jak zobaczyłam w sali tyle osób - twierdziłam, że szkoda tyle czasu, bólu i tego wszystkiego aby zakończyć na cc. I tak po 30 minutach parcia a raczej kładzenia się na mój brzuch 3 innych położnych i lekarza wyciągnęli ze mnie smerfetkę. Rzucili mi ją na brzuch a ona nie krzyczała, nawet się nie ruszała, podniosłam ją i zaczęłam krzyczeć "ratujcie ją". W lustrze widziałam bladą i przerażoną twarz mojego męża i jego łzy. Na szczęście szybka reakcja lekarzy uratowała nasze maleństwo. Poród odbierało około 10 osób, do ostatniej chwili wstrzymywali się z cc. W ostatnim momencie porodu byłam w takim transie, że miałam wrażenie że stoję obok i patrzę na świetny film akcji - głupie uczucie, ale miałam wrażenie że schodzę. Z tego wszystkiego najprzyjemniejsze było szycie - strasznie mnie rozerwało w środku bo niby smerfetka miała hipotrofię a okazało się, że jest całkiem normalna, ale za duża jak dla mnie. Szyjka pękła po całości z dwóch stron, a na zewnątrz założyli tylko 4. Szyli mnie godzinę a ja płakałam ze szczęścia bo słyszałam obok w pokoju wreszcie krzyk mojego dziecka. Poród był bardzo ciężki. Nie dość, że długi to później okazało się że moja miednica jest szeroka ale za krótka aby urodzić dziecko, no i ta nieszczęsna kość ogonowa.
Jedno wiem napewno, że jeśli będziemy mieć kolejne dziecko to tylko cc. Faktycznie uczucie jest niezapomniane, jak nosisz maluszka przez 9 miesięcy a później widzisz jego śliczną twarzyczkę.
 
3 minuty

O godzinie 9:10 zostałam przyjeta na oddział, porobili mi jeszcze ktg i czekałam na mojego lekarza na łóżku...
Przychodzi położna i mówi do mnie tak " A dlaczego pani bedzie mieć cesarkę?"
JA do niej że miałam pierwszą...a ona opryskliwie do mnie " Ale to żaden argument, niech panie powie prawde"
Więc mówie żeby sobie zobacyła na skierowaniu co pisze! Ona się głosno zaśmiała i pokręciła odchodząc głową... ja sie bardzo zdenerwowałam,.... bo na sali leżało jeszcze kilka dziewczyn i bardzo źle się poczółam..za dosłownie 5 minut przyszedł do mnie lekarz z pismem do podpisania że nie wyrażam zgody na poród SN. ja to podpisałam i go pytam " Panie doktorze a dlaczego położne są dla mnie tak nie miłe? dopytują dlaczego bede mieć cc i są wścibskie" on nie powiedział nic.. po prostu poszedł do dyżurki i je solidnie opiepszył...za 5 minut miałam nad sobą całą dyżurkę położnych z pretensjami że przecież one nic takiego przykrego mi nie powiedziały itd.. ja nie miałam sił się tłumaczyć.. byłam sparaliżowana od strachu...I się zaczęło..
Dostały komendę by mnie przyszykować do zabiegu....
najpierw cewnik.... tak mi go zakładała że łzy mi leciały po polikach... wyciągała i wkładała i tak 3 razy...
później wkłucie głupiego węflonu... wymyśliła że mam ciękie żyły i nie może się wkłuć... mam pokłuta 8 razy lewą rękę..za 9 razem wbiła się w nagdarstek... podłączyła kroplówkę... i jedziemy na blok.
Ja się całą trząse na tym łóżku.. strach opanował mój cały organizm... nie mogłam nad nim zapanować.
Godzina 11:20 jestem na bloku... dostaję znieczulenie w kręgsłup.... czuję jak robi mi się ciepło w nogi ale nadal je czuje, nadal moge nimi ruszać.... leżę... i sie modle do Boga.. by to znieczulenie zaczęło działać..
Po chwili słyszę jak anastazjolog krzyczy do drugiej anastazjolog " Kurde ona ma źle założony węflon... nie leci kroplówka, nie nawadnia sie... szybko przekłówaj..." ta po raz kolejny szuka żył.... krew sie leje z ręki bo nie może sie wkłuć...po kilku minutach sie wkuła..ja nadal leże... dostałam maskę z tlenem na twarz.. czuje że jest mi gorąco.. cała aparatura i moje tętno piszczy! po chwili nie moge oddychać.. mam wrażenie że ktos usiadł mi na płuca.. jest coraz gorzej, robi mii sie niedobrze... odlatuje... i przez jakby mgłe słysze głos anastazjolog " podawaj szybciej... szybciej... kroplówka na pełną kite" druga pielęgniarka do mnie krzyczy.." niech pani nie zamyka oczu...pani justyno... to minie zaraz! A ja nic nie reaguje, chce kiwnąć głową i nie mogę! Nogami ruszać nie mogę, rękoma a nawet jednym palcem u ręki..." myśle sobie!
Umieram, nie zdążyłam sie z nikim pożegnać.... nadal nie moge oddychać... tlen nie pomaga, dusze sie! aparatura piszczy i wszystko miga... patrze na monitor ciśnienie 45 na 30... myśle sobie. Umieram... po chwili robi mi sie ciepło..jeszcze bardziej! anastazjolog krzyczy... zaraz pani przejdzie! I faktycznie przechodzi... leże! Aparatura powoli wraca do normalnego " pikania" anastazjolog do mnie mówi... " Zle pani wkuły węflon, kroplówka nie zleciała i ciśnienie bardzo spadło" cała akcja trwała 3 minuty.. a mnie sie wydawało że z 3 godziny...
Przychodzi mój lekarz, widze jak zakłada fartuch.. zakrywają mi brzuch..i juz nic nie widze. Czuje że ruszam palcami u nóg... myśle sobie.. niech sie dzieje co chce!
Czuje lekkie kołysanie na boki i odłos chlustającej wody.. i płacz! Lekarz do mnie mówi " Pani Justyno ale ma pani pięknego synka" " Pani Justyno słyszy Pani jak płacze" a ja leże i mi to obojętne! Patrze na niego jak nie na swoje dziecko... ( opisuje wam i rycze) on krzyczy, położne go wycierają i udrażniają ja na niego patrze, ale jest mi on obojętny! Położna mi go położyła na ramieniu i mówi do mnie " niech mu pani da buziaka przywita sie z synem" a ja nie wiedziałam co ona do mnie mowi... ( po lekach które mi zaaplikowali nic mnie nie obchodziło, leżałam jak naćpana) po chwili poodpinali mnie od aparatury... koniec zabiegu!
Wyjeżdzam z bloku na wóżku widze Tomka bladego pod blokiem... mówi do mnie! Widziałaś go! Widziałaś naszego syna???? widziałaś jak jest do ciebie podobny!!!
I dopiero do mnie dotarło że zostałam po raz kolejny mamą.. że tam na górze czeka na mnie zawiniątko...a w nim mój synuś o którego tak długo się staraliśmy! Że Czarek ma brata!
Dopiero na sali po porodowej mnie to wszystko puściło...rozpłakałam się! I gdy mi go przynieśli po godzinie... tuliłam go i przytulałam i nie mogłam uwierzyć w to że nie chciałam nawet na niego patrzeć, a on taki maleńki i bezbronny...
Teraz słodko sobie śpi obok mnie... patrze na to cudo jak sie uśmiecha i wiem że nie mogłabym już bez niego żyć:)
 
Ready... Steady... Gooo...

Więc jak wiadmo wszytskim zaczęło się sto lat temu :p Skurcze miałam daaaawno, ale rozwarcie nie chciało się ogarnąc...

15.06 tj środa od 4.40 byłam na nogach bo miałam już tak silne i tak regularne skurcze ze myślałam że zdechne, ale i tak wychodziłam z założenia że to NADAL nie jest to :p... Skurcze najpierw co 10 minut, potem co 8 minut.... i potem szybko byly co 4 minuty i długo długo takie własnie były.. Postanowiłam IDĘ DO WANNY i poszłam... skurcze się nasiliły ale stały sie nieregularne, wiec myślę se PFFFF NARA...
Ale tak z 30 minut później się nasiliły i znów regularne... zaczęły byc takie ze zginało mnie w pół z bólu i mój stary się wkrzył i mówi MAŁA TY MNIE NIE WKUR.WIAJ JEDZIEMY DO SZPITALA... ja długo mówiłam nie nie nie, ale każde kolejne wyginanie w paragraf mnie przekonywało... tak więc około chyba 14 pojechaliśmy do szpitala... skurcze all the time takie same... przyszła pani ginka dyżurująca wrzuca mnie na fotel a tam DUUUUUUPPPPPPPAAAAAAA !! Ostatnie 2 miesiace miałam na opuszek rozwarcie a ona mówi mi ROZWARCIA BRAK !! (załamałam się !!! !!! !!!) i ona mówi do mnie, "ale możemy zrobic tak, ze ja panią położę na patologię i bedziemy monitoorwac skurcze" na co ja po poprzednich doświadczeniach po beszczelnemu zareagowałam i powiedziałam "pffffff nie ze mną te numery !! Ja dziękuję bardzo!! Skoro nic sie nie dzieje jadę do domu" oczywiście mówiłam to z rykiem (płakałam z załamania i wściekłości, że to nadal nie to mimo ze ból taki obrzydliwy)

No i wyszłam z rykiem, ide do auta do męża i ryyyycze ryyyycze ryyyycze i mu mowie co i jak.. Po czym stwierdzil, że on idzie z ta lekarka pagadac bo on nie moze patrzec na to jak ja cierpie... no i poszedł i zaraz wrócił... i mówi "pani dr powiedziała, ze chce cie polozyc na patologię, ze chce obserwowac skurcze bo jest wiele rodzajów skurczy i jesteś już tyle przeterminowana, że to trzeba monitorowac!! I że jeżeli są to skurcze porodowe to się rozkręci, ale jeżeli będą to skurcze porodowe, a rozwarcie nadal nie bedzie postepowac to wtedy następnego dnia zrobią mi cc bo dziecko już za długo jest w brzuchu, żeby tak nic się nie działo..." no i ja mówię NIE NIGDZIE NIE IDE i wyje... mąż mnie błagał wręcz, prosił, żebym została, że oni chcą mi pomóc ale ja sobie nie daje pomóc itd itp... ale w końcu mówie no ok (przekonało mnie że nie bęę sama, że może byc ze mną Tomek całą noc nawet bo to nie będzie jako jego zwykla wizyta ze o 20 do domu, tylko obserwacja i czekanie na poród i Tom może byc ze mną cały czas....)

No więc około 15.30 wrócilismy na ip i mnie przyjęli (ta lekarka prosiła Tomka żeeby namówił mnie na powrót, bo ona chce mnie obserwowac !! No i mnie przyjeli, poprosiłam o pokój gdzie będę sama (taki dostałam na tej patologii mimo, że kobitek było pełno) tylko zapowiedzili ze jak zabraknie miejsca to mi kogos poloza, ale polozyli dopiero koło 20.30 taka młodą laseczkę jak ja już miałam nieogara mózgowego :p

No wiec pierwsze ktg skurcze zapisywały się miedzy 80-95 bolało ale nie jakoś strasznie...
Następne ktg po godzinie, skurcze między 95-107 zapisywały się
nastepne ktg skurcze dochodziły do 120, co 3 minuty...
Decyzja piguły - prysznic, tak też zrobiłam... ALE TO BYŁO STRASZNE !! Ona powiedziała, ze ciepła woda pomoże lipa... jak polewałam brzuch ciepłą wodą w czasie skurczy to była masacra..nie wiedziałam co robic za co się łapac ! Ból nie do opisania (ale to przez ta wodę)

Po 30 minutach wyszłam spod prysznica... skurcze co 2-3 minuty jeszcze mocniejsze... i tak było przez godzine i przyszła piguła (tak btw zaje.bista kobitka, mega miła !! z reszta kazda jedna każda taka miła, troskliwa pomocna !!) i się pyta o skurcze, to jej powiedziałam co i jak i stwierdzila ze dzwoni po ginka zeby mnie zbadała... w tym czasie łaziłam po korytarzu, i przy każdym skurczu z bólu klękałam a tułowiem opierałam sie o ścianę (tak mi łatwiej było)... no i około godziny 22.15 przyszła pani ginka i mnie wzieła na badanie..
Achaaa wtym czasie kazałam pojechac staremu mojemu do domu zeby się ogarnal i dam znac jakby coś... (spodziewałam się ze nie dam znac :p)
Siadam na fotel, ginka zagląda, smyra, przepycha kręci nosem i nagle błysk w oku "JEST !! 2 cm !! rozwarcie jest od strony krzyża i bardzo trudno jest je wybadac !! Ale jest dobre 2cm" wtedy druga ginka (zmieniały sie i obie mnie badały) zajrzała i potwierdziła... No z radości zaczęłam na tym fotelu skakac :p I pani ginka mówi "no to co, rodzimy dziś.. teraz na spokojnie pójdzie pani do pokoju spakuje sie, zadzwoni po męża i na porodówkę przenosimy" ryczałam ze szczęścia !! I wtedy piguła podeszła do mnie żeby mi krocze ogolic w razie w i jak zaczęła golic w tym momencie PLUSK... WODY MI ODESZŁY (to już w ogole sobie pomyślałam że naprawde dziś !! Ze jak już wody poszły to Olcia bedzie niedługo ze mną , matko jaka ja byłam szczęśliwa !!) na co lekarka mówi, "no dobra, to teraz, JUŻ NIE NA SPOOJNIE, szybko prosze zabrac najpotrzebniejsze rzeczy, zadzwonic po męża i on dopakuje panią do końca, a pani na porodówkę JUŻ" (nie to ze za 5sec urodze, tylko zebym juz byla na miejscu i zeby sie tam mna zajeli i wpisali mnie i zaczeli procedury porodowe, bo jak wody odchodzą to rozwacie na ogół to szybka akcja)

Wzięłam miśki żelki moje, wodę klapki i ręcznik, piguła wzięła mnie na wózek i zawiozła na porodówkę, ja całą droge z szerokiem uśmiechem na twarzy, zę na porodówce sie zdziwliły ze mam skurcze i się tak uśmiecham bardzo :p
No i na porodówce byłam jakoś około 22.30 może później wtedy znow mnie zbadano, ale to już położne (te które odbierały mój poród - bo lekarka to na 5 sekund przyszła :p) i miałam już rozwarcie na 3cm hihihi :) no i tak sobie łaziłam po korytarzu z mężem skurcze coraz mocniejsze, ale jakoś nie było masacry... no i za godzine o 23.30 miałam rozwarcie na 4 cm i wtedy mnie do wanny wrzucili i tam byłam z godzine kolejną... i około 00:30 badanie kolejne i rozwarcie na 5cm, po czym zaczęło mi byc strasznie niedobrze, myślalam ze sie schawce.. no i prawie prawie... ale dałam rade.. i im mówię, że zaraz isę porzygam i z resztą KUUUUUPPPPAAAA !! !! !! to znaczy darłam się do męża że ma iśc tam i je sprowadzic bo nie ogarniam !! Przyszły badanie i miałam 8/9 cm rozwarcie po 30 minutach !! :D na co one "wow, niezła pani jest" a ja mówię "no raczej, że jestem :p" ale to rozwarcie już nei chciało tak szybko iśc :( nawet nie tyle to wszystko bolało, co po prostu mialam takie uczucie że zaraz eksploduje przez te parte i ze ja musze powstrzymywac je i to była męczarnia, bo bólu nie pamiętam...
W oczekiwaniu na to rozwarcie ostateczne w przerwie miedzy skurczami spałam... po prostu zasypiałam... jak przychodził skurcz darłam się wniebogłosy (zawsze tak odreagowuje)...
Mąż był cały czas ze mną, zrozpaczony i załamany, że nie moze mi pomóc blady jak ściana był (moze nie ściana na porodówce bo rodziłam w dali tzw lawendowej i ściany były w tym własnie kolorze ;) ) cały czas trzymał mnie za rękę i w pewnym momencie zaczłą mnie po tej ręce cmokac na co ja oprzytomniałam spojrzałam na niego moim szatańskim spojrzeniem i powiedziałam "PRZESTAŃ MNIE KUR.WA CAŁOWAC PO RĘCE !! !! !!" położne wybuchły śmiechem (po fakcie mąż mi powiedział, że bardzo był mu porzebny opierdziel ode mnie, bo on juz sie rozpływał i płakac mu sie chciało ze ja tak cierpie i sam nie wiedział co sie ze mna dzieje, ale jak ja moim "słodziutkim" głosikiem powiedziałam co powiedziałam i szarpnęłam nim za rękę to oprzytomniał i wiedział, ze bede zyc i ze ulżyło mu gdy tak zrobilam bo wczesniej zero kontaktu ze mną na nic nie reagowałam (mdlałam w miedzy czasie) a tu Dagmarka ma sie dobrze :D :p

No i około 2.25 (może później) położne kazały mi przec.. nie wiem ile razy parłam ale sporo, bo główka nie mogła wyjsc (coś tam ponoc to ma wspolnego z tym ze to rozwarcie miałam takie od krzyza i to utrudnia) ale w końcu główka zaczęła się pojawiac i położna mówi "widac główkę, juz prawie wyszła, chca pani dotknąc?" na co ja mówie "i co jeszcze KUR.WA" (póxniej było mi tak głuppio, ze tak powiedziałam do nich ale ja mega nieświadomke miałam i srednio to pamietam tylko mąż mi powiedział ze tak powiedziałam, ale one sie nie wkurzyły tylko zaczeły smiac ;) :p) no i potem już się potoczyło szybko, jak głóka wyskoczyła, to poczułam że bardzo dużo czegosc płynnego ciepłego ze mna wylatuje a zaraz później jakiś ogromny glutel wyleciał, ale to już była Olcia :) Jak to mój mąż powiedział, wyglądała jak surowy kurczak, do obróbki :p
MASACRA JAKA ULGA.... Stary ryczał jak bóbr, że Olcia się urodziła i że ja jestem taka dzielna... ja też ryczałam, ale z zupełnie innego powodu... BÓL MINĄŁ !! żadnych skurczy, żadnego parcia... jakie to było boskie !! Czułam się taaaaaka lekka !! :)

No i dostałam małą na brzuszek... cieplutka, malutka słodziutka... zakochałam się !! Mąż w tym momencie to już w ogóle ryczał nie z tej ziemi !! (KOCHAM GO !!)

Oczywiście nie obyło się bez nacięcia... bolało tak strasznie ze nie czułam skurczy hahahahaha :p i mega dziwne uczucie jak cie tak tną strasznie dziwne !!

Łożysko urodziłam w niecałe 10 minut i ptem pani dr mnie zaszyła (to juz nie bolało ale znieczulenia nie dostałam)

Ogólnie jak o 22.30moze troche pozniej zapadla decyzja ze bede rodzic tak o 2:50 Olcia była na świecie :) Panie powiedziały, że bardzo ładnie sobie poradziłam, bo pierworódki ostatnio u nich po 18h rodzą, a u mnoe 4h i po krzyku :)

O 4 przenieśli mnie na oddział położniczy, a o 8 już się domagałam by mi pozwolili wstac, bo już mi się leżec nie chce...
Nic nie bolało i nadal nic nie boli... Na obchodzie o 8.30 lekarka spojrzała na moje krocze silnie zdziwiona i mówi "gdyby nie te pare szwów, to prawie nie widac ze pani rodziła pare godzin temu" i tak tez sie czułam !!

Pierwzy raz od 9 miesiecy czułam się bosko i nadal tak się czuję :)


O jaaaaaa ale się rozpisałam :p
 
Więc i ja opiszę :-)
Wszystko zaczęło się 16.06. Po intensywnym dniu wcześniejszym (mycie okien, seksik i masaż sutków w wannie) wybrałam się na zakupy ze znajomym i zaczęły mnie łapać skurcze już w sklepie, ale stwierdziłam, że to jeszcze nie "to". Od rano lało się ze mnie jakoś dziwnie, bo jak zazwyczaj za cały dzień zużywałam 4-5wkładek, to do godz.13 miałam już zużyte właśnie 5, a nie spałam od 7. Zadzwoniłam do ciotki, spytać się co to może być, a ona, że pewnie wody mi się sączą. Postanowiłam zadzwonić do swojego gina, ale pomyślałam, że najpierw się upewnię co to. Poszłam poleżeć do wanny... Wychodzę, a tu cyk... wody się leją po nogach strugami. Także już do gina nie dzwoniłam. Poinformowałam Sz., moją mamę i teściową, że jadę dzisiaj rodzić. To było koło 15. Sz. pracuje do 15, więc mówiłam Mu, żeby się nie zwalniał z pracy, bo i tak musiałam czekać ,aż przestaną się tak bardzo lać, żebym gdzieś mogła się ruszyć (siedziałam cały czas na ręczniku ze ściśniętymi nogami). Także siedziałam i czekałam aż Sz. wróci, a tu 16, a Jego dalej nie ma. Dzwonię za Nim, a On, że zaraz wyjeżdża. Okazało się, że jak jechał z pracy, to spotkał kolegę i sobie z Nim musiał porozmawiać... Ręce mi opadły ;-):-D Ja tu rodzę, a on sobie rozmawia. Oczywiście się śmiałam... Także poczekałam aż się Sz. wykąpie, coś zje, bo wiedziałam, że szybko to się nie rozwinie, bo skurczy brak. Tak więc, koło 17 wybraliśmy się na ip. Oczywiście wszędzie korki i nikomu nigdzie się nie śpieszyło, więc dopiero przed 18 byliśmy na ip.
Podpięli mnie pod ktg, po zarejestrowaniu a tu d**a, skurczy brak, rozwarcie na palec. Decyzja, że idę na patologię. Położna kazała mi dużo chodzić, więc spacerowaliśmy po cały szpitalu, aż zapomniałam o obchodzie :-) Znowu ktg i skurcze na 60, rozwarcie na 2 luźne palce. Dalej spacery i tak koło 20 ruszyły się takie skurcze, że mnie zginało w pół. Lekarka kazała mi balansować biodrami przy skurczy, bo tak Mały szybciej zejdzie do kanału rodnego. Sz. cały czas był przy mnie i masował mi plecy. Na szczęście miałam tylko skurcze brzuszne,a nie krzyżowe. W końcu koło 22 kazałam położne mnie jeszcze raz zbadać, bo już nie mogłam wytrzymać. Rozwarcie na 7 cm i skurcze co 4 min. Więc do rodzenia. Pielęgniarka mnie przygotowała (lewatywa i podgalanie) i tak o 23 wylądowałam na stole. Na ktg skurcze na 80-90, a mnie już wszystko bolało, także podali mi coś przeciwbólowego i wtedy zaczęły się skurcze na 120, ale ja już ich aż tak nie czułam. Kazali mi przeć i sapać jak pies :-D Co party Sz. informował mnie co wyszło, więc byłam na bieżąco :-D (że też mógł tam zaglądać). Także przy 4 partym, Mały wyskoczył, jak to Sz. określił "jak królik z kapelusza". Położna ponoć ledwo Go złapała... a zaraz po Nim wypadło łożysko. Także obeszło się bez nacinania. Pękłam lekko, bo miałam szycie krocza 1 stopnia, czyli 4 szwy z góry. Małego położyli mi na brzuchu, a Dumny Tatuś przeciął pępowinę.
Leżałam z Małym tak 2 godz. i o 3.10 pielęgniarki przyszły zważyć i zmierzyć Mojego Kruszka. 3560g / 57 cm i 10 pkt :-) Pół godz. później szłam już do ubikacji, a koło 6 rano sama pod prysznic. Oczywiście w głowie mi się tak kręciło, że w kabinie prawie zemdlałam, ale oblałam się lodowatą wodą i postawiło mnie to na nogi :-) Później było już tylko lepiej...
Ordynator na obchodzie śmiał się razem z położną, że rodziłam jak wieloródka.
 
Iprzyszła kolej na moją opowieść .
Zastrzegam że to co opiszę to jest wyłącznie moje indywidualne odczucie,i chcę opisać w jak najbardziej wiarygodny i odzwierciedlający sposób abyście mogły zrozumieć chociaż w części moją opowieść.
Wszystko zaczeło się w nocy z soboty na niedzielę 11-12.06.Około 1.30 obudziło mnie jak zwykle parcie na mocz,zeszłam do toalety zrobiłam co swoje wstałam i posikałam sie po nogach(bynajmniej tak wtedy pomyślałam).Usiadłam na kibelku żeby dokończyć ale nic nie poleciałao.Trochę zaskoczona byłam że siuśki są lekko różowe alke kompletnie nie skumałam o co chodzi.Poszłam do kuchnie po mleczko i tam delikatnie zoowu coś zaczeło ze mnie lecieć,nie mogłem tego powstrzymać i dopiero czacha zaczeła myśleć.Pomyślałam ZACZEŁO SIĘ!!!!!!!!Poszłam po ręcznik usiadłam na nim i napisałam do Was na BB,wtedy też poczułam lekkie skurcze były one troche mocniejsze niż miesiączkowe,i takie co 5,10,minut.Zaczełam się bać .Chciałam wziąśc prysznic ale wcześnie poinformować męża.Poszłam na górę po męża i powiedziałam że chyba się zaczeło .Wyskoczył z łóżka i biegał po sypialni jak kura bez głowy. Pomyślałam ...boże a to on miał być dla mnie wsparciem.....
W drodze do szpitala liczyłam skurcze które były nie rególarne i taki do zniesienia,pomyślałam że jeśli tak wygląda poród to spoko mogę byś surogatką:pCzly czas czułam że wody mi sie sączą ale nie było jakigoś szaleństwa,martwiłam sie że sa różowe gdzieś tam wyczytalam że to nie dobrze.
Na izbie przyjęć wstępny wywiad i podłączone ktg,skurcze są ale słabo sie zapisują.Nie są wystarczające.Położna pyta jak określam rodzaj bólu.....hmmmm cięzkie pytanie........chwalę sie jej że jestem wytrzymała na ból i jest to dla mnie do przeżycia.Poprosiła o kartę ciąży i badania moje wyszła wróciała po chwili że mnie zatrzymują na oddiale.Zaprowadziła mnie do pojedynczego pokoju szyjka zamknięta a ja mówię że ból jest coraz mocniejszy i regularny co 5 minut.Potraktowała mnie żelem który szczypał i kazała dzwonić w razie czego.
Bolał coraz mocniej,nie mogłam sobie miejsca znaleśc,nie mogłam leżeć bo ból był nie do zniesienia.Raz złapał mnie skurcz jak siedziałam to byślałam że urwę roczkę w krześle. Po jakimś czasie przyszła położna sprawdzić co u mnie,poprosiłam o coś przeciwbólowego bo jednak nie dam rady,dała mi dwie tabletki ale to nic nie dało.Dalej tkwiłam w bólu . Starałam się myśleć o czymś przyjemnym i odpowiednio oddychać kiedy skurcz nadchodził ale to tak bolało że zatyklało mnie.i nic nie wychodziło z tego.Połozna ,która odwiedzała mnie dosyć często zaproponowała wanne,co miało złagodzić skurcze,ale rodzących było wiele a wanien tylko 4 na oddzile wię musiałm czekać.Zaczełam płakać z bezsilności,wiedziałam że jak nie będe miała odpowiedniego rozwarcia nie dostnę znieczulenia,a to rozwarcie nie przychodziło.Skurcze juz były tak silne że nie umiałam ustać na nogach,a tylko taka pozycja była do zniesienia.Kiedy nadchodził kolejny modliłam sie żeby nie upaść.
[FONT=&quot]Nie wiem ile czasu mineło,ale do mnie to były wieki,ból był już na granicy mojej wytrzymałości.Nie byłam w stanie już mówić .Połozna sprawdziła kilejny raz rozwarcie i nic,była zdziwiona że nic nie postępuje.Zapytała jak określilabym ból jaki teraz mam powiedziałam jej że chce umrzeć,bo nie miałam innego określenia na to co czuję.Położna wyszła i przyszła za jakieś 10 minut ze strzykawką.Powiedziała że rozmawiała z lekarzem i może mi podać morfinę.Nie wiem czemu ale jakby mnie ktoś w mordę strzelił,czy ona naprawde uwierzyła w to co powiedziałam. Morfina [/FONT][FONT=&quot]kojarzyła mi sie raczej ze śmiercią,zadałam jej więc szereg pytań odnośnie wpływu morfiny na dziecko i postanowiłam ją przyjąć.
[/FONT] Przez jakieś 2 godzinki byłam otępiała,ból był nadal ale miałam do niego bardzo obojętne podejście.Wtym stanie zastał mnie mój mąż który właśnie przyszedł,opowiadał później że coś majaczyłam i kuliłam sie jakby nadal mnie bolało.Bo mówię ze mnie bolało ale morfina tak zadziałała że mnie ogłupiła.Nabrałam przez ten czas trochę siły.
Po dwóch gopdzinach otępienie po morfinie ustało, skurcze znowu dawały mi nieżle popalić.Regularnie co pięć minut skurcz a pomiędzy pojawiały sie jedne dwa słabsze.Zdawało sie to nie mieć konca Wiedziałam że akcja rozwierania szyjki ustała w momencie podania morfiny więc nawet nie oczekiwałam że mam rozwarcie.Mąż był moją ostoją,i pomagał jak najlepiej potrafił ale wszystko szło nie tak.Ból był nie do zniesienia.Połozna przyniosła mi obiad ,ale nie byłam w stanie nic przełknąć.
Zbliżała się kolejna zmiana i przyszła nowa połozna,kolejna sympatyczna osoba która próbowała mi pomóc.Zrobiła masaż szyjki po którym myślałam że sie zesram.Przyszła moja mama i z dobrą godzinę wisiałam jej na rmieniuusiłując sobie ulżyć,a ona dzielnie znosiła mój ciężar.Jak sobie to teraz przypomne to mam łzy w oczach,bo nie wyobrażam soebi jak bym mogła przejśc przez to bez obecności jej i męża.
[FONT=&quot]I kolejna wizyta położnej i badanko,kiedy wyciągała rękę uśmiechneła sie do mnie i dwoma polcam pokazała rozwarcie.......byłam szczęsliwa.Kazała iśc do toalety a ona naszykuje wanne.Poszłam do toalety byłam w siódmym niebie.Przed rzwiami jeszcze słyszałam rozmowę męża mojej mmay i położnej,że najpierw wanna a później najprawdopodobnie porodówka i powinno teraz pójśc szybko.Ale w toalecie złapał mnie juztaki skurcz że nogi tym razem odmówiły mi posłuszenstwa upadłam na kolana krzyknełam żeby mi ktoś pomógł ale nikt mnie nie słyszał bo nie mogłam wydobyć z siebie odpowiednich tonów tak byłam słaba.Czołgałam sie już ostatkiem sił do drzwi i z trudem sięgnełam klamk iżeby je otworzyć..........mąż mnie podniósł i wyszeptałam tylko że nie chce wanny nie dam rady chce znieczulenie
[/FONT] Na porodówce przygotowania do podania Epidrual zdawały sie być wiecznie. Ból minął jak ręką odjął.
Przez najbliższe 3 godzinki,leżałam śmiałam sie i jadłam przysmaki.Był nadal mój mąż i mama.Obydwoje byli już zmęczeni a mnie się zbirało na życie.Praktycznie do samego konca byli oboje ,jedynie dosłownie tuż przed samym punktem kulminacyjnym mój mąż zdecydował sie zostać a mama wyszła.
Partych było kilka ale nie mogłam wypchnąć chociaż robiłam naprawde wszystko.Nagle przy mnie znalazły sie już 3 położne lekarka z lekarzem steżystą na ginekologa i pielęgniarka od dzieci.Lakarz zapytał sie czy może jej podopieczna odebrać poród ,dziewczyna była bardzo sympatyczna i godna zaufania.Zgodziłam sie,jednak koniecznośc była użycia próźnociągu ,synek zbyt długo był w kanale rodnym.Wystraszyłam sie bo słyszałam że może to urządzenie zrobić ślad na główce,ale najważniejsze było jego życie.Zbliżał sie kolejny party i Bejnamin był na świecie.Krzyczał odrazu,więc sie uspokoiłam.Dostałam go na brzuch i patrzyłam na główkę,miał ją delikatnie zassaną ale nie hyło tragedii.Spojrzałam na męza miał łzy w oczach.Wiecie co po 15-tu latach małżenstwa pierwszy raz zobaczyłam u mojego męża łzy.
 
cd....

popękałam szyła mnie też ta sama stażystka i musze Wam powiedzieć że jestem bardzo zadowolona z jej pracy.Czasami jest tak że rutyna lekarzy doprowadza do błędów,lub drobnych uchybień a u młodych lekarzy czegoś takiego nie ma.
Leżałam tak dobrą godzinkę ,malec i ja mieliśmy podwyższoną temperaturę.Na sali porodowej spędziłam jeszcze sama z maluszkiem 3 godzinki później przewieźli mnie na poporodową.

Podsumowywując, nie wierze że wszystkie mamy taki sam ból.Moja odczówalnośc była na granicy wytrzymłości jedynie co mnie trzymało przy zdrowym rozsądku to fakt że mogłam dostać znieczulenie jak tylko pojawi się to cholerne rozwarcie,w innym przypadku naprawdę miałabym chyba głupie pyśli.Nie wiem też co bym zrobiła gdybym musiała być sama,gdzyby przy mnie nie było najbardzie kochanych przeze mnie osób mamy i mojego męża.
Kochane jesli dotrwałyście do konca tej opowieści to gratuluję,postanowiłam sie zwierzyć z niej albo w taki sposób albo wcale.Bo to był naprawde dla mnie najważniejszy dzień,pełen co prawda bólu ale uwieczniony cudem którego kocham ponad życie.
 
ja moge tak jak teraz to rodzić, pierwszy trwał 18 h i 2 h skurczy partych bo młody przyblokował się w kanale
Ale od rana było tak, dopołudnia spokój, czyli wysprzatałam chałupe, zaliczyłam z młodym spacer, zjedliśmy szybciej obiad, bo na 15 byłam umuwiona do gina na wizytke, wczesniej pobbolał mnie troche rwa i brzuch ale tylko jak na @; Wziełam rano łyzeczke oleju, ale nawet mnie do kila nie pogoniło.
15.30 Wizyta- rozwarcie jak było takie było czyli dalej 3,usg ( 3700-3800) w ktg pierwszy raz zanotowały się skurczyki jakieć, ale słabe i bardzo nie regularne- gin stwierdził ze wizyta w srode i jak do tego czasu nic to w srode lub w czwartek musi mnie wysłac do szpitala, i zaznaczył ze jak zaczne rodzić w drodze do domu mam wracać i ze jak coś sie zacznie to szybko do szpitala bo pójdzie szybko.
Wracając do domu zaliczyliśmy jazde po polskich dziurawych drogach, w czasie złapal mnie ostry ból pleców, ale jak stanel;ismy i pochodzilam przeszło.
W domku byliśmy przed 17, przejełam młodego od babci, poszłam z nim i M na trampoline chwilke poskakać- tzn ja stałam, a moja dwójka szalała, poszliśmy do lasu, ale nie doszliśmy- bo młody uparł się ze chce na barana i wróciliśmu na ogród, zebrałam truskawki, których niestety całych nie zdazyłam zjeść, po badaniu wydało mi się ze zaczeły mi sie sączyc lekko jak przy Kamilu, ale myslalam ze albo to, albo po badaniu
19 zgoniłam towarzystwo na kolacje, mlody zjadł, ja szamałam truskawki, potem Krzys poszedł kąpac młodego i kłaśc spać;
Ja obejrzałam sobie zaległy serial i czekałam na drugi na n, skacząc na piłce.
20 serial na n i zlazłam z piłki bo zaczął mnie boleć brzuch, potem koło 20.30 zaczełam pisac sobie bóle, ale ni myslałam ze to skurcze bo takie jakiec niewyraźne były, ale było co 7, potem co 5; okurat Krzys zszedł z góry ze młody spi, poszedł jesc kolacje, a ja do wanny czy się rozejdzie czy nie, nie było co 4 o 21.30 , zebralismy się do szpitala.
Na IP byliśmy o 22, poczekaliśmy troche na położną, potem papierologia i ktg- skurcze sie uspokoiły, niepisały się zbytnio, ale babko mówi ze tak bywa, i na góre zbada mnie gin i usg.
Na górze w usg taka waga jak wczesniej, rozwarcie na 5, i poszło więcej wód.
Koło 23 byłam na porodówce, Krzys polecial po torbe i zaraz wrócił, mnie podłączyli pod ktg, skurcze były coraz bardziej bolesne,po jakimś czasie przyszła położna, a ja do niej zeby mnie odłączyła, bo ide pod prysznic o nie wytrzymam, wczesniej do krzyśka ze jak mają być takie a jest dobiero 5 to ja nie dam rady, a połozna mnie bada i mówi ze nigdzie nie ide bo jest 9, wczesniej zrobiła mi masaż i teraz jeszcze jeden, chlusneły wody, mówi do drugiej dzwoń do lekarza i na noworodki, ja na nią jak na wariata co już???- ona no to próba parcia, kilka parć, patrze w czasie jednego, a mały już barki i glowa na zewnątrz; był u mnie na brzuchu zanim lekarze i noworodki zdazyli przyjśc, łożysko poszło szybko, niestety cięcia nie udało sie uniknąć. Na porodzie był mój gin i drugi taki mlody, ale szył mnie ten mlody, mój się smiał ze mówił ze szybko pojdzie, dostałm oksy na macice, bo mój stwierdził zeby poszła, bo skurcze sie poźno zaczeły i żeby nie było problemu

wiec poród szybki, na chodzie byłam zaraz po nim, nie wymeczona tak jak po Kamilku, przed 2 wylądowałam na rumingu z Damiankiem, niestety M musial już jechac do domu; jakby nie naciecie było by super.
 
teraz moja kolej.

w sobotę nad ranem 18.06 o 1.28 obudził mnie ból jak zaparcie i myślałam,że to właśnie to,bo przez cały dzień się nie wypróżniłam.połozyłam się ,ale zaraz przyszedł drugi,wzięłam telefon i wybrałam nr Darka,ale pomyślałam,że może jeszcze nie to,więc się rozłączyłam.no ale zaraz był jeszcze jeden,więc już nie zwlekałam i zadzwoniłam,a ten na piwie:szok::no:,gdzie powinien być w pogotowiu!przyleciał w ciągu 5 min,ja zdążyłam się wykąpać,co bym włosów tłustych nie miała(bo miałam je umyc rano) i w wannie wyleciało mi trochę śluzu o skurczach nie wspomnę.po schodach schodziłam z nogami skrzyżowanymi i cały czas musiałam oddychać.na izbie skurcz,na izbie porodówki skurcz i 6cm rozwarcia:szok:,poszłam na łóżko porodowe,skurcz za skurczem,podłączyli mi KTG ,nie wspomnę,że lewatywy nie zdążyli zrobić i po 5 min urodziłam,po nacięciu niestety o które sama poprosiłam.była 2.25,czyli od pierwszego skurczu niecała godz.
nie zdążyłam się zmęczyć,rozmawiałam z lekarka,kiedy mnie szyła, o remoncie itd,nic mnie nie bolało,tylko jeden szew koło dupki,który teraz mnie ciągnie jak dłużej postoję.siedziałam od razu,mało tego chciałam wstać jeszcze na porodówce,żeby iśc siku,bo miałam pełny pęchęrz i skurcze macicy miałam podwójnie bolesne.jedyny problem jaki miałam to po 2 dniach z brodawkami i nawałem mleka.
to tyle. życze każdej kobiecie takiego porodu.
 
reklama
To może i ja opowiem o swoim porodzie. W szpitalu wylądowałam 6.06 o godzinie 9 a skurcze miałam nieregularne od około 2.30 w nocy i pomyśłałam sobie że ładna data na urodziny małej. W szpitalu mnie przyjęli na porodówkę i po badaniu stwierdzili że mam małe rozwarcie na ok 2 palce a skurcze nie ustepowały i się nasilały. Po południu przyszedł ordynator i mnie zbadał okazało się że rozwarcie nie postepuje a skurcze są coraz gorsze chociaż optymistycznie powiedział że moze dzisiaj urodzę. Potem KTG i skurcze które się nie rejestrują, następnie kolejne badanie i troszkę wieksze rozwarcie a mnie już nosiło z bólu, niestety na znieczulenie nie było narazie szansy. Wieczorkiem dowiedziałam się że mogę na porodówce spędzić nawet tydzień bo jestem przed terminem a oni takich porodów nie wywołują i powiem wam że się rozkleiłam i rozeczałam jak mąż przyjechał wieczorem z mamą, nie mogłam rozmawiać bo łzy mi leciały z bólu i z perspektywy zostania w szpitalu - nie wiadomo do kiedy. Noc oczywiście była nie przespana bo skurcze się nasilały a dziewczyny na porodówce przyjeżdzały i rodziły co mnie dołowało jeszcze bardziej. Rano miałam wizytacje i sułyszałam w tle słowa " ze mamy jedną rodzącą ale nie wiadomo kiedy urodzi" i znów prawie beczałam. Następnie miałam badanie, masaż szyjki czyli ból okropny ale do zniesienia i tylko zapamiętałam słowa ordynatora " że pani miała podobno rodzić wczoraj...". Skurcze oczywiście się nasilały i nie maiłam siły siedzieć, leżeć tylko chodziłam jak otumaniona po oddziale. Skurcze na KTG słabe, rozwarcie już na 3 palce..... masakra!!! To chyba nagorsze bóle w trakcie porodu.... Nastepnie ok 14 wizyta męża i moje słowa że nie wiem kiedy urodzę.... przerywane oczywiście bo na skurczach nie mogłam mówić i widziałam smutne oczy męża które wyrażały ból i współczucie.

Następnie poszłam pod prysznic i chyba tam siedziałam z 30 min i nie chciałam wyjść tylko przyzła położna żeby mnie podpiąć na KTG, tam lezałam 40 min i chciałam odlecieć z bólu, nagle przyszła do mnie, patrzy na KTG i mówi ŻE PROSZĘ DZWONIĆ PO MĘŻĄ IDZIEMY RODZIEĆ!!! Ja byłam w szoku bo w przeciągu godziny rozwarcie się rozszalało i przyszły skurcze na ok 90 %, wykonałam szybki telefon zeby maż wracał na porodówkę.

Ja się przebrałam, poszłam na sale porodów rodzinnych i od razu poszłam pod prysznic, położna myśłała że nam tam zejdzie sporo czasu.... a jak przyszła to już byłam po prysznicu bo zaczęłam odczuwac parcie na "kupę" i kaząła mi podejść do drabinek, kucać i troszkę przeć, oczywiście piłka mi nie pomogła tylko stanie i kucanie przy drabinkach, może po 15 min takich partych przyjechał mąż i lekarka zayważyła ze praktycznie nie wstaje tylko prę więc zaczęła mi szybko zapinać wenflon i brac na fotel na badanie. Na fotelu okazało się że juz rodzę więć zaczęła szaleć i zwoływać ekipę na poród.

Po ok. 3 partych Patrycja była już na moich piersiach - uczucie niesamowitę a ja zaczęłam się śmiać i cieszyć że już po :)))) Potem żartowałam z położna jak mnie szyła, zupełnie ze mnie wszystko odpłyneło i tylko miałam uśmiech na twarzy, szycie nie przyjemne ale cóż to jest w porównaniu z pierwszymi skurczami :)))

Ogólnie sam poród trwał max 2 godzinki więc był szybki, obyło się bez znieczulenia..

Ogolnie poród wspominam bardzo dobrze jedynie perspektywa braku postępu i skurcze poczatkowe "jak na okres" to dla mnie była masakra.

W skrócie na odddział przyjechałam 6.06 o 9 a urodziłam 7,06 o godz 17.50
Bez wsparcia rodziny nie było by tak dobrze. Kocham ich wszystkich!! :)
 
Do góry