reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści porodowe - BEZ KOMENTARZY

eZOJA

Życie jest pięne :)
Dołączył(a)
26 Kwiecień 2007
Postów
17 051
Miasto
lubuskie
Czas start.
Nasze CZERWCÓWKOWE opowieści z porodów - jak w temacie ;-)
 
Ostatnia edycja:
reklama
To ja w końcu opiszę swój poród. Łatwy nie był;) Krótki też nie:)

Już kilka dni wcześniej miałam bóle jak na @, ale ponoć u niektórych kobiet pojawiają się one kilka godzin przed porodem a u innych kilka tyg. ,więc nie wiedziałam do której grupy się zaliczam i nie traktowałam ich jako wyraźnych sygnałów ,ze to już.
w czwartek- 12 maja spała u nas moja przyjaciółka, po południu robiłyśmy jeszcze zakupy, jakiś obiadek i brzuch co chwilę pobolewał.
Wieczorem coś mnie chyba tknęło, bo zaczęłam malować nad łóżeczkiem Mieszka zwierzątka a Michała wysłałam po wielkie zakupy do tesco. Ogólnie byłam tego wieczora jakaś podminowana i nawet się pokłóciłam z M. o jakąś pierdołę. Gadałam jeszcze z mamą przez tel. i obiecałam jej, że nie urodzę w piątek 13-tego;)
W końcu poszliśmy spać ok 24- dla Michała to miał być pierwsza przespana noc od 3 dni, bo 2 poprzednie noce spędził przed kompem- robił projekt... nIestety popsułam mu plany, bo o pierwszej obudziło mnie coś mokrego i ciepłego- zalały mnie wody. Zaczęliśmy w panice się zbierać do szpitala- ze mnie cały czas lały się te wody, nie wiedziałam ,ze może być ich aż tyle!!
Zostawiliśmy zszokowaną przyjaciółkę w domu (cały czas twierdziła, ze urodzę podczas jej pobytu:)) i pojechaliśmy do szpitala. W tej panice zapomnieliśmy całkiem, że mieliśmy jechać taksówką... A szkoda, bo potem M. zapłacił solidny mandat (zaparkował w niedozwolonym miejscu)
Na izbie przyjęć lekarz mnie zbadał- miałam rozwarcie 1,5. Poszliśmy na salę porodową i nic się nie działo przez dłuższy czas- skurcze takie ledwie- ledwie. Dostałam antybiotyk, bo nie miałam wyniku gbs (był do odebrania dopiero o 7 rano...) i podłączona do kroplówy chodziłam po pokoju. Strasznie chciało mi się spać ale M. mi nie pozwalał. W końcu po 6 h podali mi oksytocynę. I się zaczęły mega bóle... Na szczęście przyszedł mój lekarz na dyżur i zadzwonił po anastezjologów- dostałam ekspresem znieczulenie. Jednak mimo tych bóli rozwarcie tylko 3... Masakra jak to powoli szło! W sumie rodziłam 16 h. Znieczulenie niestety szybko przestalo działać i pod koniec myślałam już, że umrę z bólu. W końcu, po trzech parciach trzymałam Mieszka w ramionach:) W piątek, 13- tego o 16: 27
Niestety mnie nacięli i wyłyżeczkowali na żywca a i szycie nie było miłe- popękałam w środku i jakieś naczynka mi pękły -musieli wiązać. Ogólnie szyli mnie we trójkę i to z 45- 50 min! Ale miałam już małego przy sobie i było mi wszystko jedno:)
Właściwie najgorsze było to, ze przez cały czas byłam podłączona do ktg i kroplówy, ale moja cudna położna (państwowa!) pozwoliła mi siedzieć na piłce co jakiś czas.
Nie wiem dlaczego tej nocy odeszły mi wody ,ale mój organizm nie był jeszcze gotowy na poród- bez oksytocyny nie dałoby rady. I tak cudem uniknęliśmy cesarki... Położna mi powiedziała, że tej nocy było b. dużo porodów i to właśnie takich, ze wody odeszły a dalej cisza. Ponoć w pełnię księżyca pękają pęcherze płodowe- nie wiem czy to prawda, ale wtedy była pełnia...
A kiedy M. przyjechał z porodu do domu i wyszedł na balkon zobaczył... gniazdko i w nim dwa jajeczka! Gołębie uwily u nas gniazdko dokładnie wtedy kiedy rodziłam Mieszka, bo wcześniej go nie było! Teraz czekamy na Mieszkowe pisklaczki:) Co prawda nie cierpię gołębi i do tej pory walczyłam z nimi i nie miały wstępu na nasz balkon, ale w takiej sytuacji... no cóż. Zostają z nami póki co:)
 
No to ja jako druga opiszę swój poród.
W niedzielę rano obudziłam się w kiepskim humorze, wszystkich rozstawiałam po kątach, płakałam z byle powodu. Miałam przeczucie, że coś się szykuje. Mój P. oznajmił mi, że idzie na noc do pracy robić nadgodziny. Chciałam mu powiedzieć, żeby sobie darował, ale w sumie tego nie zrobiłam, bo nie chciałam wszczynać fałszywego alarmu.
O godz. 0.30 obudziły mnie bóle od krzyża, niezbyt mocne, ale pojawiały się jeden za drugim.
Wstałam, zadzwoniłam do P ,że już się zaczyna. Poszłam do łazienki ,umyłam się, ułożyłam włosy, dopakowałam torbę. W międzyczasie przyjechał P. Powiedziałam do niego, że ma się jeszcze położyć, bo skurcze nie są jeszcze zbyt silne. Usiadłam na krześle a skurcze coraz lżejsze. I w końcu zanikły. Pomyślałam „idę dalej spać”. Nim zdążyłam wstać złapał mnie tak silny skurcz, że się zgięłam w pół. Po kilku takich skurczybykach obudziłam P i pojechaliśmy na ip. Po drodze skurcze się jeszcze trochę nasiliły.
W szpitalu byłam o 3.30. Przyjęli mnie na oddział, zebrali wywiad. Położna mnie zbadała i było 4 cm rozwarcia. Powiedziała, że mam iść na salę i czekać na silniejsze skurcze. Przed 8 rano przychodzi lekarz, idę na badanie. Dr mi oznajmia, że mam 4 cm rozwarcia, a bóle miałam już silne:wściekła/y:. Stwierdził, że nie ma postępu porodu i mam czekać na obchód. Po 8 ordynator woła mnie na badanie. Ledwo doszłam z bólu. Po badaniu okazuje się, że mam już 8 cm rozwarcia i kieruje na porodówkę.
W 20 min z 4 cm zrobiło się 8:szok:. Docieram w końcu w bólach na tą porodówkę, położna mnie bada i mówi, że zaraz będziemy rodzić. Muszę dodać, że położne miałam naprawdę rewelacyjne. Wszystko mi tłumaczyły i mówiły co będą robić, a najważniejsze, ze pytały o zgodę.
No i zaczęła się druga faza porodu, 4 parcia i Mariuszek wyskoczył. Była godz. 10.25.
Był siny, nie oddychał, najprawdopodobnie był okręcony pępowiną. Dostał tylko 5 pkt, w piątej minucie 6 pkt., a w dziesiątej już 10 pkt.
Na szczęście obyło się bez nacięcia, tylko trochę pękłam i mam założone 2 szwy.


Zabrali go na obserwację, dostał tlen i po godzinie już go miałam przy sobie :-)
Pięknie przyssał się do cyca, aż nie mogłam uwierzyć, że to takie proste.
Na szczęście to niedotlenienie nie okazało się groźne w skutkach dla Mariuszka.
Na 3 dobę wyszliśmy do domku :-)
 
Ostatnia edycja:
Teraz kolej na moją opowieść z porodówki…przyznam szczerze że muszę sięgnąć głęboko do mojej pamięci…tak szybko minęło że dużo nie pamiętam. No więc po 2 dniach leżenia na patologii i niewiedzy co ze mną mają robić…w środę rano zapytałam na badaniu ginekologicznym wprost ordynatora co ze mną: czy dostanę prowokację czy mam tak leżeć aż mnie coś weźnie…ordynator trochę pomlaskał, zbadał: stwierdził że szyjka twarda i 1,5 cm rozwarcie, czyli nic się nie dzieje…a u nich nic na siłę…ale spojrzał do karty obserwacji pacjenta i powiedział że ze wzg na to ciśnienie zrobimy próbę OXY i czy się na nią zgadzam…ja oczywiści że się zgadzam i cała happy od razy poszłam na porodówkę…bez telefonu…dodam że o 5,20 miałam robione KTG wyszły skurcze ale nieregularne…to była 10,00 godzina…zaopiekowała się mną super położna, położyła na łóżku, wbiła wenflon, potem poklachala z inną położną, podłączyła w końcu OXY…dosłownie po 15 min poczułam skurcze, ale szły od krzyża…do pół godziny były regularne, coraz mocniejsze…poleżałam tak z godzinę…położna mnie zbadała i w tym czasie przyszedł znowu ordynator…w międzyczasie poklachałam z położną: o tym że bardzo bym chciała dziś urodzić, ona na to że widzi że się męczę, moje nogi są okropne i takie tak dżistu chlastu…no i jak badała ten ordynator się pyta jak wygląda sytuacja…ona na to że jest 1,5 cm rozwarcia ale szyjka stała się bardzo miękka…czyli po tak małej dawce OXY coś się zaczęło dziać…ordynator na to że odłączyć OXY zobaczymy czy samo się rozkręci…położna przytaknęła, lekarza się zmył a położna mi OXY przykręciła i zostawiła znowu na godzinę pod kroplówką…wtedy się zaczęły skurcze coraz mocniejsze i częstsze…ale na KTG nie wychodziy bo były od krzyża po tej godzinie mnie odłączyli i powiedzieli Pani Michalino pod prysznic, skurcze są co 3 min dzisiaj pani urodzi na pewno, ja cała happy biegiem na patologie po telefon żeby mąż przyjechał i do Was smski napisać…dokulałam się na salę, w drodze tam i nazat skurcze łapały jak nie wiem co, zadzwoniłam do męża że dzisiaj rodzimy ale spokojnie bo to chyba tak szybko nie będzie więc spokojnie niech skończy pracę i przyjedzie….a ja pod prysznicem siedziałam chyba z 45 min…stękałam nieźle ale nawet byłąm zadowolona…nagle wpada mój mąż do łazienki i mnie woła…ja mu że jestem…godz 14,00 chyba skurcze były wtedy mega ale pikuś pomyślałam, dam radę…mówie mężowi że mi się chce kupę i mi lewatywy nie zrobili :p…mąż na to: wyłaź bo ty rodzisz…a ja że chce lewatywę inaczej nic nie urodzę, siłą zaciągnął mnie na porodówkę…położyłam się na łóżku: odeszły wody, położna mnie bada i mówi o kurde 8-9 cm rozwarcia, rodzimy, pani Michalino proszę poczekać na męża (leciał się przebrać)…ona szybko też ubrała swój fartuch…druga szukała mojego Olka…a ja wrzeszczę że chce przeć…no i położna mówi to proszę przeć…Olek stał już obok mnie zdziwiony że tak szybko…czułam mega parte i położna do mnie że widać główkę, ja się zaczęłam drzeć a ona że mam się uspokoić i jej posłuchać, i przestać przeć bo nie będę nacinana jeśli będę się jej słuchać, posadziły mnie, jedna trzymała jedną nogę Olek drugą i ostanie parcie 14, 30 urodziła się Malwinka 3kg, 56 cm, 10 pkt…mężuś przeciął pępowiną…położyli mi ją na brzuszku i byłam wniebowzięta…pochlipałam sobie że mam śliczną zdrową dziewczynkę…przyznam że poród marzenie, nie nacięto mi krocza, nie byłam zmęczona, wszystko poszło jak z płatka…nawet ból nie był taki jak myślałam…teraz czuję się super, chyba przy tym porodzie wyszły mi jakieś endomorfiny czy jak się to tam nazywa…bo taka jestem szczęśliwa…
 
No to chyba i ja coś napiszę... ;-)
Jak wiecie, miałam dotrwać do 1.06 na cc. I chyba było tak, ze jak już ustaliłam tę datę z lekarką to tak się uspokoiłam i stwierdziłąm, ze to fajnie, ze już wiem kiedy mam rodzić.
W niedzielę przeniosłam się do moich rodziców z Krzysiem, by tam spokojnie przeczekać ostatnie 2 tyg do porodu. Żeby się nie przemęczać itp. W poniedziałek USG, we wtorek wizyta u anestezjologa, w środę odszedł mi czop i grzecznie siedziałam w domku. No a w nocy ze środy na czwartek, obudziałam się jak to zwykle na siku, poszłam do kibelka a tu CHLUP. ups - wody. No tak. to koniec wakacji. Poszłam się umyłam, obudziłam tatę, mama też wstała. Powiedziałam mamie, co i jak z Krzysiem a z tatą na IP, jeszcze tylko zadzwoniłam po M.. Na iP zrobili mi jedyne w ciąży ktg (śmiesznie tak na 2 serducha... ) i ja tam leżę i czuję skurcze takie, ze już gadać się nie da, a onesię nie piszą.. znów to samo... czyli mam skurcze, ale ich nie ma, bo przecież się nie piszą... wrrr..
Później usg no i decyzja - CC, chłopak pozbył się wody, a dziewczynka radośnie pływa poprzecznie w górze...
No i tyle. Oporządzili mnie, kazali się ubrać w szpitalną koszulęi wywieźli na sale. M się przebrał w tym czasie dostałam znieczulenie. Położyli i .... no i całkiem ciekawe to wydarzenie muszę powiedzieć. Po pierwsze nic nie czułam w nogach itp.. tylko takie szarpanie dziwne i cichy krzyk najpierw Basi później PIotrusia. Słyszałam też jakąś wysysaczkę (jak ta do śliny u dentysty, tylko troszkę głośniej... Na początkui na końcu całej operacji było mi mega niedobrze i słabo... taka beznadziejna sytuajca, ze nie wiadomo co ze sobą zrobić. Jak machałamgłową w prawo i lewo to troszkę było lepiej...
Grunt, ze szybko było po wszystkim. Dzieciaki mi na chwilkę przystawili do buzi i zabrali na noworodki...
Zanim wylądowałam na OIOM (tylko tam było miejsce), to jeszcze obserwowałam w odbiciulampy, jak ruszają moimi nogami... ;-)
Po pewnym czasie przywieźli mi maluchy i pielęgniarki pomogły mi je przystawić na leząco -i jadły od razu razem!!! Byłam przeszczęśliwa. (Dzięki temu troszkę mniej myślałam o tym jak boli jak schodzi znieczulenie... )
Ostatni niemiły moment, to 8 godzin po operacji, jak przychodzi położna i mówi "no to uruchamiamy - proszę wstać i się umyć"...
REasumująć - SN -rzeczywiście boli nieziemsko, ale mija i później jest fajnie, CC - poród to pikuś, tylko później dłużej się zdecydowanie dochodzi do siebie (TO tylko moje odczucia rzecz jasna... )
No. a teraz jest już super :):) : )
 
Wszystko zaczęło się 27 maja wieczorem- znaczy się dopadło mnie przeczucie, że Radzio szybciej wyskoczy z brzucha. W związku z tym dopakowałam torbę do szpitala, uprałam pokrowiec na fotelik i wyściełanie gondolki. Rano 28 maja troszkę bolał mnie brzuch jak na okres, ale postanowiłam nie bagatelizować. Poprzedni poród też się od takich bóli zaczął. Mojego męża nie było- pojechał do pracy na cały weekend poza Wrocław. Zadzwoniłam do niego, że chyba coś się zaczyna. Teścia wysłałam na spacer z psami a ciocię poprosiłam o opiekę nad Przemkiem. Sama zadzwoniłam do mojej gin i wskoczyłam pod prysznic. Bóle zamiast minąć nasiliły się bardzo. Potem to już błyskawicznie się zebrałam, bo nie mogłam marnować czasu
biggrin.gif
W szpitalu byłam o 9, badanie i rozwarcie na 5 cm, rozwarcie szybko dobiło do 10 cm. Potem niestety troche się natrudziłam z partymi bo mały był w ułożeniu potylicowym tylnym (nawet nie wiedziałam co to jest i jak takie porody się kończą :-() Ale byłam dzielna i dałam rade bez kleszczy i innych wspomagaczy. Krocza nie udało się ochronić, ale w takiej sytuacji to i tak uważam, że nieźle.
I tak wła śnie przyszedł na świat ten mój drugi skarb o godzinie 10:10 3210g i 56cm, 10pkt- kolosek w porównaniu do braciszka. Położna powiedziała, że gdyby było trzecie dzieciątko to na bank nie dojade do szpitala, a moja gin powiedziała, że gdyby nie to ułożenie małego to teraz pewnie też bym nie dojechała
biggrin.gif
A wiecie co jest najlepsze, że miałam jechać z moim mężem. Wtedy by było miejsce urodzenia: np. 162 km autostrady A4
laugh.gif

Podsumowując od przyjazdu do szpitala urodziłam w godzinke i podtrzymałam tradycje: jako ostatnia trafiłam na porodówke, a pierwsza urodziłam :-)
 
Ostatnia edycja:
"Narodziny Alessandro"
W niedziele (29.05) o czwartej nad ranem (moja ukochana piosenka) przebudzilam sie nagle i uslyszalam glosne pyk (myslalam ze to cos za oknem strzelilo). W pierwszym momencie nie zorientowalam sie co to jest. Nagle zrobilo sie mokro, wiec zbudzilam slubnego aby przyniosl mi jakis recznik. Zerwal sie, przyniosl, polozyl sie i... zasnal. Zeszlam na dol do lazienki - wody sie leja. Przygotowalam kapiel, w miedzyczasie weszlam na neta dac Wam i rodzinie znac, ze mlody na swiat sie szykuje. Pozniej spakowalam sie do konca, ubralam, pomalowalam, poogladalysmy bajke z corka, no i obudzilam slubnego, ktory niezorientowal sie, ze ja rodze (!). Wody caly czas sie laly, ale skurczy brak. O 9.00 po sniadaniu i odwiezieniu corki pojechalismy do szpitala. Po badaniu polozna stwierdzila tylko 3cm rozwarcia, brak skurczy ale nakazala sie zarejestrowac i zostac na oddziale. Dostalam sliczny pokoj - jednoosobowy z duza lazienka. Od 11.00 zaczely sie skurcze - mocne, ale nieregularne, wiec siedzielismy ze mezem i gadalismy sobie. O 13.00 poszlismy na porodowke, skurcze byly juz bardzo bolesne, wszystkie od krzyza. Niestety tylko 4cm rozwarcia, ja sie juz skrecalam z bolu, a zapisywaly sie tylko skurcze na poziomie 40 - 50. Polozna zobaczyla, ze bardzo sie mecze i zdecydowalysmy, ze podaje oxytocyne aby wreszcie sie ruszylo. Po chwili bol byl niesamowity i polozna zrobila mi zastrzyk przeciwbolowy i wstrzyknela srodek homeopatyczny. Miala wlasnie wezwac anestezjologa do zoo, a wczesniej mi nalac wode do wanny porodowej. Postanowila, ze najpierw jednak sprawdzi rozwarcie i tu szok - pelne rozwarcie i mam przec. Tak szczerze nie uwierzylam w to i myslalam, ze poprostu chce mnie pocieszyc, abym przetrzymala jeszcze troche. Szybko pojawil sie lekarz i kazali przec. Bylo troche zamieszania, slubny biegal wokol mnie zdenerwowany. Mialam swietna polozna i lekarza, dokladnie mowili kiedy mam przec i oddychac. Po kilku minutach malutki byl juz na swiecie. Obylo sie bez naciecia i pekniec. Polozyli mi go na piersi, slubny odcial pepowine. Caly bol poszedl w niepamiec. Po chwili wzieli go do mierzenia, a ja urodzilam lozysko. Pozniej juz zostalismy w trojke z naszym skarbem.
Porod byl bolesny, ale szybki, kazdej z was takiego zycze.
 
Wersja skrócona :-)
Poród Sn 11 godzin bez ZZO J Efekt: Cudowny Beniuszka 51 cm 2900 gr 6 pkt/10 pkt, niestety wspomożony vacuum

Moja wersja :)

31 maja pojechałam na patologie na założenie balonika… sam zabieg nie bolał, ale zanim założyli mi cewnik i napełnili go płynem musieli odkazić pochwe…myślałam że babka nalała mi butelkę coli tak gazowało i bulgotało….głupie uczucie od razu uderzyło mnie takie ciepło od wody utlenionej…uf założyli to ustrojstwo i wróciłam na sale z Misiem…co prawda nie można na patologi siedzieć ciągle z żoną, ale M jak coś to wychodził albo czaił się na korytarzy za filarami J Więc w sumie był ze mną na oddziale od 9 rano do 20 wieczorem. Po założeniu balonika równą godzinke po zaczeły się skurcze, ale lekkie takie na poziomie 30-40. Kiedy myślałam że w domu mam skurcze to był pikuś, te 30-40 mnie bolały jak przy potrójnym okresie J
M uśmiechnął się do znajomej pielęgniarki i od razu podali mi lek przeciwbólowy i taki na zmiękczenie szyjki…przebolałam resztę wieczoru bo z tego ustrojstwa ciągle kapała krew a nie mogłam mieć żadnych gatek na sobie… w nocy skurczy brak…
Rano obudziłam się i nic nie czuje, więc już zdołowana że się nie udało osiągnąć rozwacia nawet na 2 cm. No nic trudno..o 6 rano przenieśli mnie do pokoju przedporodowego… zanim Miś przyjechal pani pielegniarka zrobiła lewatywke, podała glukoza na śniadanko…później zadzwoniłam po moją położna. Pani Dorota podłączyła mi oxy i zaczeła się akcja….w sumie to zaczeła się zanim mi cokolwiek podłączyła, bo chciała mnie zbadać ale tak mnie to bolało że prawie uciekłam z łożka… po oxy zaczeły się Skórcze godziny mijały ja już obolała cała, co chwilę chodziłam a to na piłkę a to pod prysznic…a nie było łatwo bo jak są takie skurcze to ostatnią rzeczą jaką chciałam to łażenie…jedno oxy rozwarcia nie ma …ledwo 3 cm !!! no to drugie oxy i dalej piłka…zasypiałam już na tej piłce i gdyby nie M to nie dałabym rady, trzymał mnie ciągle…skurcze na poziomie 70 i więcej i uhuhu wszystko boli… wtedy zaczął się mały kryzys…zaczełam krzyczeć że Pier…. I idę do domu, że już nie chce położnej, że nie rodzę…a jak położna mówi że nic nie poradzi i rodze i pyta się co ma mi zrobić …to jej powiedziałam że cesarke ;) niestety było na wcześnie na cokolwiek a pyzatym paprałoby się to niemiłosierni w moim przypadku bo brzuszek by troszke zwisal L
Przeżyłam kryzys Miś mnie uspokoił … póżniej znów badanie a tu rozwarcie może 5 6 cm nosz….tyle bólu i dupa .. więc kazali się połyć na boku i na każdym skurczy troszke przeć…. Pani Dorota powiedziała że jak będzie parcie na kupe mam mówić …a ja że cwaniak krakowski wiedziałam już że jak będzie parcie na kupe to znaczy że rodzimy i że mogę jakąs pozycje przyjąc i odepną mnie od tego cholernego ktg….więc od razu mówie kuuuupeeee J więc odepneli mnie i poleciałam do kibelka… mówie wam cudowna pozycja… i tak poparlam troszke, nie wiem ile to trwało bo chyba mi się troche urywał film ze zmęczenia…potem przeszłam z położną i misiem na porodówke…nie wiem jak się wdrapałam na krzesło…jedno parcie to były 3 mniejsze , 3-4 duże parcia, poczułam bulgotanie (vacuum) i poczułam jak mokra kluseczka o dziwacznych kształtach ze mnie wychodzi… (nic nie bolało, a uczucie tak dziwne, że aż cudowne) położyli mi go na brzuszku i od razu zaczął sikać hi hi J niestety rozwacie nie było pełne rodziłam przy ok. 7-8 cm i maluszek miał problem z trafieniem do wyjścia więc wspomogli go vacuum co poskutkowalo krwiakiem L Dziś już wszystko jest dobrze i czekamy na wypis z oiomu
Przecudowna chwila, w sumie nie licząc skurczów z balonika rodziłam 11 godzin bez znieczulenia i leków przeciwbólowych i było….dobrze. Nie wierze w opowieści że ból znika jak dzieciątko jest na brzuszku… fakt nie myśli się o bólu bo ma się swoją kluskę kochaną, ale jak go ściągają z brzuszka to człowiek przypomina sobie ze ma tyłek i to dość bolący hi hi, dostałam 3 honorowe szwy J nie licząc jeszcze dwóch przed porodem (dziecko szczescia, okazalo się ze mam jakis mostek tkankowy z czasow gimnazjum – taki mały uraz – i cieli mnie skalpelem na żywca bez znieczulenia hi hi )
Wiem że ogromnie dużo pisze, ale muszę jeszcze napisać że gdyby nie misiek nie dałabym rady…na pewno ze świrowałabym i uciekła. Był ze mną od początku do końca, zaglądał i opowiadał, pocieszał i trzymał na piłce… pomimo wielkiego zmęczenia trzymał na rękach i ciągle podawał wode..a ja i tak potrafiłam w stresie głosem lorda vadera powiedziec… nie fucz na mnie… woda….dawajj…. spisał się na medal… pani położna mówiła póżniej że takiego taty jeszcze nie było i że na oddziale aż o nim głośno J A teraz w domu jest niezastąpiony, pomaga mi wstawać, pomaga myć ranę, nakłada maści i robi wszystko w domu….

Mówiliśmy kiedys o prezentach po porodzie, wydaje mi się ze moim największym prezentem poporodowym opórcz Beniuszki jest właśnie taki mąż, i niczego więcej mi nie trzeba do szczęścia..
 
no to ruszamy!

Jak wiecie mój poród zaczął się falstartem dzień wcześniej. Lekarka po wykresie KTG mnie wysmiała i wywaliła do domku. Więc kiedy następnej nocy znów pojawiły sie skurcze początkowo zupełnie starałam się je bagatelizować. Długo się jednak nie dało, bo różnica w bólu była ogromna. Skurcze pojawiły się ok 1 a o 4 były co 10 minut. Wtedy poszłam na 30 minut do wanienki i skurcze były już co 7. Bolały ale do przeżycia. Tylko, że ja nie chciałam jechać na tą porodówkę, bo mi było głupio, że trafię na ta samą zmianę i znowu mnie wyśmieją... jednak kiedy skurcze były juz co 4 minuty zdecydowałam się jechać. O 8 rano byliśmy w szpitalu. Podłączyli mnie pod KTG i moje skurcze od razu zaczeły słabnąć... załamka. KTG nie wykazało zresztą nic specjalnego, najwięcej chyba 25 czyli totalne nic. Już się miałam popłakać, ale położna mówi żeby się nie martwić, bo ważniejsze jest badanie. Czekałam ponad godzinę na lekarkę, bo odbierała poród i tu wielkie zaskoczenie - rozwarcie na 4 cm! Od razu decyzja, że przyjęcie na porodówkę. Do 11 wypełniałam papiery, przebierałam się, jakiś szybki prysznic, lewatywa itp. Skurcze wcale nie częstsze, nawet jakby nieregularne ale nic nie mówiłam bo nie chciałam żeby mnie jednak odesłali:) Po lewatywie ruszyło szybciej. Kolejne badania na sali - rozwarcie na 6 cm:) Trochę poskakałam z mężem na piłce, prawie my złamałam rękę od ściskania na skurczu ale jakoś to przeszło. Kolejne badanie - 7cm i tu zaczął się konkret. NIe było wolnej sali rodzinnej i w tym momencie przyjechała inna babka rodzić, mąż musiał wyjść z sali. I dobrze, bo chyba nie chciałabym żeby to oglądał. Skurcze parte miałam ponad 2h i mała nie chciała się obniżać. Zabraniali mi przeć tylko oddychać co było prawie niewykonalne. W międzyczasie babka obok mnie urodziła, jak ja jej zazdrościłam!!! W końcu zapadła decyzja, że nacinają, bo się strasznie męczę. Zgodziłam się bez wahania i po trzech partych Marysia wyskoczyła na świat:) To tak niesamowite uczucie, że teraz mam dreszcze jak o tym piszę. Pewnie jestem nienormalna, ale dla mnie poród to co wspaniałego. Jasne, że boli, jak cholera. Ale ta końcówka, to uczucie ciepłego ciałka między nogami i pierwszy krzyk... Uczucie nie do opisania. Niestety nie mogłam jej od razu nakarmić, bo Mała urodziła się wychłodzona. Dostałam ją tylko na chwilkę na ręce i zabrali ją do kocyków grzewczych.
Po porodzie czyścili mi macicę, bo lekarka zauważyła jakiś śluz. Nieprzyjemne ale nie jakos drastycznie. Gorsze było szycie, ale po poprzednich bólach to jak bułka z masłem, szybko minęło:)
Położne i lekarka rewelacyjne. Bardzo pomagały, chwaliły, kierowały oddechem. Pierwsza noc na oddziale noworodków koszmarna, bo trafiłam na okropną zmianę. Nikt nie pomagał, babki od noworodków niemiłe, opieprzały za wszystko zamiast podpowiedzieć itp. Na szczęście następnego dnia pojawiła się zmiana aniołow i tak już było do końca. Pediatra przychodziła codziennie do każdego i trłumaczyła jakie robili badania maluszkowi, jakie wyniki itp. W każdej chwili można było podejść i poprosić o pomoc przy karmieniu, czy nawet zostawić maleństwo jak chciało się wyjść pod przysznic. Leżałam w pokoju z dwiema super babkami i radziłyśmy sobie same, ale miło że była taka możliwość. Niczego nie robili bez naszej zgody. Nie dokarmiali, ale mówili, że jeśli ktoś chce to można przyjść po mleko, choć sugerowały pomoc przy piersi. Jestem zachwycona obsługą w tym szpitalu. Nawet jedzenie było dobre:)

No... to chyba taka opowieść na zachętę:) Ja 2h po porodzie sama poszłam pod prysznic, od samego początku mogłam zrobić wokól siebie wszystko. Poród sn jest naprawdę wspaniały. Ja mogę spokojnie rodzić drugie dziecko:)
 
reklama
To teraz ja J. Mała śpi więc mam nadzieję, że uda mi się napisać wspomnienia z porodu do końca....

Tak więc 1.06 po godzinie 20 pojechałam do swojego gina na ostatnią wizytę. Oczywiście wszystko się przedłużyło i do gabinetu weszłam po godzinie 21. Podczas poprzedniej wizyty ustaliłam z ginem, że w związku z mięśniakiem, którego miałam oraz owiniętą pępowiną wokół szyi Julii będę miała CC wykonane w dniu 03.06. Strasznie się bałam, że mój lekarz przełoży termin CC, a ja tego nie chciałam. Po prostu byłam już tak nastawiona na ten termin, że żadne zmiany nie wchodziły a grę. J.
Po wejściu do gabinetu oświadczyłam, że jestem gotowa i spakowana na przyjazd do szpitala 02.06. Zapytałam o której mam być, lekarz powiedział, że o godz. 9. Potem standardowe badanie (szyjka zamknięta, wysoko), ważenie, ciśnienie itd. Lekarz wypisał mi skierowanie do szpitala i.........kazał przyjechać na czczo, bo nie wiadomo co może się zdarzyć.
Trochę się przestraszyłam w tym momencie.....No ale nic, pomyślałam...dam radę.
Wróciłam do domu, powiedziałam o wszystkim mojemu M (wrócił późno z pracy) i poszliśmy się spać. Ok. 4 nad ranem zauważyłam, że mam skurcze....nie jakieś mocne ale jednak.....brzuch napinał mi się stale. Myślę, że to było spowodowane stresem, wzięłam nospę i położyłam się spać.
Rano kąpiel i do szpitala. Po przyjeździe na miejsce badanie (rozwarcie 2 cm!!!), ktg i wszelkie mniej przyjemne rzeczy (lewatywka). Podczas ktg dowiaduję się, że ZARAZ JADĘ NA CC. Szok!
Od tej pory wszystko dzieje się błyskawicznie, dostaję niebieską koszulę, zakładają mi cewnik (co za okropne uczucie...nigdy więcej!!!!) i jadę na salę operacyjną. Mój M zostaje na korytarzu...sam...zdany na siebie i przerażony.
Na sali widzę zauważam mnóstwo narzędzi chirurgicznych rozłożonych i gotowych do operacji. Boję się trochę. Za chwilę przychodzi anestezjolog z pielęgniarką, siadam na stole operacyjnym z brodą przygiętą do klatki piersiowej i dostaję znieczulenie. Nie było to bolesne, lekarz wszystko mi mówił co będzie robił i kiedy. Po chwili zaczynają mi mrowieć stopy więc się kładę...dziwne uczucie, dotykam swoich nóg, a czuję jakbym dotykała plasteliny, potem brzuch...to samo. Anestezjolog tłumaczy mi, że podczas operacji może spadać mi ciśnienie, będę się wtedy słabo czuła ale oni mają to pod kontrolą. Podłączają mi kroplówkę itd. Przychodzą lekarze, szykują się i zaczyna się. Wszyscy są bardzo mili i serdeczni, rozmawiają ze mną, jest miła atmosfera. Pytam lekarza czy już zaczęli, a on mówi „już kroją”. Dziwne, bo ja nic nie czuję. W pewnym momencie robi mi się mega słabo, uczucie naprawdę nieprzyjemne, w pierwszym momencie myślę...Boże...ja chyba umieram...zaczyna pikać jakieś urządzenie, lekarz mówi że ciśnienie spadło, podają mi coś i za 10 sekund znowu czuję się normalnie. Nagle słyszę...pępowina, zdejmij, uważaj, glos odsysacza i płacz mojej Juleczki, pokazują mi ją na chwilę.....a mi łzy lecą jak groch, słyszę ją w pomieszczeniu obok i nie mogę się ruszyć....minuty strasznie się dłużą, ona płacze i płaczę ja......w końcu przynosi ją pielęgniarką, podaje mi wagę 3030, wzrost 53 cm i nareszcie mogę ją przytulić i pocałować...choć przez chwilę, bo zabierają ją do czekającego na korytarzu tatusia.
Od tego momentu leżenie na stole operacyjnym bardzo mi się dłuży, a tu mięśniak, łożysko, zaszywanie itd. Trwa to wieki.
W końcu jadę do sali, gdzie czeka na mnie mój M. Za chwilę przywożą Julię, przystawiają mi ją do piersi....niewygodna pozycja do karmienia leżeć na plecach i dawać cyca. No ale staramy się. Ogólnie czuję się świetnie, oprócz tego, że nie czuję nóg. Po jakimś czasie puszcza znieczulenie, brzuch zaczyna rwać niemiłosiernie ale zaraz dostaję morfinę, potem jakieś inne środki przeciwbólowe. Daję radę jakoś tylko przy Julii nic zrobić nie mogę niestety....wszystko robi dzielnie mój M.
Następnego dnia równo po 24h przychodzi rehabilitantka, kilka ćwiczeń i wstajemy. Oj ciężko to idzie...ból niesamowity wstaję za trzecim podejściem, prysznic itd. Ale każdego dnia jest lepiej choć szwy ciągną ale dla Julci zrobiłabym wszystko. ONA JEST TAKA KOCHANA!!!!
Podsumowując.... poród czy SN czy poprzez CC to wspaniałe przeżycie...rodzi się dziecko...pomimo bólu wszystko zniesiemy, bo jesteśmy Mamami!!!
 
Ostatnia edycja:
Do góry