reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści porodowe - BEZ KOMENTARZY!!

reklama
Przepraszam za chaos, ale piszę w biegu, przez Malutkiego stworka, który leży w łóżeczku.
Około 6,30 rano obudził mnie ból brzucha, lekkie skurcze jak na okres. Mój S własnie wyjechał do pracy. Postanowiłam się jeszcze położyć i przespać ból, ale w dalszym ciągu co jakiś czas były skurcze, co 15-5-3 min bardzo nieregularne. Wziełam prysznic, aby sprawdzić czy się nasilą. Ból się nie zwiększył, co pół godziny dzwoniłam do mojego S żeby ewentualnie wziął wolne z pracy, ale cały czas myślałam, ze to skurcze przepowiadające. Zawiadomiłam mamę, Ona zaczeła panikować, że szybko do szpitala, a ja dla świętego spokoju się zgodziłam, choć w dalszym ciągu myślałam że to przepowiadające, skoro nie czułam jakiegoś wielkiego bólu i nie były regularne, choć już częstsze, co 3-6 min. Po 10 wyruszyłam z mamą i ciocią do szpitala, na wszelki wypadek DSCN3694.jpgwzięłam torbę. Jadąc drogą ciocia do mnie - to pewnie nie poród bo byś tak z nami nie żartowała. Poszłam na oddział poł. z pytaniem czy mogą mi zrobić KTG bo myślę ze mam skurcze, ale nie szłam na izbę przyjęć jeszcze bo myślę, że to nie poród. Akurat była położna ze szkoły rodzenia, kazała mi się położyć wkłada rękę i mówi Kotuś masz 7 cm jedziemy na porodówkę. Szybko tel. do S że ma przyjeżdżać, miał jeszcze godzinę drogi. Mama zapisała mnie na izbie przyjęć, ciocia przyniosła torby, wskoczyłam w koszulę, wywiad i porodówka. Skurcze trochę już bolały ale czekałam cały czas na kryzys 8 cm o którym czytałam. Trafiłam na 2 super położne. Jedna mnie cały czas zagadywała, włączyła muzykę relaksacyjną, podłączyła pod KTG i czekałam spokojnie na S. Dojechał po godzinie, ja wtedy skakałam na piłce, w sumie to bardziej się kołysałam, wtedy już bolało, ale skurcze wcale nie były często. Położna sprawdziła rozwarcie, a tam 10 cm tylko głowka nie wstawiona, ucieszyłam się że ominął mnie kryzys 8 cm. Czekałam na parte, S z położną masowali mi krzyż, rozmawialiśmy o kinie, polożna przełączyła na radio, leciało niepokoni perfectu, ja kołysałam biodrami żeby głowka się wstawiła, ale wtedy już tak bolało że nie miałam na to ochoty. Robiłam to tylko żeby przyspieszyć pojawienie się partych. po godzinie głowka była wstawiona, czułam lekkie parcie, ale za słabe, więc podłączono mi okscytocyne i przebito pęcherz płodowy. I tak się męczyłam jeszcze godzinę, zeby wyprzeć malutką. Mimo iż wiedziałam w teorii jak należy oddychac w praktyce nabierałam powietrza w usta. starałam się współpracować, ale jakos nie umiałam, jak zaczynałam czuć że wychodzi to czułam ból i przestawałam przeć.Polożna nie chciała nacinać, ale nie chciała przedłużać tej fazy, zabolało, ale ból do przeżycia. wkońcu jakoś się udało. Poczułam wielką ulgę, że to już, wszyscy się cieszyli, bo był już lekarz, pielęgniarka, pediatra..dostałam Oliwię na brzuszek i wydawała się strasznie malenka, spytałam przerażona ile moze ważyć, myślałam, że powiedzą, że z 1,5 kg, a tu się okazało, że prawie 3.Zabrali ją na mierzenie, ważenie, a mnie lekarz szył, z Małą póżniej był S. To szycie było dla mnie bardzo bolesne, tak że momentami myślałam, ze bede się darła i dopiero wtedy zdecydowałam się na gaz rozweselający.Ale byłam szczęśliwa że Mała mimo 37 tyg jest zdrowa, choć nie czułam jakiejś wielkiej euforii, dopiero w swoim łóżku się połakałam, nie mogłam się na Nią na patrzeć.
Dostałam ketonal w kroplowce na pierwszy ból po i obiad bo byłam strasznie głodna. Po 2 godzinach poszłam z położną sikać, a wieczorem S był ze mną pod prysznicem, więc już byłam zupelnie na chodzie.
Wydawało mi się że poród trwał już z 10 godzin. a to niecałe 4 w szpitalu. No i obiecywałam sobie że już nigdy więcej. Z perspektywy wiem że nie było źle.Ale o drugim przez problemy z karmieniem narazie nie myślę ;)
A i rodziłam w zwykłym małym powiatowym szpitalu, miło się zaskoczyłam tym jacy wszyscy byli opiekuńczy, położna nastawiona na dowolne pozycje, nie nacinanie bez potrzeby, długo nawet zwlekała z przebiciem pęcherz i oksytocyną, bo mówiła, ze pęcherz po coś tam jest. Myslałam, że będzie dużo gorzej. Połóg też nie taki straszny. Choć miło nie jest, ale dużo lżej się chodzi z płaskim brzuchem, kręgosłup już nie boli. No i ból krocza, czy sutków,niewyspanie, rekompensuje nam ta Mała istotka swoim spojrzeniem :)
 
Ostatnia edycja:
W środę 27.02 pojechałam zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami na ip na żęlazną...nocka spokojna w oczekiwaniu na cc:-) Welflon i podtsowe badania no i oczywiście ktg na którym coś wyszło nie takwięc o mały włos a skończyło by się porodem dzień wcześniej:-) Następnego dnia już mnie skręcało od tego czekania...dostałam kroplówkę,było golenie i podjeliśmy decyzję ,że Luka będzie ze mną podczas cc. O 11.15 byłam już na sali opercyjnej dostałam znieczulenie i myślałąm, że zwymiotuje jakoś źle na mnie podziałaóo i dobrze że lekarz szybko zainterweniował to dostałam jakiślek i zrobiło mi isę o niebo lepiej:-D Luka cały czas siedział przy mojej głowie i głaskał mnie czekając na swoją córę...cc było trochę skomplikowane ze względu na fakt, że pierwsze zostało źle przeprowadzone:/ 11.50 pierwszy krzyk , tatuś dzielnie asystował amłą ogerniali przy nas i zostałą położona na jakieś 10-15 minu przy mojej buzi...więc tak siedzieliśmy i się sobą cieszyliśmy:-) Póżniej ja pojechałam na pooperacyjną a Luka miał 4 godziny wolnego...z czego trochę pozwolili mu posiedzieć z malutką:-) Ja po jakiś 40 minutach dostałam ją do siebie na tzw. konatka ciało do ciało , zaliczyłyśmy pierwsze karmienie:-D Generalnie poodbno super szybko doszła do siebie bo po jakiś 7 godzinach już o własnych siłach poszłam się wykąpać...co prawda z pomocą Luka i siedząc na stołeczku ale na noc już sama została z Nelą i spokojnie dałyśmy radę:-D

Polecam wszytskim wszystkim szpital na Żelaznej jest rewelacyjny...podejście do dziecka i mamy pierwsza klasa:))
 
Moj porod mial byc spokojny i przewidywalny (planowane cc), a bylo zupelnie inaczej. We wtorek 19 lutego bylam wieczorem u doktorka i dowiedzialam sie, ze cc na pewno bedzie 1 marca, bo moje cisnienie sie unormowalo, a nic nie zapowiadalo porodu (zamknieta szyjka, brak skurczy, dobrze funkcjonujace, niedojrzale lozysko). Czulam sie dobrze, pomijajac okropny ciezar i ucisk na wszystkie narzady:baffled: W srode wieczorem troche ponosilam Olka, bo czegos sie wystraszyl i rozpaczliwie wyciagal raczki. W czwartek obudzilam sie o 6:00 rano ze skurczami. Byly dosc nieprzyjemne i regularne (co kilka minut). Polezalam troche, wzielam Buscopan, potem 2 nospy i magnez. Nic nie pomoglo. Obudzilam M , bo intuicja mowila, ze trzeba jechac do szpitala i sprawdzic o co chodzi. Zadzwonilam do mamy, zeby przyjechala do Olka o 6:30 i poszlam pod prysznic. Wyjechalismy do szpitala tuz po 7:00, a mnie skurcze juz zginaly w pol:szok: Zadzwonilam do lekarza ktory potwierdzil, ze bedzie w szpitalu. A tu poranne korki i sniezyca... Udalo sie dojechac w pol godziny (szpital wybrany przeze mnie jest na drugim koncu miasta), po drodze poczulam taki "klik" i wiedzialam, ze to glowka dziecka wstawila sie w miednice:szok::szok::szok: Gdy dotarlismy, nie moglam juz isc o wlasnych silach, a skurczybyki byly co 2 min, saczyly sie wody. Wcisnelam M papiery do reki, natychmiast skierowano mnie na porodowke. Przytomnie jeszcze powiedzialam poloznej, ze 1,5 roku temu mialam cc. Zbadali mnie (kurde, czy to zawsze musi tak okropnie bolec) i oczywiscie orzekli, ze rozwarcie jest na 4-5 cm, wody odchodza i w takim tempie niedlugo urodze. Dobrze, ze mialam wszystkie dokumenty przygotowane, wypelnione i podpisane ankiety, skierowania itd. Wszystko znalezli w papierach i pobiegli szukac doktorka. Czekal na sali operacyjnej, na ktora mnie przewiezli. Skurcze mialam juz bardzo silne i czeste, czekalam na to ZZO jak na zbawienie. Wkluli sie co prawda za 1szym razem, ale - jak poprzednio - nie zadzialalo od razu. Goscie sie zabrali do krojenia (krzyknelam), a ja czulam ciagle te cholerne skurcze!!! Sa osoby, na ktore ZZO nie dziala i tyle (poprzednio zadzialalo, ale za 6tym wkluciem dopiero). Nie mogli czekac, wiec dostalam szybkie ogolne.
Pierwsze, co zobaczylam po przebudzeniu, to pyzata buzke okolona burza czarnych wloskow tuz przy mojej twarzy:-) Pokazali mi, co ze mnie wydobyli;-) Mruczacego, tlusciutkiego stworka:-) Powiedzieli mi, ze wszystko ok, 10 pkt, 4 kilo i 54 cm. Ze prawdopodobnie nie urodzilby sie i tak naturalnie, bo duzy, zle wstawiony w kanal rodny (ten sam problem, co poprzednio) i mial prawdziwy wezel zacisniety na pepowinie... Zabrali ogrzac go do inkubatora i poobserwowac, a mnie na pooperacyjna. Po 2,5 godz przyniesli malego i przystawili do piersi. Ssal jak smok:-) Caly dzien spal wtulony we mnie, pielegniarka przychodzila tylko go przewinac. Nastepnego dnia juz bylam na sali ogolnej. 3go dnia zaliczylam nawal pokarmu i lezenie z oddzialowa kapusta na cycach;-) Maly ssak wszystko wyciagnal noca, naprawde dzielnie sie spisal!

Juleczek bardzo nas zaskoczyl. Wszystko poszlo tak szybko... 6 rano poczatek, a o 8:30 malutki byl juz na swiecie. DObrze, ze torba przygotowana i wszystkie papiery na miejscu - gdybym miala zbierac bety w domu, rodzilabym w korku w drodze do szpitala:szok:
 
Pobyt w szpitalu, badania miałam zaplanowane na 25 lutego, dzień później miało być cc, jednak Gabrysia postanowiła chyba się szybciej ewakuować, bo w czwartek 21 lutego na wieczór dostałam bóli brzucha jak na okres, po nospie, magnezie zasnęłam i obudziłam się koło 6:00 w piątek 22 lutego z bólem promieniującym już do krocza, więc znów nospa, magnez. Wyszykowałam Oliwię do żłobka, mąż ją zawiózł a ja zapakowałam się do łóżka z nadzieją, że przejdzie i pośpię jeszcze. Nie spałam, bo nadal bolało więc włączyłam film by nie myśleć. Odstresowałam się przy komedii, jak się skończyła wstałam jakieś śniadanie wyszykować sobie. Ból nadal się utrzymywał ale skurcze były sporadyczne, mocne ale nieregularne więc stwierdziłam że przejdzie jak wezmę jeszcze nospę. Po godzinie zaczęło się nasilać i nawet zmiana pozycji nie pomagała, więc napisałam do męża że mnie coś nabiera bo telefonu nie odbierał, On oczywiście jak odczytał stwierdził że mnie jakaś choroba nabiera bo się dzień wcześniej skarżyłam na gardło itd. Więc po 15 minutach dzwonię do Niego,że za ile może przyjechać? Przyjechał do 30 minut, ja w tym czasie dopakowałam się, wzięłam prysznic, ubrałam się i czekałam na Niego gotowa. Jak przyszedł to mówi do mnie, żebym się położyła, że może przejdzie, że to nie to pewnie bo skurcze nieregularne. Więc poleżakowałam jeszcze 15 minut w różnych pozycjach ale nadal bolało, i czułam ucisk na miednicy. Mówię mu, jedziemy, bo to niemożliwe żeby po tylu nospach i magnezie nie przeszło, skoro dotychczas przechodziło. W 45 minut byliśmy w szpitalu, w połowie drogi miałam skurcze już co 3 minuty, takie że mnie w pół łamało a mąż się strasznie stresował, cały czas kazał mi do siebie mówić, co bym mu tam nie zemdlała bo miałam albo napady duszności na przemian z dreszczami (z nerwów). Oczywiście żarty się mnie trzymały, bo mówię mu że zawsze w polu mogę urodzić jak nie zdążymy, albo On odbierze poród, w końcu ma już doświadczenie. Pod szpitalem miałam już co 2 minuty, w połowę zgięta ledwo doszłam na IP, w tym czasie mąż dzwonił do mojego dr, na szczęście był od rana. Więc przyjęli mnie błyskawicznie, badanie przez położną, ktg - skurcze co 2-3 minuty i papierologia, badanie przez doktora i stwierdzenie - skurcze krzyżowe, regularne, ale brak rozwarcia, na jeden palec, poród się zaczął więc czekamy aż się rozwinie czy tniemy? Więc szybka decyzja - pewnie tniemy. W 30 minut byłam już gotowa na blok (po lewatywie, cewnikowaniu). Na bloku znieczulenie podpajęczynówkowe, tlen, zasłonka i tniemy - niestety znieczulenie jeszcze nie zdążyło dobrze zadziałać, bo czułam jak mnie rozcina, bolało i piekło więc krzyknęłam - że czuję jak mnie tniecie, że mnie boli, że piecze. Anestezjolog zbladł, i mówi do lekarzy, proszę przerwać bo pacjentka wszystko czuje, i tak mi doładował głupiego jaśka, że zasnęłam. Obudzili mnie jak już było po wszystkim, czyli Gabrysię wyjęli około 13:20. Nie widziałam Niuni, od razu ją zabrali, tylko powiedzieli mi że zdrowa, że dostała 10 pkt i że wszystko dowiem się na oddziale. Po 30 minutach byłam już na położnictwie, znieczulenie powoli schodziło a mnie tak bolało że jechałam na silnych przeciwbólach, na dolarganie do następnego dnia. Przynosili mi tylko Gabrynię do pokazania, bo karmić jej nie mogłam. Musiałam leżeć plackiem 24 h, i to chyba było najdłuższe 24 h w moim życiu. I takie totalne rozdarcie psychiczne i fizyczne...
Lekarz po zabiegu poinformował mnie, że dobrą decyzję podjęliśmy o cc, bo łożysko było bardzo małe, wód też i malutka nie miała już miejsca w brzuchu. Na drugi dzień mnie spionizowali, jak już wstałam, umyłam się i pierwszy raz się karmiłyśmy. To była najcudowniejsza chwila dla Nas Obu, żałuję tylko że nie wcześniej :-) Pokarmu miałam niewiele więc musieli ją dokarmiać (co jej nie służyło totalnie), ale w 3 dobie przyszedł i jest do teraz. Pielęgniarki na Noworodkach super, służyły pomocą w każdej chwili :-)
Jak się chce karmić to nie ma znaczenia czy się rodziło sn czy przez cc, wszystko jest w naszej głowie :-) I nie będę obstawać przy którymś z porodów bo każdego są plusy i minusy, dziś już to wiem :-)
 
Ostatnia edycja:
26 lutego po godz 14. zobaczyłam że mam plamienie -jeszcze się nie przestraszyłam bo myślałam że to po badaniu które miałam dzień wcześniej (lekarz nie był zbyt delikatny). Ale jak przy każdej zmianie wkładki widziałam że dalej krwawie stwierdziłam że czas iść na izbę przyjęć. zadzwoniłam do męża żeby wcześniej wrócił z pracy. wzięłam prysznic, dopakowałam torbę, zjadłam obiad. Ok 16 mąż wrócił z pracy i ja wtedy zaczęłam odczuwać bóle z krzyża, najpierw delikatne i nie od razu zwróciłam na nie uwagę. ale po chwili zaczęły się mocniejsze i co 4 minuty.
odprowadziliśmy córkę do dziadków i spacerkiem poszliśmy do szpitala ( jakieś 20 minut), po drodze jeszcze weszliśmy do sklepu bo nie miałam klapek do szpitala i apteki po majtki siatkowe , bo się bałam że te co mam to za mało. po 17 byliśmy w szpitalu bóle były już coraz mocniejsze. podczas badania okazało się że rozwarcie na 3 cm jest. zabrali mnie na oddział i podłączyli do ktg. skurcze pisały się na 80 i były już bolesne. Po 40 minutach mnie odłączyli i zaczęłam spacerować po korytarzu. lekarka poradziła mi żebym poszła pod prysznic to mi trochę pomoże. więc poszliśmy z mężem, ja siedziałam na krześle i polewałam sobie ciepłą wodą plecy, trochę żartowaliśmy, ale zaczęłam odczuwać lekkie bóle parte. skończyłam poszłam do lekarki powiedzieć że to chyba już. było ok godziny 21 zbadała mnie i rozwarcie było już na 7 cm. zeszłam z fotela i nagle chlusnęły ze mnie wody- trochę zielone. kazali mi siąść na wózek i zawieźli na porodówkę. po drodze jeszcze dwa razy wody ze mnie wyciekły. na porodówce od razu kazali mi się położyć na łóżko, i rozwarcie już na 9 cm. poprosiłam o coś przeciwbólowego i okazało się ze już za późno wkurzyłam się i opieprzyłam lekarkę dlaczego nie dała mi nic wcześniej. tak więc rodziłam bez żadnego znieczulenia. zaczęłam przeć ale nie dałam rady miałam wrażenie że mnie coś rozrywa od środka. po kilku próbach parcia lekarka musiała wycisnąć młodego bo zaczynało to być już dla niego niebezpieczne. i o 21.55 młody był na świecie 4350 g i 56 cm szczęścia.
później tylko urodzenie łożyska i ponieważ nie odeszło całe musiałam byś łyżeczkowana. to i szycie krocza było dla mnie gorsze niż poród.potem dwie godziny leżałam z młodym na sali poporodowej młody przy cycku. Po tym czasie przewieźli mnie na zwykłą sale dali małego na łóżko i nie kazali wstawać do rana. przez całą noc nikt do nas nie zajrzał dobrze że mały spał zmęczony po porodzie i tylko na jedzenie się budził.

ogólnie poród nie był zły i pobyt w szpitalu tez dało się znieść, położne te od dzieci bardzo miłe
i trochę mi szkoda że więcej dzieci nie będę miała
 
Moje planowane cesarskie cięcie.
Zaplanowane na 19 lutego. Miałam stawić się w szpitalu dzień wcześniej na 10 rano. 18 lutego od 4 rano znowu mnie łapała kolka nerkowa. Wyłam z bólu. Nospa, magnez nic nie pomagało. Obudziłam męża że jedziemy już teraz od razu bo nie wytrzymam dużej. Dzięki temu bólowi jakoś poszło mi pożegnanie z Antkiem. Dałam radę. Chciałam szybko być w szpitalu.
Za nim weszłam na czwarte piętro w szpitalu mąż poszedł na górę przedemną odnalazł ordynatora i powiedział mu o kolce nerkowej. Zrobiło się zamieszanie. Lekarka szybko zaprowadziła mnie do pokoju gdzie miałam się przebrać, później położna która chciała podstawowe informacje i wyprosiła mojego męża - bo nie ma odwiedzin i po co ma tu stać na korytarzu jak i tak mi nie pomoże :wściekła/y:, ale mój lekarz jej przerwał, że ma mnie zaprowadzić na salę i podać kroplówkę przeciwbólową a później dokumenty. I tak zostałam od razu zakwaterowana na sali pooperacyjnej. Kroplówka, później przez cewnikowanie pobranie moczu na posiew. Ból minął. Co chwilę przychodził albo młody Pan doktor z karteczkami i zadawał mi pytania, albo jakaś położna i uzupełniały moje dokumenty. Ktg, ciśnienie, temperatura chyba 3 raz w ciągu tego dnia miałam. NA jednym zapisały się kurcze 70-80 ale nieregularne i nie czułąm ich nie wiem czy to nie przez tą kroplówkę. Położna chciała pokazać mi oddział, ale ak wstałam z łóżka to zrobiło mi się ciemno przed oczami i kręciło mi się w głowie. Powiedziała że dostałam bardzo silny lek i to przez niego. Miałam się położyć. Dostałam dokumenty do podpisania. Wieczorem przyszedł anestezjolog, który sypał żartami. Znowu podpisy. Lekarz na obchodzie powiedział, że tniemy z samego rana bo po co mam się męczyć z tą kolką. Położna poradziła żebym uszykowała sobie wszystkie potrzebne na stoliku i w zasięgu ręki. Obiad i kolację zjadłam szpitalną a pić mogłam do północy. Noc minęła spokojnie byłam tylko co chwile budzona to na badania albo kolka i odszedł krwisty czop śluzowy. Położne zmieniały się o 6 rano więc zostałam obudzona coś po 5. Dostałam śliczna :-p koszulkę szpitalną, mydło którym miałam umyć brzuch trzy razy i zostałam zaproszona do zabiegowego. Tu lewatywa i poprawienie golenia bo coś tam odrosło i prysznic. Po prysznicu znowu badania i czekanie. Moje cc się przesunęło bo był nieplanowanie blok zajęty. Później telefon usłyszałam i był to znak że teraz moja kolej. Szybko cewnik - płakałam z bólu. I w tym momencie zaczęły się skurcze bolesne. SMS do męża 09.07 że jadę na blok. Przejście na łóżko. Zimny korytarz. Winda. Ciepły korytarz. Zmiana łóżka znowu płacz bo ból z cewnika. Wjazd na salę gdzie wokół są różne bloki operacyjne. Później do jakiejś wnęki i zasunięty parawan. Obok leży pan który ma mieć żylaki usuwane. Przyszedł Anestezjolog: "NA prawdę dzisiaj? A może za tydzień Pani przydzie bo mi się nie chcę dzisiaj... Zresztą niech Pani popatrzy ja mogę rodzić ale Pani z takim brzuchem? A może ma Pani tam króliczka wielkanocnego a nie dziecko?" Nie było mi do śmiechu bo ból z cewnika mnie dobijał. Do tego było tam tak duszno. Nie miałam czym oddychać, dusiłam się. Jakaś panika mnie ogarnęła i chciałam poprosić żeby odwieźli mnie z powrotem. Ale w tym momencie wjazd na blok c. Znowu zmiana łóżka, znowu łzy. Usiadłam na nim. Anestezjolog popsikał czymś zimnym i bardzo ładnie bez bólu i chyba bez znieczulenia skóry wbił się w kręgosłup. To ciepło które schodziło na mnie był czymś niesamowitym, błogim. Naglę cewnik zniknął. Otarłam łzy i zaczęłam się śmiać. Ulga. Jedna wielka ulga. Czekamy. Anestezjolog wytulił pielęgniarki, położne, połaskotał mnie w stopy żeby sprawdzić znieczulenie. Podłączenie tych elektrod, ciśnieniomierza, tego czegoś na palec, parawanik. I cięcie. Starałam się nie słuchać Pań które mnie cięły. Skrytykowały starą bliznę. W międzyczasie zaczęło mi się kręcić w głowie. Miałam bardzo niskie ciśnienie ale na stałym poziomie. Zaczęły wyciągać dziecko i nie dawały radę. Pani doktor spytała ile miało ważyć dziecko i swierdziła, że jest bardzo duże. Zaczęły uciskać mój brzuch, żebra. I w końcu wyskoczył Ignaś i zaczął dosłownie wrzeszczeć. 54 cm, 9 pkt, 4170 gram. Taki sam jak Antoś tylko wersja pulchniejsza. Znowu łzy tylko teraz szczęścia. Patrzyłam jak go warzą, mierzą, badają, ubierają i wywożą. A mnie panie szyły. Później sala pooperacyjna i dostawienie synka. Chciałam wstać już wieczorem ale nie dostałam pozwolenia. Nawet głowy miałam nie podnosić ale nie posłuchałam. W końcu dały mi morfinę żebym poszła spać. Zasnęłam i było znowu błogo. Rano zdjęty cewnik (w końcu) na śniadanie herbata i sucharki, miałam wstać wtedy kiedy poczuje sie na siłach wcześniej je poinformować to dadzą mi coś przeciwbólowego i pomogą. Wstałam sama kiedy poszły bez środków przeciwbólowych. Poszłam pod prysznic i od razu lepiej, a później do synka. Nie brałam środków przeciwbólowych co skończyło się w nocy dreszczami i stanem podgorączkowym - przemęczony organizm. Kroplówka i było lepiej. 22 do domu.

Szpital i położne fantastyczne po prostu, kochane kobietki. Anestezjolog niemożliwy. Gdybym kiedyś znowu zaciążyła to na pewno znowu ten szpital i na pewno cc :)

PS. Zdjęcie z inkubatora. Jedno z pierwszych. Tu chyba wygląda jak noworodek?? :-)

IMG_20130220_100150.jpg
 
Ostatnia edycja:
to i ja się podzielę opowieścią o moim porodzie ;)
poprzednie 2 nie były złe, ale tez nie były w sumie jakoś super udane - oprócz oczywiście 2 cudnych dzieciaczków ;)
tym razem postanowiłam, że nie pojade do szpitala bez rozwarcia na 7 cm :-p nie chcę żadnej oksytocyny - zdam się na mój organizm....
termin był na 2 marca w sobotę... juz od piątku męczyły mnie skurcze przepowiadające... w nocy z sob na niedzielę zaczęły być bardziej intensywne przez jakąś godzinę albo 2 i wszystko się rozeszło... podobna sytuacja w niedzielę, nawet juz myślałam, żeby podjechać do szpitala zobaczyć co się dzieje, ale w końcu nie pojechaliśmy... za to zaczął odchodzić czop śluzowy.... po poprzednie kiepsko przespanej nocy stwierdziłam, ze ida spać - porodu na pewno nie przegapię :cool2:
zasnęłam ok. 0.30, a o 2 obudziły mnie skurcze... najpierw co 10 minut, potem co 6-7 minut, były już zbyt bolesne żeby leżeć, więc zaczęłam łazić po pokoju... po ciemku, żeby nie budzić MMa i teściowej, i tak sobie dreptałam, kiwałam się i łapałam za Jaska łózeczko przy skurczu.... po czwartej skurcze były już coraz bardziej bolesne i nie przechodziły, więc zdecydowałam się budzić MMa... dopiero jak zapaliłam światło to zobaczyłam, że na spodniach od piżamy mam krew.... poszłam do łazienki i wyglądały to na odchodzący czop, więc starałam sie nie denerwować... młody się ruszał, więc mialam nadzieję, że to nie łożysko.... MM isę zebrał i pojechaliśmy do szpitala... na IP było pusto - w końcu nie było jeszcze piątej.... położna podpięła mnie pod ktg, a potem zadzwoniła po lekarkę... powiedziałam o tej krwi, ale się nie przejęła... na ktg zapisał sie jakiś skurcz, a w badaniu wyszło, że mam rozwarcie na 4-5 cm już... więc na porodówkę.... zaprowadzili nas do sali, sala naprawdę duża, z łazienką, pozwolili mi iść do łazienki i znowu pod ktg... była gdzieś 5.30... sprawdziła rozwarcie - było już prawie 7 cm... na ktg zaczęły sie pisać skurcze - wszystkie na maksa - 127, co 3-5 minut.... jedyne co mi pomagało to ściskanie ręki MMa ;)
położne zmieniały się o 7ej, więc potem właściwie stwierdziłam, że tej co kończyła już sie nie chciała mną zajmować... po siódmej przyszedł jakis lekarz i powiedział, że trzeba uważać, bo trzecie dziecko się rodzi gorzej niż drugie, bo może za szybko główka schodzić, więc jakby już przypierał to mam nie przeć... ja powiedziałam, ze już od ostatnich 3 skurczy czułam, że mły zaczyna przeć, to powiedział, że mam tylko głęboko oddychać... potem przyszła położna z nowej zmiany, powiedziała, że nie będzie mnie badać, bo zaraz będzie obchód i oni mnie zbadają... no cóż miała powiedzieć - no ok... tylko poprosiłam, zebym mogła już wstać, bo już mnie prawy bok bolał od tego leżenia.... pozwoliła mi wstać, więc poszłam do łazienki i zaraz zaczęły mnie łapać jeszcze mocniejsze skurcze... po kilku stwierdziłam do MMa, że ja się kłade, bo jak leżę to mam mniejsze skurcze... włazłam na łóżko o normalnie czuję, że młody się zaczyna na świat wypychać... więc wołam ich, ze ja rodzę!!!! położna łaskawie przyszła, stwierdziła, że rozwarcie na 7, ale jeszcze sprawdzi w skurczu i okazało sie, ze jest na 10, więc rodzimy.... a ja czuję, ze coś mi się wypycha - okazało sie, ze to młody wypychał przed soba pęcherz płodowy, bo mi go wcześniej nie przebijali... więc jak wyszedł to go przecięła, wody były lekko mętne... no i zwołała wszystkich, bo rodzimy - było godzina ósma ;) po 10 minutach i 3 parciach młody był juz na świecie i zaraz wylądował u mnie na brzuchu :tak:
pierwsze co mi do głowy przyszło, to to, ze ma takie śliczne male uszka :rofl2: młody postękiwał sobie spokojnie ;)
MM przeciął pępowinę i zabrali młodego do mierzenia i ważenia - wtedy juz pokazał całą pojemność płuc ;)
łożysko wyszło całe, ja tylko troszkę pękłam, więc dużo szycia nie było i zaraz nas zostawili ;) nasz synek - taki słodki, malutki i cały nasz :tak:
dostałam gratulacje udanego porodu od lekarzy :-) a obchód przyszedł o 8.30 :-D
a oto mój królewicz:
DSC_0126.jpg
 

Załączniki

  • DSC_0126.jpg
    DSC_0126.jpg
    18,6 KB · Wyświetleń: 849
zaczelo sie u mnie o 3 w nocy, poczulam skurcze, cos jak na okres, zaczelam mierzyc czas, okazalo sie ze sa regularne co 10 min i juz wiedzialam ze to to:)
nie chcialam wprowadzac paniki wiec mezowi powiedzialam dopiero o 6 rano: "Kochanie, dzisiaj rodzimy" :), wtedy byly juz co 5 min.spokojnie poszlam sie myc, sniadanko, skurcze coraz wyrazniejsze wiec maz zadecydowal ze jedziemy. nie chcialam byc za wczesnie w szpitalu wiec po drodze zatrzymalismy sie na herbate w McDonaldzie ;) i chwile sie przeszlismy. wkoncu kolo 11 zjawilismy sie w szpitalu. masa papierologii, skurcze sa ale rozwarcia brak wiec decyzja ze zostaje na patologii zanim rozwarcie sie zrobi..
na patologii ktg kilka razy mi robili, skurcze juz zaczynaja byc bolesne, staram sie chodzic zeby ruszyc szyjke. dreptam sobie po korytarzu, biegam po schodach, ide pod prysznic. kolo 20 boli juz porzadnie wiec mam nadzieje ze akcja idzie szybko i wkońcu będzie jakiś efekt tych bóli, ale podczas badania okazuje sie ze rozwarcie zaledwie 2-3 cm.. i tu sie troche zalamalam, rozpłakałam się przy mężu.. ale i tak mimo małego rozwarcia postanowili przeniesc mnie juz na porodowke. W tym momencie stałam się pełnoprawną "rodzącą" ;-)
tam polozna nas powitała, przejrzała nasz plan porodu. Ponieważ wcześńiej mowilam o znieczuleniu, trzeba bylo teraz podjąć decyzje czy chce. Lek i położna tak mi przedstawili plusy/minusy że zdecydowałam że ide na żywca ;-) Położna zaproponowala od razu prysznic, super sprawa. rozwarcie zrobilo sie do 6 cm. bole juz baardzo bolesne, zaczęłam wydawać z siebie postękiwania - wcześńiej grzecznie sobie tylko oddychałam na skurczach. Probowalam roznych pozycji ale malo to pomagalo..
Najgorsze ze wszystkiego bylo kilkukrotne badanie szyjki i ulozenia dziecka podczas skurczu.. masakra.. Tak mocno nieświadomoie ściskałam nogi że musieli się nagimnastykować żeby sprawdzić sytuacje.. Wkoncu lek mowi ze z takim rozwarciem dziecka nie urodze i musi podac oksytocyne bo widzi brak postępu porodu. Wtedy złapał mnie drugi kryzys, bylam wymordowana a balam sie ze oksytocyna tylko sprawi ze bedzie bardziej bolec a nic nie pojdzie do przodu.. Po oksytocynie zwijalam sie juz z bolu ale czulam ze koniec juz blisko, czułam parcie i obniżającego się malucha..
Nagle zaczęłam słyszeć że tęto (ktg miałam podpięte po oksytocynie) małego jest wolniejsze, że położna jakby bardziej spięta i poważna, że cos konsultuje z lek, że mąż cos tam do nich mówi. Okazało się że przy 9 cm, więc prawie przy finale, tetno zaczelo malemu spadac, wiec szybka decyzja - jedziemy do ciecia.
Szczerze mówiąc poczułam wtedy pewną ulge na mysl o cc bo bylam juz naprawde wycieta, nie kojarzylam za bardzo co sie dzieje..
Znieczulenie do CC nie bolało mnie w zasadzie wcale, musiałam sie tylko skupic zeby przez skurcz sie nie poruszyc, bo musieli by się wkłówać drugi raz. Przyjemne uczucie jak szybko poczulam mrowienie w nogach i nagle bóle skurczowe zniknęły ;)
sama cc jednak to jednak nic przyjemnego, czulam ucisk i ugniatanie, klopot z oddychaniem, dreszcze. ale do przejścia. najważniejsze ze udalo sie, pokazali mi moje malenstwo.
po przewiezieniu na sale od razu przystawili mi malego do piersi. i od razu rodzice od razu się zakochali w swoich małym cudzie :)
 
reklama
no to start
07.03.2013 godz 1:30 poczułam dziwny skurcz, dziwny bo inny, niepisanie inny co nie oznacza ze bardzo bolesny. Poprostu skurcz tak jakby mi ktos pasami scisnal macice w srodku i poczułam mokro w bieliznie, ale tak delikatnie. NIemalze zerwałam sie z łozka i powiem Wam ze naprawde wiedziałam ze to TO,poprostu inny rodzaj skurczu.
Udałam sie do łazienki i zobaczyłam na bieliznie nieco krwi ze sluzem- stwierdziłam ze to czop, i ze nie ma sie co martwić, ale spać mi sie nie chciało wiec postanowilam poczekac z kawusia i laptopem w reku, ale za ok 40 min skurcz sie powtorzyl. Wiedzialam ze ze wzgledu na GBS dodatni nie moge zwlekac, no ale wody nie odeszly wiec byl czas. Obudziłam meza spokojnym szeptem do ucha,,kochanie chyba sie zaczelo":)) otworzyl oczy i zobaczyl moj usmiech, spytal czy zartuje no ale nie zartowalam. Powiem Wam ze bylismy naprawde opanowani spokojni i szczesliwi. Posiedzielismy jeszcze chwilke w domu, i pojechalismy.


Na Izbie P zostałam szybko i milo zbadana, KTG wykazalo regularne skurcze- nie bolały mocno, rozwarcie dopiero sie zaczeło ( przypominam ze rano poprzedniego dnia bylam u gin i nic nie bylo).
Skierowali mnie na porodowke juz nie na patologie jak to bywa w momencie kiedy jeszcze nie rozkreca sie porod.
Byla godz ok 5:00. Dostałam antybiotyk, swoja sale, maz ,,kaftaniki" ( tak sie smieje widzac ten stroj ktory dostal). Skurcze sie pomalu nasilaly a ja z usmiechem przyzwyczajalam sie do akzdego wiedzac ze nastepny moze byc silniejszy ( stwierdzilam ze analizuje bol:). Połozne bardzo miłe, wiec stworzylismy wspaniała zartobliwa atmosfere. Rozwarcie po 2 h bylo juz na 4cm wiec nie moglam chodzic tylko lezec pod KTG zeby antybiotyk zadziałał. nie potrzebowalismy szybkiego porodu jak to stwierdzila połozna.
Do mojego pokoju-porodownika:) wkroczyło kilka studentek bo dowiedziały sie ze tak ladne wszystko idzie i taka mila atmosfera, wiec wykorzystaly moment i spytaly czy moga uczestniczyc..........a ja sie zgodziłam bo zawsze mowilam ze nie mam nic naprzeciw, ale z perspektywy czasu uwazam to w sumie za jedyny BŁAD. Dlaczego?, poczytajcie dalej. NO wiec skurcze sie nasilaly no i o 9 ej rozwarcie bylo juz na 7 cm, wiec w zasadzie niebawem moglby byc koniec....ale nie byl skurcze juz stawały sie bolesne, dostałam Oksy i drugi antybiotyk i juz moglam sie ruszac. Po tej cholernej OKSY te cholerne skurcze byly juz MEGA i o 13ej juz nie bylo pozytywnej atmosfery, Bol byl znosny choc przy kazdym skurczu ( na stojaco opierajac sie o podporke pod nogi przy łózku) kiedy podnosiłam głowe czułam jak słabne, a mąż jak to okreslil widział jak kazdy mnie osłabia, a wyraz twarzy miałam cierpiacy. Widziałam meza choc juz na pocz skurczy powiedziałam zeby mnie nie dotykał, lepiej bylo skupiac sie na bolu samodzielnie. Wiec widziałam męza i to grono studentek, w miedzyczasie badajacych mnie rowniez- mysle ze to grzebanie i badanie przez kilka osob to był ten BŁAD- ile do cholery można, to ze sie zgodziłam jeszcze myslaca nie znacyz ze teraz ma sie do woli macac, grzebac, badac pacjenta w ramach treningu..
Ale powiem wam ze honor mi nie pozwal powiedziec zeby sie wynosily, bo przeciez pozwolilam.
po 13ej jedna z poloznych ktora zagladala- no bo to atrakcja ten porod byl ( atmosfera i szybkosc) zrobila mi masaz szyjki....ja pierdziele i tu bolalo, to bolalo tak ze byslalam ze jej klaki krecone powyrywam ( teraz juz wiem ze ten masaz boli i ze to jest celowe), wtedy nie wiedziałam, myslalam ze to kolejna co to mnie badac chce na lewo i prawo.
Aha no i pecherz to lekarz mowil ze najchetniej przebilby juz ok 7ej no ale nie mogli ze wzgledu na ten antybiotyk. Po ok 9ej podczas kolejnego badania pecherz pekl i wody byly lekko zielone. Wiec byly 2 pobrania z glowki malenstwa, kontrolujac stan.
Stanie, kleczenie, skurcze, i cholerne ,,żelki" przed oczami przy kazdym ich zamknieciu ( 3 dni wczesniej na fb grałam w gre z żelkami co to sie je kolorami i ksztaltami uklada i one znikaja i wyobrazcie sobie ze te cholerne zelki mialam przed oczami, raz czarne raz czerwone, na poczatku kolorowe- zmienialy sie w zw z natezeniem bolu, im wiekszy tym czarniejsze zelki:) schiza jakas, powiedzialam ze zatluke sioste z emnie wciagnela w te gre...ale przez to mowie ze porod wspominam ,,na slodko".

Wiec po 13ej lekarz stwierdzil ,,sloneczko nie bedziemy sie emczyc, proponuje cc" -o cholera pomyslalam, bedzie ulga, byle szybko mnie pocieli. Totalnie nie wiedzialam nic szczegolowego o cc bo nie bralam tego pod uwage ze wzgledu na przesuper stan w ciazy.Z jedenj strony mysl ze bedzie szybko i ze bedzie cos przeciwbolowego, z drugiej ,,oo czy zmała wszystko ok? dlaczego decyzja o cc tak czybko " no ale zgodzilam sie, zreszta i tak nie mamy nic do gadania skoro podpisalysmy dokumenty i skoro moz ebyc zagrozenie dla zycia.
No wiec teraz to wszystko dzialo sie tak szybko z enie wiem czy wszystko opisze. Wiec :
-wjechało łozko do sali,
-połozne chyc mnie na łozko, w miedzyczasie zakladajac ,,kaftanik"
-skurcze bylu juz w sasadzie non stop wiec mnie wkurzalo to z enie moge sie skupic na bolu
-jade na tym łózku niczym w filmie korytarzem szpitalnym, nagle ryyyyp w dzrwi, pomyslalam ,,zapamietaj twarz tej poloznej, jak mogla walnac w sciane, "-to wywolalo kolejny mega skurcz, ale jak otworzylam oczy widzialam juz sale, swiatla, zielonych ludzi w fartuchac, milczacych stydentow w fartuchach, niczym w filmie
- kazali mi siasc na stole operacyjnym i pochylic sie do przydu, zgrabic w pozycje na wpol embrionalna. ...ale jak jak ja skurcz mam, kurde no jak, wydawalo mi sie ze juz sie przygarbilam, ale slycze wspaniale anielski glos lekarza ( naprawde facet ale mial glos) ,,jak dziecko bedzie mialo na imie?",
-wkurzona bo mysle, facet po co Ci to , rob swoje, i zmeczona odpowiedziałam ze Kornelia
-i uslyszałam to teraz koteczku dla Kornelci pochul sie mocno mocno mocno mocno ....o TAKKKK. Kurde jak uslyszalam ze mam to zrobic dla niej to nawet w tym skurczu tak sie zgielam ze sama zauwazylam roznice...no i male ukłócie w kregoslup.
- i od teraz swiat byl kolorowy....cieplo w nogi ( oczywiscie o wszystkim mnie informowani ,,a teraz to...", ,,a teraz to tamto''), polozyli mnie na stole, podciagneli do gory , nakryli parwawnem, wyciagneli prawa lapke i cos tam popodłaczali, przy glowie siedział mi ten lekarz o anielskim glosie wiec naprawde czułam sie bezpiecznie i w zw z tym ze tylko on na tej sali sie do mnie odezwal to czułam sie jakby to byla taka bratnia dusza, a moze ten anielski glos
-czułam tylko jak mi wyszarpuja mała z brzucha- fajne uczucie, czekalam na krzyk i uslyszałam...kurde łza zakrecila sie w oku i pomyslalam zeby tylko szybko mezowi ja pokazali, ze ja taka szczesliwa bo juz wiem ze jest a on tam za drzwiami pewnie na glowe dostaje
-za chwilke uslyszalam z prawej strony ,,prosze zobaczyc" i ujrzałam te mała moja kruszyne...
-nie moglam sie juz cieszyc bo dostałam drgawek i probowalam opanowac cialo, uslyszalam ze to normalne ale od jakiejs kobiety, nie slyszalam tego lekarza wiec nie bylam pewna
-czulam ze jeszcze sie tam bawia tym brzuchem, ale za chwiole zdjeli parawanik, podziekowali sobie Ci lekarze no i podnioslam glowe, widzialam swoje nogi ale ich nie czułam, widziałam ze sa mocno rozchylone na tym stole, i to bylo dizwne ze nie czylam tego.
-przerzucili mnie na inne lozko , okryli kołderka i kocemtermo- izolacyjnym i odstawili do sali obok pod nadzorem poloznej. Tam splynela kroplowka, po czym przewiezli mnie na ginekologie pozabiegowa.
-malej nie mialam przy sobie, dostałam ja dopiero jak juz troche sil odzyskalam czyli po 2 h
-maza zaraz wpuscili, mial swieczki w oczach , ja tez, mowil ze widzial mała i ze jest najglosniejsza na całym oddziale no i ze kocha itd:))

I powiem Wam ze porod zapowiadał sie wspaniale, i naprawde myslalam z ebedzie bardziej drastrycznie...tylko jesli kiedykolwiek zdecyduje sie na drugie dziecko to od razu cc. bo to cholernie niefajnie jest dotrwac prawie do konca porodu i do tego skonczyc na cc....po co sie emczyc jak i tak moze sie okazac fiaskiem.

Czuje sie juz dobrze, brzuch pobolewa i cholerne zaparcia...ale grunt ze mała jest zdrowa i wspaniała
a
ha no i szp im F Raszei serdecznie pozdrawiam ( 6 dób tam spedziłam)- jestescie wspaniali , swietna atmosfera, rewelacyjne połozne, super lekarze i objady tez:)
 
Do góry