reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści porodowe - BEZ KOMENTARZY!!

no to czas i na moją opowieść.... We wtorek 05.03 pojechaliśmy się skontrolować do szpitala, biorąc torbę na wszelki wypadek, bo Sz. coś czuł, że mnie zostawią... Po badaniu mój lekarz powiedział, że szyjka przestała się skracać i jest twarda jak skała, więc zostawia mnie na wywoływaniu. Dostałam jakiś żel "dowcipny" i podpięli mnie na 2 godziny pod KTG, skurcze notowały się ładne, tak na 70/80. Dostałam własne łóżko, zjadłam szpitalny obiad i wieczorem znowu KTG - skurcze nadal silne, ale nic mnie nie bolało. Na drugi dzień jak mnie podłączyli pod KTG, to się okazało, że skurczy brak - nikt mnie nie badał, bo mój lekarz kazał czekać na siebie, więc nie wiedziałam czy coś zadziałało na tą szyjkę. W czwartek na badaniu okazało się, że szyjka nie drgnęła, ale za to czop zaczął odchodzić. Znowu dostałam ten sam żel - nie działał na mnie już właściwie wcale, skurcze bardzo lekkie. W piątek Pan ordynator mnie przebadał, powiedział, że szyjka minimalnie drgnęła, no i wydał rozkaz - "prowokacja zastrzykami, bo ta Pani ma w sobote urodzić". Po tych zastrzykach nie czułam żadnych skurczy, wiec pewnie nie działały :) W sobote rano, o 8:30 przyszła po mnie położna, kazała się przebrać w koszule do porodu i zaprosiła na porodówkę. Zadzwoniłam do Sz., że mnie zabierają na porodówkę i że podłączą mi OXY, więc tak za 3 godzinki niech przyjedzie. Chwilkę po 9 byłam już pod kroplówką, zaczęły pojawiać się skurcze. O 10.20 odeszły mi wody i usłyszałam takie chrupnięcie (okazało się, że mały wstawił się w kanał), więc dzwonię do Sz., że wody odeszły - w szpitalu był w 15 minut. Położna się śmiała, że to jeszcze potrwa, bo rozwarcia dalej brak, szyjka twarda... Skurcze bolały coraz bardziej, kucałam (i tylko to dawało ulgę), klękałam, byłam pod prysznicem (nie pomogło). Skurcze na KTG notowały się na 90. Po kolejnych 2 godzinach rozwarcie na 2 i skurcze już na 100. Pan doktor przyszedł i kazał wzywać anastezjologa, żeby zrobił ZZO. Po pierwszym znieczuleniu MEGA ULGA, luksus, czułam sie jak w niebie. Chodziliśmy z Sz. po korytarzy, skakałam na piłce - po godzinie rozwarcie na 4. Masaż szyjki - ból... Potem się okazało, że młody źle wstawia się w kanał. Ale położna powiedziała, że jeszcze coś się może zmienić, chociaż jej zdaniem skończy się na CC. O 17 dostałam drugi raz ZZO - nie pomogło. Od skurczy dostałam dreszczy i mdłości. Położna powiedziała, że o 18 będzie decyzja co ze mną dalej będą robić, bo poród nie postępuje. Popłakałam się, bo nie chciałam cesarki. Przyszedł lekarz i powiedział, że rozwarcie stanęło, dzidziuś źle się ułożył, poza tym uciekł główką do góry... O 19 - cięcie. Sz. był przerażony, bo nie mógł ze mną wejść do sali operacyjnej. Dostałam znieczulenie, zaczęli mnie ciąć, ale okazało się, że wszystko czuje, więc trzeba było głupiego jaśka. Młodego wyciągnęli o 19.20, ja obudziałam się o 20 (świadomość odzyskałam jeszcze na stole operacyjnym i chciałam dać znać lekarzom, że już nie śpię i że mogli by mi tą rurę z buzi wyciągnąć, bo oddychać nie mogę, ale nie mogłam niczym ruszyć). Dzidziusia widziałam tylko na zdjęciach, bo nie wolno mi było wstać ani ruszać głową. Na drugi dzień położyli mi go na chwilkę na ramieniu. Miałam problemy z karmieniem - przez co strasznego dołka złapałam. Ale teraz mleko już jest i mały sobie ssa:)
 
reklama
Korzystam z chwili przy laptopie by opisać mój krótki (bardzo długi poród biorąc pod uwagę, że rodziłam na raty:-D) poród, zanim zapomnę;-)

Trudno określić kiedy się właściwie zaczęło, ok 4 nad ranem obudziła mnie Malutka, skakała po brzuchu z taką werwą, że nie dało się spać, po jakimś czasie zaczęłam odczuwać skurcze, były nieregularne ale trochę inne niż do tej pory, nawet nie mocniejsze tylko ostrzejsze i zaczynały się od krocza. Do 6:30 udało mi się jakoś przysypiać ale potem się poddałam i poszłam poprasować koszule Ł. Zastanawiałam się czy nie powiedzieć mu, żeby nie jechał do pracy ale zecydowałam że chyba jednak poczekam aż mi wody odejdą i nie będę robić fałszywych alarmów, nie powiedziałam mu więc nic aby się nie denerwował.
Skurcze stawały się coraz mocniejsze ale nadal nieregularne, ogarnęłam trochę domek, opróżniłam wszystkie kosze bo w środe u nas śmieci odbierają:-) ściągnęłam Synka z sypialni gdy się obudził i jeszcze jedzonko jemu i sobie zrobiłam ale przed 10stą stwierdziłam, że chyba jednak czas zadzownić do Męża, w między czasie też do szpitala zadzwoniłam, że niedługo się pojawię.
Czekając na Ł poskakałam sobie jeszcze na piłce. Do szpitala dotraliśmy ok 11stej. Położna zrobiła wywiad ale widziałam, że sceptycznie jest nastawiona tzn wątpiła, że rodzę, poszła skonsultować się z lekarzem czy mają mnie pod ktg podłączyć, powiedziałam, że wolałabym nie bo Małą czuła wyraźnie a ze skurczami o wiele łatwiej było sobie rodzić na siedząco, w końcu więc mnie tylko zbadała i okazało się, że mam już prawie 4cm rozwarcia, jednak główka Córeczki nadal była wysoko a skurcze nieregularne. Babka zapytała czy nie chciałabym pojechać do domu i wrócić jak skurcze się nasilą:szok: Stwierdziłam, że nie ma szans, już się ze szpitala nigdzie nie ruszam, zaproponowała więc abym zjadał lunch bo dochodziła 12sta i właśnie zaczęli podawać jedzenia a potem może wzięła kąpiel.
Jedzonko zjadł właściwie całe mój Mąż bo ja jakoś nie miałam już apetytu w międzyczasie w ogóle skurcze zaczęły się nasilać i były już co 3minuty, poprosiłam więc Ł aby poszedł i pogadał, żeby dali mi gaz. Było już trochę już 12:30 jak położna się pojawiła, proponując paracetamol:szok: powiedziałam że wzięłam rano, nie działa i nie mam ochoty faszerować się nim bardziej, chciałam rodzić w wodzie więc petadyna odpadała, zresztą też nie chciałam, Babka powiedziała że i tak znieczulenie mogą mi podać na porodówce dopiero (cały czas byłam na odziale położniczym) i zapronowała jeszcze raz kąpiel bo salę z basenem dopiero szykują. Powiedziałam jej, że nie chce kąpieli bo myślę że ledwo zdążę wejść do wanny już będę musiała wychodzić bo czuję, że zaraz zacznę rodzić, spojrzała na mnie trochę jak na wariatkę ale poszła się skonsultować z lekarzem znów, słyszałam jak mu nadawała że nie radzę sobie z bólem, jakbym miała siłę to bym pewnie poszła ją kopnąć w zadeczek:-D w ogóle strasznie mnie wkurzało jej podejście bo już wcześniej skomentowała, że po moim zachowaniu nie widać abym odczuwała mocny ból, co było bzdurą zupełną bo ja przy skurczach już nie byłam w stanie mówić normalnie i tylko unosiłam miednicę, następnęgo dnia miałam zakwasy w ramionach, bo na siedząco nie dało się wytrzymać a o chodzeniu w trakcie skurczu w ogóle mowy nie było.
W każdym razie baba wróciła za chwilę i zaproponowała, że mnie zbada jeszcze raz, na co szczerze mówiąc przystałam z chęcia bo wiedziałam, że już powinnam być na porodówce i okazało się, że miałam rację bo rozwarcie już było na 7cm. Wreszcie więc ruszyła dupkę i poszła zobaczyć czy mogą mnie przyjąć, okazało się że pokój jeszcze nie całkiem gotowy ale już przyszły do mnie położne z porodówki , które już zupełnie inne podejście miały, starały się zagadywać, Mąż masował kark więc jakoś zleciało kolejne 15min. W końcu o 13stej trafiłam do właściwego miejsca, zdbadali mi jeszcze ciśnienie, sprawdzili doplerem tętno Małej i w końcu weszłam do basenu. Ulga była niesamowita, jeśli któraś z Was myśli nad porodem w wodzie to polecam całym sercem! dostałam też gaz do którego momentalnie się przyssała bo skurcze już były naprawdę solidne. Poród prowadziła młoda babeczka ale była świetna, bardzo konkretna i zdecydowana, wydawała jasne polecenia a Mąż odwracał moją uwagę od bólu każąc mi się skupić na oddychaniu, druga położna zebrała zamówienie na ciepłe napoje i zniknęła przygotować herabaty, zanim wróciła ja już zaczęłam mieć bóle parte, całe szczęście trwało to tylko chwilę bo dla mnie one właśnie najgorsze, po pierwszym pękł mi pęcherz płodowy i wreszcie odeszły wody (potem się śmiałam, że jednak dobrze że nie czekałam w domu aż mi wody odejdą) po drugim już główka wyszła no i kolejne i o godz 14:12 Mała się wydostała całkiem, w międzyczasie położna powiedziała, że mam Ją złapać i powoli wyciągnąć ale poprosiłam Ł żeby On to zrobił bo bała się, że ja nie zdąże. Okazało się, że niepotrzebnie się bałam, to było niesamowite tak delikatnie unosiła się w wodzie, wyciągnęliśmy ją razem z Ł i od razu usłyszeliśmy pierwszy wrzask:-D:-) to był cudowny dźwięk:tak::-) Ł przeciął pępowinę, co mu trochę zajęło bo nożyczki były starsznie tępe, posiedziałyśmy jeszcze minutkę w wodzie po czym pomogli mi się wydostać i położyłam się na łóżku, Małą dostałam na pierś i leżałyśmy sobie chyba z godzinę tak, po drodze dostałam zastrzyk aby urodzić łożysko, położna zachwycała się że jeszcze nigdy takiego czystego porodu nie widziała bo ledwie kilka kropel krwi było, potem niestety lało się ze mnie strasznie myśleli nawet czy mnie nie zostawić na noc ale w końcu stwierdzili,że jeśli chce wyjść wcześniej to mogę. W szpitalu spędziliśmy niecałe 3godziny, w tym czasie Bianeczka zdążyła zjeść 2razy, niestety przy tym dość intensywnie znęcając się nad sutkiem czego skutki jeszcze przez kilka dni odczuwałam, nauczka na przyszłość do szpitala nakładki biorę następnym razem;-)
W karcie mam wpisane, że mój poród trwał 1godzinę i 10minut:-D

Powrót do domu był cudny, Szczepcio zachwycony Siostrą chciał aby mu Ją dać na ręce, potem siedział dumny trzymając Bianeczkę na kolankach
 
Więc teraz czas na mnie...
Jak wiecie trafiłam do szpitala 5.03.niby na obserwację na kilka dni z racji nadciśnienia i cukrzycy. Przez cały pobyt miałam robiony 2 razy krótki test z oxy, do 3 pierwszych skurczy. Po pierwszym razie do połowy nocy męczyłam się ze skurczami, ale znośnymi, bo spałam, a po drugiej nic kompletnie się nie działo. Powiedziałam lekarzom, że nie chcę już oxy, bo czekam do 18go, a i tak szyjka była długa i twarda, rozwarcie na palec. No, ale dzidzi chyba spieszyło się do Nas, bo 14go o 6 rano jak wstawałam na siku pociekło mi po nogach. Pomyślałam o wodach, ale nie miałam zamiaru mówić nic położnym póki nie sprawdzę. Napisałam tylko Sz.smsa, że raczej dzisiaj urodzę. Pozbierali się z Tymkiem do teściów. A ja poszłam do tej ubikacji i zauważyłam krew, więc się przeraziłam i powiedziałam położnej. Podłączyła mnie pod KTG i skurcze pisały się tak max.na 50, więc nic specjalnego, bardziej mnie mdliło jak na @. Dopadł mnje ordynator, zbadał i kazał zię spakować i na porodówkę. Tak mnie popędzali, a na porodówce brak miejsca. Stałam tam jak głupia z 1,5 h. Skurczy dalej brak. Zaczęło mi się robić słabo, bo cukier spadł. Wysłali mnie, żebym coś słodkiego zjadła i zabrała ze sobą. Sz.przyjechał, a mnie dalej nie położyli. W końcu podpięli mnie pod KTG i pisały mi się tak skurcze na 50-60, dość regularnie co 5-7 min. Podpięli mi oxy o 11ej i ruszyły się konkretniejsze skurcze, ale jeszcze nie powalały. Rozwarcie zrobiło się na 4cm. Mówię położnej, że teraz najgorsze, bo dojdzie do 7 cm i znowu męczarnia, a ona, że przy drugim idzie szybciej. I faktycznie, przyszła mnie zbadać za 0,5h, a tu pełne rozwarcie :szok: A, i dowiedziałam się, że to nie wody mi rano poleciały i tylko taki rzadki czop z krwią. Pęcherz płodowy przebijali mi na porodówce, nic miłego, ale po tym skurcze się ruszyły i już nie było tak wesoło. Po 12ej zaczęły się skurcze parte, a przy Nas nie było żadnej położnej, bo w tym czasie rodziły 3 babki i był młyn. Także zdążyłam tylko krzyknąć, że idzie skurcz i główka. Babka przylatuje, a główka już między nogami, więc przy następnym partym kazała mi nie pchać, tylko oddychać tak jak mi kazała, a przy 3cim partym Mała wyskoczyła i mega ulga. Zero nacinania i 2 szwy na śluzówkę pochwy, więc minimalne straty :-D Sz.przeciął pępowinę i wywieźli Nas na korytarz i 2 h kangurowania. Przystawiałam Małą do cyca, ale pokarmu brak. Przyszedł dopiero w nocy, a Małą dokarmiali butlą, bo miała za duże spadki cukru.
Wszystko poszło bardzo szybko, ale niestety nie bezboleśnie ;-)
Koniec :-)
 
Moje chłopaki śpią więc może mi się uda opisac mój poród, przy większości opisanych to mało ciekawy będzie:)
Więc może zacznę od tego że półtora tygodnia przed porodem spędziłam z starszym synkiem u moich rodziców, mój mąz pracował na drugie zmiany i się stresował, że będę w domu sama z Jasiem. Tak też było łatwiej strategicznie, bo starszak wrazie co miał opiekę, do szpitala na piechotę 5 min, a w Gdańsku to do końca nie wiedziałam w którym szpitalu chce rodzić, a w Pucku urodziłam starszego synka, więc wiedziałam jak to tam wygląda.
Wszystko zaczęło się 5 marca późnym wieczorem, w dzień mój starszak trochę pokasyłwał, ale nie miał innych oznak choroby, więc jakoś spokojnie minął nam dzień. Ok godz.23 Jasio obudził się z płaczem i ciężko mu było złapać powietrze przez nosek, wzięłam go na ręce i po chwili mu przeszło, potem przyszła do nas moja mama i wzięła Jasia, a mnie z nerów zaczął boleć żołądek i dobre pół godziny spędziłam na kibelku. Żołądek chyba opróżnił mi się cały:) i wtedy też zaczął odchodzić czop i wtedy też poczułam pierwsze skurcze były silniejsze niż przepowiadające i były co 5min. Zadzwoniłam do męża żeby przyjechał bo nie chciałam żeby moja mama sama była z Jasiem. A ja przygotowałam swoje rzeczy i o 23:55 byłam już w szpitalu. Tam zbadała mnie położna i powiedziała że do porodu to jeszcze daleko, ale przyjeli mnie na ginekologie, tam podłączyli KTG i skurcze zrobiły się słabsze i niektórych wogle nie było widać na KTG bo mnie głównie plecy bolały. Po pół godzinie zapisu położna mnie odłączyła od urządzenia i kazała iść spać. Strasznie źle się czułam, chciałam urodzić i szybko wrócić do Jasia. Byłam sama na sali, więc zamiast leżeć zaczęłam chodzić. Skurcze wtedy wróciły i były częstsze. Chodziłam tak dobre 40min i tak o 1:45 położyłam się do łóżka żeby sprawdzić czy skurcze nie miną znów. Miałam jeden skurcz tak na leżąco, a potem usłyszałam pyknięcie i odeszły mi wody:) była godzina 2 w nocy. Poszłam do położnej, dała mi wkładki i spytała się czy skurcze są mocniejsze, powiedziałam że nie, bo wtedy tak było, ale 10 min później skurcze już były dużo wyraźniejsze i co 3 minuty, ale stwiedziłam że poczekam zanim znów pójdę do położnej. Chodziłam sobie dalej po sali, jak przychodził skurcz to nachylałam się nad łóżkiem i było mi lżej. Przed 3 w nocy położna mnie zbadała i stwiedziła że idziemy na porodówke. Na porodówce spędziłam 1,5 godziny i to był najgorszy czas bo kazano mi leżeć pod KTG, a mi było dużo lżej jak mogłam chodzić. Skurcze bolały, ale ból był do zniesienia bo nie wydawałam z siebie żadnych dźwięków:) w końcu o 4:15 zbadała mnie położna i po 10 minutach zaczęły się skurcze parte i wtedy sobie trochę postęlałam:), ale praktycznie był tylko dwa takie skurcze i mały o 4:30 się urodził. Nie zostałam nacięta, lekko tylko pękłam i założyli mi 2 szwy. Małego odrazu położyli mi na brzuchu:). A po jakieś pół godzinie panie pomogły go przystawić do piersi i mały sobie ciumkał. Na sale po porodową szłam o własnych siłach o 6 rano. Akurat nie było dużo porodów więc z Malutkim leżaliśmy sami na 3 osobowej sali. Ok 9-10 rano czułam się już super i chciałam iść do domu, martwiłam się o Jaśka, który biedny wieczorem z tatą został przyjęty do tego samego szpitala co my. Okazało się że miał zapalenie oskrzeli i głównie zatrzymali go w szpitalu ze względu na Mariuszka. Mnie i małego wypuścili do domu w piątek, a dwóch pozostałych moich chłopaków w niedziele i wtedy też wszyscy wróciliśmy do siebie do domu:)
 
11.03 w poniedziałek stawiłam się do szpitala ze skierowaniem od swojego lekarza. Byłam już w piątek, ale nie było miejsc na patolgii więc weeked w domku przeczekałam.
Jak co noc Tymek zaczął harce w brzuchu, więc zaczęłam się snuć po korytarzu. Położne się mną dość mocno zainteresowały i pytały co się dzieje. No więc im odpowiadam, że Mały mi harcuje i spać nie mogę.
Ale mi samej coś przestało grać, bo trochę się to różniło od tego co zazwyczaj się działo i doszły mi do tego dziwne skurcze. Poszłam poprosić o nospę na co Panie powiedziały, żebym poczekała na gina i na badanie. Od 1 już co jakiś czas sobie musiałam pokucać i przeczekać.
Jedna z położnych (cud kobieta!) stwierdziła, że na bank urodzę w tej dobie. Trochę sceptycznie to odebrałam. Po jakichś 30 minutach przyszedł lekarz, zbadał i powiedział, że mam rozwarcie na 2 cm i kazał mi dać jakiś zastrzyk rozkurczowy, żeby wykluczyć ewentualne skurcze przepowiadające.
Zastrzyk nic nie dał a raczej nasilił to co się działo. po 3 kolejne badanie, rozwarcie na 3 cm i deczja, że na porodówkę. Rzeczy kazali mi zostawić.
Na porodówce podłączyli mnie pod ktg. skurcze średnio bolesne dla mnie, ledwo na 25 się pisały i równo co 12 minut. o 5 wszytsko się skończyło. chciałam więc wracać na patologię, ale mi nie pozwolili. miałam czekać do obchodu o 8 i na decyzję co ze mną zrobić.
jakoś się przespałam na tym łóżku. na obchodzie decyzja, że wywołujemy. 8.45 podłączenie pod oxy. chodziłam sobie swobodnie w prawo i w lewo. Żartowałam w położnymi i tryskałam humorem. w międzyczasie moje rzeczy po kilka razy wędrowały z patologii na porodówkę i z powrotem i w końcu zostały ze mną w sali.
Jakoś po 10 skurcze zaczęły się dawać we znaki. Dostałam piłkę co na prawdę przynosiło ulgę i rozkręcało poród. Byłam też pod prysznicem i gdyby nie to, że zaczęło mi się robić słabo z powodu duchoty, to pewnie i bym tam z godzinę siedziała a nie 30 minut.
Koło 13 przyjechał do mnie M na trochę i przywiózł wodę bo mi zaczęło braknąć. Skurcze były już dość bolesne i niestety musieli mnie pod ktg podłączyć na trochę żeby zobaczyć co u Maleństwa. Rozwarcie zbytnio nie chciało postępować bo stało na 5 cm. M pojechał z powrotem do domu do Miśka bo został z moimi rodzicami a u mnie padła decyzja o przebiciu wód.
Jak się rozkręciło to myślałam, że umrę! zaczął mi się przypominac koszmar pierwszego porodu i to jak traciłam przytomość z bólu podczas skurczy, że dodatkowo wpadłam w panikę. Błagałam o znieczulenie ale musiałam poczekać do 7 cm.
Straciłam poczucie czasu a nie miałam siły się obrócić, żeby spojrzeć na zagarek. Położne cały czas do mnie zaglądały albo któraś ze studentek i pomagały przetrwać przez ten koszmar. Dowiedziałam się w międzyczasie, że anestezjolog już idzie i popłakałam się ze szczęścia.
Przyszedł anestezjolog z pielegniarką i zaczęli wszytsko przygotowywać. Jak na złość lekarz nie mógł mi się wbić i 3 razy trafiał w naczynie, dopiero za 4 razem udało mu się trafić. Biedna pielęgniarka, która mnie trzymała chyba do teraz ma odcisk mich zębów na swoim przedramieniu przez te skurcze...
Cewnik w końcu został założony i znieczulenie podane. Boże! taka błogość i ulga mi spłynęła po nogach, że nie wiedziałam jak im dziękować. Od razu humor mi wrócił i znowu żartowałam ze wszystkimi. byłam też w szoku jak to znieczulenie wpływa na odczuwanie tych skurczy. Wszystko zaczęło być takie świadome. Niesamowicie było odczuwać skurcz, rozwieranie szyjki, schodzenie główki bez otępiającego bólu.
Nagle zrobiło się poruszenie bo dziewczyna obok zaczęła rodzić. Troszkę jej zazdrościłam, że trafiła później ode mnie a już ma parte i za chwilę będzie mieć swoje Dzieciątko obok. Jedna z położnych zajmujących się mną do mnie zajrzała i zaczęłam żartować, że też chcę rodzić i zaraz to zrobię przed nią. Ta mnie zbadała i mówi, że mam rację. No to ja za telefon i dzwonię po M.
Panie tylko co założyły te uchwyty na nogi i zaczęły się parte. Byłam zdziwiona bo coś za bardzo mnie 'rozpierało'. Okazało się, że Tymuś rodził się z rączkami złożonymi przy główce i trzeba było nacinać. Jak się urodził od razu wylądował u mnie na brzuchu i fala euforii! :))
trochę potrwało nim urodziłam łożysko co było też chwią prawdy, czy będzie tam ta nieszczęsna spirala czy też nie. Niestety nie było... Ginekolog wyłyżeczkowała mnie od razu, ale nic nie 'wyłowiła'. Powiedziała, że teraz te 2 godziny poleżę i odpocznę a ona się skonsultuje z innymi co dalej.
M był ze mną na tej obserwacji a Tymuś cycusiował sobie w najlepsze. Po tych 2 godzinach wzięli mnie na usg i znaleźli wkładkę no i znowu gin musiała się skonsultować co dalej. mnie przewieźli na położniczy i ledwo co przynieśli moje rzeczy z porodówki to zajechał po mnie wózek i zabrali na operacyjną.
Pod znieczuleniem ogólnym (nawet fajnie się spało) drugi raz mnie łyżeczkowali i w końcu udało się im wyjąć tą spiralę. Potem 3 godziny na pooperacyjnej pod obserwacją. Niezbyt chcieli mi dać Maleńkiego na noc, ale się uparłam, że ma być przy mnie i koniec.
Ogólnie poród dobrze wspominam. Był śmiech, łzy, ból, ulga i przede wszystkim cudowne położne i pomocne studentki, które nawet plecy mi wytarły jak wyszłam spod prysznica.
Tymuś urodził się w równe 8 godzin po podłączeniu kroplówki - o 16:45 czyli o tej samej jak jego Dziadek i to w tym samym szpitalu. 3,500 kg, 55 cm, 9 punktów.
Wyszliśmy do domku po 6 dniach z powodu żółtaczki fizjologicznej, na szczęście bez naświetlania.
 
A oto moja historia:
Moja cesarka była zaplanowana na 04.03. Wtedy też stawiliśmy się w szpitalu. Najpierw wizyta w rejestracji, potem w izbie przyjęć. Byłam baaardzo zdenerwowana, ale partner był cały czas przy mnie. Ciśnienie 140/90, a całą ciążę miałam bardzo niskie, więc widać było nerwy. Zostałam pobieżnie zbadana - szybkie usg, na którym stwierdzono, że wszystko w porządku. Następnie kazano mi pójść na salę przedporodową gdzie wzięłam prysznic w jakimś specjalnym płynie, przebrałam się w koszulę i wsio na łóżko. Podłączono mnie do ktg, założono wenflon - niestety dwa razy pękły mi żyły:/ dopiero za 3 razem się udało, dostałam kroplówki. Po około godzinie zostałam przewieziona na salę operacyjną. Wygramoliłam się na fotel operacyjny, dostałam znieczulenie w kręgosłup - o dziwo nic nie bolało. Potem założono mi cewnik - bałam się tego, ale zupełnie nic nie czułam przy jego zakładaniu. Założono mi kotarkę - tak żebym nic nie widziała. Zrobiło mi się niedobrze, ale dostałam jakiś lek i raz dwa przeszło. Cały czas czułam nogi i wydawało mi się, że mogę nimi ruszać, czułam takie jakby mrowienie. Proszono mnie, żebym się rozluźniła, bo się okropnie spinam - chociaż mi się wydawało, że wszystko mam luźne. Potem powiedziano mi, że będą myli mi brzuch i mogę to poczuć. No i to mycia trwa i trwa, czuję lekkie łaskotanie, potem lekkie naciśnięcie i nagle mi mówią, że zostałam mamą! No kurde jak to?! Miało być szarpanie czy coś, a przecież tylko myli mi brzuch ;) Pomysłowa ta moja pani doktor. Zobaczyłam to małe wrzeszczące czarne Bobo :) Cudowne uczucie. Wzięli małą do wytarcia i tych innych podstawowych czynności, następnie mi ją przystawili do głowy, a potem wywieźli do tatusia :) Szyli mnie bardzo krótko - z 10 minut może? Potem przewieźli na salę pooperacyjną, po godzinie dostałam Małą do nakarmienia. Cały czas podawali mi środki przeciwbólowe, na szczęście nic mnie nie bolało w tym pierwszym dniu i byłam w świetnym nastroju. Drugi dzień był za to koszmarny, pionizowanie o 5 rano, prysznic, a potem przenosiny do innej sali. Bolało jak cholera, myślałam, że w szpitalu zostanę przez miesiąc, bo nie dam rady chodzić samodzielnie. Na szczęście kolejny dzień był już dużo lepszy :) A w kolejny wypisano nas do domu.
Opieka w szpitalu bardzo dobra, jedzenie przepyszne - chociaż miałam niewiele okazji, żeby coś zjeść ;)
CC było moim wyborem, nie żałuję tej decyzji. Był ból, ale już o nim nie pamiętam. Blizna mała, pięknie zagojona.
 
Zastanawiałam się i zastanawiałam czy opisać wam mój poród. Szczerze mówiąc w większości i tak nie pamiętam bo traciłam przytomność ale spróbuję.

Na patologię ciąży trafiłam w sobotę 09.03 z podejrzeniem odejścia wód płodowych. Dzień wcześniej byłam u mojego gina i on też zauważył, że mam mało wody. Powiedział tylko, że w poniedziałek mam sie zgłosić na patologię. Niestety lub stety w sobotę poczułam, że mi mokro. Mój mąż w panice kazał dzwonić do gina, więc po ciężkich namowach zadzwoniłam a ten kazał zgłosić się od razu do szpitala. Tam na izbie przyjęć przyjmowała nas cudowna położna Hania. Wezwała lekarke, zbadała mnie i zadecydowała że to nie wody i że mam leżeć na patologii. Z racji tego, że miałąm swoją własną położną zadzwoniłam do niej i powiedziałam jej o wszystkim. Powiedziała mi że jutro ( czyli w niedziele) jade na wywołanie.
W niedziele o 5:00 rano byłam już gotowa i zjechałam na porodówkę. Tam podłączyli mi oscytozynę. Mój mąż przyszedł do nas o 8. Miałam skurczę ale szyjka nie była zgładzona, ani odwrócona a rozwarcie było "na jeden palec". Badanie żeby to stwierdzić było koszmarem jakiego nie życzę nikomu. Ból był okropny. Męczyłam się na skurczach od 6 rano do 18:00 wieczorem i nic. Rozwarcia jak nie było tak nie było. Moja położna była już wycieńczona ( po nocce została ze mną) tak samo jak ja. Po dwóch kroplówkach jakie dostałam, skierowali mnie z powrotem na patologię. We wtorek na oddziale pojawił się mój ginekolog. Zbadał mnie i orzekł że mu przykro, że to przez nadwagę że nie dam rady i że powodzenia itd itp. Powiem wam tak jak kochałam tego lekarza bo dzięki niemu w ogóle zaszłam w ciążę tak mnie zdenerwował jak jasna cholera! Moja położna powiedziała mi że on we mnie nie wierzy i że zaplanował moją cesarkę na piątek. Byłam zła na niego strasznie. Ale zdążył mi jeszcze powiedzieć, że będę mieć kolejna prowokację w czwartek i do tego czasu będę dostawać zastrzyki uczulające macicę na skurcze.
W czwartek rano o 6:00 miałam znów zjechać na porodówkę. Wstałam rano umyłam się i poszłam do siostry Beatki że jestem gotowa do drogi, na co usłyszałam że porodówka pełna i mam odwołaną prowokację. Nie wiedząc co dalej pojechałam na 2 piętro do mojej położnej Ewy i zapytałam co dalej. Ewa powiedziała natychmiast na porodówkę bo ciebie cofną i nie będzie nic z tego. Więc jej posłuchałam i sie zaczęło. Dostałam największą dawkę oscytozyny, do godziny 10:00 skurcze były znośne ale potem to był koszmar. Rozwarcie nadal nie postępowało za szybko, miałam może ze "3 palce" a bóle takie jakbym miała umrzeć. Położna wsadziła mnie do wanny zapaliła świeczki masowała ale nic. Dostałam 2 razy dolargan, relanium i czopki. Gdzieś koło 15 miałam 7cm i ból taki że traciłam przytomność poza skurczami. Wezwali anastezjologa do mnie, a ta bidna pani nie mogła się wkłóć więc 30 min miałąm siedzieć na mega skurczach w bezruchu żeby ona mogła się wkłóć. Po tych 30 min w końcu się jej udało, ale mnie nadal nie chcieli podać znieczulenia. Jak sie później okazało oni mi założyli cewnik tylko dla tego bo szykowali mnie na cięcie. Nikt we mnie nie wierzył, ani mój gin ani personel tylko ja sie zaparłam i moja położna. W końcu po jakimś czasie dostałam te znieczulenie i wtedy też poszło mi rozwarcie. Samych bóli partych miałam 45 min. Po 45 minutach o 17 31 na świat przyszedł Alex. Widziałam go przez chwile potem dostałam silnego krwotoku i straciłam przytomność. Potem się obudziłam już był ok. W każdym bądź razie tak sie zaparłam że urodzę naturalnie, że mi się udało i dzięki temu zszokowałam personel :D przyszedł później mi pogratulować ordynator i mój ginekolog ( którego opieprzyłam że we mnie nie wierzył ;) ). Nie pamiętam dużo z tego dnia ale opisałam co było. :)
 
To teraz moja opowieść (korzystam z 'wolnej' chwili w szpitalu).
otoz termin miałam na 18.03, niestety nic nie zapowiadało porodu. Szyjka skrócona na pól centymetra, twarda jak kamień. W środę (20.03) kolejny raz na wizycie kontrolnej w szpitalu i sytuacja identyczna jak ta z 18. Tylko tym razem usłyszałam, ze porod nie ma szans sie sam rozwinąć i trzeba będzie wspomóc go. W piątek miałam 22.03 miałam wstawić sie do szpitala na cewnik foleya, a w sobotę juz oxy. Postanowiłam, ze skorzystam z tego iż jeszcze jestem wolna i pospotykam sie ze znajomymi. Tak więc środowa noc spędziłam na pizza party. W czwartek dzień zaczęłam od krótkiego sexu z mężem ;) pózniej odwiozlam go do pracy, a sama biegłam od znajomych do znajomych :) koło 19 podjechalam po męża do pracy i zaatakował mnie dziwny, bolesny skurcz. Takiego jeszcze nie miałam. Ale w głowie miałam porod wywoływany. Wróciliśmy do domu, zrobiłam kolacje, poczułam jeszcze ze dwa silniejsze skurcze. Obejrzeliśmy film i czas na spanie. Tu pojawił sie problem: silne skurcze co 8-10 min, z małymi wyjątkami które pojawiały sie co 6, 3, 12 minut. Stwierdziłam ze skurcze nieregularnie i nie ma sie co stresowac. Aczkolwiek cała noc nie przestałam. Co zdarzylam usunąć budził mnie skurcz. Około 7 rano stwierdziłam, ze sie troche uspokoiło, ale nie ma co - Posprzątam, zrobię śniadanie, ogarnę zwierzęta, wykapie sie, ogarnę męża i pojedziemy na kontrole do szpitala.
jak juz mówiłam miałam zostać juz w szpitalu na wywołanie, ale w domu pomyślałam sobie, ze poproszę ich jeszcze o ten weekend w domu - moze sie cos samo rozkręci. Więc nie zabralam ze sobą walizki ;)
jesteśmy w szpitalu, tłok jak cholera. Długa kolejka do ktg. Ale spokojnie czekam. I pojawia sie znowu niespodzianka w postaci skurczy. Na oko około 6 min.
Wyczekalam grzeczne w kolejce. Podpiecie pod ktg, a tam skurcze pełna para.
Wszyscy, ze zaraz rodze, ze zostaje w szpitalu. Mąż jedzie po walizy. W tym czasie pani doktor mnie bada i mowi, ze szyjka nie uległa zmianie, ale z tak silnymi skurczami to mam zostać juz u nich.
na poloznictwie nie było miejsca. Pare kobiet na cesarke, pare naturalnych porodow + ileś zabiegów na ginekologi.
luzik, godzina 12, rozwarcia nie ma, a zanim skurcze sie rozkręca to pewnie urodze za 3 dni ;) położyli mnie na ginekologi.
i tu juz wszystko dzieje sie dosyć szybko. Odeslalam męża do pracy (po co ma siedzieć skoro nie rodze?), a sama grzeczne poddawalam sie badaniom.
zadzwonilam do mamy ze w szpitalu juz jestem więc mama jakimś instynktem powiedziona stwierdziła ze przyjedzie mi potowarzyszyc w szpitalu.
te skurcze co 6 min robiły sie coraz silniejsze i dłuższe. Nie wytrzymywalam juz z bólu. Więc kolejne badania - cos sie ruszyło, szyjka na 1 cm rozwarcia. Więc pomiary: biodra za małe! Jak ja urodze dziecko?' USG i dziecko powyżej 4 kg. Zerowe szanse na porod naturalny (to była godzina 14). Decyzja: cesarka! Ok, luzik. Czekam. Dzwonię po męża. W miedzy czasie okazuje sie ze przede mną lekarze muszą wykonać jeszcze 4 cesarki i jeszcze jakieś zabiegi. Ok. Znowu czekam.
Skurcze coraz bardziej przybierają na sile. Około 18 są co 4 min. O 19 co 3 min, a pózniej to juz co dwie. Mega silne i tak cholernie bolesne! Badanie - rozwarcie na 1 cm. Płacze juz z bólu. Mały w przerwach miedzy skurczami kopie jak głupi - skurcze go wypychaja, a on nie moze wyjść na świat. O 20 biorą mnie na porodowke. Tu spędzam niecała godzinę (swoją droga była dla mnie jak 10 min, przez te cholernie bóle).
przed 21 jestem znieczulona w kregoslupik (nie bolało). I zaczynamy cesarke. Panie zartuja, ja po znieczuleniu juz tez. Widzę w górnej lampie wszystko co sie dzieje za moim parawanem. Myja, tną i...próbują wyjąć dziecko. Mega sciskaja brzuch i sie siluja. W końcu Leo na świecie. Wszyscy sie śmieją i obstawiaja ile młody waży. A mi spada ciśnienie, chce mi sie rzygac. Leki na podniesienie ciśnienia i wszystko niby w mormie. Ale ja czułam wszystko co ze mną robili. Więc podają morfinke. Budze sie o 22, akurat gdy po wszystkim koniec i jadę na sale polperacyjna. Młodego widziałam tylko przez 6 sekund. Lekarze gratuluja mi chłopaka 4160 waga, 59 wzrost, 10 punktów. Po spędzonych 3 godzinach na sali pooperacyjnej, dostaje Leo na kamienie. I sie zakochalam. Normalnie sie zakochalam.
goly chłopak na golych piersiach - i przekonałam sie do karmienia cyckiem!
 
Dnia 21.03.2013r o godz. 7.35 poczułam leżąc w łóżku jak zrobiło mi się mokro na wkładce....pomyślałam sobie, że to pewnie śluz, ale za chwilę znowu czuję, że coś mi delikatnie wypływa z pochwy. Serce zabiło mi mocniej, ale mówiłam sama do siebie "spokojnie to z pewnością nie wody płodowe" no ale gdy poczułam to po raz trzeci wstałam baaardzo delikatnie z łóżka i wtedy zaczęło już mi kapać po nogach. Poszłam do toalety, założyłam podpaskę i szybko napisałam do męża smsa. W między czasie, gdy mąż był w drodze do domu to dopakowałam torbę, zjadłam śniadanie i zrobiłam kanapki na drogę :-)

Do szpitala dotarliśmy około 11.30 ....mieliśmy szczęście bo trafiliśmy na polską młodą położna, która nam wszystko wytłumaczyła co i jak będzie wyglądało. Sprawdziła mi rozwarcie i mówi, że mam już 3cm :-) podpięła pod ktg i kazała czekać.
O 15 przyszła kolejna zmiana....i od tej pory zaczęłam czuć dopiero skurcze, bolało ale nie jakoś strasznie.
O 16 sprawdzono mi rozwarcie a tu dopiero 4 cm. Miałam nadzieję, że będzie już z 7 cm a tu lipa. Położna zapytała się czy chcę dostać jakieś znieczulenie (miałam do wyboru: morfinę, gaz rozweselający i epidural) więc wybrałam epidural, chociaż obyłoby się bez niego bo na prawdę ból był do zniesienia, ale wolałam wziąć "na zapas" w razie jak później zacznie boleć.

O 18 anastazjolog zrobił zastrzyk i po kilku minutach już nic nie czułam. Podano mi kroplówkę na wywołanie skurczów i jakąś witaminową.
O 19.50 przyszła położna zapytać się, czy nie czuję, żeby mi się chciało kupkę- odpowiedziałam, że nie mimo iż od 10 minut chciało mi się do kibelka, ale byłam podpięta pod cała aparaturę i wstanie z łóżka było nierealne....więc położna wyszła i nie zdążyła dojść do swojej dyżurki a ja kazałam mężowi biegiem ciągnąć za kabel od alarmu bo już myślałam, że popuszczę w majty i strasznie mnie zaczęło boleć i "rozrywać" w kroku. Położna wpadła i pyta o co chodzi...to jej powiedziałam, że muszę do łazienki bo w majtki zrobię, a ona, że absolutnie nie bo najpierw musi mi rozwarcie sprawdzić....i nagle słyszę "kochana ty zaraz urodzisz....masz 9cm rozwarcia".
Szybko mnie przerzucili na łóżko porodowe i od 19.55 wszystko się zaczęło.....obiecywałam sobie w domu, że nie będę krzyczeć i robić obciachu....ale to było silniejsze.....co prawda nie darłam się, ale wyłam, jęczałam i łzy kapały mi ciurkiem z bólu....położną miałam bardzo konkretną i zdecydowaną.....trochę się jej bałam :-D aaaa no i co jeszcze....zostałam nacięta, ale to nic nie bolało....myślę, że gdyby nie to, to bym chyba zemdlała z bólu i popękała bo mała bardzo mocno się pchała na świat....a tak to na kolejnym partym Emilka już wyskoczyła z brzuszka i po wszystkim :-) założono mi 5-6 szwów....tak położna powiedziała (ja naliczyłam 21 przeciągnięć igły, ale najwidoczniej się nie znam :-D i może to się jakoś inaczej liczy)

Jeśli mam oceniać poród pod względem bólu i cierpienia w skali 1/10 to daję 3/10. Ogólnie było super i jeśli tak będą wyglądały moje kolejne porody to mogę urodzić jeszcze 5 dzieci :-)
Martwiłam się, że nie dojedziemy na czas....że z bólu nie wytrzymam w samochodzie, a mnie bóle zaczęły brać dopiero po 3,5h pobytu w szpitalu :-)

Wklejam zdjęcie sali porodowej na której urodziłam nasz największy cud! Ciekawa jestem jak wygląda porodówka w PL :-)
IMG_1589.jpg
 

Załączniki

  • IMG_1589.jpg
    IMG_1589.jpg
    23,8 KB · Wyświetleń: 478
reklama
Pora na mnie:)
Bole brzucha miesiaczkowe promieniujace do krzyza zaczely mi sie w nocy z 12/13.Byly zadkie wiec sobie spalam.Rano moj pojechal do pracy,mowilam mu ze chyba sie cos dzisiaj rozkreci.Mialam dzwonic jakby cos:)Rano poszlam na zakupy,przygotowalam obiad,bol @ byl silniejszy i czesciej wystepowal.Ok 13 mialam juz skurcze co 20-15 min. dostalam dreszczy wiec wskoczylam pod koldre i sie trzeslam z zimna:(O 14 zadzwonilam po mojego zeby szybko wracal bo mnie coraz czesciej boli i to regularnie.Byl po godzinie. Wzielismy torbe i w droge. W aucie mylalam ze padne. Na IP mialam ponad 2cm rozwarcia wzieli mnie odrazu na porodowke,powiedzialam ze sie zle czuje ,ze mi zimo a cala czerwona jestem.Polozna zmierzyla goraczke a tam 39,7:szok:podpieli mnie pod ktg a maly przez dwie godziny mial tetno 190 czasami spadlo do 170 :(ja dostalam cos na zbicie goraczki i w miedzy czasie skurcze mi zmniejszyly:(Przyszedl lekarz spytac czy godzimy sie na cc. nie bylo wyjscia. wszystko dla dobra malego. Poszlam na stol jako pierwsza. Caly zabieg wspominam dobrze,lekkie szarpniecie i bylam w szoku ze to juz. Pokazali mi malego :) po chwili przyszedl lekarz i mi mowi ze maly zrobil smulke,byly geste i zielone wody i ze biora go na obserwacj:(Przewiezli mnie na sale,przyszedl moj P i mi mowi ile maly wazy 4390,62cm mi az szczeka po ziemie opadla ze taki duzy:)Dostal 10 pkt. W pierwszej dobie zrobili mu badania,mial stan zapalny ktory w drugiej dobie wzrosl:-(Pani doktor zdecydowala o przeswietleniu pluc. okazalo sie ze ma zmiany zapalne na dole prawego plucka,dostal dwa antybiotyki.Na szczescie szybko mu przeszlo:)Powtorne przeswietlenie wyszlo bardzo dobrze:)Ale niestety mi sie zrobil krwiak po cieciu i spedzilismy w sumie 12 dni w szpitalu. Ostatnie dni to mialam taki kryzys ze ciagle plakalam.ale teraz juz mam nadzieje ze bedzie wszystko dobrze:-D
 
Do góry