reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści porodowe - BEZ KOMENTARZY

To teraz ja i Stachu

Jak powszechnie wiadomo, rzygałam tą ciążą prawie od początku. A ten mój co chwilę jakieś cyrki odstawial i kręcił się jak smród po gaciach. Mistrzem był obrot na kilka dni przed terminem porodu. Ale....

W poniedzialek 39w5d stawiam się w szpitalu na cc, z powodu ułożenia posladkowego. Badają mnie, robią usg itp i Sue okazało ze Stachu głową w dół (wtf?! Wszyscy pytali, no cóż to było do przewidzenia) poza tym na usg i na fotelu sprawdzili mi wszystko (to ważna wiadomość!!!!!) ilość wód w normie, kolor idealny, przezroczyste, łożysko stare ale jare, młody swobodnie fikał pępowina go nie rusza. No to do chaty, a ja w ryk... I tak w poniedziałek ryczałam i spałam na zmianę, plus cpalam dowcipnie wiesiołek dawałam sobie 3x2 i skoki na piłce i maltretacja sutkow. I tak siedzę i nagle "ups posikalam się" życie :p

We wtorek wstałam zła i załamana (tez mi nowość) i stwierdziłam ze bez sensu zdjęłam paznokcie bo wg gina i ordynatora nie zobaczymy się szybciej niż za 10dni na wywołaniu bo szyjka oczywiście 3,9 cm i zamknięta, no to usiadłam i zaczęłam robić paznokcie, potem T zabrał mnie na obiad na chińczyka plus pokazać mi auto jakie bierze dla nas w leasing. A hak juz byliśmy w dojczach to poszłam kupić szlafrok.
No i tesciowa znów zabrała Ole do siebie, więc stwierdziliśmy z T ze idziemy na tego hobbita co nie obejrzeliśmy bo plaza zaczęła się palić (btw super zrobili tą część kozak)

No i juz hak szliśmy do kina kolo 22 coś mi dziwnie było, kłucie w kroczu okropne, co chwilę się zatrzymywałam bo takie jakieś dziwne uczucie. I cały film się wiervilam bo mnie w kroczu wszystko uwierało i tak pomyślałam "no tak obrócił się to teraz upycha się w kanał"
No i pojechaliśmy do domu.


W domu łóżeczko, właczyliśmy z T młode wilki posexsilismy się duuuużo i szalenie :p ostatnia dawka wieśka i spać.


No i przyszła środa. Pobudka o 5 rano skurcz plus siku. Od 5-6.30 obudziły mnie ze 3 takie konkretne skurcze. Potem już były coraz częściej
O 11 co 3-4 min prysznic i były co 2 min ale po godzinie przeszły i były co 15min potem znów co 3-4 znów prysznic i znów to samo. Aż tomek się wkurzył bo leżałam i płakałam żeby to przeszło juz bo wiem ze i tak nie rodzę bo w to nawet lekarz nie wierzy i T mówi jedziemy do szpitala a ja mówię że w du.pie mam szpital znów mnie odesla a ja znów będę ryczec dwa dni. Po czym tesciowa zadzwoniła nakrzyczec na mnie, bo ja rodzę a spokojnie siedzę w domu i czekam na zbawienie i urodze w aucie i ze ona się martwi i boi i cala sie trzesie a ja spokojnie leżę na kanapie i oglądam tv. No to pojechaliśmy.

Na IP byłam kolo 16 połączyli mnie pod ktg a tam ci-cho-sza skurcze przeszły (ja juz łzy w oczach) ale położna mówi ze czasem tak jest ze one znikają żeby pojawiły się dużo mocniejsze (miała rację) i wzięła mnie na fotel i mówi "zostaje pani na porodowce, dziś pani urodzi jest rozwarcie 2-3cm" ale jeszcze mnie wyslala na usg fo pani dr (mojej ulubienicy która btw odbierała poród takie mam szczęście) ale była miła o dziwo. Wszystko sprawdziła, pomirzyla powiedxiala że poród SN damy rade ze co prawda na styk się Stachu przevisnie ale wyjdzie napewno dołem. No to ok idziemy rodxic, skurcze juzialam bardxo częste ale bardzo słabe i krótkie.

Poszłam na porodowke dzwonie do T ze ma przyjechać bo dziś rodzę i ze juz się zaczyna wszystko to było kolo 17 na co T "ok będę koło 19.30" a ja wk.urw "stary o 19,30 może być po wszystkim pani dr powiedxiala ze to bedxie szybki poród" to przyjechał ale akurat znów nic Sue nie działo yo go odeslalam nie wiem czemu w sumie to zrobiłam ale kolo 18.30-19 skurcze wróciły dużo mocniejsze i częstsze, wiec badanie a tam zaledwie "dobre 3cm" Zalamalam się i zadzwoniłam do T ze ma przyjechać z żarciem bo akcja siev zatrzynaka i jest lipa. Poszłam pod prysznic i tam już mnie trochę skrecalo, wyszłam i wróciłam na piłkę dostałam gaz i sobie cpałam, ale to było super! Po czym około 19.40 położna mnie wzięła na badanie i tam zdziwienie bo rozwarcie 8cm po czym w czasie badania zrobiło się już 9 (położna i lekarka w szoku bo gołym.okiem było widać rozwieranie) ale przy 9cm stop.... Pęcherz cis haczyl i nie chciało iść dalej, no to pęcherz przebijamy (bałam się strasznie, a nawet nie poczułam) i odcrazu 10cm
Dr mówi ze mam na kolana klęknąć żeby główka lepiej się wstawiła i jak będę robić co ona mówi to nic nie pęknie i nie natniemy no to T mi pomógł zejść sama bym nie mogła bo nogi trzeslu się hak galaretka i nie mogłam ustać na nich i przy Skurczach miałam przeć bardzo mocno, czułam jak główka schodzi w dół i czułam między nogami ze jej kawałek juz jest na zewnątrz. Wtedy opadła z sił nue chciałam Juz przeć ani nic robić tylko iść spać (wiedziałam że to już koniec z Olą było to samo) no i położna mówi ze mam na fotel wrócić to T mnie położył na nim i położna mówi to teraz przemy, kiefy czujesz ze chcesz przeć to przesz (szkoda tylko że jak szły parte to kie chciałam przeć tylko krzyżowac nogi ale jakoś się wzięłam za siebie), położna moei krzycz! Rozzlosc się na mnie albo na męża i krzycz na nas to pomoże (a mi się nie chciało złościc tylko płakać nie wiem czemu) a T mówi do poloxnej "pani nie wie co mówi, jak ona się wkurzy to pani zrozumie dlaczego lepiej żeby była spokojna" nawet mnie rozsmieszyl choć on był całkiem poważny :p i parlam w sumie tylko raz ale bardzo długo i wyszła główka a tuż za nią wypłynął glut tzn reszta ciałka i wtedy obudziłam się! Wszystko przestało boleć, ja oprzytomnialam nabrałem siły i było mi bosko :) tylko poród jak to powiedziała dr ba ostatnia chwile.

Wody mętne i zielone, młody podduszony pępowiną (ale i tak 10pkt miał i cały i zdrowy) a łożysko wyszło razem ze stachem bardzo zmasakrowane, dokturka powiedziała ze gdyby akcja się dziś nie zaczęła to i tak bym wylądowała w szpitalu ale na cc bo łożysko by się oderwalo samo!!! Przeraziło mnie ze od poniedziałku gdzie wszystko było ładnie i pięknie do środy wszystko w środku się posypało no i wody mi się saczyly (pewnie od momentu kiedy myślałam że się posikalam w domu w poniedziałek) ale wszystko skończyło się super. O 20 Stachu się urodził po 10 min po przebiciu pęcherza. No i od 3cm rozwarcia fo urodzenia stacha minęła 1godzina! Tempo super Express :) wiec tego prawdziwego bólu nie zdaxylam poczuć. Ale wiem ze mimo że było tysiąc razy szybciej niż przy oli i mniej bolało duuuzo mniej to ten ostatni etap wyschnięcia główki był dużo trudniejszy i było mi strasznie ciężko akevdakam rade nie pękłam i nie nacueli mnie, ale tu pomogła położna która cały czas masowala i rozciągala mi wargi nawet hak główka juz szła to tak rozszerzyła żeby przeszło ładnie i udało się :)
 
reklama
Zebrałam się wreszcie w sobie by opisać nasz poród jeśli chcecie czytać.

Pojechaliśmy do szpitala na umówioną kontrolę do mojej gin na godzinę 9. Weszliśmy na IP i mówię, że jestem umówiona do pani doktor. Pani na to, że przyjęcie do szpitala. Mówię sobie, że ok, najwyżej mnie wypiszą. Poczekaliśmy na swoją kolej bo takich par jak my były jeszcze dwie. W końcu przychodzi moja gin i prosi mnie na badanie. Zbadała mnie i wyrokuje, 2 cm rozwarcia. Pyta czy coś mi jest. Ja, że nie tylko te nerki znowu mnie bolą. Lekarka wyrokuje, że "musimy się rozbujać". A ja w szoku, że co, na górę? Ona, że tak. :-p Dzwoni na porodówkę bo dyżurującej położnej, że jej zaraz wyśle pacjentkę z kolką nerkową. Poszłam jeszcze do gabinetu pielęgniarki, założyła mi tam wenflon i dostałam kroplówę rozkurczającą na te nerki. Z jednej strony myślę sobie, że przynajmniej te kolki się skończą bo od tygodnia co popołudnie dostawałam ataku i niekiedy myślałam, że będę chodzić po ścianach. Michał poszedł w tym czasie po torbę do samochodu i zaraz poszliśmy na górę. Okazało się, że akurat dyżuruje położna, która była przy porodzie Mikołaja. Ucieszyłam się bo to fajna babka jest. Dała mi taką śmieszną koszulę jednorazową i na porodówkę. Dostałąm oksytocynę i zostałam podpięta pod KTG. Po krótkim czasie skurcze zrobiły się na 100% ale nie były jakoś szczególnie bolesne. Ale moja ginka jak przyszła to kazała spowolnić kroplówkę. Po niedługim czasie wyszło 4 cm rozwarcia. Ale jakoś nie czułam nic więcej jak wcześniejsze skurcze w ciąży. Ginka w pewnym momencie zawyrokowała przebicie pęcherza. Samo przebicie nic nie bolało, ale później coś tam mi wyciągała i to grzebanie już było bolesne. Poszliśmy na korytarz bo co jakiś czas szłam sobie pospacerować, a w tym czasie rodziła kumpela z fotela obok. I tu zonk. Stoję sobie stoję, a tu mi wody odeszły na korytarzu :szok: jednym słowem Kasia broi ;-) jak mnie dalej badała gin to już było 7-8 cm i jakoś nic mnie specjalnie nie bolało, chociaż przypuszczam, że to co robiła przy badaniu moja gin to się nazywa masaż szyjki i mało to przyjemne. W międzyczasie dostałam dolargan. Byłam dość naćpana na początku i strasznie mnie zemdliło. To sobie chodziłam, to siadłam na piłce i na tej piłce dostałam bóli partych. Ta ostatnia godzina to już była dość bolesna. Przyszła ginka z cesarki no i rodzimy. Wysłała mnie jeszcze na siku i pod prysznic. Ciepła woda tylko wzmocniła mi skurcze. Powrót na porodówkę. Dostałam gaz do wdychania. Nie wiem czy pomagał czy nie, chyba tak...parte trwały ok 12 minut. Skurcze były jeden po drugim, położna mówiła, że wszystko idzie mi w policzki ale nie miałam czasu zareagować bo skurcze ybły za często. Pamiętam jeszcze, że ginka rozciągała mi kocze, a położna je nacinała. Odczułam to jakby mnie ktoś uszczypnął tam na dole. Nie czuła kiedy mała zaczęła wychodzić. Starałam się przeć ile się da i wiem, że raz mówiłam że mnie boli. Ginka już chciała wołąć o vaccum. Stałą przy mnie i trzymała brzuch by mała się nie cofała bo po skurczu wracała do macicy. Ale udało się. Nie do końca wiem jak ale poczułam w końcu, że mała wyszła. Jak już pisałam wcześniej była ułożona twarzyczką do góry. Czułam jak wychodząc kopie mnie nóżkami po brzuchu i co raz niżej. Położyli mi ją na brzuchu, biedną taką, zmęczoną, trochę wiotką. Moja kochana Marianka...kiedy lekarz ją zabrał zaczęła płakać. Dostała w pierwszej minucie 9 pkt ale później już same 10. Byłam strasznie zmęczona, nie byłam w stanie wypchnąć łożyska to moja gin porządnie uszczypnęła mnie w brzuch i łożysko wyszło. Z szyciem nie było źle bo miałam raptem tylko kilka szwów. Po kilku minutach doszłam w miarę do siebie. Pamiętam jak mnie przewozili do pokoju, czego przy Mikołaju kompletnie nie pamiętam. dostałam później małą do karmienia i dałam radę wziąć prysznic. Tak by oto wyglądała historia przyjścia na świat naszej cudownej córeczki Marianny.
 
To nadszedł czas bym i ja opisała swój porod.
Początkowo zapieralam sie, ze juz nigdy wiecej ale z biegiem czasu stwierdzam, ze dla takich Weronik, mogę przeżyć to jeszcze z 10 razy.
Wszystko zaczęło sie w sobotę 17 stycznia rano. Ok godz 7.30 przebudziłam sie i poczułam delikatny skurcz, który po chwili minął. Po paru minutach nadszedł następny. Potem znowu. Mnie zapaliła sie lampka... Po 3 skurczu zaczęłam liczyć czas pomiędzy nimi. Były tak co 7-8 min. W międzyczasie obudził sie moj maz i zajrzał do mnie do pokoju. Nadmienie, ze spaliśmy osobno z racji jego choroby. Mowię do mojego, ze mam chyba skurcze, ale nie wiem czy to juz to. Moze to takie "straszaki". Ten do mnie, czemu ha nic nie mowię!!!
Po chwili doszłam do wniosku, ze trzeba wziac prysznic. Umyłam głowę, ogolilam co potrzeba. Bo moze to juz to. Ale w dalszym ciagu niedowierzalam.
Po kąpieli skurcze stały sie częstsze. Postanowiłam zadzwonić do poloznej, ktora miałam wykupiona do porodu.
Ta poprosiła bym za godzinke znów weszła do wanny na 30 min, wzięła nospe. I potem do niej dzwonić. O 11 znów weszłam do wody, siedziałam 30 min. Nospa, kąpiel nie pomogły. Skurcze średnio co 5 minut. O 12.30 znów zadzwoniłam do poloznej. Stwierdziła, ze przyjedzie za 30 min do mnie zeby mnie zbadać i sprawdzić tetno małej. Chce to zrobic, bym nie jechała do szpitala na darmo.
No to sie przygotowałam do badania i czekam. O 12.45 poczułam jak cos mi leci. Zdążyłam do łazienki i jak wody chlusnely!!? Tak jakby odkręcić na maxa kran z woda. Dzwonię do poloznej, ta ze do szpitala odrazu.
Ok 14 trafiliśmy do szpitala. Ubrana jak wiesniara, z ręcznikiem pod du.pą wparowalam na izbę przyjęć. Papierologia, badanie i o 14.25 weszłam na sale porodową. Moja położna juz była.
Na poczatek 20 min ktg. Bole krzyżowe okropne, które sie nasilały. Skurcze 24% wtf???? Tens nie pomagał, okłady ni cholery. Po 16 weszłam pod prysznic, gdzie miałam okropny kryzys bólowy. Poprosiłam o ZZO. Ale akcja z rozwarciem ruszyła na dobre. Mimo wszystko ZZO dostałam, choć nie zdążyłam poczuć ulgi, bo zaraz dostałam skurczy partych. Bol masakryczny. Miałam wrażenie, ze mi biodra rozerwie. Parłam, wylam i krzyczalam, ze zaraz zrobię kupę!!! Takie to było uczucie. Wzięłam sie w garść jak położna oznajmiła, ze za 3 skurcze urodze. Przy ostatnim zostałam nacieta i po 4-5 sekundach mała wyskoczyła z rączka wypchana na znak zwycięstwa!!!!! Co za ulga!!!!!!!!!!?
Cały porod w kameralnym nastroju. Ja, moj maz i Kasia położna. Jak przyszli anestozjolodzy, to trochę nastrój prysł, bo pozapalali światła i zaczęli sobie żartować. Na ostatnim etapie zjawiła sie kolejna położna, pediatra, ginekolog który mnie zszywal po. Całośc trwała 4h od momentu wejścia na porodówke. Od odejścia wód 5h z kawałkiem. Wiesiolek jednak dał radę :-))))(
 
Moj dziec wasnie zasnal, wiec mam chwile,zeby opisac nasze przygody na porodowce.

14 stycznia nic nie zapowiadalo,ze lada moment zostaniemy rodzicami. Polozylam sie spac jak zwykle. Jedyne, co bylo inaczej niz zwykle to to,ze tamtej nocy mialam bole w klatce piersiowej, takie jakby dzganie w serce i nie czulam ruchow maluszka. Normalnie w nocy dzidzius byl najbardziej aktywny, a tu nic. Obudzilam malzona i powiedzialam mu co jest grane. Zadzwonilismy do szpitala, kazali nam przjechac. Ja czulam sie, jakbym zaraz miala zemdlec, zaczelam miec jakies dziwne drgawki i srednio kontaktowalam, co sie dzieje. Pamietam tylko, ze podlaczyli mnie do ktg, mierzyli mi cisnienie i jakos nagle wokol mnie zrobilo sie tloczno, kilku lekarzy, pielegniarki, polozne. Uslyszalam tylko ze jest spadek akcji serca u malego i zabieraja mnie na sale operacyjna, bedzie cesarka. Balam sie najgorszego, Trzreslam sie jak galareta i tylko cierpliwie znosilam jak mi wbijali w rece kolejne igly i welfrony. Nie wiem jak to sie stalo, ale po chwili cos ruszylo i ktg poazalo, ze puls u maluszka wrocil do normy. Lekarka stwierdzila, ze bede rodzic naturalnie, ale nie ma na co czekac i bedzie wywolywany porod. Przewiezli mnie do sali, przebili pecherz plodowy i podali oksytocyne. Na poczatku nie bylo tak zle. nawet sobie pomyslalam, ze jest znosnie i jesli caly czas bedzie taki bol, to wyrzymam bez znieczulenia. Niestety z czasem skurcze byly bardzo silne i bardzo czeste, najbardziej bolo mnie w krzyzu. Ten gaz srednio pomagal, bardziej zamulal niz dzialal przeciwbolowo. Polozna zaproponowala mi epidural. Mimo, ze wczesniej nie chcialam epiduralu, bo rozne opowiesci o nim krazyly, to w momncie, kiedy powiedzialam takbol juz byl nie do wytrzymania i bylo mi juz wszystko jedno. Kiedy przyszedl anestezjolog bol byl chyba w najwyzszym stadium. Rzucalo mna tak, ze nie bylam w stanie skupic sie na tym, zeby siedziec prosto, co jest bardzo wazne. Zamulilam sie na maksa tym gazem tak, ze juz wisialam na poduszce jak trup, dopiero wtedy udalo sie wszystko zmontowaci dostalam epidural. Dziewczyny, co za ulga!!! Czulam skurcze, ale nie czlam bolu,bylam caly czas przytomna, moglam poruszac nogami (wczesniej balam sie, ze bede sparalizowana od pasa w dol, a tak nie bylo, czulam tylko takie jakby cielo w nogach). Pele ozwarcie mialam juz po 3 godzinach. Kiedy kazali mi przec, epidural powoli przestawal dzialac, ale nie bolalo az tak bardzo, poprostu bardziej czulam skurcze, wiec latwiej bylo mi przec. Samo parcie nie bylo bolesne, bylo bardzo, baaardzo wyczerpujace, ale nie bolesne. Niestety ta faza sie przedluzala i zapropoowali mi porod asystowany. Do tego lekarz uzyl proznociagu i oczywiscie mialam nacinane krocze, Juz chyba tak bardzo chcialam miec to za soba, ze nie czulam bolu. Po chwili uslyszalam bardzo glosny placz i wtedy mimo tego zmeczenia poczulam sie bardzo szczesliwa. Wiedzialam, ze moj synek jest caly, zdrowy i na zewnatrz :) Nie dostalam go od razu na rece, bo byam szyta. Szycie bolalo i trwalo cale wieki, ale katem oka patrzylam na ten stolik, gdzie badali mojego maluszka i caly ten bol yl taki jakb przez mgle. Potem moj maz dosal go na rece, dopoki nie skonczyli mnie szyc.
Mimo troche traumatycznego poczatku i tego, ze wszystko bylo nie tak jak planowalam, to final byl przecudowny. Nasz synek przyszedl na swiat 15 stycznia o godz. 9.08/ Calosc trwala 6 godz i 34 min. Za kazym razem, kiedy patrze na malutka buzke naszego synka i te jego ogromniaste oczy mysle sobie, ze bylo warto.
 
Ostatnia edycja:
Jak wiecie końcówka ciąży przyprawiała mnie o depresję i robiłam wszystko, żeby jak najszybciej urodzić, niestety Młody miał inny plan.

21 stycznia wylądowałam na IP ze skurczami co 4 minuty - przepowiadające i to nie to, dziękujemy, dobranoc.

23 stycznia byłam na ostatniej wizycie u gina, na KTG zero skurczy, szyjka miękka i od strony krzyża zgładzona, ale gin zastrzega, że to nic nie oznacza.
Oczywiście kut.as nie wystawił mi już L4, tylko macierzyński od 24 stycznia.

Załamana przeryczałam cały dzień, aplikowałam wiesiołek, robiłam przysiady, latałam po schodach, skakałam i wieczorem pożarłam się z mężem, bo nie miał ochoty na seks, a ja o niego wręcz błagałam; koniec końców seks był, i to nawet nie taki na odwal się ;-)


O północy zbudziły mnie lekkie skurczyki, ale stwierdziłam, że to pewnie znowu fałszywy alarm i idę spać.
O pierwszej już mi się siku zachciało, poszłam do kibelka, na koniec chciałam machnąć 15 przysiadów, ale już przy 11 poszły wody :-D
Zaczęłam się śmiać jak głupia - dziwne uczucie, którego z Tosią nie doświadczyłam :-D

Zbudziłam męża, że tym razem już na bank urodzę, inaczej się nie da i jedziemy.
Próg porodówki przekroczyłam o 1.30 24 stycznia.

Badanie KTG - skurcze na 60% (ja ich nie czuję).
Rozwarcie 4cm.
Papierologia, lewatywa i czekamy.

Skakanie na piłce, pogaduszki z mężem, sztachanie się gazem, a tu coś wooolno idzie, więc dostałam czopki na rozwieranie plus masaż szyjki.

Po jakimś czasie znowu KTG, ja już się zwijam powoli z bólu, a mąż z tekstem "EEE, BYŁO LEPIEJ, TERAZ NA 16%" :szok:
Położna zauważyła moje mordercze spojrzenie, poruszyła przyssawką i nagle "OOO, 160%, TO JUŻ COŚ!" :-D

Znowu badanie dowcipne, 8cm, masaż szyjki, ja w przerwach od skurczy zaśmiewam się do łez, położna i mąż ze mną.

No i nadeszły cholerne parte, ja cały czas z maską gazową na mordzie, nie słyszę i nie wiem, co się wokół mnie dzieje, położna wzywa wsparcie, bo ni ch.uja nie współpracuję, ostatecznie mnie nacinają i lekko wyciskają Młodego, bo się cofa bez skurczy.

Akcja porodowa - 8 minut.
5.23 - Ignacy jest już po drugiej stronie.

Młody do mnie na brzuch, a ja pierwsze co - sprawdzam, czy ma siurka :-D

Leżymy sobie, tulimy, całujemy, głaszczemy, mąż płacze, ja odzyskuję świadomość.

3640g, 52cm, 10pkt na start.

Na koniec szycie - osz kur.wa, jak bolało!!!
Pani doktor z rozpędu machnęła mi wagino-plastykę, bo jak stwierdziła - po co później mam bulić za operacje plastyczne ;-)

Przez całą sobotę zarzekałam się - nigdy więcej porodu!
Teraz myślę, że może jeszcze kiedyś mi się zachce ;-)
 
Ostatnia edycja:
No to napisze jak było u mnie póki pamiętam :p :-D


Rano lapaly mnie delikatne skurcze więc wzięłam kąpiel itp no i po tym się wydłużyly ale nadal coś tam się działo więc stwierdziłam że idę na spacer :p ale po drodze koleżanka mnie zauważyła i weszłam do niej pogadać i tak 40 min gadalysmy a mnie w tym czasie zaczęły łapać skurcze juz regularnie ale twardo stwierdziłam że idę dalej do mamy z buta ;-) no i tak przeszłam sobie z 3km ze skurczami co 4-5min :-) później pojechaliśmy do przychodni po moje wyniki, do ZUSu zanieść zwolnienie i do puekarni po drożdżowke :p nadal mając regularnie skurcze które zaczęły się nasilac więc stwierdziłam że to raczej nie przejdzie i jedziemy po torbę i do szpitala ;-) w szpitalu lekarz stwierdził że rozwarcie na 1 palec i mam się przebierać w piżame :-)

O 12 byłam już na sali koło 13 miałam już rozwarcie na 3 palce i skurcze co minutę i to takie ze w końcu poczułam że rodze i ledwo wytrzymywalam bo z racji że tak często nie miałam nawet kiedy odpocząć więc poprosiłam o gaz... CUDO! :-D bardzo mi pomógł normalnie ta minuta odpoczynku była cudowna :p
No i jakoś 13:30 czułam że mała już wychodzi więc mówię poloznej sprawdziła a tam faktycznie 4,5 palca :p więc zaczęły latać szykować wszystko zaskoczone że tak szybko poszło i o 13:45 Alicja już była :-)

Przez cały poród była ze mną moja mama i przeciela pepowine ;-) Kubie o tej 12 pisalam żeby spokojnie w pracy wszystko pokonczyl i się nie spieszyl bo to pewnie potrwa więc jak mama zadzwoniła później że jednak szybko idzie to nie zdążył dojechać :p wpadł zsapany jakos 15min po urodzeniu małej :-D ale cieszę się że tak wyszło i mogłam być z mamą :-)
 
reklama
skoro byłam ostatnia, to napiszę co i jak ;-)

termin porodu na 02.02.
jak wiadomo - czekałam sobie cierpliwie (prawie cierpliwie :-p) do 08.02. kiedy to miałam zgłosić się do szpitala na odział patologii ciąży. tego dnia urodziny miał mój syn, dlatego mój lekarz prowadzący pozwolił mi zgłosić się do szpitala o godz. 17 (planowane przyjęcia są rano).
cały dzień było mi przykro, że muszę jechać na wywoływanie, które zaplanowano na dzień 09.02.
no nic. przesiedzieliśmy urodzinową niedzielę w domu. zrobiłam zakupy, posprzątałam, przyjęłam gości młodego. już wtedy prawie nie umiałam chodzić, bo tak młoda napierała mi na krocze. powoli odchodził mi też czop podbarwiony krwią i łapały bardzo nieregularne, bezbolesne skurcze.
o 17 byłam w szpitalu. dostałam sale. ktg, na którym jakieś tam dwa skurcze 100% i tyle. około 19:30 dr zawołał mnie do zabiegowego na badanie i usg, ponieważ mieli określić wagę dziecka (z powodu pierworodnego o wadze 4500). w badaniu wyszło rozwarcie na palec, więc śmiech na sali. usg pokazało 3200 z błędem z powodu nie do końca dobrze wstawionej główki.
poszłam spać. w nocy łapały mnie skurcze co 7 min (pierwszych kilka mierzyłam). krótkie i tak jakby na okres. udało mi się usnąć i budzić tylko co jakiś czas na siku, odczuwając co któryś skurcz. około 6 pobudka na tętno itp. potem prysznic. przyszła pielęgniarka i powiedziała, że na 7:30 idziemy na porodówkę na test oksy.
już wtedy miałam te nocne skurcze co 5 min, więc czekając na wizytę na porodówce spacerowałam po korytarzu. mąż miał być od 7:30 pod szpitalem już w razie gdyby kroplówka zadziałała (bo wieczorem dnia poprzedniego lekarz powiedział, żeby od razu męża nie wołać, bo jak coś to zdąży dojechać, ale ja tam czułam się lepiej, jak wiedziałam, że siedzi w samochodzie pod szpitalem).
no to idę na porodówkę. wchodzę do sali i pytają się mnie, czy mam jakieś objawy. mówię, że skurcze w nocy i teraz, regularne, ale co 5min i jakoś szczególnie nie bolą. no to badanie i co?... :szok::szok: babka gada tu jest 8cm!!! ja w szoku. one też, bo przecież przyszłam na test oksy, a się okazuje, ze ja zaraz będę rodzić! :-D później już wszytsko szybko się działo. ankieta, antybiotyk, bo przecież GBS+!, ktg. wołam męża, że ma wchodzić do góry, bo ja zaraz rodzę (dobrze, że go prosiłam, żeby był na 7:30) :tak:.
na ktg skurcze porodowe 70%, ale dalej znośne i niezbyt częste. akurat trafiłam na obchód, więc znowu badanie lekarki, która jednak stwierdziła, że tam jest takie większe 7cm, szyjka elastyczna i można z nią robić co się chce (cokolwiek to znaczyło :-)).
kazali mi chodzić, żeby mała zeszła na dół, bo główka uciekła do góry. chodziłam, a na skurczach, które faktycznie troche przyspieszyły bujałam biodrami. ale coraz bardziej odczuwałam potrzebę parcia. nawet się posikałam na podłogę na jednym ze skurczów, bo potrzeba była tak ogromna, a jeszcze nie mogłam przeć.
wody mi nie odeszły, więc przed samym parciem już na łóżku, położna przebiła mi pęcherz (oczywiście wody zielone, ech). no i moglam przeć. kilka razy i o 9:25 mała była na świecie. jaka ulga jak wyszła, bo ten poród był taki szybki, że nawet nie zdążyłam się zmęczyć, dlatego byłam mega świadoma wszystkiego (przy młodym ze zmęczenia trochę już odpływałam przy końcówce).
nie nacinali mnie, nawet jakoś szczególnie nie pękłam. zszyli tylko w środku śluzówkę i dali jeden szew na wewnętrzną wargę, bo leciała z niej krew (akurat pękło jakieś naczynko). mała leżała na mnie 2godz. potem pomiary itp. dostała 9pkt za kolor skóry (sine czółko). wazyła 3680 i 56 cm.
ja od razu PO miałam wrażenie, że przecież nic się nie stało. chciałam wstać i chodzić!!! no rewelacja! nie sadziłam, że spotka mnie taki poród! naprawdę :tak::tak:.
młody dobrze przygotował moje ciało na kolejny poród ;-)

a rodziłam z koleżanką. wchodzę na porodówkę, patrzę, a tam znajoma twarz! moja koleżanka z osiedla. nasi ojcowie razem pracowali, więc znamy się ze wspólnych pracowych wypadów (festyny, wycieczki zakładowe itp.). jest 3 lata starsza. przyjęła na świat moją córkę. to dodatkowo sprawiło, że podczas porodu czułam się prawie jak w domu :tak:


to chyba tyle ;-)


czytając jeszcze w ciąży o takich porodach - nie wierzyłam, że tak można. a jednak! ;-)


dziękuję za uwagę ;-)
 
Do góry