reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści porodowe świeżych lipcowych mamuś :)

Status
Zamknięty i nie można odpowiadać.
reklama
No to ja zacznę, korzystając z okazji, że malutkie śpią a my czekamy aż wstaną żeby zrobić kąpanko :-)

7 maja zgłosiłam się do szpitala tak jak kazała mi moja ginka. Miała być krótka kontrolna wizyta trwająca maksymalnie tydzień, no niestety trwała dwa ale co tam najważniejsze było dobro maluszków i dociągnięcie do bezpiecznego okresu ciazy bliźniaczej czyli 35 tc. Wszystko było w porządku doczekałyśmy 18.maja i wypuścili nas do domku. Byłam bardzo szczęśliwa mimo, że musiałam leżeć, ale jak to mówią wszędzie dobrze ale w domu najlepiej- nawet jeżeli trzeba leżeć i tak leżałam, leżałam aż do piątku - 25 maja - wieczorem zeszłam na dół zobaczyć jakie ławki mój tato zrobił na podwórku. Po powrocie usiadłam na toaletę a tam - krew - :szok: ciśnienie 500/500 wołałam mamę nie wiedziałam co się dzieje:-( od razu tysiąc czarnych myśli i strach duży strach o zdrowie a nawet o życie dwóch istotek, które były pod moim serduszkiem. Nie zastanawiając się długo pojechaliśmy na IP z nadzieją, że lekarz mnie zbada i wypuści do domu. Nadzieja nadzieja - matką głupich :tak: ale torba przygotowana w samochodzie i tak była. No i dobrze bo lekarz nawet mnie nie badał jak usłyszał że wróciły bliźniaki od razu zarządził przyjęcie na oddział ginekologiczny. Pojechaliśmy z J na górę podłączyli pod KTG- czynności żadnej nie było - uffff odetchnęliśmy. Ale tylko na chwilkę :-) po chwili poszłam na badanie i co okazało się, że mam 3-4 cm rozwarcia :szok: i tak o to z ginekologi pojechałam piętro wyżej na położniczy :-) Cała w strachu za diabła nie wiedziałam co się dzieje, nikt nic nie wiedział co robić :-( jednego byli pewni chcieli przetrzymać maluchy minimum do niedzieli w brzuszku także fenek poszedł w ruch i tak w piątek w nocy i całą sobotę dostawałam kroplówki z fenkiem. A zapomniałam leżałam w tym czasie na przedporodowej - oj co ja się nasłuchałam i napatrzyłam to moje hehehe :-D w sobotę wieczorem znajoma pielęgniarka dopiero przeniosła mnie do innej sali, twierdząc że przy dwóch rodzących to ja się nie wyśpię to raz a dwa nie daj Boże zaczne rodzić :-(Tak więc dostałam swoją salę i mogłam sobie spokojnie spać. 27.05 - dzień urodzin mojego J. wstaję rano a tu podpaska mokra majtki mokre - położna mówi że to wody się sączą :szok: KTG zero czynności - lekarz na obchodzie - czekamy- czy wody będą się sączyć czy popłyna na całego. i tak cały dzień wody odchodziły i odchodziły a o godz 17 lekarz przyszedł i zarządził CC o godz 19 :szok: Jezu to już.... zestresowana byłam ale tylko troszkę aż sama się sobie dziwiłam...dobrze, że ciotka była ze mną (pielęgniarka) - jeszcze przed poszłam pod prysznic a co :-) potem przygotowanie cewnik, golenie, nawadnianie i podróż na salę operacyjną. Anestezjolog bardzo miła cały czas ze mną była na sali ludzi tłum wszystko dlatego że bliźniaczki. Lekarz super. Opowiadał co robi i przepraszał że musiał zrobić mi na brzuszku uśmiech od ucha do ucha - takie duże cięcie. :zawstydzona/y: Ale co tam cięcie najpiękniejszy moment jak usłyszałam płacz mojej Julci 19.05 - niestety nie pokazali mi jej zabrali od raazu ale 19.07 drugi płacz odetchnęłam z ulga i ujrzałam Emilkę - niezapomniana chwila i mega duża ilość łez wzruszenia. Wszystko poszło szybko i sprawnie. Zszyli mnie - troszkę umyli i zabrali na moją salę do łóżka - znieczulenie działało - dziwne uczucie nie czuć nóg hehe a potem jak wraca czucie pierwszy raz coś takiego czułam... zaraz po wjechaniu na salę przyszli rodzice i mąż pamiętam tylko, że powiedziałam mu WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO TO MÓJ PREZENT :-) byłam tak podekscytowana :-) po chwili rodzice i maż poszli do domku a ja poszłam spać.
Poniedziałku nie bardzo chcę pamiętać bo wstanie było ciężki, zawroty głowy mega i ból też ale co tam widok dwóch pięknych istotek wynagradzał wszystko :-)

Po dziesięciu dniach pobytu jeszcze w szpitalu wróciłyśmy do domku :-) i mamy się dobrze i cieszymy się wszyscy sobą nawzajem :-)
 
Mogę przytoczyć Wam mój opis porodu sprzed ośmiu lat?:)
Może kogoś zainteresuje:)
Przepraszam za język, składnię, błędy... ble ble bla bla...miałam 21 lat:)... Teraz streściłabym to zdziebko inaczej. Wstawiam oryginalny tekst:)

A oto "krótki" opis.Dla tych, co dobrną do końca order z kartofla!

Termin minął 9 czerwca. Z każdym kolejnym dniem byłam coraz bardziej zniecierpliwiona! Od ponad tygodnia miałam rozwarcie na 3 cm i żadnych skurczy przepowiadających. W czwartek 10 czerwca odwiedziliśmy ordynatora. Zapytaliśmy czy jest jakieś przeciwwskazanie do przyśpieszenia porodu......miałam wcześniej problemy z przepływami łożyska i pępowiny(wykazało na USG dopplerowskim).......obawialiśmy się przenoszenia. Miałam się stawić w sobotę na oddział na badanko! Tego dnia lekarz stwierdził, że mógłby wywołać akcję ale cały personel operacyjny wybył i w razie komplikacji trzebaby sciągać wszystkich z urlopów. Woleliśmy nie ryzykować. Dostałam kolejną datę 14 czerwca na kontrolę. Rozwarcie nadal na 3 cm, KTG w normie. Miałam zostać na oddziale do 15 czerwca na obserwacji. Nie zgodziłam się. Mieszkam 1 km od szpitala .....w razie czego dałabym radę nawet dojść pieszo
smile.gif
.15 czerwca stawiłam się o 7:45 na izbę przyjęć. Jak wiadomo biurokracja "najważniejsza". Przeciągnęło się do 8:15.Kiedy podłączyli mnie na KTG mężuś toczył ciekawą jak się później okazało rozmowę z wychodzącą ze szpitala moją znajomą. Usłyszała rano, że jak się stawię na oddział to od razu mi podają oksytocynę. Andrzej(mężuś) nie poinformował mnie(nie chciał mnie stresować).Leżałam w niepewności całe 30 minut pod aparaturą i zastanawiałam się czy dziś urodzę czy zostanę na obserwacji! KTG nie wykazało żadnego skurczyka. Na szczęście dzień wcześniej "pomerdałam" sobie szyjkę paluszkiem co dało efekt
smile.gif
..........po badaniu okazało się, że mam 4 cm rozwarcia.
....Zaprowadzono mnie na porodówkę, podłączono pod dopalacze-przyśpieszacze, kazano leżeć i liczyć skurcze!!!! Leżeć, bo jak się okazało stanie nie było wskazane! Podczas jakiegokolwiek ruchu kroplówka przestawała lecieć a rurka wypełniała się krwią(cóż.....nie stać szpitala na lepsze wenflony).Wysłałam mężusia do domku na obiadek! Całe szczęście, że chociaż on się najadł
smile.gif
.....Bo z tego liczenia skurczy nic nie wynikało! Do godziny 15 nie odnotowałam nic nadzwyczajnego! Rozwarcie też nie postępowało. Postanowiono przebić pęcherz płodowy. Dodam Tu, że od rana siedziała z nami(ze mną i mężem) położna ze szkoły rodzenia, która prosiła o cynk jak się zacznie coś dziać
smile.gif
....co chwilkę wpadała koleżanka której akcja toczyła się szybciej niż moja. Co prawda miała tylko1 cm ale wody sączyły się od rana. Urodziła dopiero 23 godziny po mnie! Ale wracając do tematu
smile.gif

cdn
 
...Był z nami również super lekarz o którym słyszałam różne teorie......miło się zaskoczyłam! Okazał się bardzo sympatyczny, dowcipny i znał się na tym co robił! Przez cały poród mówił do mnie „Słoneczko, Kochanie”. Przed przebiciem pęcherza śmiałam się do rozpuku............co wprawiało wszystkich w zdziwienie. Komentowali moje zachowanie w zabawny sposób. Mówili, że już niedługo przestanę się tak śmiać, będę przeklinać i błagać o znieczulenie...
biggrin.gif
....Oczywiście z Tego też się nabijałam. Podczas tego zabiegu nogi dygotały mi z emocji. Nie mogłam się opanować.....śmiałam się a jednocześnie wiedziałam, że nie ma wyjścia, trzeba urodzić! Poczułam ciepełko na udach....takie przyjemne. Po minucie zaczęłam czuć skurcze, nie dość silne, ale upierdliwe. Później rosły z siłą wodospadu....:p........Leżałam na łóżku, czekając na postęp akcji. Co chwilkę przychodził lekarz sprawdzając postęp całej sprawy. Kręcąc palcami po szyjce, prowokując jej rozwarcie(nie bolące ale dość nieprzyjemne uczucie-jak seks bez nawilżenia)z sześciu na osiem cm pytał czy boli......odpowiadałam z uśmiechem na ustach, że prawie orgazm
smile.gif
.No cóż....zawsze w ekstremalnych sytuacjach staram się mieć poczucie humoru-choć nie zawsze mi to wychodzi
smile.gif
Kiedy kolejny raz wwiercał się jak wiertarka udarowa mówiłam mu, że pierdnę.....nie zwracał uwagi.......to ja mu pryyyk centralnie w nos.....z tekstem ”ostrzegałam”. Kiedy Natusia przemieszczała się w kanale rodnym skończył się miły, nie przeszkadzający ból, zaczęła się wielka pardubicka. Zaczęłam sapać(jak uczyli nas w szkole rodzenia) jak trzydziestoletni wierzchowiec który przypadkiem znalazł się na torze wyścigowym a ambicje nie pozwalają mu na wycofanie się z biegu. Kręcąc przy tym komicznie tyłkiem na prawo i lewo w pozycji na pieska! Nie przeszkadzało mi, że wyżej opisywana koleżanka stała za mną, gapiąc się na całą akcję.....no cóż mogła jedynie zobaczyć co ją czeka
biggrin.gif
....Ciągle leciały ze mnie zielone wody...Tak zielone...Natusia miała już pierwszą kupkę za sobą. Jedyne co mi przeszkadzało to smród krwi......byłam umazana po uszy, a zapach nie przypominał miesiączkowej, a prześmiergniętej ze starości wątróbki w sklepie mięsnym(strasznie nie lubię Tych części jadalnego mięsa).Tętno malutkiej sprawdzał mój mąż po każdym skurczu, nie wykazywało żadnych spadków, ani wzlotów. Natusię widocznie mało interesował szum jaki się dział wokół jej małej osóbki. Magiczne 10 cm pojawiło się! Córeczka niestety nie zeszła jeszcze do samego ujścia a ja nie miałam skurczy partych. Poproszono mnie o próbę parcia ”na sucho”. Jak się zaparłam jak posapnęłam.....to kazali mi przestać bo nie uda się pediatrze dobiec z innego oddziału(jeszcze po niego nie zadzwonili).Parcie wspominam najgorzej. Świadomość pękania Tej partii swego zmęczonego ciała nie pozwalała mi przeć dostatecznie mocno. Mogłam się wysilić a pewnie! ale nie mogłam sobie wyobrazić (a tak! myślałam w trakcie parcia!....no cóż czasem mi się uda pomyśleć)jak ona ma wyjść! Parłam około pół godziny za każdym razem czułam, że kolejny raz gdzieś się pruję. Nie czułam skurczy partych......mogłabym w ogóle nie przeć bo nie czułam bólu! Wiedziałam, że nie mogę zaprzestać, Natusia mogłaby się poddusić. W trakcie myślałam o tym, że nie chcę okupkać lekarza Aaaaa....jednak opowieści dziewczyn, że w takim momencie się o Tym zapomina nie okazały się w moim przypadku prawdą! Położna, gin , i pielęgniarka kazali mi na siebie krzyczeć. Mówić mi, że ich nienawidzę. Miałam myśleć o tym, że to oni mi sprawiają ból i w złości przeć....no cóż.....moje myśli biegły w innym kierunku.....zastanawiałam się dlaczego miałabym ich nie lubić i dlaczego tak bredzą! bbuhahaha! Ale miałam myśli...no cóż. Między skurczami całowałam mężusia i mówiłam mu jak bardzo Go Kocham(znajomi, rodzinka, przekonywali mnie dzień wcześniej, że będę Go wyzywać od najgorszych-nic podobnego)
Pod koniec parcia usłyszałam swój zwierzęcy krzyk......trudno jest urodzić(bądź jak kto woli wykupkać) coś wielkości dużego melona! Kiedy usłyszałam, oo jest główka....nie mogłam uwierzyć. Chwilkę ciszy, chlup i Natka była na świecie! Odsysanko, pierwszy krzyk i już miałam ją na brzuchu! Była taka ciepła! Wręcz gorąca! Śliska, a przede wszystkim piękna! Osiusiała mnie na powitanie! Wtedy ból odszedł w niepamięć! Nic nie czułam! Widziałam obok siebie dwie najbliższe mi istoty(męża i córeczkę)niczego więcej nie było mi trzeba! Malutka poszła na mycie a mnie czekało urodzenie łożyska! Nie bolało. Niestety nie odeszło całe, musiałam być łyżeczkowana. Lekarz poinformował mnie, ze będzie bolało.....no cóż......czułam To jako skaczący brzuch we wszystkie strony.....nawet mi się śmiać chciało .Nie taki wilk straszny jak Go malują! Znieczulenie szyjki nie zadziałało a samo dziabanie igłą ze środkiem przeciwbólowym było bardziej bolesne niż To całe zniesławione szycie! Na zewnątrz też bez znieczulenia......nie czułam nic!
....Pobyt w szpitalu wspominam bardzo dobrze! Cztery godziny po porodzie chciałam iść do toalety......byłam wyczerpująco zajęta rozmową z siostrą która mnie prowadziła, że nawet nie zauważyłam, iż straciłam przytomność
biggrin.gif
....usłyszałam: „Krysia, Krysia chodź tu szybko ”Skomentowałam To tak: ”ale ja przecież jeszcze idę ”myśląc po co mi Ta Krysia.....aż tu otwieram oczy i co widzę ?Swoje nogi leżące na ziemi...bbuhahahah ale miałam ubaw! .....Zajęłam drugie i jedyne wolne łóżko koleżance która posapywała 23 godziny po mnie(dwuosobowe sale).Urodziłam we wtorek o 18:23 a wyszłam w piątek o 11.Natusia ważyła 3550, mierzyła 56 cm. Straciła jedyne 100 gram ze swej urodzeniowej wagi zanim wyszłyśmy ze szpitala! Polecam wszystkim parom wspólne porody !!!!!!!.Mężuś okazał się bardzo pomocny.........podawał wody na każde moje skinienie, szminką smarował suche od głębokich oddechów usta, całował w głowę, przemawiał czule, spinał rozczochrane włosy....poczym zabierał spinkę i tak w kółko. Pstrykał ku mojej radości foteczki na pamiątkę
smile.gif
...nagrał również film(oczywiście bez drastycznych ujęć)przedstawiający Natusię i mnie dwie sekundy po narodzinach. Moment odsysania ryjka( widać moje nóżki z profilu), kładzenia na brzuch i przytulania małego płaczusia !Oczywiście przecinał pępowinę! Był bardzo dzielny.....jakaś kobieta która za nim stała do asekuracji nie była mu potrzebna
smile.gif
.Kiedy odpoczywaliśmy w trójkę na sali porodowej przez dwie godzinki.......powycierał mnie, przytulał, mówił jaki jest szczęśliwy, robił pamiątkowe zdjęcia, mówił, że kocha! Jedne z najwspanialszych chwil w moim, Naszym życiu! W jego oczach od samego początku widać było tyle miłości do Naszej córeczki! To on ją kąpie, kremuje, daje smoczusia uspokajacza, gra na gitarze. Szuka jej przez sen w naszym wielkim łóżku. Budzi się na jej kwilenie. Jest wspaniałym tatusiem i meżem
smile.gif
.....Słoneczko....będziesz czytał Ten opis! Wiedz, ze Bardzo Cię Kocham!
.....

Tak wspominam mój pierwszy poród:) Od przebicia pęcherza- czyt pierwsze skurcze...do przytulenia małej..3,5 godziny;)
 
To i ja Wam opowiem dokładnie co i jak... 17.05 w 34 tygodniu pojechałam sobie na rutynową kontrolę do ginka. Najpierw w gabinecie zabiegowym okazalo sie, ze mam za wysokie cisnienie. Pomyslalam sobei, ze to nic, w sumie wlazlam z marszu do zabiegowego bez odpoczynku. Poszlam do ginki, ona zagląda między nogi i mówi "Jaka długa była szyjka ostatnio?" odpowiadam, że 33mm, a co? Ona mówi, że teraz jest 17mm i to wcale nie jest dobra wiadomość. Do tego, przez 3 tyg wg usg dziecko przybralo jedynie 100 gram (z 1700 na 1800). Spytała, czy ma wypisać skierowanie do szpitala. Mówię, że jeśli to bardzo konieczne, to pójdę, a jeśli nie, to bede odpoczywac w domku... Stwierdziła, że 3 dniowa obserwacja nie zaszkodzi, więc się zgodziłam. Wysłała mnie na powtórkę ciśnienia, no i oczywiście jeszcze wyższe niż wcześniej. W szpitalu usłyszałam "Szyjka gładka, myślę, że się tu pani zadomowi". Pomyślałam "Hmmm...no to super...". I tak sobie grzecznie leżałam w tym szpitalu... Współlokatorki się co rano zmieniały, a były to tylko takie po terminach... 6 rano, 'proszę iść się umyć', 2 kroplówki i na porodówkę na oxytocynę... A ja tak sobie leżałam i życzyłam powodzenia ...
18.05 przyszli lekarze na obchód i pan doktor po przeczytaniu mojej historii mówi "Czy nadal odczuwa pani skurcze". Ja zdziwiona mówię, że ja zadnych skurczów nie odczuwałam... on na to "Aha, a czy nadal pani plami?" ja już w ogóle zdziwiona mówię mu, że ani razu nie plamiłam. W tym momencie lekarz się zdziwił i mówi "To dziwne, bo przy tym co się dzieje, powinna pani mieć skurcze i plamić". Postanowili podać mi domięśniowo sterydy (Dexaven) na wcześniejszy rozwój płuc u maleństwa, bo w związku z brakiem dolegliwości, groził mi bardzo poważnie przedwczesny poród. Tego też dnia zrobili mi ktg (miałam robione codziennie po 3 razy). Zapis piękny, dziecko ruchliwe...do ok 28 minuty. Wtedy tętno dziecka zaczęło spadać do 30, aby po chwili skoczyć na 260...i znów spadało na 40 i ponownie na 250... Wezwałam położną, ona biegiem poleciała po lekarza krzycząc "Panie doktorze!! 34 tydzień pojedyncze". Pojęcia nie miałam co się dzieje, lekarz przybiegł z całą świtą, stali nade mną, wyłączyli to ktg i mówią "Tniemy". Po czym ktg podlaczyli na nowo i wszystko juz ok... lezalam tak podlaczona jeszcze 1,5h i wszystko bylo ok. Wyszło na to, że sprzęt oszalał. 21.05 zabrali mnie na badanie. Mimo, że grzecznie leżałam jak kazano, szyjka skrócona o 90%. Znów podłączyli ktg i znów to samo, co wcześniej - odpały... Znów wezwany lekarz, ale tym razem doszli do wniosku, ze zwyczajnie pasy mi się przesunęły i maszyna wyczuwała moje tętno. Dla pewności zabrali mnie na porodówkę, aby tam mnie pod ktg podłączyć, bo lepszy sprzęt. No i zero zarzutów.
22.05.2012. Rano byłam już tak znudzona tym szpitalem, że głowa mała... Tylko patrzyłam jak przychodzą, rodzą, wychodzą... i tak w kółko... 8 dziewczyn z którymi byłam w pokoju urodziły, a ja tak leżę... Na oddział przyjęli dziewczynę w ciąży z bliźniakami w 38 tygodniu i bardzo przyjemnie mi się z nią gadało. Postanowiłam ubrać piżamkę, bo nienawidzę koszul (stwierdziłam, że ginekologicznie to i tak mnie narazie badać nie będą to krótkie spodenki nie zaszkodzą) i tak sobie leżałam i gaduliłam z dziewczyną od bliźniaków. Przyszedł pan doktor i mówi, że zabierze mnie na usg, aby zobaczyć jak tam maleńtwo urosło i sprawdzi przepływy. Był to już 35 tydzien i dziecko miało ok 1900 gram. Lekarz powiedział "Mało". Powiedział, że o 11 zabierze mnie na ktg na porodówkę, bo tam najlepszy sprzęt. No ok.

10:55 przyszedł pan doktor i mówi "Idziemy". Ubrałam szlafroczek, powiedziałam do mamy bliźniaczków "Przynajmniej sobie spacer jakis zrobie, see ya za pól godziny;-)". No i człapię się za doktorkiem. Na porodówce super dzwięki zza ścian, akurat 2 dziewczyny rodziły, więc położna włączyła mi radio :tak:no i tak sobie leżałam na boczku i śpiewałam piosenki, które akurat w radio leciały.
11:15 ktg zaczęło mieć te same odpały 30-260, 100-200 itd. Wcisnęłam guziczek aby wezwać położną. Położna przyszła, popatrzyła co się dzieje i wybiegła krzycząc "pojedyncze 35 tydzień!!!". Pomyślałam sobie "Doooobra, to już znamy...pewnie znów cos ze sprzętem". Przyszedł lekarz i powiedział "Nie jestem pewien czy to wina maszyny, to nie pierwszy raz. Nie będę ryzykował życia dziecka, jedziemy na salę operacyjną. Pani Joanno, musimy ciąć". Ja oczy jak 5 zł, kazali oddać komórkę, ściągnąć obrączkę i zegarek, zdjąć piżamę... Zdążyłam zadzwonić do męża który akurat do mnie jechał i powiedzieć "Pospiesz się, zabierają mnie na cesarkę". Ubrali mnie w taką białą koszulę do operacji, założyli mi cewnik... Położna wzięła mnie pod pachę, powiedziała "Proszę się nie bać, wszystko będzie dobrze" i poszłyśmy na salę operacyjną.
Na sali zobaczyłam pełno ludzi w zielonych ubrankach niczym w Na dobre i na złe. Kazali mi się wczłapać na łóżko operacyjne (nie wiedziałam jak mam się za to zabrać z tym cewnikiem), jak już siedziałam, kazali mi wyprostować nogi i się zgarbić - dostałam znieczulenie zewnątrzoponowe (nie bolało). Nagle wpadła położna i mówi „Mąż już jest, stoi przy drzwiach”. W sumie lżej mi się na sercu zrobiło, jak miałam świadomość, że on stoi za drzwiami… Gdy zaczęło działać i przestałam czuć nogi, rozpoczęła się operacja. Anestezjolog sobie ze mną gadał jak gdyby nigdy nic, powiedział, że znieczulenie działa 3h, że potem 6h będę musiała leżeć na wznak bez unoszenia głowy i takie tam… Uczucie było dziwne. Nie czułam bólu, ale czułam jak grzebią w brzuchu. I nagle słyszę „Mamy ją… Sika sika, dziewczynka pani Joanno”. Pytam „Ale czemu nie płacze?”. I w tym momencie usłyszałam najpiękniejszy wrzask jaki może usłyszeć matka :-D Położyli mi ją na chwilę na klacie abym mogła się przywitać… Była taka maleńka… „Godzina porodu 11:45”. Wszystko działo się tak szybko… Nawet nie miałam możliwości się przestraszyć… Zabrali mnie na salę położnic, rozglądałam się za mężem, który zaraz trzymał mnie za rękę. Ze łzami w oczach zapytałam „Widziałeś ją? Jest śliczna…taka maleńka. Dokąd ją zabrali?”. Mąż też zaczął płakać, przytulił się do mnie… i opowiadał mi jak wygląda, jaka duża, ile waży… Prosiłam aby poszedł zrobić jej zdjęcie skoro sama nie mogę iść. Lenka trafiła na intensywną terapię do inkubatora, bo bali się, że nie będzie sama oddychać. Jak widać jednak, sterydy które mi podano kilka dni wcześniej, ładnie podziałały, bo Mała bez problemu sama oddychała. Mąż przyniósł zdjęcie… Prześliczna dziewczynka, leżała w tym inkubatorze z przyklejonymi kablami. Ale wiedziałam, że jest pod dobrą opieką. Nagle zaczęło mi być strasznie zimno, cała się trzęsłam i nie byłam w stanie tego opanować. Powiedzieli mi, że to wynik adrenaliny… Dostałam zastrzyk z jakimś lekiem narkotycznym, po którym miałam się uspokoić i przysnąć. Mąż mi opowiadał, że serio wyglądałam jak na haju. A po 3h leciały tylko kroplówki ze środkami przeciwbólowymi. O 18 podnieśli oparcie w łóżku, aby mnie spionizować, a o 23 położne przyszły pomóc wstać. Nie będę ściemniać, ból niesamowity… Wiadomo, mięśnie brzucha pracują w każdym momencie, przy wstawaniu z łóżka są niezbędne. Położne pokazywały, jak wstawać, aby nie używać mięśni brzucha… Gdy już ubrałam się w swoją koszulę, poprosiłam aby mnie zabrali do Lenki… Zawieźli mnie na wózku, bo nie byłam w stanie wiele iść. Pozwolili mi ją złapać za rączkę :-) piękne chwile, zobaczyć swoje dziecko po tylu godzinach… Patrzyłam na nią i nie mogłam powstrzymać łez. Następnego dnia obudziłam się o 5 rano i pierwsze co, poszłam się przywitać z córcią. Szłam przy ścianie, było mi słabo, ale byłam twarda ;-) i w sumie tak codziennie… Rana BARDZO bolała, przez 3-4 dni. Później z dnia na dzień czułam, że boli mniej. Najbardziej przy wstawaniu z łóżka, kładzeniu się do niego, siadaniu i wstawaniu z krzesła. Resztę naszej historii znacie, więc nie będę dalej opisywać ;-)


Jaki było powód mojego przedwczesnego porodu? Okazało się, że miałam niewydolne łożysko, dlatego Lenka przestała przybierać na wadze. Powód nieznany, a wszystko zaczęło się dziać między przedostatnią a ostatnią rutynową wizytą u ginekologa. Dowiedziałam się tego po kilku dniach, bo w sumie nikt nic nie mówił, a sama zaczęłam się zastanawiać, co było grane… Lekarz powiedział jedno zdanie, które podziałało na mnie paraliżująco „Dobrze, że ciąłem, bo dziecko mogło zginąć”. Po tych słowach płakałam nad łóżeczkiem Lenki na intensywnej jakieś pół godziny… Mogłam ją stracić… Inna lekarka powiedziała „Pani Joanno, proszę pamiętać, że natura jest od nas mądrzejsza. Dziecko czuło niebezpieczeństwo i dlatego tak bardzo się pchało na ten świat”. Także nie żałuję tej cesarki, a przynajmniej mam moją zdrowiutką córcię przy sobie :-)
 
Ostatnia edycja:
To i ja wam opiszę bo niestety to co mnie spotkało to największy szok w moim życiu.
Tydzien przed porodem miałam strasznie stresującą sytuację, ledwo uniknęłam wypadku samochodowego. Wtedy jakoś mi się tak dziwnie zrobilo w brzuchu i wylądowałam w szpitalu. Kontrola szyjki, ktg i wszystko ok. Następnego dnia jeszcze ktg i dalej ok więc przestaalm się martwić. Jak wiecie 4.06 miałam wizytę u gina. Szyjka długa, zamknieta, wszystko ok, gin stwierdził że maly przyjdzie w terminie albo i nawet po.
9.06 wsiadłam w samochód, podrzuciłam męża do pracy bo z racji euro miał dyżur i pojechałam do mamy na kawę.
O 15:30 wyszłam od mamy i wsiadając do samochodu coś mi poleciało. Myślałam że może moczu nie trzymam ale leciało, a jak wysiadlam z powrotem z auta to chlusnęły mi wody po nogach. Skurczy brak. Cofnęłam się do mamy, zadzwoniłam do W. że ma z pracy lecieć do domu, dopakowac moją torbę, ojciec mnie w samochód, do domu a potem do szpitala wojewódzkiego bo najbliżej.
Tak wylądowałam na IP. Położna jak się dowiedziała że to 30 dni przed terminem to mi powiedziała że mogłam jechać gdzie indziej bo oni mają mały oddział noworodkowy. Podłączyli pod ktg, gotowość skurczowa macicy była a ja dalej nic nie czułam. Cały czas tylko leciały mi wody, miałam wrażenie że jest ich mnóstwo.
Potem badanie, szyjki brak, rozwarcie na palec i info że przyjmuja mnie na oddział bo rodzę.
W między czasie zaczęły mi się skurcze ale nie było tak źlę. Miałam je praktycznie co 2-3 minuty i trwały po 30 s.
Na porodówce decyzja lekarza żeby podać sterydy i fenka i przetrzymać mlodego jeszcze dwa dni.
Leżalam pod kroplówą dwie godziny, skurcze się nasilały, i jak się potem okazalo nic to nie dało bo rozwarcie już na 2 palce.
Odłączyli kropłowkę, skurcze były coraz częstsze ale ból im towarzyszący do przezycia.
Po kolejnej pół godzinie okazało się za mam już rozwarcie na 4 palce. Położna kazala mi skakać na pilce. Po 0,5 godz rozwarcie pełne ale młody coś nie schodzi, więc podali mi oksy. Wtedy skurcze były naprawdę okropne. Co chwilę, szczerze to nawet chyba przerwy w skurczach nie było. Ja wyłam z bólu, ściskałam W. za rękę i myślałam że umrę.
Po kolejnych 30 minutach były parte, ale mimo pełnego rozwarcia główka cały czas w miejscu. Parte były straszne, dobrze że W. zostal wyproszony bo by chyba zemdlał. Ja już nie miałam siły i wtedy zapadła decyzja o cesarce.
Szybko przewieźli mnie na salę, dostałam znieczulenie POP i resztę pamiętam jak przez mgłę. Pamiętam tylko cięcie, pierwszy płacz i to jak mi położna pokazała małego, kazała dać buziaka i szybko go zabrali na oddział noworodkowy do inkubatora.
Po cesarce leżałam 9 godzin, i dopiero wstałam. Małego niestety mogłam tylko oglądać i wylam za każdym razem jak na niego patrzyłam. Sama nie wiem czemu. Niestety położne mimo że bardzo pomocne nie powiedziały mi na początku jak go przystawiać, jak pobudzić laktację i w tym upatruję obecne problemy. Zrobiły to dopiero po 3 dniach. A teraz nie mam siły walczyć z przystawianiem do cyca i przeżywać znowu spadek jego wagi.
Mały urodził się 9.06 o 23:45. Miał 2800 g i 52 cm, dostał 9 pkt, a po kolejnych 3 minutach już 10. Ja niestety nie poczułam jakoś nic jak mi go pokazali i mam do dziś przez to wyrzuty sumienia i ryczę. Myślałam że z taką wagą będzie silny i zdrowy i wszystko będzie ok, a dopiero teraz jak czytałam o wcześniakach to się przeraziłam. Mógł poczekać jeszcze ten tydzień, półtora i byłabym spokojniejsza. Teraz się o wszystko martwię.
Następnego dnia po porodzie dowiedzialam się że skończyło się cięciem z powodu niestosunku porodowego. Okazało się że mały nie wpasował się główką w kanał rodny. Stąd też jego 9 pkt na początku bo miał trochę siny kolor skóry.
I to byłoby na tyle. Przeżyłam dwa porody w jednym, straszny ból ale o tym człowiek zapomina bardzo szybko.
 
No to i ja postaram się opisać swoje przeżycia związane z porodem. Jeszcze w sobotę byliśmy na rodzinnej imprezce i jak zwykle kiedy zdarza się, że jesteśmy w pełnym składzie postanowiliśmy zrobić sobie wspólne zdjęcie. Ustawiliśmy się elegancko i ja, jako rodzinny fotograf, poleciałam włączyć samowyzwalacz (zupełnie zapominając o swoim stanie). Jak tak podbiegłam - tak okropnie zaczęły mnie boleć więzadła. No ruszyć się nie mogłam! Przetrwałam tak kilka godzin, najadłam się jak bąk. Rozmawiałam z siostrami o ich porodach, pytałam o pediatrę (wtedy tata śmiał się, że może jeszcze Małą do fryzjera zapiszę, bo przecież mam jeszcze tyyyyle czasu do porodu :D) Odjeżdżając zapowiedzieliśmy się, że wpadniemy na śniadanie. W domu umyłam się, siadłam na kanapie, przeczytałam co nieco forum i widząc wieści od Kopfer zakomunikowałam Michałowi, że chyba ja też dziś wyląduję na porodówce. Potem poprosiłam Michała o zrobienie mi zdjęcia, bo brzuch mi się wydawał jakiś taki ogromniasty i poszłam się położyć. Przekładając nogę przez rogala poczułam, że coś mi pociekło. Myślę - może nie utrzymałam siku albo coś. Lecę do kibelka, a po nogach ciekną mi wody. Ja do M. - o kur... chyba mi wody odeszły!!! M. - jak to? może Ci się wydaje? może to siku? A ja siedziałam na kibelku i zrozumiałam - NADESZŁA TA CHWILA!!! I jak nogi mi się zaczęły trząść, tak skończyły dopiero po szyciu krocza ;D M. dopakował torbę i pojechaliśmy na Izbę. Było 30 minut po północy. Emocje OGROMNE! Na izbie rozespane położne i jakiś krzywy dr. Pierwsze wrażenie - niezbyt. Nie dość, że dostałam ochrzan za to, że nie mam wyników GBSu (a sami nie chcieli wydać Michałowi tydzień wcześniej wyniku twierdząc, że mam się zapisać na wizytę), to jeszcze zapowiedzieli - przyjmiemy Panią, ale na kozetkę, bo nie ma miejsc na porodówce, a mąż jedzie do domu! Mi od razu świeczki w oczach stanęły - jak to do domu???? Przecież chcieliśmy rodzić razem! "Ale Pani nie ma skurczy, to może potrwać, na porodówce nie ma miejsca. Albo Pani zostaje na takich warunkach, albo jedzie do innego szpitala". No cóż. Zostałam. Pozwolili jeszcze być Michałowi przy KTG. Dobrze, bo mogliśmy porozmawiać i troszkę opanować moje emocje. Skurczy brak. Przebrałam się w szpitalną koszulę, buziak z M. i poszłam na trakt. Tam już sama, znów jakaś średniawa położna przeprowadzała ze mną wywiad. Położyli mnie na kozetce, zakazali jeść i pić, zakazali się ruszać, siku do basenu. Ja z tych emocji nie mogłam spać, choć jeszcze nic mnie nie bolało. Zresztą – nie dało się. Cały czas coś się działo (zanim ja urodziłam, położne odebrały po mojej stronie boxu 3 porody a ja płakałam przy każdym pierwszym krzyku maleństwa – przy pierwszym laska okropnie wrzeszczała i narobiła mi stracha!!!). Nie nastrajało to wszystko pozytywnie. Na szczęście miałam ze sobą telefon (oczywiście zaczął mi się rozładowywać, ale znalazłam gniazdko) – smsowałam z mężem, pisałam na forum, napisałam też mamci, że się zaczęło. Pierwsze skurcze pojawiły się koło 4-5 rano i przypominały te na okres – nic strasznego. Potem stały się co raz bardziej regularne – co 10 minut. Michał zadzwonił do naszej ginki, a ona do położnych (które w międzyczasie się zmieniły). Dzięki temu M. został wpuszczony do mnie (w fartuchu) i w ogóle jakoś poczułam się pewniej. Skurcze się nasilały, a rozwarcie 1-2 cm – bieda. Ogarnął mnie strach, że za wolno to idzie i że skończy się cesarką. Do M. nie odzywałam się praktycznie wcale. I w czasie skurczy on też miał zakaz odzywania się do mnie :D wystarczyła mi jego obecność – uspokajała i zawsze można było komuś powiedzieć, że się boję i że nie dam rady :D Oczekiwałam jedynie informacji - która jest godzina? Ile minęło od ostatniego skurczu i ile trwał ostatni? Byłam bardzo zmęczona, bo nie spałam już ponad dobę... Skurcze się nasilały, przenieśli mnie na inną kozetkę (taką bliżej łóżka porodowego) i dali czopki na rozwarcie, po których rozwarcie poszło do 4-5 cm, potem kroplówka z oxy. Ja między skurczami odpływałam, choć były już co 5 minut. Wtuliłam głowę między kozetkę a ścianę i próbowałam przetrwać. Kiedy już mówiłam Michałowi, że chyba nie dam rady było magiczne 7 cm a ja dostałam kroplówkę ze znieczuleniem (narkotyczne – zakręciło mi się w głowie i momentalnie się porzygałam). Rozwarcie szło, ale Mała nie wstawiała się dobrze główką. Położna (swoją drogą bardzo sympatyczna, młoda kobieta o tym samym imieniu co ja) poprosiła żebym wstała i spróbowała z pomocą M. na kucąco sprowadzić małą w dobre miejsce). Od razu zrobiło mi się słabo, więc z powrotem na kozetkę. Zbliżała się 16-17, kończył się dyżur mojej położnej i usłyszałam od niej, że muszę się sprężyć, bo ona musi zdążyć na busa do domu. :D No to się sprężyłam, pełne rozwarcie, zaczęłam czuć pchającą się małą, jak parte były silne – hop siup na fotel do rodzenia. Wtedy już zupełnie inaczej się to czuje – można nawet powiedzieć, że nie boli, tylko tak napiera. Parłam skupiona – bez krzyku, płaczu, zbędnego gadania. Michał przytrzymywał mi głowę. Dosłownie po czterech skurczach partych usłyszałam dźwięk nacinanego krocza ( jak skóra kurczaka :D) i słowa położnej, że widać już loczki ;) Poszła głowa, trudniej było z barkami, trochę się położna musiała posiłować, ja miałam zakaz parcia. A potem ślusp – wyskoczyła reszta. Ulgaaaaa! Sina Marcysia (była raz owinięta pępowiną, o czym M. powiedział mi już póóóóóźniej), wzruszony Michał, pierwszy krzyk (czemu jeszcze nie krzyczy??) zmęczona i oszołomiona troszkę ja. W tym całym zamieszaniu jakieś inne kobitki kazały mi na głos czytać informacje z obrączki (imię, nazwisko, data, godzina – 17.20, córka). Położyli mi Małą na brzuchu (cześć Malutka). Nie płakałam, nie dziumdziałam, patrzyłam na nią ( a więc to Ty jesteś moją córeczką??) M. przeciął pępowinę. Potem szybciutko wyszło łożysko. Niby było ok, ale potem dr stwierdził, że za bardzo krwawię i że coś musiało zostać, więc szybka decyzja o łyżeczkowaniu. Oddałam Małą, bo bałam się, że ją upuszczę. Potem dwa pierwsze szwy na żywca – masakra. I reszta na znieczuleniu – 4 normalne na nacięciu i kilka rozpuszczalnych, bo krwawiłam z innych miejsc. Na czas szycia zostałam zacewnikowana. Lekarz konkretny, skupiony. M. trzymający mnie za nadal trzęsące się kolano. Następnie siup – znów na łóżko transportowe, przystawili mi córeczkę do piersi. Robaczek cieplutki, w mazi, mały ssaczek od razu wiedział o co chodzi. Okazało się, że za drzwiami czekają mama, teściowa i moje dwie starsze siostry. Najpierw weszły mamy – były tak wzruszone! I takie ze mnie dumne! Ja całkowicie już przytomna, bez bólu – gadałam z nimi podekscytowana, na adrenalinie. Potem weszły siostry, też maksymalnie wzruszone :))) Cudna to była chwila. Jak już wszyscy sobie poszli, zostaliśmy we trójkę. Już wtedy stwierdziliśmy, że nasza córeczka nie wygląda na Kalinkę, tylko na Marcysię. Dostałam jeść, pić i zawieźli mnie na położnictwo... Tam znów Michał musiał mnie zostawić :( a ja całą noc nie spałam, tylko patrzyłam się na naszą malutką córeczkę. W międzyczasie przyszła położna i oznajmiła, że Mała dostała 9pnkt, bo odebrali jej 1 za siny kolor skóry. Spała sobie, zmęczona porodem w równym stopniu co ja. Wszystko wspominam jak narkotyczny sen, bez żadnej traumy. Zrobiłam to, co było do zrobienia, nie było odwrotu. Gorzej potem – problem z karmieniem, ból sutków, pobyt w szpitalu, tęsknota za mężem, żółtaczka, naświetlania, babybluesy, noo, ale to osobny rozdział ;) Fizycznie po porodzie czułam się super. Jak tak patrzyłam na kobitki po cesarce, to jednak wolę pocierpieć przed. Co do krocza – człowiek tak bardzo skupia się na dziecku, całym tym ambarasie z karmieniem, cycuchami itp., że w ogóle o tym nie myśli. No, muszę przyznać, że miałam stresa przed pierwszą kupą, ale czopek załatwił sprawę. Zdejmowanie szwów, choć też się bałam, okazało się być bułką z masłem, mimo że zdejmowała mi je studentka. Z dziewczynami z sali (jak się okazało jedna była prawie z mojej rodzinnej wsi, a druga była sąsiadką mojej sis) łączy więź niczym kumpli z wojska ;) szczególnie we trzy pierwiastki wspierałyśmy się jak mogłyśmy. Kiedy je wypisali, a ja zdołowana zostałam na naświetlania kurczaka, przenieśli mnie do innej sali, w której był naprawdę chory maluszek. I dopiero tam w pełni dotarło do mnie jak wielkie mam szczęście, że mała jest zdrowa. Pochyliłam się nad łóżeczkiem Marcelinki i spłakałam się, dziękując Bogu, że nasz mały Krecik (tak, przypominała krecika :D) jest ze mną cały i zdrowy. Po najgorszej nocy, kiedy to wylądowałam na uspokajaczu natrafiłam na położną anioła, pomogła mi w najgorszym momencie i pokazała jak przystawić Małą spod pachy, pogadała, zabrała Małą, żebym mogła się przespać. Następnego dnia pojawił się pokarm, Marcysia zaczęła przesypiać kilka godzin, poopalała się, bilirubinka spadła i w sobotę, po sześciu dniach w szpitalu, byliśmy już wszyscy razem w domku. Ważyłam 14 kilo mniej niż w dniu porodu, 6 mniej niż przed ciążą, wreszcie mogłam umyć włosy, wykąpać się w swojej łazience i przytulić do męża :)


 
Ostatnia edycja:
cc miałam zaplanowane na 25.6. Tymczasem Ala postanowiła zrobić prezent na Dzień Ojca 2 dni wcześniej. O 5 rano dostałam skurczy (interpretując je jako chyba niestrawność heheh), były nieregularne ale nieprzyjemne. Kiedy o 13 odeszły mi wody chluuuuuuuuust na podłogę: spanikowałam. Były czyste i pojechaliśmy na IP od razu. Tam badanie i pytanie, kiedy jadłam: ponieważ niestety zjadłam coś przed 13, kazali mi czekać 6 h. Czekaliśmy więc na porodówce z mężem, coraz więcej skurczy, wody się lały, bolało już niefajnie. o 19.15 zaczęła się moja cesarka, wcześniej i tak lekarze robili nagłe operacje na ginekologii. Sama operacja spokojna, znieczulenie bezbolesne, miła atmosfera. 19.47 Ala na świecie, badana, 10 pkt, zaniesiona tacie na korytarz. Ja na sali pooperacyjnej spędziłam 12 h, wstałam o 9 rano bez najmniejszych dolegliwości i przeszłam do zwykłej sali. Dziecko przyjechało do mnie o 10 rano i zostało :)

porównując moje dwa cc: to drugie było mniej uciążliwe, tzn mniejszy ból, szybsza regeneracja, szybsze wstanie, krótsza dieta. W pon. mam zdjęcie szwów, wszystko się super goi. CC sobota wieczór, a we wtorek rano wypisali nas do domku, gdzie najszybciej się dochodzi do formy :)

tym razem poznałam co to skurcz, ktg, odejście wód. Ale rodzić sn CHYBA bym nie chciała... Doszłam do 3 cm i myślałam, że odlecę już
 
Ostatnia edycja:
Chciałam Wam opisać nasz poród jak najszybciej, bo faktycznie szybko się zapomina o niektórych rzeczach...
2.07 po południu zadzwoniłam do swojej ginki z pytaniem co robić z moimi skurczami co 5 min. Powiedziała, żeby jechać na IP, najwyżej każą wrócić do domu. Chcąc nie chcąc wpakowaliśmy się do auta i pojechaliśmy, po drodze odbierając wyniki paciorkowca (niestety pozytywny).
Dojechaliśmy jakoś po 17. USG, dwa badania, wypełnianie dokumentacji. Werdykt - zostaję na patologii, bo wolą mnie mieć pod ręką. Rozwarcie na "luźny palec". Zapis KTG. Kilka skurczów, poza tym ok. Kroplówka z antybiotykiem na paciorka. Poodłączali mnie od wszystkich rurek i zaczęliśmy z B. spacery po schodach i korytarzach. O 19:15, w momencie oglądania na korytarzu pozycji do karmienia poczułam pyknięcie. Mówię do B. idziemy do kibla bo chyba pęcherz owodniowy pękł. Doszliśmy, weszłam i wrzeszczę do B. żeby szedł do położnej bo wody odeszły. Skurcze meeega się wzmocniły i przenosiny na porodówkę. Rozwarcie
Tam od razu łap za piłkę i skakanko. skurcze co 2-3-4 minuty. Mówię położnej - chcę się do ewentualnego znieczulenia przygotować. Badanie- rozwarcie na 2 cm. Skurcze coraz boleśniejsze. KTG- skurczy które odczuwałam jako bolesne w ogóle nie ma... Zaczęłam dość mocno z bólu słabnąć, nie miałam siły nawet B. ściskać przy skurczu. Do tego tętno małej zaczęło wariować i niknąć... Myślę sobie - będzie cesarka. Potem badanie. Rozwarcie 2,5 cm. Ja już z bólu szarozielona, lekarka mówi, że poród to może rano będzie przy takim rozwarciu i że ona mi zaaplikuje leki przeciwbólowe i rozkurczowe, to może chociaż się zdrzemnę. Druga kroplówka antybiotyku o 22:30, zaraz potem te leki. Mówię B., że już mnie mogą nawet pociąć, że nie mam siły urodzić tego dziecka. Myślę sobie - idę pod prysznic i faktycznie może się zdrzemnę. Zahaczyłam o łazienkę, wymieniam wkładkę a tam wielkie skrzepy krwi - mówię B. idź się zapytaj czy to tak ma być. Przyszła położna, mówi żaden prysznic idziemy się badać. 23.30 badanie - rozwarcie na 9 cm!!! Mówi, że poród to kwestia kilkudziesięciu minut. Ja oczy, myślę sobie - jaja sobie kobieta ze mnie robi. Pytam się czy serio mówi, ona się pyta czy mam parcie jak do wypróżnienia, mówię, że tak, że w sumie nawet przed chwilą w tym celu byłam w łazience, a ona, że to już. I kazała przeć jak będę czuła. No to parłam. Ale że już byłam mocno zmęczona, pyta się czy zgadzam się na kroplówkę z oksy. Mówię, że się zgadzam. No i parłam godzinę, nawet po oksy. Próbowałam na łóżku urodzić, który się składał do pozycji fotela, ale nie szło nam najlepiej. Położna mówi, żeby na boczku spróbować, ruszyło się trochę. Potem już się lekarze zlecieli, trochę jeszcze tę moją pozycję zmodyfikowali i o 00:40 wypchnęłam Adę na świat. Po główce, wyślizgnęła się cała reszta. Przeczytaliśmy z B. bransoletki, mała wylądowała na moim brzuchu, B. się rozpłakał, ja się rozpłakałam. Ada też płakała. B. przeciął pępowinę.
Krocze nie pękło ani nie zostało nacięte. Potem jeszcze z 15 min rodziłam łożysko. Pękła za to śluzówka w pochwie i musiałam być zszyta. Bolało strasznie, zwłaszcza przy ujściu.
Lekarka po chwili zbadała małą, dostała 10 pkt, potem zostaliśmy już sami na 2 h. Nie mogłam się napatrzeć na tę moją kruszynkę. Potem pierwsze karmienie - poszło nawet fajnie.

Okazało się już po porodzie, że nie ma miejsc na położnictwie i że są dwa wyjścia- oddaję dziecko i idę na patologię, zostaję z dzieckiem na porodówce. Zostałam na porodówce. B. pojechał do domu (po przyjeździe do szpitala jeszcze zepsuło się nam auto!!!). Mała troche grymasiła, ale potem zasnęła leżąc przy mnie.

Ogólnie: szpital super, jesteśmy pod stałą opieką wielu specjalistów. Położna przy porodzie - anioł nie człowiek! Warunki- rewelacja. Leżę teraz w odnowionej dwuosobowej sali z łazienką :-) B. spisał się na medal. Wyjątkowo, nie mędrkował, słuchał i stosował to co mu mówiłam, wspierał mnie baaardzo przez cały czas. Rewelacja. Nie wiem jak bym sobie bez niego poradziła. A jego mina po pojawieniu się naszej córki na świecie zostanie mi w pamięci do końca życia. Przepełniała go taka duma i radość i miłość, że trudno to opisać. Bardzo nas to wspólne rodzenie do siebie zbliżyło.
Tak więc, szczerze mówiąc nie życzyłabym nikomu porodu z takimi emocjami i zwrotami akcji, ale fakt faktem, odbyło się szybko.
Skurcze są straszne! STRASZNE! Ale w minutę po pojawieniu się dziecka na świecie znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różczki.
Macierzyństwo jest niesamowite. Całe życie i to nie tylko jednej osoby, ale właściwie osób kilku/kilkudziesięciu zostaje podporządkowane jednej malusiej istotce o wadzie 2650 g i długości 51 cm...
 
reklama
Ja trochę nieskładnie, ale postaram się opisać swoje przeżycia porodowe bo faktycznie szybko można ich zapomnieć...

Jak wiecie 15.06 miałam ściągany pesar no i już właściwie się dla mnie zaczęło .Codziennie miałam jakieś skurcze, ale nadal nie były one regularne.
26.06 poszliśmy na spacer do lasu, trochę nawet pobiegałam za pieskiem, porzucałam mu kijka. Dłuugi spacer. No i w nocy z 26/27 zaczęły się już skurcze, ale nie wiedziałam czy to już te czy nie. .Zadzwoniłam do lekarza i kazał jechać na IP 27.06 rano:) Napisałam smsa do koleżanki, której mama pracuje w szpitalu (zajmuje się CC). Okazało się, że jest w pracy i SUPER się nami zajęła. Tak jakbym miała swoją położną - teraz wiem ile to daje. Ale nie miałam jej wykupionej. Miałam po prostu farta:)
Po dotarciu na IP ku mojemu zdziwieniu wszyscy już na mnie czekali. Standardowe procedury, papierki - same wiecie jak to się odbywa. Jak dojechałam na IP to skurcze ucichły i tu straciłam nadzieje już. Byłam pewna, że dziś nie urodzę choć K. mówił, że to dziś:)
Podłączyli mnie pod jakieś kroplówki nawadniające i KTG. Skurcze były, ale słabe. Ból znośny. Przenieśli Nas do sali porodowej. Jakie było moje zdziwienie. Nowa , wielka sala. Worek sako, wanna, stół porodowy. Elegancja francja. Cisza spokój choć porodów było 10 tego dnia :) Trafiła mi się super położna - specjalistka od porodów w wodzie. Stwierdziłam, że chce rodzić w wodzie.
Zbadał mnie lekarz miałam 4 cm rozwarcia. Stwierdził, że skurcze są za słabe na poród, ale szkoda mnie wypuszczać już z tak pięknym rozwarciem. Że połowę mam za sobą już właściwie. Po godzinie 5 cm. O 12 przebili mi wody bo nie chciałam OXY no i się zaczęło :) Odpływałam z bólu. Chociaż żartowaliśmy jeszcze z K, nagrywaliśmy, robiliśmy zdjęcia.
Wsadzili mnie do wanny - lekka ulga, ale później nie było mi już wygodnie. Rozwarcie nadal na 5 cm - szyjkę trzymała jedna nitka. Dali mi jakiś narkotyczny zastrzyk domięśniowy i po tym już byłam na haju i odpływałam. Wszystko działo się w zwolnionym tempie, ale ból był okropny. Wyszłam z wanny bo mi źle było w niej i szybko na piłkę. Tam już mąż musiał mnie trzymać bo miałam bezwład ciała po tym czymś co mi dali ;) Ja nadal nie wierzyłam, że rodzę. Jakoś to do mnie nie docierało.
Poszłam siusiu i zaparłam. Położna usłyszała dźwięk, który z siebie wydałam i kazała szybko na łóżko. Ku jej zdziwieniu po 2 h - 9 cm rozwarcia. Więc już zostałam na łóżku. Wzięła moją jedną nogę do siebie i kazała raz przeć - parłam. Później szybka akcja, nagle zebrało się mnóstwo ludzi, rozłożyli stół do rodzenia, założyli jakieś rękawy na nogi i kazali przeć. 3 parcia i mała była z nami. Same parcia przyniosły uglę. Gorzej jak kazały nie przeć no to takie napieranie czułam. Nie czułam nacięcia. 3 szwy i w środku też coś tam rozpuszczalne. Czułam zszywanie, ale to tylko dwa ukłucia poczułam. Opiekę miałam super.
I widziałam to małe sine ciałko w mazi, dali mi ją na brzuch. Pachniało pięknie. Nigdy nie zapomnimy tego zapachu.
Byłam w szoku , amoku. Mówiłam " co teraz, co teraz o Boże o Boże co mam teraz zrobić. Krzysio kocham Cię, kocham Cię. To dla Ciebie dowód mojej miłości. Kto to, moja Emilka? Jaka ona piękna. Dzień dobry córeczko - Kocham Cię..."
Dodałam jeszcze "przepraszam wszystkich za wrzaski" wszyscy się śmiali. Faktycznie raz tak wydałam z siebie dźwięk i jakaś kobieta mówi do mnie " nie wrzeszcz - przyj" hehe:) Ale K. mówi że to był tylko odgłos parcia , a nie jakiś wrzask. A ja zamiast się cieszyć to analizowałam, że źle parłam i mogłam lepiej to by mnie nie nacięli haha :)
Nie płakałam. Ani ja , ani K. Czułam ulgę, ale nie czułam przypływu miłości jak na filmach ;) Widziałam w oczach męża tyle miłości i radości. Widziałam jaki jest ze mnie dumny. Mówił, że najgorsze dla niego było to, że nie może mi pomóc w bólu . Ale pomagał bardzo.
I pierwsze przystawienie do cycucha. Zabrali ją na badanie obok mnie - 2960, 54 cm , 10/10 :) ZDROWA !! JUHU :) I 2 godziny spędzilismy z małym kangurkiem na moim brzuchu. K. cały czas był z nami. Byliśmy sami i cieszyliśmy się chwilą. Obdzwoniłam rodzinę:) Byłam w ogromnym szoku. Nie spałam całą noc - patrzyłam się na małą. Właściwie do dziś nie odespałam.
Wszystko mamy nagrane:) Oczywiście oprócz miejsc intymnych . Tam K. miał zakaz patrzenia:) Poród ekspres 2 h. Wspominam super.Nie wiem jak bym dała radę dłużej. Podziwiam Was, które miały długie porody.
Mąż przy porodzie - bezcenny. Jestem z niego taka dumna. Tak bardzo mnie wspierał. Nie przeszkadzał, nie narzucał się. Nawet położna mówiła, ze super sie sprawdził :)
Przewieźli Nas do jednoosobowej sali i tam było też pięknie, cudownie:) Widok K. z Emilką był wzruszający :) Szok dalej trwał:)
Nie potrafię inaczej tego opisać. To były piękne chwile.
Jednak te kilka dni po porodzie były już ciężkie psychicznie i pod względem bólu brodawek.
Ale sam poród ok. Wstałam już po 2 h pod prysznic, wszystko robiłam przy małej sama. Czułam się naprawdę dobrze.
To wszystko było jak sen..piękny sen :)
 
Status
Zamknięty i nie można odpowiadać.
Do góry