reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści porodowe świeżych lipcowych mamuś :)

Status
Zamknięty i nie można odpowiadać.
póki Niuńka śpi , to i ja mogę coś napisać ;))

Wstałam sobie w piątek 6.07 tak jak co każde rano poszłam siuśku ... w nocy wydawało mi się że mam mokro , ale to był taki płyn - nie śluz , ale wody mi też nie odeszły więc nie wiem co to mogło być ,w każdym razie trochę inaczej niż zawsze :p no i w toalecie paczę a tu lekko różowy śluz ,ale minimalnie i taka śladowa ilość że prawie to przegapiłam :p no i wtedy sobie pomyślałam że moze się zaczyna ... a że przyjechał mój ojciec z niemiec to się z nim umawialiśmy na piątek na obiad,a w ciągu dnia miałam sobie z nim jeździć to tu to tam i pomóc załatwić kilka spraw, więc ubrałam się ogarnęłam , i miałam jakieś takie skurczyczki jak na @ ból , co jakieś 15 min ... ale do B. nie dzwoniłam-niech pracuje w spokoju , ale potem koło 11 mu już powiedziałam :p mój ojciec przez telefon jak usłyszał że może coś się rozkręca to panike zasiał :p to go uspokoiłam i pojechaliśmy załatwiać wszystko ;) m.in byliśmy u weterynarza - znajomego który bardzo lubi gadać i z moją mamą i ze mną , ojca nie znał , więc pojechaliśmy i żartuje sobie na wejściu czy poród umie odebrać-ludzki , bo skurcze mam :laugh2: a on nie załapał i mówi " nie takie rzeczy z kolegą się robiło " na co ja " poważnie mówie , chyba dzisiaj urodze " :laugh2: a on mi już kazał jechać na IP ... nooo dzięki dzięki powiedziałam że pojadę jak będę miała co 6-7 min , a on że nie nie nie to jużtrzeba , i podkręciło to ojca , ale ochrzaniłam i jednego i drugiego że nie ma sensu jechać i potem mnie ojciec odwiózł do domu , B. wrócił z pracy i coś tam chyba zjedliśmy albo i nawet nie , dopakowaliśmy chyba torbę i poszliśmy na spacer - nad morze poprosiłam żeby mnie zawiózł :) i liczyliśmy co ile są skurcze , ale to skakało różnie , B. po spacerze pospał , ja sobie leżałam ale nie mogłam zasnąć ... mój błąd ... nie wiedziałam co mnie czeka.... no i do tej 23 tak się bujałam z tymi skurczami i B. stwierdził ze dla świętego spokoju pojedziemy sprawdzić co się dzieje - czy z maluszkiem wszystko ok itd. pojechaliśmy na IP , ok. 24 położyli mnie pod KTG , B. siedział na poczekalni...mi jeszcze sprawdziła szyjkę (masakra jak bolało :/ jeszcze mnie opieprzyła - niech mi pani nie ucieka i się nie pręży ! pani tędy musi urodzić przecież to nic nie boli ) świetnie , złapałam wkur.... durne babsko wsadza mi łapy w rękawiczkach na sucho ,ja tu widze krew nie wime o co chodzi a ona do mnie z takim tekstem :/ ! do 1 leżałam pod KTG, miałam skurcze ale na zapisie nic nie wyszło , znowu sprawdziła szyjkę i stwierdziła że po prostu chyba popsuło się KTG ,może mnie podłączy pod kolejne :/ ale stwierdziła że postępuje rozwarcie to wysłałą nas się przebrać do toalety i siup na oddział...położyli mnie na porodówkę ok. 1.30
były skurcze , ale do przeżycia , oddychałam z B. sobie razem , dużo mi pomagał ... cały czas leżałam .... czuliśmy się olani , ale nic ,daliśmy sobie radę razem :) ok.3 już zaczęły się takie gorsze skurcze ale stwirrdziłam że wytrzymam -ogólnie nie jestem zwolenniczką leków przeciwbólowych jeżeli jestem w stanie wytryzmać....ok4 poprosiłam o przeciwbólowe - nie miałam już sił... tyle godzin na nogach....no i dostałam te przeciwbólowe w żyłe ...między skurczami miałam odlot , jakieś wizje , lekarz się ponoć mnie pytał czy ja ze sobą rozmawiam,odpowiedziałam mu że tak :rofl2:no i B. zasypiał ze mną między skurczami odlatywał...a jak był skurcz to miałam ochotę gryźć go w ręce , ale nie dał mi bo się bał że mu odgryzę ...
no i przebili mi wody - nie wiem o której . ale było to bardzo przyjemne ;-)
oczywiście myślałam żę bardzo chce mi sie kupkę , a położna mi mówi że to nie kupka tylko dziecko schodzi...ja i tak uparcie twierdziłam że chce mi się SR....
no i o 6 przyszła położna - kobieta znajomego B. z pracy :) przyszła i tchnęła w nas energię , zaczęła przygotowywać wszystko do porodu rach ciach ciach , mnie skurcze już wykręcały na lewą stronę ... ale jakoś poszło...podali mi antidotum -dla maleństwa....no i się zaczęło powoli , 6.50 przed skurczem partym pytam położną czy zdąże na 7 rano :-D ?? ona mówi ze postaram się to zdaze :p no i party , dałam z siebie wsztsko... i mała o 7 rano 7.07 przyszła na swiat :) (na 4 partym urodziłam ) :rofl2: B. przecial pepowine , poryczał sie jak bobr :) i cała opowiesc :)
 
reklama
No to i ja napiszę, bo za parę dni, to już kompletnie nie będę pamiętała nic :)

Jak wiecie Zuzka bardzo była z mamusią związana i nie chciała się pojawić w terminie na tym świecie. No i 13 w piatek mieliśmy iść na wywołanko. Także parę dni wcześniej zaczęłam więcej chodzić, bardziej się męczyć itd, w sumie już zrezygnowana byłam i 11.07 stwierdziłam, że jak dziś nic nie pomoże, to 12.07 jeszcze sobie odpocznę przed wywoływaniem. No i 11.07 w środę przeszłam się po schodach góra-dól, góra-dół może z 3-4 razy, wracając nie mogłam złapać tchu :). Na dodatek wieczorkiem z Ł. oddaliśmy się jeszcze miłości, i to takiej na wszelkie możliwe sposoby. Ok 24-1 zasnęliśmy, objawów brak, tylko jakieś przepowiadacze co jakiś czas się włączały. No i nagle po 2 się obudziłam i bardzo siku mi się chciało, ale stwierdziłam, że to normalne przecież, i tak sobie tuptając do toalety, poczułam, że coś poleciało, pomyślałam, oj popuściłam troszkę, wchodzę do toalety, patrzę na wkładkę, a ta różowa, mówię sobie WTF? o co chodzi? Zaraz weszłam na internet i zaczęłam wpisywać: różowa wkładka, różowe wody i wszytskie możliwe opcje, dowiedziałam się w sumie tyle, że nic, i nagle poczułam skurcz. Pomyślałam: przepowiadacz na pewno. I tak położyłam się do łóżka. I po paru minutach znowu to samo, skurcz jak na okres. Stwierdziłam, że będę zapisywać o której się pojawiają. I tak się pojawiały co 7 min - 8 min-5 min. Łukiego nie budziłam, bo stwierdziłam sobie, że to przecież niemożliwe żebym zaczęła nagle teraz rodzić, bo ja przecież wiecznie w tej ciąży miałam chodzić :). No i skurcze zaczęły nagle być coraz bardziej regularne. Ja dalej twardo twierdziłam, że to tylko przepowiadacze i nic się nie dzieje. Włączyłam sobie Polsat 2 i oglądałam Graczyków :p. O 4 decyzja z mojej strony, że może na wszelki wypadek obudzę Ł. Bo skurcze już regularne co 7 minut. Coraz bardziej nasilające się, ale nie bolące jakoś mocno. Ciągle tak jak słaby okres. Ł. się obudził, ja pod prysznic, zdążyłam jeszcze się ogolić (jak póżniej dojrzałam efekty to ze smiechu można było paść :)) ), i tak przeciągałam jak najdłużej no i w końcu o 5:30 wezwaliśmy taksówkę wzięliśmy torby i sruu, jeszcze musieliśmy podjechac pod Ł. pracę, bo musiał zostawić klucze, i przed 6:00 byliśmy w szpitalu.

Na IP położną akurat obudziliśmy, zaprosiła mnie do gabinetu, spytała o co chodzi, ja na to: nie wiem, ale chyba rodzę :) i w śmiech, powiedziałam, że skurcze już co 5-7 minut, to powiedziała: uhuhu proszę wyjąć już z torby koszulkę (na póżniej) i na fotel, w między czasie jeszcze papierologia. Czekałam chwilę na lekarza, przyszedł - zbadał i mówi: 3 cm rozwarcia, ja na to: naprawdę? Bo ciągle szczerze mówiąc poród wydawał się dla mnie abstrakcją :). Lewatywka, pod prysznic, przebrana w koszulkę, salowa wzięła mnie na wózek i pojechałyśmy na porodówkę, Ł. musiał jakimś innym wejściem do nas dojść.

Wjechaliśmy na salę do porodów rodzinnych, Łuki przerażony, mówi, że zaraz chyba ucieknie, ja dalej nie wierzę, że to już. Podłączyli mnie pod KTG i tak sobie leżałam, skurcze coraz silniejsze, ale spokojnie do wytrzymania. W sumie nie było tak źle. I nagle ok 8 wjechała babka na salę obok, i zaczęło się u mnie przerażenie, bo strasznie krzyczała. Ł to już w ogóle zwariował, ale tak po 30 min stwierdził, że musimy sobie wyobrazić, że te jęki to z pornola jakiegoś, i od tamtej pory, za każdym razem gdy Pani z sali obok jęczała, już mnie to tak nie przerażało :)
No i u mnie zaczęło się robić konkretniej, coraz mocniej bolało. 5 Cm rozwarcia. Ja poczułam, że coś mi cieknie, i mówię do Ł.że to chyba wody, on mówi, no to może powiemy położnej? I położna mówi: wody odeszły, coś tam zapisała i dalej sobie usiadła i patrzała na nas :)

Poprosiłam w tym czasie o znieczulenie zewnąztrzoponowe. Podpisałam papierek, że wiem czym to mi grozi, przyszła 2-ka anestezjologów, ciach-pach, kilka minut i już krążyła we mnie znieczulająca moc :). Pan anestezjolog poinformował mnie, że to tylko troszkę znieczula, a nie będzie uczucia jak na wakacjach. Spoko stwierdziłam, będzie chociaż mniej bolało.

No i tak sobie leżałam z tym znieczuleniem i ok 10 przyszły już bóle... Konkretne bóle. Położna sprawdza, bo widziała, że już mnie trochę wykrzywia, no i 7 cm. W tym czasie podobno powiedziałam, do Łukiego, że ja to wstaję teraz (próbowałam się podnieść) i jadę do domu, i sobie w domu kiedy indziej urodzę. Ja tego nie pamiętam. Dopiero po 30 min zaczęło działać znieczulenie, i zmniejszyło TROCHĘ odczuwanie bólu. I tak sobie leżałam, leżałam i ok 12 skurcze zaczęły zanikać... Winowajca? - Znieczulenie... No to co? Podłączyli mnie pod Oksytocynę... I to czego się obawiałam, jednak dostałam. I poleciała 1 oxy, poleciała 2 oxy. ja zaczęłam prosić o cesarkę, bo stwierdziłam, że to się nigdy nie ruszy, a mnie zaraz rozwali od wewnątrz przecież.
Przyszedł lekarz, sprawdził- rusza się - już 9 cm... Ja już odpływałam, zaczęłam się ciągnąć za włosy, i uwierzcie, że pomagało i to bardzo, ale Łuki mi zabierał ręcę i nie pozwalał tego robić, to to zaczęłąm ciągnąć za barierki od łóżka, a później ściskać jego tak mocno, że miałam wrażenie, że łamię mu kości... Przyszedł 10 cm...
Zaczęły się bóle parte, które teraz jak o tym sobie przypominam, były dla mnie przyjemnością, tylko Ł. mi przypomina co chwilę, że wcale tak nei było, bo cierpiałam gorzej podobno niż przy wcześniejszych... ja obstaje jednak przy swoim :). No i bóle parte trwały tak godzinę... Przyszedł lekarz, nic się nie rusza. Przy każdym skurczu 3 razy miałam przeć... Zuz nie chce wejść tak jak powinna... Jak nic się nie zmieni za 15 min, to cesarka... Te 15 min pamiętam, że się strasznie dłużyło... W końcu ponownie przyszedł lekarz. I jeszcze raz - skurcz- przemy... skurcz-przemy... I nic... W końcu stwierdziłam, że spróbuję ostatkiem sił jeszcze raz, ale już tak z całej siły... I w końcu!!! Zuz weszła tak jak powinna, kolejne parcie- widać główkę - i teraz coś czego nie zarejestrowałam w trakcie porodu - położna mówi: "dziecko owinięte pępowiną wokół szyi" i nagle zebrało się kilkanaście osób- miałam przestać przeć - nie wiem co się wtedy działo (Ł. później powiedział, że krew zaczęła nagle tryskać na wszytskie strony i się przeraził, że tętnicę malutkiej przecięli, a to pępowina była). I za chwilę jeszcze dwa razy parłam i Niunia już była na moim brzuchu... Podobno powiedziałam wtedy: "Co się dzieje, co się dzieje? kto to?" Jeszcze teraz płaczę jak przypominam sobie jak to wtedy było... jakie to cudowne uczucie, gdy tak wyczekiwane maleństwo pojawia się na świecie, i jak wielkimi szczęściarzami jesteśmy, że Zuzanka jest cała i zdrowa...
Przy porodzie nie krzyczałam, nie płakałam. Raz przeklnęłam, pomimo tego, że od maja poprzedniego roku miałam takie postanowienie aby tego nie robić. No ale na poród sobie pozwoliłam :)).
Już teraz poród pamiętam jak przez mgłę, i tylko Ł. mi czasem przypomina, że nie było tak kolorowo jak mi się wydaje. Ł stwierdził, że dla niego było bardzo ciężkim przeżyciem patrzeć na mnie jak cierpię a on nie może mi pomóc...
szczerze to myślałam, że będzie gorzej... I to było pierwsze co pomyślałam gdy mnie zawieźli na salę już po wszystkim.
No i Zuz miała być malutkim dzieckiem, a się okazało o 14:52, że ma 60 cm i 3870 g:),
I faza - 8,5 h
II faza - 1,5 h

edit: zapomniałam, że jeszcze łożysko rodziłam :) ale poszło na jednym parciu :) nO i musieli mnie rozciąć, czego nawet nie zarejestrowałam. I jak Zuzankę trzymałam na brzuszku, to wtedy mnie zszywali pod znieczuleniem, i to tak bez przesady ok 40 minut.
 
Ostatnia edycja:
To i ja szybciutko napiszę póki Zosia i P śpią sobie. Jak pamiętacie 24.07 miałam ostatnią wizytę u mojego lekarza. Zosi się nie spieszyło, na badaniu wyszło jednak 2 cm rozwarcia. Lekarz zadowolony ale mówi, że to może potrwać jeszcze i gdybym nie urodziła do piątku miałam się zgłosić na wywoływanie. Wróciłam do domu trochę zadowolona, trochę zrezygnowana i zaczęliśmy się umawiać z moimi rodzicami, że przyjadą w piątek podwiozą nas do szpitala. Cały dzień chodziłam jakaś taka zmęczona, w końcu o 21 stwierdziłam idę spać, jednak mi się nie uda urodzić w moim upragnionym terminie. P położył się o północy. O 00:34 obudził mnie ból w dole brzucha, myślę sobie "ki czort, rodzę?", poszłam do łazienki i sprawdzam wkładkę - czyściutka. Myślę sobie, że to chyba jeszcze nie to. Wróciłam do łóżka, przytuliłam się do P a tu kolejny skurcz. Myślę, nic wstaję i mierzę. Włączyłam stoper i liczę a tam skurcze regularnie co 4 minuty. Budzę P (ciężko było bo dopiero się położył) i mówię, że chyba rodzę. On za telefon i do znajomego, który miał nas zawieźć a ten że wypił i to sporo i nie da rady, dzwonimy do drugiego znajomego a ten że też pił ale dawno i jakoś da radę. Mi było już wszystko jedno. M przyjechał, jeszcze go policja 2 razy po drodze zatrzymała. Jedziemy, ja już umieram. Przyjeżdżamy do szpitala, a tam sanitariusz, że to chyba jakaś szczęśliwa noc, bo przed chwilą już jedna ciężarna pojechała na górę. Windy normalnej nie było, więc wsadził nas do towarowej. Na IP i mówię, do położnej, że wygląda na to że rodzę (a cały czas byłam pewna że to jeszcze nie to). Przyszedł lekarz zbadał mnie, podnosi wziernik do góry a tam krew się leje, mało nie zemdlałam. A on do mnie "trochę się pani rozkrwawiła" i mówi, że 3 cm. Na porodówce jedna dziewczyna akurat skończyła rodzić. Odesłałam P do domu, bo wydawało mi się że to jeszcze czas. Mnie zabrali na KTG, tam położna mówi, że skurcze malutkie i króciutkie, a ja myślę, że oszalała przecież nie może być gorzej, ale zbadała mnie i mówi, że już 6cm. Przebrali mnie w koszulkę szpitalną i zapakowali od razu na porodówkę, położna mówi że nie wie czy mąż zdąży, była 3 w nocy. Usiadłam po turecku na łóżku i tak siedziałam śpiąc na siedząco między skurczami. Przy każdym badaniu 6 cm, przynieśli mi wody, myślałam że umrę z bólu. O 5 mówię do położnej, że zwymiotuję, zdążyła w ostatniej chwili podać mi nerkę. Chlusnęłam do tej nerki i poczułam też mokro między nogami, mówię do położnej że chyba mi wody odeszły. Zajrzała, faktycznie przejrzyste ale nie wszystkie, po prostu się sączą. Od tej pory już szybko poszło. Ostatnie skurcze przed partymi zaczęłam już krzyczeć z bólu. Kobieta, która przyjechała przede mną leżała pod oxy w sali obok i biedna całą noc przeze mnie nie spała. W końcu przyszły parte, położna sprawdza - pełne rozwarcie. Myślę sobie "dzięki Bogu to już prawie koniec", a ona mnie kładzie na boku i mówi, że jeszcze 2 trzy skurcze, główka zejdzie i mogę zacząć przeć. Oczy mi wyszły z orbit, bo przecież ja tych skurczów jeszcze na leżąco nie przeżyję. W końcu zaczęły mnie szykować, pierwsze dwa parcia kompletnie nie skuteczne, ja już ze zmęczenia nie wiem co robię, mam coraz gorsze dreszcze. Stwierdziła, że lepiej mi będzie na boku, najpierw parłam na lewym potem na prawym skurczy jakby mniej. W końcu mówi "dobra teraz dasz radę" Posadzili mnie i dawaj przeć, dwa parci i położna mówi wołajcie lekarza i pediatrę. Prę dalej, przyszła pani doktor, koleżanka mojej cioci, patrzy i pyta czy mam wkucie. Udało mi się pokręcić głową, a ta zrobiła awanturę że ten poród będzie trwał wiecznie i że mnie wykończą i kazała podłączać oksytocynę. Położna mówi, że zakłada wkucie, nawet tego nie zarejestrowałam, druga szybko cięcie i zanim zdążyli podłączyć kroplówkę urodziłam główkę, patrzyłam na nią i było tak "przyj!" -pół główki, "przyj!" - cała główka, "jeszcze raz" - mała wyszła. A ja wyciągam od razu ręce, położna ją złapała, położyła szybko, mówi "już ci ją daję" coś tam przy niej robią a ja już prawie złażę z tego fotela żeby ją zabrać. Okazało się, że była owinięta pępowiną wokół szyi. Dali mi ją na brzuch, strasznie krzyczała a ja tylko płakałam całowałam ją w główkę i mówiłam "ciii, ciii, już dobrze". Podłączyli mi oxy, urodziłam łożysko ale macica była już tak zmęczona, że musieli mnie wyłyżeczkować, tak się trzęsłam, że musieli mi przywiązać nogi do samolotu. Na ten czas zabrali małą za ściankę, zważyli i zmierzyli, dostała 10 pkt. Ogarnęli mnie, zmienili szybko pościel, złożyli łóżko dostałam zimny okład, śniadanie i dziecko. Zadzwoniłam do P, że już po wszystkim. Potem do moich rodziców i do przyjaciół, którzy akurat tego dnia zaczęli rekolekcje i zaczęły się piski radości, łzy i zapewnienia o modlitwie. A potem już tylko był cycuś. Wzięli małą żeby ją ubrać już normalnie i zabrać do mojego pokoju a mnie pod prysznic, gdzie prawie zemdlałam. Jak mnie przywieźli do łóżka, to ona już tam na mnie czekała zawinięta pod samą szyję. Tuliłam ją i płakałam ze szczęścia. Ogólnie rodziłam 8 godzin, z czego 45 min parcia.
 
To i ja opiszę największą moją traumę:(
2 lipca pojawiłam się w szpitalu . Położyli mnie na patologię , zrobili badania . Trzy dni później założyli Foleya aby rozwarcie ,,zrobić" . 5 lipca wieczorem cewnik wypadł...rozwarcie na całe 2 cm:/ W nocy odczuwałam skurcze ale nie za mocne. 6 lipca rano zabrali mnie na porodówkę.Jedna oksy...nic , druga oksy....skurcze takie że latam po ścianach. Godzina 15 rozwarcie na 6cm ja ryczę z bólu. Dają mi zzo. Ulga ...przesypiam godzinę na skurczach. Skurcze za silne zzo nie daje rady , rozwarcie nie postępuje. 3 oksy + przeciwbólowe coś.Odłączają oksy biorą mnie pod prysznic i masują plecy ( bóle z krzyża). Godzina 21 ( czyli po 12 godzinach) rozwarcie 10cm , skurcze mega bolesne , połowa główki już wyczuwalna ....i dupa. Za wąski kanał rodny , malutkiej nie zeszła całkiem głowa. Godzina 21:30 decyzja o cesarce. Takiego speeda dostałam , że bez kapci pobiegłam na salę operacyjną i kazałam się ciąć. Chwilę później Wiki była już na świecie. Okazało się ,że ja mam zakażenie wewnątrzmaciczne ( wyszło jak już mnie wypisali ) , trzy antybiotyki i zero karmienia:? MaŁA miała bakterię jakaś i tydzień leżałyśmy na położniczym i dwa razy dziennie dawali jej kroplówki. Nie będę rodziła nigdy więcej!!!!
 
No to i moja kolej.

23go byłam na wizycie u lekarza. Rozwarcie na 2 palce, ale porodu ani widu ani słychu bo malutka główką wysoko. Dostałam skierowanko na następny dzień na wywołanie. W tym dniu dyżur miał mój lekarz a od godz. 19 współpracująca z nim położna. Rano zgłosiłam się na IP, papierologia, przejście na oddział, dostałam swoje wyrko, następnie KTG i zeeeeeeeeeeeroooo skurczybyków. Później badanie przez innego lekarza, rozwarcie na 1,5 palca (miał grube paluchy), wszystko gotowe do porodu i pytanko czy zgadzam się na oksy. Wyraziłam zgodę, przechodzimy na porodówkę, o 12 mi ją podłączyli. No i tak sobie tam siedziałam, obok kilka porodów się odbyło a u mnie cisza...Czasem tylko jakieś tam twardnienia brzucha się pojawiały. Mój lekarz skwitował że pewnie urodze o 3 w nocy. Około 17 coś zaczęło boleć, ale to nadal był pikuś. Od tego momentu zaczęli liczyć czas porodu. O 19 przyszła znajoma położna, sprawdziła postępy a tam ledwo rozwarcie na 2,5 palca. Podkręciła mi bardziej oksy i dopiero zaczęła się akcja. Mała dostała takiego kopa że szok i zaczęła masakrycznie napierać mi na szyjke. Skurcze bolesne nieregularne. Ok godz 20 poczułam mokro między nogami, myślałam że to wody, podnoszę koszule a tam krew. Mnóstwo krwi. Wołam położną, badają mnie ale nie wiedzieli skąd krwotok. Obstawiali że to przez rozwierającą się szyjkę ale krwi było za dużo. Pare minut po 20 zaczeła się jazda. Skurcze co 2 minuty, krzyżowe, myślałam że umrę. Z sofy zabrali mnie na łóżko porodowe, podłączyli ktg, żeby monitorować tetno małej. Leżałam na tym łóżku, skurcze cały czas krzyżowe, co 2 minuty, trwające po 40 sekund, nie miałam nawet kiedy odpocząć, cholernie bolało. Dali mi gaz, ale nic nie pomagał. Wdychałam go jednak bo przynajmniej myślami byłam gdzie indziej. Musiałam się skupić na wciskaniu guziczka hehe. W pewnym momencie strasznie mi ręce zdrętwiały, nie umiałam nawet rąk podnieśc. Połozyli mnie na lewym boku i przyniosło mi to ulge. Skurcze cały czas co 2 minuty krzyżowe i co jakiś czas leciała ze mnie struga krwi.. Rozwarcie na 4 palce, dostałam zastrzyk rozkurczowy. Z wycieńczenia prawie mdlałam. O godz 21:15 położna przebiła mi wody, skurcze w tym momencie stały się jeszcze bardziej bolesne. A myślałam że gorzej być nie może.. O godz 21:40 pełne rozwarcie i zaczęła się II faza, ekspresowa bo małej się spieszyło. Jedno parcie, drugie parcie, trzecie i mała była już na świecie. Bez nacięcia, pipka uratowana. Lekarz zachwycony małą, bo prawie od razu skórka zrobiła się różowa cyt: "jak świnka". Zabrali małą do badania i wzieliśmy się za rodzenie łożyska. Jedno parcie i się pojawiło. Niestety nadal lała się ze mnie krew, przy nacisku na brzuch wręcz fontanna. Łożysko także ginekologowi sie nie spodobało, podjeli więc decyzje o czyszczeniu. Uczucie dziwne, takie szarpanie. Znajoma położna siedziała obok mnie i trzymała mnie za rękę. Heh dziwne że jej ręki nie zgniotłam. Później przenieśli mnie na łóżko, na brzuchol położyli zimny okład i dochodziłam do siebie. Za godzinke przyniesli mi małą, nakarmiłam ją. Odwieźli mnie na salę, miałam odsypiać no i dostałam zakaz wstawania z łożka do rana. Małą w tym czasie zajmowały się Panie z noworodków. Jednak ok 2 przywieźli mi Kinie bo były 2 rodzące i potrzebowali pomocy. Ale dałyśmy radę :) Najlepsze było to że o godz 2 w nocy do mojej sali przywieźli drugą świeżo upieczoną mamuśką, która okazała się moją byłą sąsiadką hehe. Opieka u nas w żorskim szpitalu na medal, wyszłyśmy do domu obładowane próbkami a pocztą dostaniemy zdjęcie małe,j pięknie obrobione, w ramach podziękowania za wybór ich szpitala :)
Podsumowując:
Kinga ur 24.07.2012 godz 21:45
3250g 55cm 10 pkt
I faza: 4g40min
II faza: 5 min

Jak rodziłam Kacpra to byl pikuś. Teraz koszmar. Skurcze krzyżowe są straszne! Nie życze ich najgorszemu wrogowi. Tym bardziej jak trwają tak długo i są tak częste. Na samą myśl mam gesią skórkę i włosy mi sie jeżą ...
 
Ostatnia edycja:
To i ja opisze co mnie spotkało...
Jak już wcześniej pisałam w piątek miałam wizyte u swojego gina.. ciśnienie miałam 186/105 od poniedziałku do piątku "utyłam" 2 kg i strasznie mnie bolała głowa...decyzja lekarza - szpital. Wybrałam Miejski na Kapach w Bydgoszczy. Wsiadłam sobie w tramwaj i pojechałam (od kilku dni w reklamówce woziłam koszule nocna na wazie co).
Trafiłam na IP ciśnienie 165/105...położyli mnie na sale porodowa od razu -decyzja że będzie wywoływany poród. Pierwsza próba to zelowanie szyjki. Oczywiście po tym żelowaniu nic sie nie działo...
W sobotę znów porodówka decyzja ze oksy...leżałam poł dnia pod kroplówka i tylko lekkie skórcze "okresowe". Decyzja doktora Lach że na noc cewnik Faleja. Rano wypadł, po badaniu okazało sie ze mam rozwarcie 3cm...znów na porodówkę i oksy...no i kolejne godziny bez akcji.
W niedziele kolejna kroplówka, i kolejna NIC no i decyzja ze o 21 zostanie mi przebity pęcherz płodowy. Wiec przed 21 znów porodówka, po przebiciu pęcherza i osky zaczęły sie skurcze...bolało jak diabli dostałam gaz rozweselający który nic nie pomagał :angry: Tak przez 6 godzin, skurcze były ale rozwarcie ciagle na 3, no i pocieszało tylko to że mały sie przesuwał. O 3 godzinie podjęto decyzje ze kolejna kroplówka. Podłączono mnie o 3 i się zaczęło przez godzinę rozwarcie na 10 :tak: a przez kolejne 20 min i 3 parte skurcze Mateusz był juz na świecie. Mały od razu dostał 10, ślicznie płakał, a ja byłam w takim szoku że nie wiedziałam co sie dzieje. Mateuszek urodził się 23 lipca o godzinie 4.21, wazył 3220 i mierzył 56 cm...Nie byłam nacinana tylko lekko pękła mi skóra i trochę śluzówka...wiec bajka, no ale nie do końca, nie mogłam urodzić łożyska (po poronieniu z 2000 roku została blizna i wrosło w macice) no i decyzja ze łyżeczkowanie, obudzili mnie po 17 min. Straciłam 600 ml krwi.
Przez cały poród dzielnie towarzyszył mi Tomasz, rodził ze mna, przeciął pępowine i beczał jak bóbr...tym bardziej ze wszyscy mówili ze tak niesamowicie Matus podobny do taty :tak:
Jestem bardzo wdzięczna położnej która odbierała mój poród p. Kasi...niesamowita kobieta...jestem również wdzięczna Tomaszowi za pomoc i za to że ze mną był i jest teraz kiedy go tak bardzo z małym potrzebujemy...
Chciałam jeszcze dodać że naturalny poród to niesamowite przeżycie dla kobiety...dziękuję Bogu ze mogłam tego doświadczyć i ze dał mi syna...Syna na którego czekaliśmy 12 lat, który jest zdrowy i piękny...

292483_240017729452791_1297982925_n.jpg
 
To i ja się podzielę swoimi przygodami

Zaczęło się o 2:30 w środę 18 lipca odejściem dużej ilości wód, ale bez żadnych skurczów. Wody bezbarwne, więc nieszczególnie się spieszyłam do szpitala, próbowałam jeszcze spać, ale emocje wzięły górę, cieszyłam się, że niedługo zobaczę maleństwo. Pojechaliśmy o 6 rano, przed IP czekaliśmy chyba z godzinę, bo pani położna dyżurna niezbyt miała ochotę się mną zająć, ale w końcu weszłam. Standardowo badanie, papierologia, czekanie na lekarza, pobranie próbki na posiew na wszelki wypadek i na wózku zawieźli mnie na oddział. Tam od razu KTG, ale akcji jakiejkolwiek brak. A że miłe towarzystwo na sali to czas miło mijał :-) Ok 12 zaczęły się skurcze, od razu z krzyżowymi, ale na początku do wytrzymania. Po jakimś czasie zrobiły się mocniejsze, ja tu się już zwijam a KTG pokazuje, że skurczu nie ma :szok: Dzwonię po D., pomaga mi przetrwać krzyżowe masażem, skurcze coraz mocniejsze, coraz bardziej bolesne i co 2-3 minuty, więc idę na badanie, ale nic się nie dzieje, nawet szyjka nie zgładzona jeszcze. Skurcze dalej co 2-3 minuty trwające około pół minuty, nie byłyby takie straszne gdyby nie te krzyżowe, o 18 idę znowu na badanie - dalej nic się nie dzieje :szok: Po tej wiadomości myslałam, że odpadnę już, przecież gorzej boleć już nie może, a tu podobno jeszcze się na dobre nie zaczęło. No nic, czekamy dalej...
O 22:30 położna dyżurna (w międzyczasie zdążyły się zmienić) mówi do D. że ma jechać do domu, bo to już nie jest pora odwiedzin. Że niby jak ja mam przetrzymać bole krzyżowe bez jego masażu pleców? Nie ma nawet takiej opcji. Więc mówię położnej że ma mnie zbadać, bo to już chyba za długo trwa bez żadnego efektu, na co ona mi mówi, że boli bo ma boleć, badanie było o 18, więc na pewno nic się nie zmieniło... Lekko się wkurzyłam, wparowałam do zabiegowego i powiedziałam, że mają mnie zbadać, bo czuję że coś się dzieje. Dla świętego spokoju położyły mnie na fotelu i nagle eureka: są dwa centymetry na skurczu i widać główkę. Czekamy na lekarza dyżurnego, żeby zdecydował, czy mogę już wreszcie iść na porodówkę. Po jakimś czasie, który mi się wydawał wiecznością przyszedł, już były 3 cm, więc pozwolili nam przejść do sali porodów rodzinnych. Jakoś nagle mniej bolesne te skurcze były ;-) Po wejściu na porodówkę oczywiście KTG, pierwszy skurcz i słyszę alarm, nagle zaczął się ruch, krzyki, D. kazali wyjść na korytarz, mnie cewnikują na skurczu, bo okazuje się, że przy skurczu małej tętno spada do 0 i nie ma możliwości żeby czekać chociaż chwilę jeszcze. Decyzja o cc i w ciągu 2 minut (o 23:26) było po wszystkim. Pokazali mi tylko małą i od razu ją zabrali, D. mógł ją przez chwilkę potrzymać. Ja ją zobaczyłam po 12 godzinach dopiero. Dostała 9 punktów w pierwszej minucie, później już po 10

Gdyby nie D. to bym tego dnia nie przetrwała. A patrząc na małą cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło i że nie dałam się spławić położnym, bo gdybym dłużej poczekała, to nei wiadomo co by było
 
To może i ja coś w końcu napiszę :biggrin2:
Jak wszyscy wiedzą moje dziecko się kompletnie nie spieszyło na tę stronę ;-) w związku z czym 9.07 miałam zgłosić się do szpitala na wywołanie (8 dni po terminie). Już w poczekalni pod IP nerwy zaczęły mi puszczać i się rozpłakałam :zawstydzona/y: Całe szczęście, że T był ze mną. Na IP KTG, badanie, papierologia i żadnych widoków na poród, ale zabrali mnie na patologię. Na oddziale dziki szał, bo tego dnia było 10 porodów. Ja dostałam kroplówki i czekanie na próbę oksy. T był ze mną i pocieszał, że wszystko będzie dobrze :biggrin2: Po kroplówce lekkie skurcze, ale nic obiecującego. Kolejnego dnia dostałam tylko czopki na rozwarcie i czekałam czy coś się wydarzy, ale skurcze się wyciszyły :-( Pół dnia płakałam, że nic się nie dzieje. Na szczęście T był ze mną w szpitalu prawie cały dzień.
11.07 T pojechał do pracy a ja miałam dzwonić gdyby coś się działo. No i długo się w pracy nie nasiedział;-) Po obchodzie wysłali mnie na porodówkę z decyzją, że na patologię już nie wracam. Tam okazało się, że nie próbują wywołać tylko cc, bo nie ma szans na pojawienie się rozwarcia (mimo oksy, rozciągania szyjki i czopków 0 rozwarcia, a to już 10 dni po terminie). Zdążyłam jeszcze napisać do T i mojej mamy, że mają pół godziny żeby do mnie dotrzeć gdy podłączyli mi różne kroplówki, zrobili w między czasie usg i tym podobne przygotowania. Obecność mojej zestresowanej mamy spowodowała, że trzęsłam się jak osika na sali operacyjnej i bałam się jak będą w stanie zrobić mi znieczulenie. Miałam szczęście, że pielęgniarka i anestezjolog świetnie sobie poradziły ze mną :tak: Gdy znieczulenie zadziałało poczułam tylko lekki ucisk na brzuch i o 10.35 usłyszałam najpiękniejszy dźwięk w życiu - pierwszy krzyk mojego dziecka i słowa - kobieta, zdrowa:biggrin2: Płakałam bardzo ze szczęścia, że jest i że wszystko jest z nią dobrze :biggrin2: w międzyczasie usłyszałam, że to był ostatni moment na decyzję o cięciu, bo wody zielone i mało więc moje szczęście gdy przynieśli mi ją pokazać i powiedzieli, że dostała 10 punktów było nieopisane, a ja cały czas płakałam ze szczęścia :biggrin2: Gdy mnie czyścili i zszywali T zabrał Jagusię na oddział noworodkowy i wrócił do mnie :biggrin2:
Przewieźli mnie na salę pooperacyjną i po 10 minutach rozmowy mojej z T położna wysłała go po Malutką. Ledwo zdążyłyśmy się przywitać i przystawili mi ją do piersi :biggrin2: Było może 30 minut po zabiegu :biggrin2: Mała okazała się niesamowitym ssakiem i tatuś musiał się bardzo wysilać by ją trzymać, bo ja nie dawałam rady. To było niesamowite doświadczenie gdy T przystawiał mi ją do piersi i pilnował by wszystko było dobrze. Gdyby nie on nie udałoby mi się karmić Jagusi piersią, bo jestem pewna, że ten początek był dla nas kluczowy. Mimo, że nie udało nam się rodzić razem naturalnie to poród, a w zasadzie czas na sali pooperacyjnej bardzo nas umocnił jako małżeństwo :biggrin2:
Jestem bardzo wdzięczna, że nasze dziecko jest z nami i wiem, że mam wspaniałego męża, na którego mogę liczyć i który kocha naszą córkę nad życie :biggrin2: a ja jeszcze ładnych kilka razy w domu miałam okazję przekonać się, że jego wsparcie jest bezcenne (baby blues jak cholera mnie dopadł):-)
A cesarka nie była taka zła :biggrin2: szybko doszłam do siebie, a koszmarny ból był tylko przez godzinę gdy w nocy nie działały leki przeciwbólowe, potem już było tylko lepiej :biggrin2:
 
No to moja kolej :tak:

Poród w zasadzie szybki w porównaniu do porodu z Adą, faza parcia to juz prawdziwy ekspres, dlatego Wojtuś miał wybroczynki na twarzy, ale już ich prawie nie ma. Poprostu taka siła była, ze nie mogłam tego powstrzymać. Od momentu trafienia na pordówkę trwało to 2,40. 17 go około 22 postanowiliśmy jechac na IP, bo cały dzień w zasadzie pojawiały się skurcze i wieczorem były już regularne i częste. Ada pojechała z nami Do szpitala przyjechał po nią moj tato i siostra. Ja na IP zostałam zbadana (było juz koło 23), oczywiście rozwarcia brak i podłączyli mnie pod ktg. Skurcze akurat ucichły ale tętno zaczeło niebezpiecznie przyspieszać (tachykardia płodu) i postanowili że zostawiaja mnie na oddziale patologi ciazy (tak to sie drastycznie nazywa, ale leżą tam zarówno kobiety podtrzymujace ciąze jak i te czekające na wywołanie porodu np.) M pojechał do domu, bo po co miał zostawać jak nic sie nie działo. Na oddziale nawodnili mnie kroplówkami i znów podłączyli ktg zeby sprawdzić tą tachykardię. Podczas tego ktg znów zaczeły sie skurcze i to tak nagle, najpierw co 5 potem co 2 min (ból znośny, oddychanie pomaga). No to położna i lekarz mówi, ze na porodówkę bo się zaczął poród, zbadali mnie jeszcze dowcipnie i było 2 cm. Więc zadzwoniłam do M, zeby przyjeźdzał (była około 1.30). Zanim się pojawiłam na pordówce to była 2, bo poprosiłam jeszcze o lewatywkę (zjadłam mac wrapa o 21 jeszcze ) M pojawił się po 2.00 z głupim uśmieszkiem i odrazu wiedziałam, ze cos się stało. Okazało się ze dostał mandat za prędkość 200 zł, niestety policjanci się nie dali "nabrac" na argument z porodem. Zaraz po tym jak się pojawił (znów byłam pod ktg, tachykardii na szczęście ani widu ani słychu) odeszły mi wody. Po zapisie mnie zbadali (4 cm) a ja poprosiłam o piłkę i sobie na niej skakłam i krążyłam (dzięki Bogu za ten wynalazek) aż po paru skurczach poczułam wypieranie. Położna znów mnie zbadała i mówi 8 cm, a za moment nadszedł skurcz i ona mówi 10 - rodzimy!!! Była 3.20 za 20 min (na 4 skurczu) Wojtuś był już na świecie. Obkupkał mnie i obsikał na dzień dobry. M się wzruszył, ja też, czułam te emocje. Było ta inaczej niż za pierwszym razem, kiedy prawie wyciągneli dziecko ze mnie. Połozono mi go na brzuszku i tak sobie leżeliśmy ze 20 min podczas gdy łozysko nie chciało się urodzić a jak wkońcu się urodziło to niekompletne. Dziecko zabrali, M poszedł razem z nim. Wiedziałam co mnie czeka bo z Adą było tak samo - czyszczenie. Ale nagle tak mi się słabo zrobiło, ze zaczęłam odpływać i znów mi podłączyli dwie kroplówy. Jak mnie łyżeczkowali i szyli (4 szwy) to było mi wszystko obojetne, M mówił, ze trochę stękałam (słyszał zza ściany, był z Wojtusiem). Straciłam trochę krwi (około pół litra) dlatego moja hemo spadła do 6,5 i miałam przetaczane dwie jednostki (dwa woreczki) krwi. Nadal mam niską 8,6 dlatego jestem nadal słaba i nie mam na nic siły. Ale poród oceniam super, byłam jedyną rodzącą tej nocy i miałam położną tylko dla siebie za darmo, a chciałam znów wykupić do porodu indywidualną położną za 650 zł. Wojtuś urodził się o 3.40, 3640g , 55 cm, I faza 2.20 ha II faza 20 min (z Adą 2,5 h samo parcie). Także tak to wyglądało.
 
reklama
to i moja historia
tp z usg niestety nie był tym właściwym, więc czekaliśmy do tp z om no i znowu 20 cały dzień nic się nie działo. Jak mąż wrócił z pracy zaliczyliśmy tradycyjnie spacerek i tak sobie myślę, że może schody pomogą, ale na 8 mi się nie chciało, więc windą na 5 i 3 pięterka po schodach... Poszłam spać po 22 bo nic się nie działo, o 2 pobudka do toalety na sik, a tu po wyleciało coś więcej ze mnie... Szybko wstałam, żeby zobaczyć no i jak poleciało to już wiedziałam, że to wody i jedziemy na ip. Powolutku obudziłam męża, wzięłam szybki prysznic,zaliczyłam o 2:20 pierwszy skurcz pojechaliśmy do szpitala. Na IP własnie przyjmowali ofiary wypadku i nas w miarę szybko wysłali na porodówkę, nawet mnie nie zaobrączkowali ;)
Na porodówce znów dokumentacja, lewatywka i pod ktg, skurczy jak na lekarstwo. Jak chodziłam to lekkie co 4-5 min, ale niestety byłam troszkę zaspana i po 5 położyłam się i spałam po 7-8 min pomiędzy skurczami. tak dotrwalismy do obchodu, była chyba 8, dali mi kroplówkę z oksy bo bardzo słabo wszystko szło. Okazało sie jeszcze, że pęcherz pękł mi gdzieś od góry i z wód zeszło tylko część dla mnie to była powódź) , a z dołu normalnie i pęcherz i wody... Po kroplówce wszystko się rozhuśtało. Praktycznie nie miałam przerw pomiędzy skurczami. ok 10-11 (chyba) zaczęły się skurcze parte, położna sprawdziła rozwarcie i mówi, że tylko 6cm i mam nie przeć tylko oddychać ( łatwo powiedzieć, bo mnie się wydawało to niemożliwe do wykonania) Dałam jakoś radę tylko dzięki temu, że był ze mna mąż i przypominał, że mam oddychać a nie przeć. Na szczęście rozwarcie doszlo do pełnego i pozwolili mi przeć, niestety po kilku (lub nawet kilkunastu) próbach, połozna stwierdziła, że źle to robię, bo już tylko chwila i główka wyjdzie.... kazała mi nawet usiąść na wc, żeby poszło szybciej. Na szczęście znów przyszedł ordynator i okazało się, że to nie ja źle prę tylko, że to co położna uznawała za główkę dobrze wstawioną to była ścianka szyjki bo zdiagnozował tzw. wysokie proste wstawienie główki. No i ok godz 14:30 usłyszałam zbawienne dla mnie słowa: trzeba ciąć idę dzwonić po anestezjologów... od decyzji o cięciu do porodu mialam jeszcze kilka skurczy partych w tym 3 na sali operacyjnej. Całe szczęście, że obsługa była rewelacyjna, nie było już mojego męża więc oni pomogli mi przejść przez te skurcze. przez mój krzywy kręgosłup były maleńkie problemy z założeniem znieczulenia ale na szczęście udało się to zrobić. Kilka szarpnięć ( strasznie niemiłe uczucie) i usłyszałam krzyk (chyba najpiękniejszy dla mnie dźwięk) Pokazali małą nad parawanem i zabrali do mycia i ważenia. Ja już ryczałam jak bóbr a Jak jeszcze na sali mi ja położyli do piersi to całkowicie zapomniałam o tych 12 godzinach męczarni. Zabrali Weronikę do tatusia a mnie zaczęli szyć. Pod salą czekał na mnie Janusz i maleńka ( nie taka mała bo 4050 g). Na pierwszą noc mała została zabrana na oddział noworodkowy, a mnie z wrażenia nie chciało się spać. Rano o 5 z pomocą pielęgniarki się umyłam i dostałam Werę do siebie. Przed porodem zastanawialiśmy się z mężem, czy będzie ze mną na sali, cieszę się, że podjął decyzję, żeby w tym uczestniczyć bo bez niego nie dałabym rady, troszkę cierpiał, że nie mógł być przy nas już po ( niestety na położnictwie były odwiedziny tylko od 14 do 17) za to w domu jest w pełni zaangażowany.
 
Status
Zamknięty i nie można odpowiadać.
Do góry