reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści porodowe świeżych lipcowych mamuś :)

Status
Zamknięty i nie można odpowiadać.
no to i ja opiszę :)

obudziłam się jak nigdy w nocy z 6 na 7 lipca o godz.2-15 na siusiu i widzę, że zaczęłam krwawić. Budzę R i mówię, że chyba na nas czas, że musimy jechać bo chyba coś się rusza, na co on na prawdę jedziemy mam wstawać ?? jest burza na prawdę coś się dzieje ?? a ja do niego spoko spoko spal sobie papieroska, ja się uszykuję i pojedziemy. Zeszliśmy do samochodu posadziłam R jako pasażera i mówię, że ja będę prowadzić (co by nie leciał na łep na szyję) i że musimy jechać na stację bo paliwa nie ma :)
Zajeżdżamy na Orlen, zatankowaliśmy samochód, a tam zmiana i drzwi zamknięte i nie ma jak zapłacić, no wiec czekamy. PO 15 minutach otworzyli, zapłaciliśmy no i jazda do mojego domku (tylko 30 km) po torbę i odstawić psa do mamy.
Wjeżdżając do kościana poinformowałam mamuśkę, że ma wyjść przed dom co by psa odebrać ode mnie bo jadę do szpitala, a od niej do mojego mieszkania po torbę (nie mówiąc już o tym że szybko ją dopakowywałam :)
O 4-15 po wielu przebojach dotarliśmy do szpitala. Wyszła zaspana położna i zapytała po co przyjechałam, no więc mówię, że niepokoi mnie to mocne krwawienie, a ona zaczęła wypełniać tą całą papierologię, R. wysłała na IP co by mi przyjęcie do szpitala załatwił, a ona zaspana zadawała głupie pytania, podłączyła do KTG (które standardowo nie wykazało żadnych skurczy) i próbowała mi zmierzyć miednicę, co wychodziło jej niezbyt dobrze. W końcu zjawiła się lekarka i zaczęła mnie badać po czym stwierdziła: "Jesteśmy daleko w polu" pytam jak to wczoraj na wizycie lekarz mówił mi że wszystko gotowe do porodu więc jak to jest, a ona "generalnie może się wszystko rozegrać na przestrzeni 4 godzin" - myślę sobie kur... o co jej chodzi no to będę rodzić czy nie będę no i pytam skąd to krwawienie, a ona że to tylko skracanie się szyjki. po czym kazali się przebrać i zaprosili na oddział
Wychodzę z gabinetu R. mnie pyta czy jedziemy do domu, a ja ze łzami w oczach że nie że już mnie stad nie wypuszczą bez naszej córeczki no i zostałam w tej rzeźni.
Położyli mnie na poporodowy (leżała tam jedna po cesarce i jedna po porodzie SN) rano 7.07 podłączyli znów KTG i znów nic. Po 3 godzinach znów KTG i znów nic i tak w kółko co trzy godziny na zamianę z mierzeniem tętna dziecku. NA to zjawiła się u mnie w szpitalu mama i załapałam kryzys. Wkurzało mnie że mnie zostawili i że nic ze mną nie robią, że nie przejmują się tym krwawieniem które było coraz większe (przez myśl przechodziło mi żeby wypisać sie na własne żądanie) - położna stwierdziła po oględzinach wkładki, że to plamienie a nie krwawienie. Przyjechał R. i mówię mu że się wypiszę jak tak dalej będzie no i że ma mnie zabrać z tego szpitala - no i zabrał w piżamie na obiad do restauracji (byście widziały zdziwienie na twarzach ludzi jak widzieli mnie w tej koszuli). PO obiedzie wracamy do szpitala po czym okazuje się że położne mnie szukały na badania i że mam natychmiast na oddział przyjść. No więc idę na swój pokój, a tam się dowiaduję, że przenieśli moje rzeczy na inny pokój (przedporodowy), wchodzę a tam 5 lasek i znów się załamałam. Kolejne KTG skurczy brak a ja wciąż krwawię i brzuch boli, myślę sobie po co ja mam im cokolwiek mówić skoro oni tak twierdzą że nic się nie dzieje. Zaczęłam więc sobie spacerować wokół szpitala ból brzucha był coraz większy ale nic poza tym. R. pojechał (musiał odpocząć przed trasą), a ja się położyłam. O godz. 24 idę do WC a tam znów sporo krwi, a bóle coraz częstsze Godzina 3.30 przychodzi położna mierzyć tętno i pyta dlaczego chodzę i czy mam skurcze, na co jej odpowiadam, że nie mam skurczy, ze mam tylko bóle podbrzusza o których im cały czas mówię i że znów krwawię. Zaprosiła mnie do gabinetu na fotel żeby mnie zbadać i co się okazuje ... 4 cm rozwarcia i jak ona to stwierdziła"idealne warunki do porodu, dziecko tak napiera na pęcherz, że w każdej chwili mogą mi odejść wody" (zrobiła mi też delikatny masaż szyjki) , po czym pada pytanie czy chcę iść na porodówkę, na co ja że może za godzinę. Dzwonie do R. z informacją, że mogę zacząć rodzić w każdej chwili i że ma być przygotowany bo najpóźniej za godzinę (jak nic wcześniej sie nie wydarzy) pójdę na porodówkę. Chodzę po korytarzu bóle co 3 minuty ale ja twardo chodzę i chodzę. PO godzinie przychodzi położna i pyta co i jak to jej mówię że mam bóle co 3 minuty ale wody nie odeszły, na co ona pakować się i na porodówkę no to poszłam. Dzwonię do R. że już leżę na porodówce i że ma przyjeżdżać. Znów podłączyli mi KTG skurczy brak. Pada pytanie czy chcę coś przeciwbólowego, a ja że nie w końcu wg nich przecież nie rodzę więc po co. Godzina 6.10 badanie i dowiaduję się, że przebije mi pęcherz co powinno wszystko przyśpieszyć i wzmocnić bóle i że na razie nic więcej nie można zrobić bo o 7 jest zmiana personelu i że lekarz nie zdecyduje mi się teraz niczego podać. Mówię sobie fajnie urodzę za 20 godzin a oni mają to w d...
7 zjawia się inna położna podaje mi oxy jedną drugą trzecią czwartą i piątą strzykawę no i się zaczyna. Boli jak jasna cholera a do tego między bólami wymioty (prawie już nie daję rady) R. jest cały czas ze mną. W pewnym momencie przychodzi lekarz i mówi że za godzinę będziemy mieli dziecko na świecie więc wlepiam cały czas swoje gały w zegar na przeciw siebie i modlę się żeby się to już skończyło. OXY zaczęło działać, dostałam jeszcze coś (R. mówi że spałam między bólami) i każą mi przeć jak będę miała ból (miałam mówić że mam ból i przeć, KTG nadal nic nie wykazywało). W końcu słyszę jeszcze raz i mamy dziecko, więc parłam z całych sił, położna cały czas masowała mi szyjkę a tu pada "dobra gotowa do porodu" zaczęli rozbierać łóżko i każą rodzić, a ja że nie rodzę już że mają mnie pociąć że nie dam już rady i że mają mi w końcu wyciągnąć dziecko bo ja o nie urodzę. Kolejny ból, karzą przeć (w tym momencie położna mnie nacięła, (a ja krzyczałam tak że cały oddział mnie słyszał),druga położyła mi się na brzuch żeby wypchnąć mi dziecko, kolejny ból - nasza córka jest na świecie. R przecina pępowinę, a ja czekam aż zacznie płakać i nic. PO chwili słyszę no dalej malutka dalej, ale nadal nic mała nie płacze. R. ma łzy w oczach ... po chwili jest krzyk, położyli mi Nadię na piersi, zasnęłam. R. mnie budzi zobacz kochanie jaką mamy piękną córeczkę ... spojrzałam po czym ją od razu zabrali ... widziałam ją tylko przez szybę.
Wszedł lekarz i zaczął mnie czyścić i szyć. Gdy się obudziłam byłam już w pokoju poporodowym poszyta od jednej do drugiej dziury.
Jedyne co pamiętam jeszcze z porodu to jak R. mówi do mnie oddychaj kochanie przez nos, a ja do niego sam se kur... oddychaj przez nos :)

I faza niby 6 godzin nie wiem skąd to wzięli, II faza 10 minut
Nadia ur. 9-20, 3030g, 55 cm, 33 cm obwód główki, 33 cm obwód klatki, 9 pkt (córka wychodziła twarzą nie główką przez co zdusiła sobie nosek - po kilku dniach wrócił do normy, a dziś już nic nie widać)
 
reklama
No to ja może wkońcu opisze jak wyglądało to u mnie.

W czwartek 12.07 byłam na wizycie kontrolnej u mojego lekarza. Okazało się, że rozwarcie już na 2 palce, ale w sumie nic więcej się nie działo. Przez jakis czas dokuczały mi pojedyncze skurcze, ale to wszystko. We wtorek 17.07 przez cały dzień miałam juz częstrze skurcze, ale nadal lekkie, wieczorem były już częstsze, zadzwoniłam do ginekologa czy jechać na ip czy lepeij poczekać, kazał wziąć no-spe i jak do godziny nie przejdzie to podjechać do szpitala sprawdzić co i jak. Nie przeszło więc zawieźliśmy Gosię do babci a sami pojechali ok 22 na ip.
Tam lekarka zbadała, nadal było 4cm rozwarcia i stwierdziła, że przyjmują mnie na oddział. Skurcze nadal były słabe. Zrobiła mi usg i podpieli na porodówce pod ktg, kilka skurczy 40-60%, pare nawet 80%, choć wcale tak nie bolało. B. odesłali do domu, a mnie zamiast wysłać na oddział to zostawili na porodówce. Położna zmierzyła mi miednicę i z przerażeniem w oczach stwierdziła, że mam 19cm, zawołała drugą, która powiedziała, ze to nie możliwe bo nie wyglądam na tak wąską w biodrach:sorry2:, wymierzyła jeszcze raz i wpisały po minach widziałam, że naciągane 20cm. Zrobiły lewatywę, a potem kazały leżeć i sobie poszły. Było ok 24 więc chciały obie pospać, a ja im najwyraźniej bardzo przeszkadzałam. Bóle były caraz mocniejsze, chciałam chodzić ale one kazały leżeć na boku, więc lezałam:baffled:. Co jakiś czas na zmiane mnie badały, jedna twierdziła, że super rozwarcie coraz większe, a druga że mały coś źle wchodzi w kanał, raz jest za chwile jakby wyskakiwał z niego, nie wiem czy druga położna go nei wypychała bo wsadzała mi cała łapę do środka i strasznie gmerała bo nie umiała rozwarcia wybadać.
Ok godziny 3 jedna z nich stwierdziła ze mam 8cm rozwarcia. Więc ja szybko po telefon i dzwonie po B. że ma szybko jechac bo już za chwilę mogę urodzić. B. dotarł ok 3.30, ja już wyłam z bólu, bo w między czasie podały mi oxy, a żeby było ciekawie na kolejnych KTG skurcze zniknęły:szok:, pojawiały się góra 20-30%. Do skurczy brzucha doszły krzyżowe i wymioty. Cały czas słyszałam, że już niedługo, już sie super ruszyło i że mam wytrzymać. Byłam wykończona i zaczęłam prosić o znieczulenie...podały mi czopka:szok: i kazały iść pod prysznic. Usłyszałam jeszcze, ze mam baaardzo niski próg bólu i że panikuje, bo gmerała micoś przy wenflonie co zabolało i syknęłam...potem okazało sie że wenflon został źle wbity!!! O godiznie 6 zmienił się personel. Nowa położna mnie bada i mówi, że mam 4 cm rozwarcia:no:. Tłumacze babie, że o 3 miała 8cm a 4 cm to juz w czwartek miała,, na co ona zaczeła się śmiać, że to przecież niemożliwe:wściekła/y:. No ku.rwa wymyśliłam sobie sama to rozwarcie.I że poprzednie położne powinny mnie położyć na oddziale i czekac aż samo się rozwinie, a nie na porodówce trzymać. Ból był juz nie do zniesienia, miałam wrazenie, że zaraz sie wykończe, darłam sie już po nich ze mają mi zoo zrobić(byłam przeciwniczką tego znieczulenia), na co usłyszałam, że o tym musi zdecydować lekarz a on przyjdzie na obchodzie. Zaproponowały jakies elektrody na plecy, zeby zmniejszyć bóle krzyżowe, ale w końcu tego tez mi nie dały. Skończyło sie na tym że skakałam na piłce pod prysznicem. Kolejne ktg nadal skurcze leciutkie, 8.25 i w końcu odchodza wody, zaraz po tym raczyłn zjawić sie lekarz i pyta jakie jaznieczulenie wymyślam, mówie mu że zoo chce i koniec. On na to, że teraz jak już wody mi odeszły to obstawia że w ciągu 2h urodze a jakby podali mi teraz znieczulenie to będę jeszcze rodzić 6h co wiadomo jest gorsze dla dziecka. Wtedy juz leżałam na łóżku porodowym i nie byłam w stanie utrzymać nawet butelki wody, połozna kazała odpoczywać miedzy skurczami a ja już miała skurcz jeden za drugim, a oczu juz w zasadzie nie byłam w stanie otwarzyć, mówiłam tylko ze zaraz sie wykończe i dam rady, na c położna mnie opiepszała, ze musze jeszcze urodzić.
W końcu zaczeły się bóle parte(już nawet nie wiem która była), ale okazało sie, że nadal nie mam pełnego rozwarcia i nie moge przeć, bo porozrywam szyjkę. Trwało to jeszcze jakieś pół godziny jak nie mogłam przeć, a w zasadzie sie nie dało. B. w tym momencie wymiękł, patrze na niego a ona blado-zielony, więc kazałam mu wyjść, położna mnei paparła jak na niego spojrzała.Ból przeokropny, ale w końcu słyszę przyj:tak:. Byłam przeszczęśliwa i już nic nie bolało, skupiłam się na tym, żeby jak najszybciej to się skończyło. Jakieś 3-4 parcia i było po wszystkim, lekarka położyła mi Wojtusia na piersi, a ja byam w szoku, ze to już, bo myślałam ze będę parła jeszcze godzinę. Wojtus nie płakał jak mi go położyli na piersi, wiec sie przestraszyłąm czy wszystko ok, ale położna powiedziała, że co się martwię, poprostu mu dobrze u mamy. Wzięli go na badanie do pokoiku obok i zawołali B., pamietam że jak wchodził to kazałam mu sie odwrócić i nie patrzeć na mnie bo leżałam jeszcze w rozkroku i rodziłam łożysko. B. poszedł do małego, a w tym czasie studentka, która była przy porodzie wyniosła moje urodzone już, łożysko do tego pokoiku w którym był B. z Wojtkiem i pożolyła B. prosto przed oczami:-D. Potem mi to opowiadał to był lekko zniesmaczony.

Wojtuś dostał 10pkt, miał 55cm długości, 33cm ob. główki i ważył 3550 g. Po porodzie usłyszałam, że to było największe dziecko jakie byłam wstanie urodzić:szok:. W książeczce mam wpisane I faza porodu 6h, II faza porodu 10 min i podobnie jak Daria nie wiem skąd to wzięi, skoro od 1 w nocy miałam już bardzooo mocne skurcze.

Poród był ciężki i nikt mi nie powie, że drugi poród jest lżejszy od pierwszego, rodzenie Gosi to pikuś w porównaniu z tym co działo się teraz. Personel w szpialu bardzo mnie zawiódł, "rodzić po ludzku" to jakiś żart, a szpital kiedyś zajął 2 miejsce w tym rankingu. traktowana byłam jak intruz i nikt nie robił sobie nic z tego co mówię. KTG było dla nich lepszym wyznacznikiem moich bóli niż to co im mówiłam. WIęc nie wiem jakim cudem udzidziłam na skurczach 20% bo tkaie miałam do końca:baffled:. Ach, ważne, że mam już za sobą i więcej dzieci nei planuje:-D.
 
Status
Zamknięty i nie można odpowiadać.
Do góry