reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści Sierpnióweczek z porodówek- BEZ KOMENTARZY

Status
Zamknięty i nie można odpowiadać.

Ciamajdka

Edusia'2010
Dołączył(a)
26 Grudzień 2009
Postów
1 674
Drogie Sierpnióweczki...
Zaczęłyśmy - niespodziewanie szybko- się rozpakowywać
...


Wątek powstaje, by mogłybyśmy dzielić się swoimi przeżyciami z najpiękniejszej chwili w życiu - narodzin naszych słodkich maluszków.
Na pewno każda z nas będzie wdzięczna opisującym swoje przeżycia z
-lekarzami

-położnymi

- i maleństwem
 
reklama
Od tego wspanialego dnia minelo dopiero 6 dni a ja nie wyobrazam sobie zycia bez Victora,
dzien w ktorym sie urodzil byl najpiekniejszym w naszym zyciu.

A wszytsko zaczelo sie 13 lipca, po wizycie 9 miesiaca,kiedy to lekarz zapewnil mnie, ze w najblizszym czasie na pewno nie urodze.W ten sam dzien dostalam silnych skurczy krzyzowych, meczylam sie przez cala noc, nad ranem wszystko jednak wrocilo do normy. Nastepnego dnia pojechalam ogladac Tour de France i wtedy to odszedl mi czop, pomyslalam sobie, ze czasami zdarza sie to nawet na 2 tygodnie przed porodem wiec nie mam co panikowac:-pPozniej pojawil sie gesty sluz , bylo go coraz wiecej i wiecej.Wieczorem cos mnie ruszylo i postanowilam pojechac do apteki po test wykrywjacy wyciek plynu owodniowego; wzielam rowniez ze soba mojego psiaka dla towarzystwa. W aptece testy sie skonczyly ,wiec zdecydowalam sie podjechac po slawne paseczki do kliniki w ktorej mialam rodzic i. W drodze poczulam jak cieply plyn zalewa mi siedzenie, wtedy juz nie mialam watpliwosci.Wdyszana wbieglam do dyzurki wytlumaczylam sytuacje, po badaniu okazalo sie, ze mam reguralne skurcze co 8 minut , polozna stwierdzila rowniez wyciek wod plodowch i oznajmila , ze zaczynam rodzic:szok: wtedy to uswiadomilam sobie, ze moj psiak czeka na mnie w samochodzie, torba nie dokonca spakowana, wkoncu mialam jeszcze czas:crazy: no i dreczyl mnie fakt, ze nie mialam czasu sie wydepilowac:-D,dobrzez, ze chociaz komorke wzielam ze soba;-) Cale szczescie, ze mieszkam niedaleko kliniki i Remik mial czas na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy i odwiezienie zwierzaka do domu.

W nastepnej kolejnosci zostalam podlaczona do KTG po 2 h skurcze ustaly:crazy: zostalam polozona w pokoju i zaczelo sie czekanie.Nad ranem lekarze zdecydowali sie wywolac porod, dostalam kroplowke z oksy i wtedy bylo juz mniej ciekawie. Skurcze stawaly sie coraz czestsze i silniejsze, wtedy to zdecydowalam sie na znieczulenie.Niestety zadzialala tylko prawa strona,zanim znalezli anastezjologa mialam juz rozwarcie na 9cm i zaczely sie bole parte.

Ekipa szpitalna byla wspaniala a moj Remik poprostu przezedl samego siebie, widzac jak sie mecze za rada poloznej naciskal na moj brzuch zeby ulatwic nam prace
Wszyscy mobilizowali mnie do parcia, pielegniarka ocierala mi pot z czola:szok: Po 20 minutach okazalo sie, ze Victor jest zle ulozony, glowka co prawda byla na dole,ale jego cialko po prawej stronie. Wezwano lekarza, ktory w przeciagu kilku minut wyciagnal maluszka za pomaca szczypiec. Chwile pozniej polozono mi go takiego cieplukiego i kwilacego na brzuchu, Remik nie mogl sie opanowac i calowal nas jak szalony:-D Dostalismy kwadrans tylko dla naszej 3jki, pozniej malego zabrano na mierzenie i waznie.

Victor urodzi sie z waga 2900 i wzrostem 48cm:-)

Porod jest nieparwdopodobnym przezyciem, ciesze sie bardzo, ze moj narzeczony zdecydowal sie mi twarzyszyc.Mimo pekniecia szyjki macicy, okropnego bolu wiem, ze chce przezyc to jeszcze raz(tylko nie za szybko;-))

Zalanczam rowniez zdjecia naszego robaczka, na drugim widac slady po szczypcach(dzisiaj na szczescie sa juz prawie niewidoczne)
 

Załączniki

  • DSC_0692_pt-3.jpg
    DSC_0692_pt-3.jpg
    21,9 KB · Wyświetleń: 682
  • DSC_0633_pt.jpg
    DSC_0633_pt.jpg
    27,2 KB · Wyświetleń: 716
Wreszcie się zmobilizowałam-podziałał na mnie widok z okna-między drzewami widzę okno porodówki:) Nie będzie tak pięknie napisane jak u Martitki, ale trudno-wybaczycie:)
A było to tak… ok. 5tej rano poszłam do łazienki i siusiając usłyszałam „pyk” w brzuszku, ale myślałam, że się przesłyszałam, wróciłam do łóżka, ale jakoś mi mokro było… choć nie podejrzewałam, że to to:) Po jakimś kwadransie odszedł czop, wody się sączyły coraz bardziej i nie miałam już wątpliwości. Bóli żadnych. Poszłam pod prysznic, mąż zjadł śniadanie (ja nie, żeby być przygotowaną na ewentualna cesarkę), dołożyłam do torby gazetkę (bo przypomniało mi się, że któraś pisała, że warto coś wziąć-nawet jej nie otworzyłam w szpitalu:)) i po 6tej pojechaliśmy (miałam ochotę na spacer-mam bliziutko, ale głupio tak z torbą…:)). Pani w IP zapytała o co chodzi, a ja, że chyba zaczęłam rodzić:) Przepytała mnie, kazała się przebrać… i na oddział. W dalszym ciągu bez skurczy, nic mnie nie bolało, dobry humor mi dopisywał i ciągle nie wierzyłam w taki obrót sprawy. Mąż wymyślił, że idzie ze mną i chce być przy porodzie, a ja się zaśmiałam, że jak chce, to ja mu nie bronię:) Problem był w tym, że u nas w szpitalu nie ma porodów rodzinnych ani odwiedzin na oddziale, ale obiecałam, że zapytam. Przejęła mnie położna, która o 7mej kończyła dyżur, więc dała mi szpitalną koszulę, położyła na łóżku w sali porodowej, podpięła ktg i uzupełniła wywiad. Druga położna, ta która odebrała poród, też była fajna, gadałyśmy ciągle, bo skurcze pojawiły się dopiero ok. 8mej, do tego była praktykantka, która okazała się siostrą mojej koleżanki z byłej pracy-fajna ekipa więc się zmontowała. Zgodziła się na przyjazd męża (który był do końca, ordynator, który przyszedł na wizytę i po porodzie podpisać papiery był chyba tak zaskoczony, że nic nie powiedział:)), który po drodze zajechał jeszcze odebrać moje wyniki na paciorkowca-na szczęście okazały się dobre. Dostałam kroplówkę z oksytocyną, skurcze trochę przyspieszyły, ale bolesne stały się dopiero ok. 11 (wcześniej były „jak na miesiączkę”), aha, poprosiłam też o lewatywę, żeby mieć spokój, polecam. Generalnie bieda w szpitalu, głównie leżałam, wstałam na kilka skurczy pod koniec . Podczas kolejnego badania rozwarcia, które było już naprawdę bolesne, (zaczynałam od 2 palców) usłyszałam, że już rodzimy! Parte trwały 10 min, na 4tym skurczu o 13tej Jaś pojawił się na świecie. W sumie bolało więc niecałe 2 godziny, a to da się znieść, zresztą jak podczas któregoś parcia usłyszałam, że widać już ciemne włoski, dostałam powera:) Jasiek dostał 10 pkt i na dzień dobry mnie obsiusiał, kiedy mi go na chwilę położyły:) Potem było jeszcze szycie, bo bez nacięcia się nie obeszło (dowiedziałam się po), i na salę. Tatusiowi pozwolono zajrzeć po południu, i były to ostatnie takie odwiedziny, bo następne kobietki musiały już wychodzić na klatkę schodową, żeby się zobaczyć z mężami (ja następnego dnia też), a dzieci pokazywano przez szybę w drzwiach. Położne i pielęgniarki z noworodków były świetne, kontaktowe i bardzo pomocne, zaraz przyszła pani doradca laktacyjna i kazała przywieźć kapturki silikonowe(koniecznie z najmniejszą brodawką) i najprostszy odciągacz, taką tubę z gruszką (mam laktator TT) za niecałe 10 zł, bo mam wklęsłe brodawki, miała wątpliwości, czy się uda, ale na szczęście młody od razu załapał o co chodzi, kapturki mu nie przeszkadzały i karmię przez nie do tej pory (już bez pomocy odciągacza na początku), co jest wygodne, bo Jaś mnie tak nie gryzie i nie mam problemu z podrażnieniami czy popękaniami . Co jeszcze… po szyciu początkowo ledwo się ruszałam, ale dobre zszycie goi się naprawdę dobrze, w tej chwili nie jest już wcale dokuczliwe (do przemywania polecam jednak tantum rosa, szare mydło też miałam, ale nie wyobrażałam sobie użycia go w tych pierwszych dniach). Do domu wyszliśmy we czwartek po 13tej, czyli na początku 3 doby. Aha-wątek zakupowy jeszcze- koniecznie weźcie ręczniki papierowe do wycierania się po podmyciu, majteczki jednorazowe jak najbardziej (świetnie się lata po korytarzu podtrzymując podkład z przodu i z tyłu…) i więcej tych dużych podkładów, bo na początku naprawdę często trzeba je zmieniać. Przepraszam za chaotyczność, ale pisane na raty…:) Gdybyście miały jakieś pytania, piszcie na priva, a ja odpowiem na ogólnym, bo na razie jeszcze nie śledzę go zbyt systematycznie:)
Podsumowując-najcudowniejszy dzień w naszym życiu!!!:)))
 
No to teraz moje kolej opisać najpiękniejsze chwile mojego życia :-)

19.07.2010 Kontrolna wizyta u mojego ginekologa:-) Usłyszałam, że mam rozwarcie na 3 cm, ale jeszcze poród się nie zaczyna i równie dobrze mogę urodzić za kilka dni jak i za dwa tygodnie :-) Usłyszałam też, że co prawda odpadł mi czop, ale nie cały więc dzidzia jest zabezpieczona przed zarazkami:-)
20.07.2010 Kontrolne KTG przeprowadzone przez mojego gina, najadłam się strachu bo głupia położna nie potrafiła znaleźć tętna Wiktorii... Myślałam,że zejdę na zawał, ale po kilku minutach ktg było już dobrze podłączone, skurczy 0 :-)

Wróciliśmy do domu i mój Marcin wymyślił pizzę oczywiście własnej roboty :-) Ja robiłam ciasto On kroił wszystkie składniki:-) Gdy już pizza była zrobiona, a Ja ugryzłam pierwszy kawałek strasznie zaczęła boleć mnie głowa, było mi strasznie słabo, głowa bolała z każdej strony i poczułam skurcze co 20 min... Modliłam się, żeby nie zacząć rodzić, bo z takim bólem głowy nie dała bym rady nawet jednego partego przejść :-( O 2 nad ranem wysłałam Marcina po apap na stację benzynową, łyknęłam tabletkę, a po chwili Ją zwymiotowałam i ból głowy jak ręką odjoł... Uznała, że to było jakieś lekkie zatrucie i poszłam spać- razem z bólem głowy znikneły skurcze :-)

21.07.2010 Wstałam po 8 po bardzo ciężkiej nocy, ale czułam się cudownie, jak nowo narodzona :-) Ale ku mojemu zaskoczeniu od 10 rano zaczeły się regularne skurcze co 10 min, ale nie były jakieś mega mocne jedyne co robiłam to jak dostwałam skurczu musiała stać i oddychać przeponowo-siedzenie w czasie skurczu masakra :crazy:
Powiedziałam mojej mamie co i jak,a Ona zaczeła panikować, że mam dzwonić po M i szybko jechać na Ip, ale Ja machałam ręką na jej słowa-przecież jeszcze mnie jakoś bardzo nie boli, a z resztą pojadę na IP jak będę miała co 8 min skurcze :-D
O 13 przyjechał Marcin, ale powiedziałam mu że nie ma co się śpieszyć, żeby się wykąpał po pracy, zjadł coś i jeżeli się rozkręci to pojedziemy na IP-już miałam skurcze co 8 min :-) Po 14 uznałam, że w sumie już możemy pojechać, bo dość daleko miałam do szpitala w szpitalu byliśmy o 15.20:-)
Pewnien młody lekarz ze szpitala na ul.Kamieńskiego we Wrocławiu zbadał mnie ginekologicznie i uznał, że nie mam rozwarcia i kazał iść na KTG. Skurcze miałam cały czas co 8 min, ale Pan Dr uznał, że skurcze są bardzo słabe i, że jestem lekko odwodniona... Usłyszałam: "Proszę sobie pójść z mężem do kawiarni i wypić butelkę wody, ale nie na raz tylko po małych łyczkach i wrócić do Nas tak za 40 min"
Więc tak zrobiłam, skurcze były coraz mocniejsze i częstsze już co 5min, ale Ja nadal zadowolona i uśmiechnięta- tylko w czasie skurczu skupiałam się na tym, że coś się dzieje oddychałam przeponowo na stojąco i tyle :-) Jak kończył się skurcz to znowu sie uśmiechała i swobodnie rozmawiałam :-)
Po wypiciu wody wróciłam do lekarza, zbadał mnie i stwierdził, że nadal nie mam rozwarcie i znowu mam iść na ktg... W/g doktorka skurcze na ktg wciąż słabe:no: i znowu badanie na samolocie i wciąż nie ma rozwarcia i usłyszałam magiczne słowa:
" Proszę Panią My teraz nie mamy już miejsc na porodówce, a Pani nie ma rozwarcia i nie widzę po Pani, żeby skurcze były pożądne (A co miałam się drzeć :baffled:) Więc albo pojedzie Pani do domu i wróci za godzinę, albo pojedzie do innego szpitala..."

Wnerwiłam się strasznie, bo nastawiłam się już na ten szpital, a do domu jechać to bez sensu bo mam daleko, uznaliśmy że jedziemy do innego szpitala. Mój Marcin wściekły, krzyczał, że głupi ten lekarz, że mam skurcze już co 3 min, a On mnie odsyła... ja cały czas byłam spokojna, bolało już bardzo zwłaszcza kiedy siedziałam, a w aucie musiałam siedzieć i w dodatku jechaliśmy po dziurawych Wrocławskich ulicach...ahh bolało... Ale w głowie miałam tylko słowa lekarza, że nie ma rozwarcia więc cały czas myślałam, że mam dużo czasu...

Po 20-30min dojechaliśmy do szpitala na Brochowie, na IP powiedziałam co i jak, że odesłali mnie z Kamieńskiego, że nie mam rozwarcia i że mam skurcze co 3min, ale w czasie rozmowy z Panią dostałam już co minutę, więc Ona szybko zawołała lekarza.
Zbadano mnie ja spokojnie tłumaczę, że nie mam rozwarcia, a Pan doktor popatrzył się na mnie z miną- "Co Ty gadasz..." Powiedział " Och cud nad wisłą nagle ma Pani 7cm, jak dawno tamu była Pani na Kamieńskiego?" Ja z szczęką na ziemi odpowiadam 20 min temu... I usłyszałam, że tam to mnie badał jakiś... bo ja na 100% na rozwarcie od dawna (przypominam, że w/g mojego gina w pon miałam już 3cm).

Pani z IP dała dokumenty do podpisania i spytała się czy chcemy mieć poród rodzinny.
Marcin nie chciał być przy porodzie, ale uznaliśmy że będzie do czasu partych, więc zapłaciliśmy cegiełkę 200zł i dokończyliśmy z Panią formalności :-)
Przebrałam się w koszulę i poszliśmy na porodówkę, a tam kolejny szok... W pięknym pokoju gdzie było ogromne nowoczesne łóżko porodowe, skórzana kanapa... No full wypas :-) Pani położna kazała mi wejść na to łóżko i jak tylko się na nie wdrapałam i ułożyłam się dostałam pierwszy skurcz party:szok: i usłyszałam "Ooo już 10" Nie było już czasu na nic, ani na skakanie na piłce, ani na prysznic, ani na lewatywę...
Och skurcze parte-nie da się opisać tego uczucia-mega dziwne... Ale cóż po 4 partych Wiktoria wylądowała na moim brzuchu, a położna popatrzyła się na Marcina, ale zanim zdążyła się zapytać Ja powiedziała: "On nie będzie chciał przeciąć pępowiny :-D"
Och to była miłość od pierwszego spojrzenia, cudowna istotka, malutka- Aż mi łzy podchodzą jak to piszę:-)- była taka bezbronna, taka kochana, taka... MOJA... NASZA... Chyba słowo Moja powtórzyłam z 10 razy przytulając i głaszcząc Wiktorię po pleckach, jej płacz był muzyką dla moich uszu, ale gdy powiedziałam:" Moja kochana kruszynko nie płakaj już" Uspokoiła się i mi Ją zabrali do badania... Marcin przeszczęśliwy i dumny został poproszony, żeby usiadł sobie na wygodnej kanapie z której mnie nie widział i dostał Wiktorię na ręce, a Ja musiałam jeszcze urodzić łożysko, ale nie wyszło całe, więc po chwili lekarz zaczoł mnie łyżeczkować -mega nie fajne i chyba najgorsza część z całego porodu:crazy:, później szycie... A Ja tylko mówiłam, no szybciej Ja chcę do mojej córeczki...

Zapomniałam napisać, że Marcin był przy mnie przez cały poród bo tak wyszło :-D Ale był cudowny głaskał mnie po czole powtarzał, że dam radę:-) A na moje zadnie:"Zamienisz się miejscami??" Powiedział: "Chciał bym, ale już za późno" :-) Kochany mój:-)

O 20.36 urodziłam Wiktorię po szyciu czyli przed 22 dostałam Ją do karmienia ( w tym czasie cały czas była w objęciach tatusia) po 23 zabrali mnie na położnictwo, a maleńka do kącika dla niemowląt, żebym Ja mogła odpocząć. Usłyszałam, że po SN wstaje się tak do 6 godzin po porodzie, ale Ja nie potrzebowałam tyle czasu ok 1 już sobie usiadłam na łóżku, a o 1.30 razem z położną poszłam pod prysznic, całą noc nie spałam i liczyłam minuty do 4 bo o tej miałam dostać moje dziecko i dostałam :-)

Teraz jestem szczęśliwą mamusią, której już nic więcej nie jest potzrebne do szczęścia... W końcu mam kochającego narzeczonego, cudowną córkę- tworzymy wspaniałą rodzinę :-)


Mam nadzieję, że opisałam wszystko w miarę czytelnie:-)
 
Ostatnia edycja:
No to dziewczynki zdaję relację:

19 lipca rano zauważyłam smużkę krwi na wkładce, pomyslałam ze to jakieś naczynko pękło, cos normalnego.
Na 10ta pojechałam na ktg- wyszło wzorcowo.
W domu zauważyłam ponownie smużkę krwi- zaczęło mnie to zastanawiać.
Zaczęłam sprzątać, gotowac pisać listę dla męża jeśli chodzi o opiekę nad synkiem.
Czułam że do końca tygodnia nie wytrwam.
Brzuch mi się spinał ale bezboleśnie.

Po 21 zaczęły się skurcze z krzyża ale niereguralne, poszłam spać ok. 1wszej przebudził mnie ból krzyza co 5 minut.
Wzięłam kąpiel z myślą że mi minie.
Niestety nie przeszły.
Pojechałam z tatą do szpitala.
Od razu wzieli mnie na porodówkę, okazało się że mam rozwarcie na 4 cm.
Skurcze były dosyć regularne.
O 6.15 doktor przebił mi pęcherz, i skurcze wzmocniły się.Stawały się do nie wytrzymania.
Czuam, że zaraz urodzę chociaż lekarz obstawiał 9-11 tą.
Ja mówiłam, że intensywność jest tak duża że czuję że to będzie wciągu godziny.
I tak się stało.
Po 7 mej okazało się że mam 8 cm rozwarcia.
I tego się bałam bo synka zaczęłam rodzić przy 8mce.
I tak było tym razem.
Położna mówi że jeszcze szyjka nie gotowa a ja czuję, że mała prze do wyjścia:szok:

Zaczynam krzyczeć że rodzę że synka też rodziłam przy 8 cm.Ona mówi że mała się ładnie główką ułożyła stąd te odczucie.
A ja swoję, już krzyczę na całego bo wiem że zaraz wyskoczy a lekarza nie ma, położna nic nie szykuje.
W końcu położna sprawdza stan rzeczy, i w panice prosi bym powstrzymała parcie.Dała jej czas bo lekarza nie ma, salowych też i wszystko musi przygotować sama.
W końcu mała się rodzi dostaje 10pkt.
Ja jestem wykończona i niestety nie moge powiedzieć że czuję wzniosłe uczucia na widok maleństwa.
Tak jak u synka tak i u córci nioe mam siły się cieszyć narodzinami.
Wstyd się przyznać ale mam to samo uczucie: nareszcie koniec, nic nie boli mogę odetchnąć.
Zaraz po porodzie krzyczałabym do wszystkich ciężarnych: nie bądzcie głupie bieżcie cesarkę!
Lecz z dnia na dzień (tak natura działa) że zapomina się o bólu i w tej chwili jestem za porodem sn.
Pocierpi się , ale szybciej wraca do siebie.
fakt faktem tyle ile kobiet tyle porodów.
Ja Wam życzę krótkich i wmiiarę bezbolesnych.
A to moja księżniczka:


DSCF2410.jpg tuż po porodzie

i teraz:
DSCF2432.jpg
 

Załączniki

  • DSCF2431.jpg
    DSCF2431.jpg
    15,1 KB · Wyświetleń: 434
  • DSCF2428.jpg
    DSCF2428.jpg
    15,2 KB · Wyświetleń: 409
Kocham Mojego Synka miłością bezwarunkową :tak: !
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:
To teraz chyba pora na mnie :) I pierwszy raport z cesarskiego cięcia...
Jak wiecie miałam zaplanowaną cesarkę ze względu na wcześniejsze doświadczenia :). 27 lipca o 8.00 stawiłam się na izbie przyjęć, mój gin miał dyżur i biegał z jednego gabinetu do drugiego - jak mnie zobaczył, to powiedział, proszę spokojnie czekać w kolejce.. to niestety trochę potrwa.. i tak sobie siedziałam z mężem... kiedy przyszła moja kolej - pani na izbie zrobiła ze mną wywiad środowiskowy.. nie interesował jej jedynie rozmiar buta :).. ale najfajniejsze z tego wszystkiego było to, że usłyszałam komplement... pani po zmierzeniu bioder powiedziała..."uuu ale pani jest wąska w biodrach"... he he he.. wielorybek wyrzucony na łóżko szpitalne, a ona do mnie z takim tekstem :).. po rejestracji pani powiedziała, żebym grzecznie siedziała w poczekalni aż mnie zawołają.. Mojemu gin wypadła nieplanowana cesarka.. także musiałam poczekać... Po jakimś czasie przyszła po mnie położna i zaprowadziła mnie na blok operacyjny... i nagle jak zachciało mi się siku.. mówię nie dojdę.. pani się uśmiała i pokazała mi ubikację :).. potem przyszła stażystka i wbijała mi wenflon (ręce jej się tak telepały, że chciałam ją wyręczyć) .. a potem nastąpił najmniej przyjemny zabieg - zakładanie cewnika.. yuk .. do tej pory jak pomyślę, to mi się nogi zaciskają (położna zapytała stażystkę, czy już to robiła.. a ona na to - wie pani co, wolę popatrzeć - qurde ja też wolałabym tylko popatrzeć).. potem przyszedł drugi lekarz i zaczął robić ze mną kolejny wywiad :)... taki był zaangażowany, że zaczął mi opowiadać historię detektywa-inwektywa jak Komorowski zgubił wąsy na plaży.. :).. po jakimś czasie przyszła pani anastezjolog i powiedziała, że już idziemy... na to jej drugi lekarz... ej.. ja jeszcze nie zdążyłem zadać wszystkich pytań, na to pani położna powiedziała mu, żeby nie był taki ciekawy.. :) chyba za długo dyskutowali, bo wpada mój gin i patrząc na mnie mówi - gdzie jest moja pacjentka? Wywaliłam oczy i zaczęłam mu machać.. a on patrzy, patrzy i mówi - o qurde nie poznałem pani, gdzie ma pani okulary ? :):):)... poszliśmy na salę operacyjną - zrobiłam striptease i położyłam się na stole.. przyszła pani anastezjolog i powiedziała, żebym usiadła i zrobiła koci grzebiet.. pomacała, pomacała i wbiła igłę... potem się położyłam, postawili parawanik pomiędzy cyckami i brzuchem.. i przyszli lekarze .. - może pani podnieść nogi? - nie... no to zaczynamy :)... uczucie takie jakby ktoś szarpał na mnie ubranie.. słychać było tylko plumknięcia jak przecinali kolejne powłoki... jak przyszło do wyciągnięcia Kuby ... to tak mnie zaczął szarpać, że myślałam, że spadnę z łóżka... do tej pory wydawało mi się, że praca ginekologa-położnika to świetna fucha, ale jak popatrzyłam jak mojemu ginowi kapie z czoła pot to stwierdziłam, że chyba nie jest tak fajnie ... skupiłam się na tym szarpaniu, patrzę a tu nad parawanem dupcia mojego syna :):) (jedyne co mi się nie podobało, to to, że nie pokazali mi dziecka tylko od razu zabrali do badań... potem zaczęło się wyciąganie łożyska, czyszczenie i zszywanie wszystkich warstw (oczywiście nadmieniłam swojemu gin, że po starej znajomości mógłby mi zrobić lekki lifting brzucha, żebym później nie musiała się za bardzo męczyć, by zgubić brzuch)... w związku z tym, że trochę to trwa to instrumentariuszka zapytała jak się syn będzie nazywał, powiedziałam, że Kuba, a ona na to, że dwa dni temu miał imieniny, ale mam się nie martwić, bo Kuby jest chyba ze 4 razy w roku.. mój gin się zainteresował, skąd ona tyle wie o "Kubie", odpowiedziała, że jej syn ma tak na imię nota bene zostało mu nadane po pierwszej miłości z liceum, o czym nie wie mąż :):):) .. na co mój gin.. na szczęście to ja wybierałem imiona dla swoich synów, na to ja.. mam nadzieję, że nie po pierwszych miłościach z liceum :):):).. he he he.. mój gin stwierdził, że za dużo gadam i powiedział, że jak tak dalej pójdzie to wyszyje mi imię Jakub szwem:):):) potem któraś zapytała, czy będzie kolejny dzidziuś .. na to ja, że odstawiam już warsztat na strych.. drugi lekarz na to - może do piwnicy, odpowiedziałam mu, że na strych, bo jest dalej... na to on, że coś na co trzeba zapracować lepiej smakuję, na co mój gin zwracając się do niego zapytał, od kiedy on jest taki pracowity :):):)... w między czasie mój gin się zniecierpliwił i krzyknął do zespołu noworodkowego - no co nic nie mówicie.. i wtedy dowiedziałam się, że mój syn dostał 10 pkt ma 54 cmi i waży 3170 g. .. z sali operacyjnej przewieźli mnie na pooperacyjną, gdzie przez 12 h miałam leżeć nie podnosząc głowy... niestety zrobiłam błąd, za który płacę do tej pory.. leżąc nieruchomo położna przystawiła mi Kubę do cycka... chcąc zobaczyć, czy dobrze ssie uniosłam głowę... i .. do tej pory męczą mnie okropne bóle głowy (pierwsze trzy dni, to była tragedia.. nie pomagał nawet ketonal... miałam uczucie, że coś rozsadzi mi głowę, teraz jest już nieźle i boli mnie tylko jak nagle zmienię pozycję). Po 12 h zostałam postawiona na nogi.. qurde zwleczenie z łóżka to był koszmar.. ale jak się już stanęło nie było źle... Od tej chwili zaczęło się poznawanie siebie... które trwa do tej pory ...
Mogłabym dużo opowiadać o opiece po porodzie w samych superlatywach, ale to już chyba nie na tym wątku... to sobie popisałam :)
 
24.07. robiliśmy imprezę z okazji imienin mojego mężą, o 2 goście się rozeszli, a niektórzy u nas nocowali, o 2.15 gdy robiłam ostatnie siusiu przed spaniem odeszły mi wody, tzn zaczęły się sączyć. Stres na maxa. Mąż oczywiście pijany na maxa, bo ledwo co się skończyła impreza. Pojechaliśmy do nas do mieszkania, po torbę do spzitala, bo impreza była u rodziców. Oczywiście ja kierowałam autem :)
Ok 6.00 dotarliśmy na izbę, stwierdzili że faktycznie wody sie sączą, ale nie mają miejsc i muszą nas odesłać.
O 8.00 trafiłam do szpitala na solcu. Przyjęli mnie na salę ścisłego nadzoru na której nie ma odwiedzin, więc zostałam sama :(
o 10.00 podłączyli oxytocynę bo moje skurcze były bardzo małe.
ok 12.00 poczułam lekkie skurcze.
O 14.00 czułam już je trochę bardziej. I powiedziałam, że jeśli nie wyrażą zgody na obecność męża to się wypisuję na własne żądanie. Zgodzili sie :)
O 15.00 był mąż i już było super :) czułem sie bezpiecznie i już mogłam rodzić. Miałam 2cm rozwarcia.i zaczęło troszke dokuczać. Oxy ciągle zwiększali. Z mężusiem zaczęliśmy grać w scrabble. Długo nie pograliśmy :)
o 17.00 przewieźli mnie na porodówkę miałam już 4cm, i bolało. Jeszzce dodam , że ciągle byłam podłączona do oxy i do ktg więc byłam przywiązana do wyra. Ale jak zmieniałam salę to wykorzystałam moment i poszłam pod prysznic trochę pospacerowałam, przebrałam się i już było lepiej.
o 18.00 poprosiłam o znieczulenie. miałam już 5cm. Niestety znieczulenie najpierw zadziałało tylko na jedną stronę po czym zupełnie przeszło. Pani anestezjolog powiedziałą, że jest źle wkute i , że może się wkłuć jeszcze raz. Akurat była położna i powiedziała, że już jest 8cm więc nie ma sensu. I praktycznie po 2 skurczach poczułam silny ucisk na odbyt. Jakby jakiś słoń stanął mi na jelitach. Mąż pobiegł po połoźną ale jej się jakoś nie spieszyło. I powiedziała, żeby przeć.
Na leżąco powiedziałam, że nie urodze na pewno. Powiedziała, żebym przybrała pozycję jaką chcę. Więc zaczęłam przeć w pozycji takiej na klęczkach. I główka od razu zeszła nisko. Później kazała mi przeć co drugi skurcz dla ochrony krocza, ale nie dałam rady i parłam co każdy bo myślałam, że z bólu to mi jelita porozrywa. I na koniec kazała mi się położyć na osttani skurcz, nogi przygiąć, i powiedziała, że jednak natniemy bo krocze zaczęło samo pękać. I Marcinek wyskoczył do mamusi na brzusio :) Gdzieś po drodze wyrwałam sobie wenflon więc lekarz zaczął masować mi macicę, żeby łoźysko się oddzieliło. I to był ogromny ból. A i samo nacięcie tez czułam, dopiero mąż mi później pwoiedział, że jak mnie nacinali to aż wrzasnęłam. Chociaż teraz to większości nie pamiętam.
Później anestezjolog dostrzyknęła czegoś na czas zszywania. i nic zupełnie nie bolało.
Później połoźyli mi lód na krocze bo było całe obrzęknięte i porobiły mi się jakieś krwiaki w pochwie. I chyba najgorsze było na oddziale połoźniczym.
Tak mnie bolał cały odbyt , że nie mogłam wytrzymać, taki ból jakbym miała tam jakąś ogromna butle w środku. Nie mogłam siedzieć, leżęć, wstawać po prostu nic. Przez to nie mogłam długo oddać moczu więc mnie 2 razy cewnikowali. i nie wiedziałam jak karmić małego bo wszytsko mnie bolało i nie wiedziałam jaką przybrac pozycję do karmienia. Ale następnego dnia bóle minęły i już było ok. Szwy praktycznie wogóle mnie nie bolą

Z perspektywy czasu powiem Wam, że jak dla mnie poód to coś niesamowitego, wydarzenie jakby z innej rzeczywistości. Przez większość porodu byłam jakby naćpana, większości słów do mnie wypowiadanych nie słyszałam, nie widziałam co się dzieje dookoła mnie. A Mąż - jego obecność bezcenna. Powiem Wam, że to jest najlepszy środek znieczulający. I naprawdę to wydarzenie, przeżywanie tego wspólnie łączy ludzi, i jestem mu za to bardzo wdzięczna, że był ze mną, i mnie wspierał.
A ból- jaki ból..
 
02.08.2010
O d samego rana pojawiło się napinanie brzucha, dość regularne, ale bezbolesne, jedynie mało przyjemne. Ponieważ jednak już dawno takie były to nie zwracałam na nie zbytniej uwagi. Po pewnym czasie co niektóre zrobiły się już bolesne – odczuwałam to jako rozrywanie od wewnątrz. Przypomniałam sobie, że podobnie odczuwałam skurcze przy córce. Jednak nie wszystkie tak bolały, więc byłam przekonana, że to ćwiczenia.

Po południu było już coraz więcej tych bolesnych ale postanowiłam pojechać jeszcze z rodzinką na obiad do knajpki. W międzyczasie łapały mnie cały czas skurcze. Jak jechaliśmy autem i nas trzęsło to bolało nieźle, ale dzielnie znosiłam te niedogodności będąc pewną, że żaden poród mi nie grozi, komu jak komu ale mi na pewno nie ;)
Skurcze były do wieczora, a koło 20 ucichły. Wtedy się lekko zdenerwowałam, że oczywiście w kulki sobie ze mną lecą, cały dzień mnie męczą, a potem nic z tego….

Poszłam spać. Wtedy skurcze znowu się zaczęły….co 14-15 minut, niektóre nawet co 20, a więc żadnej regularności. Miały jedno wspólne – już mocno mi dokuczały, rozrywający ból. Wstałam na trochę do męża, który oglądał jeszcze TV, bo nie mogłam uleżeć. Zrobiłam jednak drugie podejście do spania.

03.08.2010
Ponownie skurcze. Co 10-12 minut. Koło godz. 02.00 stwierdziłam, że nie dam rady wyleżeć, poszłam do drugiego pokoju. Usiadłam na piłce i podczas skurczy kręciłam biodrami. Mąż uznał, że powinnam się położyć spać, bo zrobię sobie powtórkę z rozrywki z pierwszego porodu, kiedy to wymęczona skurczami nocnymi potem nie miałam siły rodzić następnego dnia. Nie byłam jednak w stanie spać, za bardzo bolało.

Koło 03.00 podczas skurczu pogoniło mnie do toalety. Od tego momentu skurcze zaczęły się co 7 minut. W międzyczasie jeszcze kilka razy mnie przeczyściło. Ponieważ w trakcie wizyt w wc również miałam skurcze nie byłam już pewna co ile one są. Obudziłam męża i od tego momentu towarzyszył mi już w drugim pokoju, ale ciągle uznawałam, że należy zacząć liczyć skurcze od nowa, bo po kibelku to nie wiem po jakim czasie był ostatni. I tak naliczyłam np. dwa skurcze i znowu mnie goniło, więc zaczynałam liczyć od nowa – tak kilka razy.

Skurcze pojawiały się głównie co 7 minut, ale co któryś był co 5 minut i wtedy był trochę lżejszy i krótszy. Uznałam więc, że to pewnie nie czas na poród skoro nie są tak regularne.

Przed 05.00 poszłam pod prysznic żeby zobaczyć co dalej będzie się działo ze skurczami, twierdząc, że pewnie po nim wszystko się uspokoi. Mój mąż z powątpiewaniem uznał, że na pewno nie i że jedziemy do szpitala. Ja miałam ciągle wątpliwości. Zadzwonił po teściową by przyjechała do córki. Pojawiła się u nas po 06.00, a mi zależało by w szpitalu być do 07.00 bo wtedy kończył dyżur mój lekarz, a chciałam by poinstruował położną co i jak, bo miałam złe doświadczenia z pierwszego porodu. Jak się potem okazało miał tego dnia urlop.

Na IP byliśmy przed 07.00. Zadziałał syndrom białego fartucha – minęły skurcze! Pomyślałam „no pięknie odeślą nas i pomyślą, że panikuję”. Położna posłuchała serducha małej i zbadała rozwarcie, żeby wiedzieć czy nie wysłać mnie na patologię. Pomyślałam sobie, że oczywiście wyląduję na oddziale, bo na ostatniej wizycie rozwarcie na opuszek i nic się nie działo, a ona do mnie „no rozwarcie jest na…..3-4cm”. Ja SZOK! „Idzie pani na porodówkę”.

O 08.00 podłączono mnie pod ktg na 30 minut. Skurcze są na ponad 100. Ale wystarczyło dobrze oddychać i dało radę je znieść. Po 9-tej ordynator robi badanie – przy okazji masaż, żeby zgładzić brzegi szyjki. Główka dziecka na godzinę 9-tą, mam leżeć więcej na prawym boku, rozwarcie już dochodzi do 6cm. Aktywnie mam spędzać czas i czekamy. To samo badanie mam robione przez stażystkę :/

Biorę prysznic i skurcze są już tak bolesne, że zaczynam pojękiwać. Wracam na salę i klękam przed łóżkiem, bo tak mi lepiej znieść ból. Czuję nagle, że coś mocno ciśnie mi na odbyt. Wołamy położną. Badanie – mamy już 7 cm. Zaczyna się kryzys – ból nie do zniesienia. Mam leżeć na prawym boku by dziecko się odpowiednio odwróciło główką. Położna daje mi 1,5h do końca. Mąż siada obok, podaje mi ręce i przy każdym skurczu z całej siły go ściskam, ciągnę za ręcę i klnę, że nie wytrzymam już. Niestety nie wszystkie skurcze są w równych odstępach, niektóre przychodzą jeden po drugim i nie mam czasu na odpoczynek. Sypię wulgaryzmami.

Nagle po ok. 30 minutach czuję, że znowu coś mi się pcha na odbyt. Nie mogę tego powstrzymać. Wołamy położna – bada mnie podczas skurczu żeby sprawdzić co się dzieje. Mamy już rozwarcie na 9cm. Czas przebić pęcherz. Próbuje najpierw ręcznie kilka razy na skurczu i nie udaje się. Bierze więc narzędzia i czekamy na skurcz. Z tego wszystkiego trzęsę się jak osika. Jest skurcz – przebija pęcherz. Czekamy więc na parte. Wychodzi. A ja prawie natychmiast czuję, że chce mi się przeć. Znowu ją wołamy. Bada mnie i mówi – będziemy przeć. Zaczęła szybko się szykować, wszystkie narzędzia, ubierać się, mi kazała na prawy bok się położyć, podnieść lewą nogę w górę i przeć. Wypierałam tak główkę. Mąż trzymał mnie przez cały ten czas za tę nogę. Potem szybko zwrot na plecy i przemy dalej. Położna pomagająca stwierdziła, że uda się bez nacinania jeśli dalej będę dobrze współpracować jednak blizna po vacuum była nieelastyczna i pękłabym. Położna prowadząca próbowała jak mogła by obyło się bez nacięcia, smarowała nawet bliznę żelem od ktg, ale jednak trzeba było zrobić maluśke cięcie. Jeszcze chwila i głowka była, kazali mi ją dotknąć i zebrać siły na dalsze parcie. Wyszły barki i chlup malutka jest na świecie!!! Urodziła się o 11.05. Położyli mi ją na piersi a ona pierwsze co zrobiła (oprócz krzyku, który wydała już jak tylko główka się pojawiła) to kupę na mnie! :-D Malutką wzięli na ważenie itp., mnie zszyła położna i kazała od razu wstać i wziąć prysznic. Potem córcię mi przywieźli i spędziliśmy w trójkę w ciszy ponad 2h.


Bolało bardzo, ale było szybko i przede wszystkim zupełnie naturalnie, a o tym marzyłam :-) Na porodówce wylądałam o 8, a urodziłam o 11.05. Sama w to nie wierzyłam, pierwszy poród to była męczarnia do tego.

No i po wszystkim ;-)
 
Ostatnia edycja:
reklama
Przepraszam za chaotyczny opis,ale dopiero dziś wróciłyśmy gdyż mała ma żółtaczkę i jestem potwornie zmeczona.

Jak wiecie 4 sierpnia rano miałam wizytę u lekarza,który stwierdził, że poród nastąpi w ciągu kilku dni a może następnych kilku godzin (jasnowidz!). Nie wierzyłam , bo nie miałam najmniejszych nawet skurczy. Poszłam więc do centrum handlowego, zrobiłam zakupy, kupiłam pyszne słodkości w cukierni i nawet nie zwróciłam uwagi,że brzuch zaczął twardnieć. Po jakimś czasie jednak stwierdziłam, że to przepowiadające. W domu prasowałam ubrania dla Lilianki, dopakowywałam torbe i czułam ból krzyża , zdecydowałam, że boli dość mocno i pojadę do teściowej,która mieszka blisko szpitala w razie czegoś.

W samochodzie zasiadłam przed zegarkiem i... skurcze regularne, bolesne, krzyżowe co 2 minuty. Szok. Zaczełam nieco panikować, że nie dojedziemy do szpitala.
Na IP od razu powiedzialam,że mam tak czeste skurcze, że to nie jest moje pierwsze dziecko i wiem jak bolą prawdziwe porodowe. Potraktowano mnie poważniej i nawet nie proponowano ktg. Od razu na badanie a tam..marne 2cm! Spokojnie więc przebrałam sie do porodu,poprosiłam o lewatywę i...zaczęło się.
Na fotelu położyłam się o 19.20 a bóle w mgnieniu oka stawały się nie do zniesienia. Przerosły mnie, całkowicie zmieniły moje wspomnienia porodowe. Czułam się jak na kolejce górskiej. Dolargan nie działal a ja prosiłam o trochę czasu, o minutę wytchnienia. Położna sprawdziła rozwarcie- 6cm, "DOPIERO??" krzyknęłam. Nie pomyślałam,że za 5-10 minut zawołam w panice położną,że idą parte. NIe wierzyła. Sprawdziła a tam 10cm. No to rodzimy. Same bóle parte nie były już takie złe, gdyby nie fakt że na siłę starano się ochronić krocze co wiązało się z ogromnym skupieniem - nie wolno mi było przeć w pewnych momentach pomimo silnych skurczy. Nie będę lepiej opisywać uczucia , gdy główka wychodzi ... Już rozumiem dlaczego przy niektórych porodach wręcz trzeba naciąć.
Mała wyskoczyła o 21.27. Oooch, co za ulga. Miała 3740g, 56cm i długie czarne włoski ;))

Po porodzie walka o laktację, walka z bólem gdy ta mała pijawka ciągle wisiała przy piersi. To wszystko nic, nie ważne... Mogę patrzec na nią godzinami. Jest piękna, malutka i bardzo spokojna. Idealna.
 
Ostatnia edycja:
Status
Zamknięty i nie można odpowiadać.
Do góry