reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści WRZEŚNIÓWEK z porodowek - BEZ KOMENTARZY :)

opisze swój poród, bo zaczynam zapominać ;)

4 wrzesnia wybrałam sie do mojej ginki ( termin mialam na 1 wrzesnia ), a ona mowi, ze dzidzia juz ma 3800, wód malo, podejrzenie rozchodzenia sie spojenia i ze nie ma co czekac i dostalam skierowanie do szpitala, ze juz moze na drugi dzien bedzie porod,( M byl na wyjezdzie i mial wrocic w czwartek nad ranem, bylam zalamana!) wiec mam nic nie pic ani nie jesc. W srode o 8.45 zjawilam sie na IP, czekałam 2h, az mnie w koncu babeczka przyjmie! pic mi sie chcialo strasznie ! papierki, tysiac pytan, babka zmierzyla mi miednice i podlaczyla pod ktg. pierwszy raz, dzidzia strasznie skakala, w ogole jej sie nie podobalo, skurcze najwieksze 24. Po tym wszytkim babeczka zabrala mnie na oddzial i polozyli mnie na patologii, potem badanie i lekarka powiedziała, ze w piatek rano bedzie cesarka ( mialam skierowanie od ortopedy, moja ginka nie chciala ciac, ze najpierw spróbujemy naturalnie, no ale w szpitalu, ze bylo skierowanie w karcie ciazy to zdecydowali, ze bedzie cc ). Ucieszylam sie, ze w piatek to M juz bedzie. w srode i w czwartek co chwile chodzilysmy sprawdzac brzuszki, jak tam dzidzia, w czwartek moja ginka miala nocny dyzur i pyta sie mnie czy chce zeby ona zostala po dyżurze i zrobila cc, a ja że bardzo chce , a ze dwie bylysmy na cc na piatek, bo ze mna na sali lezala dziewczyna 2 tyg po terminie to ja mialam byc "krojona" pierwsza. przyszedl anestezjolog zrobil wywiad, potem polozna, ze od 12 w nocy zero picia i jedzenia. Rano poszlysmy jeszcze raz sprawdzic brzuszki, no a potem lewatywa, ktorej sie strasznie bałam hehe. Wzielam prysznic, okazalo sie, ze czop zaczal mi odchodzic, wystraszylam sie, ze moze jednak naturalny porod sie zacznie :p M od 7 rano juz byl w szpitalu i czekal na korytarzu przed oddzialem, polozna pozwolila mi wyjsc do niego, a tu za chwile wychodzi moja ginka i pyta co ja tu jeszcze robie i dlaczego nie jestem na porodowce ! no to ucalowalam M i poszlam na oddzial, zabralam rzeczy i zaprowadzili mnie na sale poporodowa, tam zostawilam wszystko, nagle wszyscy zaczeli mnie pospieszac ! a ja mam kolczyk nad warga i w jezyku i na tym malym platku w uchu, nie moglam sobie odkrecic tych kolczykow, a babki mowia, ze anestezjolog nic nie zrobi jak beda te kolczyki hehe no ale dwa odkrecilam, zostal tylko ten w uchu, ale powiedzialy, ze ok. na porodowce kazali mi sie rozebrac i polozyc na lozku, zalozyli dwa wenflony i to czego tak strasznie sie balam : CEWNIK ! tutaj to juz puscily mi nerwy i juz byl ryk w glos :p , w jedna reke puscili oxy i ktg, ale skurczy dalej brak, w druga reke dostalam chyba ze 4 kroplowki, bo za pozno zabrali mnie na porodowke, do poloznej dzwonili, ze szybciej mam byc gotowa, wiec te kroplowki na maksa odkrecone, w międzyczasie przyszedl anestezjolog, powiedzial, ze mam ładny tatuaz na stopie, po czym pomyslalam co on pierdzieli, ja tutaj placze, umieram ze strachu a on mi takie *******y gada hahah, no ale on przyszedl i pyta gdzie lekarki, ze juz powinny tutaj byc bo on z oiomu wyrwany, ze musi szybko wrocic i slysze jak biegna dwie lekarki, lapia za łozko, smieja sie i biegna ze mna na sale ciec, balam sie, ze nie wyrobia na zakretach i spadne ! na sali kazali mi sie przesiąść na drugie lozko, z calych sil staralam sie nie patrzec co w tej sali sie znajduje, zeby jeszcze bardziej sie nie stresowac, moment kiedy usiadla z tym cewnikiem na lozku masakra, kazali sie skulic, na szczescie anestezjolog wkłucie zrobil za pierwszym razem, szybko poczulam cieplo w nogach, polozylam sie i mialam zgiac nogi w kolanach i za chwile juz mialam nogi z waty. znieczulenia tez sie balam, ale w sumie nawet nie czulam igły. zalzyli zielony pokrowiec tak zebym nie widziala i nic...i zaczelo sie. cisnienie od razu mi skoczylo, zwlaszcza, ze od 7 miesiaca mialam troche problemow z cisnieniem, zrobilo mi sie niedobrze i mowie, ze chyba bede zwracac. nie wiem ile zajelo im od otwarcia mnie wyjecie malej, ale w koncu uslyszalam jej placz i ja sie poryczalam strasznie i pytam czy dziewczynka czy nie ma siuska haha, pokazali mi ja na sekunde, nawet tak dobrze nie dalam jej buziaka w policzek, pomyslalam ze strasznie ciepla byla, taka buleczka i fioletowa, potem skojarzylam to z blizniakiem krump, z tej bajki gdzie jeden jest fioletowy haha. mnie zaczeli czyscic i zszywac, lekarki zaczely ze mna rozmawiac, ja nic nie czulam tzn chyba czulam jak mna ruszali ze brzuch mi latal, ale naczytalam sie wlasnie na sierpniowkach jak one czuly i sie balam. przyszedl inny lekarz, ze z dzidzia wszystko ok i czy ten pan co czeka to tata i w jakim jezyku do niego mowic hehe, , wszystko poszlo dosyc szybko tak mi sie wydawalo. Moja corcia urodzila sie 7 wrzesnia o 9.05 3600g i 54 cm 10 pkt, w szoku bylam jak dobrze okreslili jej wage na usg u ginki we wtorek bylo 3800 w srode w szpitalu 3700 a urodzila sie 3600 :) przewiezli mnie na salke, a tam juz moj M siedzial z coreczka na rekach zadowolony :p przelozyli mnie na wyrko, okryli po sama brode i zakazali podnosic glowe, polozyli mi mala obok i sobie patrzylam na to cudo, ktore ledwo wyszlo z brzuszka a juz szukalo cyca do ssania, taki ssaczek moj malutki. M siedzial obok mnie , potem przywiezli druga dziewczyne po CC, nie wiem po jakim czasie, ale zaczelo schodzic znieczulenie i wtedy zaczal sie hardcore, sciskalam reke M z calej sily tak strasznie bolalo mnie kiedy obkurczala sie macica, gwiazdy widzialam przed oczami ! pamietam, ze juz wtedy podali mi mala do cycka, polozna pomogla mi zalozyc koszule, "posprzatala" mnie, bolalo tak bardzo, ze nie wahalam sie poprosic o cos na bol, ale nie bylo z tym problemu, same polozne mowily, zeby wolac jak bedzie bardzo bolalo. mojego M to wyrzucilam na sile ok 19 bo bylam strasznie zmeczona, a dzieciaczka na noc zabraly mi babki od noworodkow. Rano byl hardcore kiedy kazali nam wstac, dziewczyna obok szybko wstala zaczela chodzic, az jej zazdroscilam szybko jej zdjeli cewnik, ja natomiast pierwsze wstanie wspominam strasznie, w glowie strasznie mi sie krecilo, nie moglam oddychac w ogole tak mi bylo dziwnie w klatce piersiowej, stalam taka zgarbiona oparta o parapet i poprosilam zebym otworzyli okno, no ale nic musialam sie polozyc znowu, potem bylo podejscie numer dwa, bardzo chcialam dac rade, bo tak bardzo zalezalo mi zeby ten cewnik mi sciagneli ! przez chyba 3 dni mialam takie problemy z oddychaniem jak wstawalam i strasznie bolaly mnie plecy ! tragedia !!! dalej musialam brac kroplowki przeciwbolowe, bo nnie dawalam rady. Moje bejbe ciagle chcialo jesc, caly czas przy cycku, ja nie mialam kiedy jesc, pelne talerze zabieraly babki, bo ja nie mialam czasu na nic. W nocy babki z noworodkow dokarmialy mi corcie, a w jedna noc to nawet mi ja zabraly, bo nie moglam sobe poradzic, ale to bylo najlepsze co moglo sie stac, bo troche moglam pospac, a rano czulam sie o niebo lepiej ! od razu mialam wiecej sil zeby zajmowac sie mala. bardzo chcialam zeby pozwolili nam wyjsc na 5 dobe, ale lekarze, ze wiedzieli czy mala ma zoltaczke czy ma taki kolor skory hehe , bo jest mieszana, ale w koncu w srode rano powiedzili mi, ze z coreczka wszystko ok i ze z ich strony mozemy isc do domu, no ale jeszcze ja zostalam do sprawdzenia ! balam sie, ze nog nie podniose do gory na tym strasznym fotelu, badanie malo przyjeme, ale ginka mowi, ze ok, ze sciagamy szwy, a w glowie kurcze ja nie zejde z fotela, ona mi niteczki zabierze, a rana sie otworzy hehehe, ale dalam rade :) i upragnione slowa : moze pani isc do domu !

po ponad 5 tygodniach mysle, ze moglabym przejsc przez to jeszcze raz i miec 2 dziecko, ale tak jak pisalam kiedys na forum, ja po poworcie do domu plakalam przez 2 dni, i nie chodzi tutaj o zly personel czy, ze ktos mi zrobil krzywde, nie, ale musialam sie wyplakac, emocje narastaly przez te wszystkie dni i juz na fotelu jak mi sciagali szwy plakalam, przeroslo mnie to wszystko. skreslalam sobie w glowie po koleji co juz za mna a czego sie obawiam : lewatywa, cewnik, znieczulenie, krojenie, wstanie z lozka, zdjecie cewnika, zdjecie szwow i wiedzialam, ze im wiecej bedzie za mna tym blizej wyjscia do domu i tego, ze bede mogla zajmowac sie corcia. ja jestem strasznym wrazliwcem i wszystko mega przezywam, dlatego to ile razy bylam przed kims naga, ze zagladali w kazdy kat, ze mnie myli, ze mi wyciagali cycki ze stanika i nagniatali czy mam pokarm i mimo, ze to ich praca i widza takie rzeczy codziennie to nie codziennie ja cos takiego przechodze i czulam sie strasznie, zwlaszcza, ze wiele z tych osob znalam, co chwile slyszalam, a ja pania znam, moje dzieci u pani tancza/tanczyly, dla mnie troche zawstydzajace sytuacje pomimo tego, ze to ich praca dla mnie ogromne przezycie.
 
reklama
To może i ja opowiem? :-)
Był piątek, 10 sierpnia, 36 t.c. Rano powitała mnie biegunka, nie przywiązałam jednak do niej wagi, bo przecież jeszcze ponad 3 tygodnie... Wieczorem pojechaliśmy z mężem na zakupy do marketu, aby zaopatrzyć się w ostatnie rzeczy dla maluszka mającego pojawić się ok 03 września. Byłam bardzo zmęczona i zła (choć zawsze lubię łazić po marketach), bolały mnie biodra i plecy. Teraz wiem, że to był kolejny ZNAK, choć wtedy pomyślałam tylko "w 9 m-cy ciąży jesteś to ci ciężko... czego się spodziewałaś?" :-D W drodze powrotnej powiedziałam do Małża, że już mi tak ciężko, ze chciałabym urodzić troszeczkę wcześniej... bardziej jednak chodziło mi o to by nie przenosić, ewentualnie urodzić jakiś tydzień przed terminem, a nie 3... :laugh2::eek: Cały wieczór byłam mega zmęczona, leżałam na kanapie i sapałam.

Następnego dnia o 5;30 Małż dał mi buziaka i wyszedł do pracy. Zasnęłam, lecz po chwili nagle się obudziłam z dziwnym uczuciem, ze coś jest nie tak... :-p I wtedy poczułam, że mam mokro... Pomyślałam "eee... czyżby....? Nie, niemożliwe..." i w tym samym momencie chlust! łóżko zalała kolejna fala. O Boże, ja rodzę!!! Wyskoczyłam z łóżka i w panice chwyciłam za telefon. Całą ciążę schizowałam że zacznę rodzić rano jak Małż akurat wyjdzie do pracy i nie będę go mogła ściągnąć z powrotem (pracuje na kopalni, więc jak zjedzie na dół to amen). No i proszę, wykrakałam... Ale nie, odebrał telefon, ufff! Mówię "Łukasz wracaj, wody mi odeszły!" Oczywiście usłyszałam: "Żartujesz..." :p :-D Czy każdy facet musi powiedzieć "żartujesz"??? Hahahahaha Za chwilkę mąż był przy mnie. Zaczęło się nerwowe łążenie po domu i pakowanie do szpitala, z ręcznikiem między nogami, bo cały czas ze mnie leciało (nie sądziłam, że tych wód jest AŻ TYLE! Zalałam pół mieszkania, auto, IP, korytarz szpitalny i gabinet lekarza:szok:

Byłam bardzo zdziwiona, ze to już, że za wcześnie, ale jednocześnie spokojna i pewna, że będzie dobrze. Jakoś sie (jeszcze! hahaha) nie bałam, bardziej byłam podekscytowana. Po drodze trafiliśmy oczywiście na drogę w remoncie, ale co tam :cool2:. Nareszcie dojechaliśmy do szpitala! I tu mój spokój legł w gruzach...

Rejestratorka zadzwoniła po lekarza, a ten... kazał szukać innego szpitala, bo nie ma już miejsca! Wyobrażacie sobie?! Mąż wkurw, ja w bek... pielęgniarka tłumaczy, że tu już wody odeszły (stałam w kałuży) i że to wcześniak... ale zgarnęła tylko opieprz i tak się to dla niej skończyło. :no: Powiedziała mi na boku, że za godzinę zaczyna dyżur mój prowadzący gin, więc mogę zaryzykować i poczekać... Tak też zrobiliśmy, bo zanim znaleźlibyśmy inny szpital też minęłaby min. godzina, a bałam się, ze urodzę w aucie :-p Mój lekarz powiedział że jeśli odeszły wody to absolutnie mam się nigdzie nie ruszać, bo mogę urodzić za 10h, a mogę równie dobrze za pół h. Zostałam przyjęta na oddział ginekologiczny, aby poczekać na wolne łóżko na połoznictwie.

I tu taki mały komentarz... Wiecie co, nie mam pretensji, że szpital przepełniony i nie mieli mnie gdzie położyć. Ale chyba mogła lekarka zejść, zbadać mnie, ocenić na jakim etapie jest akcja porodowa, żeby się upewnić, że z dzidzią jest ok i że mogę spokojnie jechać gdzie indziej, bo na pewno zdążę? Nie wspominając już o tym, że jak się później dowiedziałam szpital ma obowiązek znaleźć ci inną placówkę, a nawet do niej zawieźć.

Najpierw skurcze sie nasilały, co 5 minutek i coraz dłuższe, potem jednak akcja zwolniła... Bolało mnie cały czas, ale do 16:00 dorobiłam się marnych 2 cm. Zaczęłam się stresować, bo to niedobrze, jeśli dziecko za długo jest bez wód płodowych, poza tym bóle męczyły mnie bardzo i bałam się, że jak to sie już rozhula nie będę miała już siły. I tak przeleżałam do wieczora (przedwczesnej akcji nie dało sie zatrzymać, ale też nie można było podać oksytocyny przez to ze dopiero 36 t.c.), Małż pojechał do domu, a ja leżałam i czekałam od skurczu do skurczu... Najgorsze bylo to, ze bardzo mnie bolało, a KTG nie wykazywało żadnych skurczy. W ogóle nie twardniał mi brzuch, nie bolały krzyża, tylko cały czas podbrzusze. Położna powiedziała, ze na takich bólach jeszcze żadna babka nie urodziła. Jakże bardzo miała się zdziwić... :rofl2:

W końcu ok północy doczłapałam do dyżurki prosić o coś na ból żebym mogła się przespać i nabrać sił. Wyglądałam jak kupka nieszczęścia, więc babki zabrały mnie na porodówkę posłuchać tętna dziecka dla świętego spokoju chyba, żeby mieć mnie z głowy. I na tj porodówce ja usiadłam i uderzyłam w bek :p Zaczęłam chlipać, że mnie już tak boli, a one mi mówią tylko, ze to nie to... to co będzie jak już zacznie się TO? :p Masakra jakaś, tak się rozkleić... Położna wytarła mi łezki i stwierdziła, że mnie zbada. Nagle ze zdziwieniem stwierdziła "niech Pani dzwoni po męża, mamy 4 cm. Zrobimy za chwilę KTG". Poszłam po ręcznik, wodę, zadzwoniłam po ukochanego i połozyłam się do badania. Małż był za 20 minutek u mnie. I się zaczęło... ;-)

Strasznie było mi niedobrze... Po 30 minutach od poprzedniego badania, po odłączeniu KTG połozna znów mnie zbadała i zrobiła wielkie oczy. zawołała koleżankę, ta mnie zbadała znów wielkie oczy. :p Okazało się, ze na tych moich bólach z podbrzusza, na których nikt jeszcze nie urodził, mamy 10 cm i możemy przeć :-D

Od tego momentu (g.01:40) straciłam totalnie poczucie czasu. Skurcze miałam za krótkie (tylko na 2 parcia) więc w końcu podali mi niewielka ilość oxy. Jak się potem okazało, parłam od tej 01:40 do 03:05, kiedy to nareszcie Zuzinka pojawiła się na świecie i wylądowała na moim brzuszku :-) Najgorzej z całego porodu wspominam skurcze, które musiałam przeczekać i nie mogłam przeć. Cóż to był za ból! :oo:

Mężuś dzielnie mnie wspierał, wiem, że gdyby nie on szłoby mi duzo gorzej... Moja położna spisała się na medal. Nawet krocza nie trzeb było ciąć. Mężuś przeciął pępowinę, a ja tuliłam naszego slicznego skarbka. Nie mogłam uwierzyć, że sie udało, że daliśmy radę! Ach, cudowna chwila prawda? Dzidzię zabrali do mierzenia, dostała 10 pkt, a mnie w tym czasie załozono 3 szewki bo mi w środku mała dziura sie zrobiła.

Potem miałam leżeć 2 godzinki z dzidzia przy cycu, ale skończyło się na tym, że ja leżałam, a mąż przerażony nosił córcię która darła sie w niebogłosy! :p :p

I tak to właśnie z nami było... Ależ się rozpisałam :p
 
U nas było długoooo...:(
Cóż miałam tern na 22 sierpnia i tego dnia z skurczami pojechałam do szpitala..bardzo się ucieszyłam bo bardzo już wyczekiwałam tego dnia...lecz ,gdy dojechałam do szpitala skurcze zanikły lecz w szpitalu już zostałam...następnego dnia orynator kazał położyc mnie pod oxytocyna no i cóż wszyscy zadowoleni tylko,że po 6h pod kroplówką ani jednego skurczu..:( decyzja lekarzy musiałam czekac jeszcze tydzień do nastepnego wywołania..(aby był ten 41 tydzień)no to poczekałam i w środę miałam kolejne wywołanie no i 6h pod kroplówką i nic...za dwa dni znów 6h i nic. Postanowili o ostatnim wywołaniu w niedzielę i jak nie zaczne rodzić to cięcie..no cóż i tym 4 razem nestety sama nie zaczęłam rodzić i na szczęście zadecydowali o cięciu.. na szczęście bo Lenka była owinięta pępowina wokół szyi 3 razy i raz wokół nózki więc nie było szans na poród naturalny.. i tak rodziałam moja córeczke dwa tygodnie aby mogła się urodzic 2 września w niedziele o 13:14:)
 
22.09.2012 r. kończyłam akurat 36tc, śnił mi się poród i obudziłam się o 5:20 z dziwnym uczuciem że coś się święci. Michał akurat chciał mleka więc mu je zrobiłam i w trakcie robienia mu mleka poczułam że mi ubiegło. Podałam młodemu flache i poszłam zmienić spodnie od piżamy, ale coś mi nie grało... poszłam do wc z myślą żeby się wysikać, było ciemno więc zapaliłam światła (choć nigdy tego nie robie) i się pokapowałam że to nie były siki tylko wody sobie kapią i to w dodatku już podbarwione krwią. Zadzwoniłam do pracy do męża. Dzień wcześniej narzekał że go czeka kolejny tydzien pracy po 12 godzin, więc mu mówie przez telefon że urlop będzie miał i ma już jechać do domu (kończył o 6stej) bo mi wody odchodzą, usłyszałam tylko jak odkłada słuchawkę. Przyjechał jakoś 5:45, wykąpał się i pojechaliśmy do szpitala. Adam trząsł się jak osika, a ja od początku wkurzona, bo czemu tak długo jechał (dostał ochrzan), czemu się kąpał (dostał znowu ochrzan), potem w szpitalu nie umiał znaleźć mi koszuli i klapek, ja koniecznie chciałam moje mięciutkie ciepłe kapcie bo mi zimno było a on mi wyciągnął klapki pod prysznic .. czułam już parte skurcze, ale myślałam że mi się wydaje bo jakoś nie bolało strasznie... położna wzięła mnie na fotel podpięła pod ktg i zaczął się cyrk z pytaniami. były dwie babki i każda pytała o te same rzeczy po dwa razy, raz pytała jedna potem druga zadawała to samo pytanie bo nie słyszała ze ta pierwsza już zapytała, potem ta pierwsza zapomniała ze już pytała i znowu o to samo pytała... klęłam pod nosem na nie bo to było bardzo irytujące... w końcu przestaliśmy im odpowiadać i najlepsze było ich hasło "jest was tu dwoje to niech chociaż jedno odpowiada", "to niech panie zapisują to co odpowiadamy bo sto razy to samo mówić nie będziemy". pytania nie chciały się skończyć a ja w końcu nie wytrzymuję "parte mam, rodzę!!" no i sprawdziła z łaski swojej rozwarcie a tam oczywiście pełne , ale się kurzyło jak się zbierały wkoło mnie , mąż podpisywał za mnie jeszcze papiery a już rodziłam (ledwo co do mnie dobiegł), dwa skurcze i mała wyskoczyła na świat o godzinie 6:40. moja reakcja na nia "jejku znowu taka mała glizda, jak ja ją mam ubierać?". na koniec dostałam opiernicz od położnej czemu wcześniej nie przyjechałam, no to jej powiedziałam że przecież spałam i poród mi się śnił... potem przez pobyt w szpitalu śmiały się ze mnie że to ta co pierwszą fazę porodu przespała w domu... następne dziecko to pewnie poród domowy będzie. dodam jeszcze że synka rodziłam od godziny 00:00 do 2:20 mniej więcej szybkość była podobna
 
Jak wcześniej pisałam od jakiegoś czasu miałam silne bóle podbrzusza. Bardzo mi przykro,że żaden lekarz się nimi nie zainteresował,bo może Mikuś byłby jeszcze w brzuszku. Kilka dni przed rozwiązaniem musiałam brać nospę,bo miałam typowe bóle miesiączkowe....
25.09 - jechałam do lekarza ogólnego po zwolnienie. Czułam się normalnie...wizytę miałam na 9.10. Lekarka nie wykazała za dużego zainteresowania moją osobą, sprawdziła ciśnienie, mocz i posłuchała serduszka.Dała też zwolnienie na 2 tygodnie. Wsiadając do samochodu zaczął boleć mnie brzuch. Zdecydowałam,że podjadę jeszcze na stację zatankować,bo później może by czasu nie było. W drodze na stacje zaczęłam mieć skurcze... co 7 minut. Im bliżej domu tym bardziej się nasilały. Napisałam smsa do koleżanki z pracy żeby znalazła zastępstwo,bo ja na pewno nie dam rady przyjechać. Napisałam do Kierownika,że jadę do szpitala,bo martwią mnie te skurcze. Wchodząc do domu miałam je co 5 minut i już wiedziałam i pamiętałam,że to chyba zaczyna się naprawdę dziać. Dzień wcześniej organizm się oczyścił ( 6x biegunka). Mąż szybko zapakował Starszaka i podjechalismy do Niani. Płakałam jak głupia,a że Ona jest położną i słysząc co się dzieje powiedziała tylko : 'Bądź dzielna, dzisiaj będziesz tulić Maluszka'... Pojechaliśmy do szpitala. Mąż pow,że w razie czego mam do niego dzwonić jakby to już naprawdę były te bóle. Nie zdążył dojechać do pracy kiedy zadzwoniłam do niego,że lekarka stwierdziła rozwarcie na 6 cm i natychmiastowy poród. Na porodówkę wjechałam o 11.36 cały czas nie dowierzając,że urodzę Go w 35 tygodniu. Czekając na Męża ( mając już 8-9 cm) wdychałam sobie gaz. Pamiętałam te miejsce doskonale,bo przecież rok temu przychodził tu na świat Szymon. Mąż wszedł o 12 ,a położna potwierdziła 10 cm rozwarcie no i zaczęła się akcja. Mąż był cudowny, w ogóle jest dla mnie niesamowity. Chodził sobie , zaglądał tam, trzymał mnie za rękę,wydawał polecenia... Położna była bardzo doświadczona i po kilku (może 10 skurczach partych) pękły mi wody,a po następnych 3-4 Mikołaj wyszedł na świat. Urodziłam łożysko i byłam przeszczęśliwa słysząc,że nie pękłam i nie będzie szycia. Mikuś urodził się cały i zdrowy.... otworzył oczka po 10 minutach... dosyć duży jak na swój wiek... bez zastrzeżeń... dostaliśmy kawę i tosta. Później jednak zaczął niebezpiecznie charczeć i włożyli mi go do inkubatora. Następnego dnia zmierzyli cukier ( był bardzo niski po jedzeniu) i zabrali mi go na Intensywną Terapię. Co się napłakałam.... ale wiedziałam,że tam będzie pod dobrą opieką. Byliśmy tam trzy dni i po 5 spędzonych w szpitalu ,puścili Nas do domku.

Mikołaj ur 25.09 o 12:23 3060 g 52 cm szczęścia!
 
Do góry